2. Nowy człowiek, Franciszek, zajaśniał nowym i zdumiewającym cudem,
kiedy za szczególnym przywilejem, nie udzielanym w ubiegłych stuleciach,
został odznaczony czyli ozdobiony świętymi stygmatami, i w swym
śmiertelnym ciele upodobniony do ciała Ukrzyżowanego. Cokolwiek by o tym
powiedział język ludzki, będzie mniejsze od chwały, jaka mu należy. Tu
nie trzeba pytać o rację, bo chodzi o cud, ani szukać wzorca, bo chodzi
o coś szczególnego. Wszystkie dążenia męża Bożego, tak publiczne, jak
prywatne, obracały się wokół krzyża Pańskiego; i od samego początku jego
rycerskiej służby Ukrzyżowanemu rozbłyskały wokół niego różne tajemnice
krzyża.
Kiedy bowiem na początku jego nawrócenia postanowił pożegnać ponęty tego
życia, Chrystus przemówił do niego z krzyża, gdy się modlił; z samychże
ust wizerunku doszedł go taki głos: „Franciszku, idź, napraw mój dom,
który, jak widzisz, cały się wali.” Odtąd pamięć męki Pańskiej głęboko
wraziła się w jego serce, a po dokonaniu się w nim głębokiej przemiany
dusza jego zaczęła „rozpływać się” w tym, co „mówił ukochany” (por. Pnp
5,6).
A czyż kryjąc się w krzyżu, nie przyjął habitu pokuty, przedstawiającego
obraz krzyża? Taki habit bardzo dobrze odpowiadał jego zamiarowi, gdyż
pobudzał go do gorliwości w ubóstwie, wszakże jeszcze bardziej Święty
potwierdzał w nim tajemnicę krzyża. Albowiem jak jego duch odział się w
Chrystusa ukrzyżowanego na wewnątrz, tak całe jego ciało ubrało się w
krzyż Chrystusowy na zewnątrz. W tym znaku Bóg pokonał „potęgi
powietrzne,” i w tym samym znaku miało służyć Bogu jego wojsko.
3. Czyż brat Sylwester, jeden z pierwszych braci, mąż ze wszech miar
doskonały w karności, nie widział złotego krzyża, co wychodził, z ust
Franciszka, a rozciągniętymi ramionami w cudowny sposób znakował cały
świat? (por. 2 C 109).
Zostało zapisane i dowiedzione wiarygodną relacją zdarzenie, jak ów brat
Monaldo, sławny życiem, obyczajami i asceza, widział cielesnymi oczyma
świętego Franciszka ukrzyżowanego, w chwili, kiedy święty Antoni kazał o
napisie na Krzyżu (por. l C 48).
Czyż u jego pierwszych synów nie powstał zwyczaj i zbożny nakaz, że
gdzie tylko spostrzegą podobiznę krzyża, mają mu oddać należny cześć i
uszanowanie? (por. l C 45).
Ponad wszystkie inne znaki najbardziej miłym był mu znak Thau (T), za
pomocą którego podpisywał listy i wszędzie rysował na ścianach cel. A
właśnie Pacyfik, mąż Boży, co miewał widzenia niebieskie, cielesnymi
oczyma ujrzał na czole świętego ojca wielki znak Thau, różnobarwny i
lśniący złotym blaskiem (por. 2 C 106).
Zatem i ze strony ludzkiego przekonania i ze strony katolickiego
przytwierdzenia godzi się, by on, który odznaczał się zadziwiającą
miłością krzyża, również w podziwu godny sposób dostąpił zaszczytu
krzyża. Dlatego nic nie mówi o nim prawdziwiej, jak opowieść o
stygmatach krzyża.
4. Przebieg zjawiska był taki. Na dwa lata przedtem, zanim oddał ducha
niebu, w pustelni zwanej Alverna, w prowincji Toskania, gdzie w
ekstazach pobożnej kontemplacji prawie że już sięgał chwały niebieskiej,
ujrzał w widzeniu rozciągniętego nad sobą Serafina, wiszącego na krzyżu,
mającego sześć skrzydeł, za ręce i nogi przybitego do krzyża. Dwa
skrzydła unosiły się mu nad głową, dwa wyciągały do lotu, a dwa okrywały
całe ciało. Widząc to, Franciszek zdumiał się gwałtownie, a gdy nie
umiał wytłumaczyć, co by chciało to widzenie, wtargnęła mu w serce
radość pomieszana z żałością. Cieszył się z łaskawego wejrzenia, jakim
Serafin patrzył na niego, ale przybicie do krzyża przeraziło go. Natężał
umysł, by pojąć, co mogłaby znaczyć ta wróżba, i duch jego silił się
trwożnie nad jakimś jej zrozumieniem. Otóż, podczas gdy szukając
wyjaśnienia na zewnątrz, poza sobą, nie znalazł rozwiązania, nagle
objawiło mu je w nim samym odczucie bólu.
Natychmiast bowiem na jego rękach i nogach zaczęły jawić się znaki
gwoździ, jak to na krótko przedtem widział u Męża ukrzyżowanego, ponad
sobą w powietrzu. Jego ręce i nogi wyglądały przebite gwoździami w samym
środku; główki gwoździ ukazywały się na wewnętrznej stronie rąk i na
wierzchniej stronie nóg, a ich ostre końce były na stronie odwrotnej.
Główki gwoździ na rękach i nogach były okrągłe i czarne, a ich ostre
końce podłużne i zagięte, przy czym wychodziły z ciała i wystawały ponad
resztę ciała. Zaś prawy bok, jakby przebity lancą, miał na sobie
czerwoną bliznę, która często broczyła i spryskiwała tunikę i spodnie
świętą krwią.
Rufin, człowiek Boży o anielskiej czystości, gdy raz jeden z synowską
miłością nacierał świętego ojca, opuściwszy rękę, boleśnie uraził tę
ranę. Ten dotyk sprawił świętemu Bożemu niemały ból, toteż, odrzucając
rękę Rufina od siebie, wykrzyknął: „niech cię Bóg broni!”
5. Gdy jednak po upływie dwu lat dotarł do szczęśliwego kresu i zamienił
padół nędzy na błogosławioną ojczyznę, przedostała się do uszu ludzkich
zdumiewająca wieść o tej wzniosłej sprawie. Wówczas zbiegł się mnogi
lud, chwaląc i wielbiąc imię Pańskie. Tłumnie wyległo całe miasto Asyż i
zbiegła się cała okolica, pragnąc zobaczyć to nowe zjawisko, jakie Bóg
odnowił na tym świecie. Nowość cudu zmieniła płacz w uniesienie radości,
a cielesny ogląd wprawił w zdumienie i zachwyt. Patrzyli na
błogosławione ciało zdobne stygmatami Chrystusa, mianowicie nie na
przebicia gwoźdźmi na rękach i nogach, ale na same gwoździe mocą boską
cudownie utworzone z jego ciała, owszem wrośnięte w samoż ciało. Gdy się
je nacisnęło z jednej strony, to natychmiast wychodziły po stronie
przeciwnej, jako tkanka ciągła. Oglądali także bok, krwią zbrukany.
Widzieliśmy to, co opowiadamy; dotykaliśmy rękami to, ku czemu wznosimy
ręce w modlitwie; łzawymi oczyma pieściliśmy to, co wyznajemy ustami; i
to, co kiedyś raz stwierdziliśmy pod przysięgą, teraz, w każdym czasie
publicznie zaświadczamy. Razem z nami widziało je wielu braci jeszcze za
życia Świętego, a z chwilą śmierci uczciło je ponad pięćdziesięciu oraz
niezliczona ilość osób świeckich. Nie ma tu miejsca na niejasność,
niechże nikomu nie wyda się wątpliwym ten dar wiekuistej dobroci!
Oby ta miłość seraficzna złączyła wielu z Chrystusem, jako członki z
Głową; oby posłużyła im ona jako zbroja w walce tu na ziemi, a jako
wyniesienie w Królestwie. Któż zdrowo myślący nie przyzna, że chodzi tu
wyłącznie o chwałę Chrystusa? Ale też i kara spuszczona na niedowiarków
niech ostrzeże niepobożnych, a pobożnych utwierdzi w pewności.
6. W Potenza, mieście w królestwie Apulii, był pewien duchowny, imieniem
Ruggero, mąż czcigodny i kanonik katedry. Od dłuższego czasu dręczyła go
choroba. Jednego dnia wstąpił na modlitwę o zdrowie do kościoła, w
którym był namalowany obraz świętego Franciszka, przedstawiający
chwalebne stygmaty. Przystąpił i z całą pobożnością upadł na kolana
przed obrazem do kornej modlitwy. Niestety, oczy utkwił w stygmatach
Świętego, ale myślami błądził po manowcach i nie wysilił rozumu, żeby
odpędzić wsuwający się ukradkiem cierń wątpliwości. Bo gdy stary wróg
łudził go, on zaczął mówić sobie w rozdwojonym sercu: „Czyż prawdą było,
że ten Święty zajaśniał takim wielkim cudem, czy może była to pobożna
iluzja jego towarzyszy?” Mówił dalej: „To było złudzenie braci, a może
nawet ich umyślne oszustwo. Przecież to przekracza ludzkie pojęcie i
mija się z wszelkim sądem rozumu.”
O głupoto człowieka! Nierozumny, przecież im mniej mogłeś pojąć ten
boski cud, tym więcej powinieneś był czcić go w pokorze. Powinieneś był
wiedzieć, skoro byłeś świadomy, że Bogu łatwo ciągle odnawiać świat za
pomocą cudów, i ciągle dokonywać w nas ku swojej chwale takich rzeczy,
jakich nie dokonywał w innych ludziach.
Co dalej? Bóg zadaje lekkomyślnemu ciężką ranę, żeby z własnego
cierpienia oduczył się bluźnić. Oto nagle doznaje uderzenia w dłoń lewej
ręki, jako że był lewy, i równocześnie słyszy jakby dźwięk grotu,
wyrzuconego z balisty. Zdumiony tak zranieniem, jak i dźwiękiem,
zdejmuje rękawiczkę z ręki, nosił bowiem rękawiczki biskupie. Chociaż
przedtem nie miał na dłoni żadnego przebicia, to teraz spostrzega w
pośrodku ręki ranę jakby z uderzenia strzałą, z której idzie taki
potężny żar, że zdaje mu się, iż cały od tego żaru mdleje. Dziw nie do
uwierzenia! Na rękawiczce nie ma żadnego śladu, tak że kara jest
odpowiedzią na ranę ukrytą w głębi serca.
7. Przez dwa dni krzyczał i wył dręczony okrutnym bólem i wobec
wszystkich zdjął zasłonę z niewiernego serca: Wyznał wiarę, że
prawdziwie u świętego Franciszka były święte stygmaty i przysięgał
stwierdzając, że odrzucił urojenia wszelkiej wątpliwości. Modlił się
kornie do świętego Bożego, aby mu przyszedł z pomocą przez swoje święte
stygmaty, a mnogie modlitwy wzbogacał hojnie ofiarą łez. Zaprawdę dziw!
po odrzuceniu niedowierzania w ślad za uzdrowieniem umysłu przyszło
uzdrowienie ciała. Ustał wszelki ból, ostygła gorączka, nie zostało
żadnego śladu przebicia. Stał się człowiekiem pokornym wobec Boga,
pobożnym względem Świętego i oddanym Zakonowi braci w dozgonnej
przyjaźni.
Ten wspaniały cud został stwierdzony pod przysięgą i jak najbardziej
zawarowany przez biskupa miejsca. We wszystkim niech będzie
błogosławiona cudowna Boża potęga, która w mieście Potenza okazała
wielkie rzeczy.
8. Dostojne matrony rzymskie, czy wdowy czy zamężne, zwłaszcza te, które
przywilej szlachectwa łączą z zamożnością, a Chrystus wlewa w nie swoją
miłość, mają zwyczaj, że w swoich domach posiadają pokoiki czy miejsca
zaciszne przystosowane do modlitwy. Mają tu jakaś malowaną ikonę i obraz
takiego świętego, jakiego czczą w sposób szczególny.
Jedna z pań, dostojna blaskiem obyczajów i chwałą swych rodziców,
wybrała na swego patrona świętego Franciszka. Miała malowany jego obraz
w osobnej izdebce, gdzie modliła się do Ojca w skrytości.. Pewnego dnia,
gdy pobożnie trwała na modlitwie i uważnymi oczyma szukała świętych
znamion, nie znalazłszy ich, gwałtownie i z bólem zaczęła się temu
dziwić. Ale cóż dziwnego, że na malowidle nie było tego, co malarz
pominął. Przez wiele dni kobieta nosiła to w swoim sercu i nikomu nie
mówiła, często patrząc na obraz i ciągle bolejąc. Aż oto, nagle jednego
dnia pokazały się te cudowne znaki na rękach, tak jak zwykle się je
przedstawia na innych obrazach; moc boska uzupełniła to, czego
zaniedbała ludzka sztuka.
9. Przerażona i niezmiernie zdumiona kobieta pośpiesznie zawołała córkę,
która szła śladem matki w świętym kierunku życia, i wskazując jej to, co
się stało, pilnie wypytywała, czy aż do teraz widziała ten obraz bez
stygmatów. Dziewczyna potwierdziła i przysięgła, że dawniej był on bez
stygmatów, a teraz naprawdę okazuje się ze stygmatami. Wszakże, ponieważ
umysł ludzki często sam siebie przyprawia o upadek i ponownie prawdę
podaje w wątpliwość, dlatego i w serce kobiety weszło szkodliwe
powątpienie, czy aby obraz od początku nie był tak oznakowany. Atoli moc
Boża, chroniąc pierwszy cud przed wzgardą, dodała drugi. Bezzwłocznie
znikły owe znaki, obraz został odarty z przy wilejów, iżby cud następczy
dowodził poprzedniego.
Widziałem tę małżonkę pełną cnót, wyznaję, że widziałem ją, która
pozostając w świeckiej szacie, ducha poświęciła Chrystusowi Panu.
10. Rozum ludzki od samego powstania wikła się w surowych wrażeniach
zmysłowych i w grubych obrazach wyobrażeniowych, tak że ruchliwa i
płynna wyobraźnia zmusza go czasem do poddawania w wątpliwość tego, w co
należy wierzyć. Dlatego nie tylko z trudem wierzymy w cudowne czyny
świętych, ale często i w sprawach zbawienia samaż wiara napotyka na
liczne przeszkody.
Otóż pewien Brat Mniejszy, kaznodzieja z urzędu, życia wzniosłego, był
mocno przekonany o świętych stygmatach. Ale balansując pomiędzy tym, co
zwyczajne, a tym, co niezwykle dziwne, zaczął doznawać wątpliwości co do
cudu Świętego. W jego duszy rozgorzała walka. Rozum stał po stronie
prawdy, wyobraźnia atakowała z przeciwka. Rozum, wsparty o liczne
posiłki, twierdził, że sprawa ma się tak, jak powiedziano. A że inne
hipotezy były za słabe, oparł się na prawdzie uznanej przez Kościół
święty. Z przeciwnej strony zmysłowe majaki sprzysięgły się przeciw
cudowi, który wydawał się przeciwny całej naturze i niesłychany we
wszystkich ubiegłych stuleciach.
Pewnego wieczoru, zmęczony walką, położył się na spoczynek czując, że
słabnie w nim rozum, a bardziej rozzuchwala się wyobraźnia. Śpiącemu
ukazał się święty Franciszek z zabłoconymi nogami, pokornie surowy i
cierpliwie gniewny. Rzekł: „Jakież to toczysz w sobie konfliktowe walki?
Jakie to brudy powątpiewań? Zobacz moje ręce i moje nogi!” Zobaczył
przebite ręce, wszakże nie mógł dojrzeć stygmatów na zabłoconych nogach.
Franciszek rzekł: „Usuń błoto z moich nóg i zobacz miejsca gwoździ!”
Brat widzi siebie, jak chwyta nogi Świętego, jak oczyszcza je z błota i
dotyka rękami miejsc gwoździ. A gdy się obudził, niezwłocznie popłakał
się i w publicznej spowiedzi oczyścił swe jak gdyby zabłocone poprzednie
afekty.
11. Niezależnie od tego, że owe święte stygmaty niezwyciężonego rycerza
Chrystusowego są znakiem osobliwego wyszczególnienia i przywilejem
najwyższej miłości, co cały świat nieustannie podziwia, należy sądzić,
że znaki te miały wielką moc jako potężna broń u Boga, co można
zrozumieć na podstawie oczywistego, nadzwyczajnego cudu, jaki zdarzył
się w Hiszpanii, w królestwie Kastylii.
Dwu mężczyzn długo waśniło się wzajemnie w zaciekle wrogim sporze. Ich
złośliwość nie chciała spocząć, nie mogło być żadnej przerwy w
zapalczywości i w zniewagach, a powstały żal ani na godzinę się nie
uśmierzał, dopóki któryś z nich nie zginie najgorszą śmiercią z ręki
drugiego. Przeto każdy z nich wdziewał zbroję i z gromadą zwolenników
często zastawiał zasadzki na przeciwnika, jako że nie można było dokonać
zbrodni publicznie. Pewnego wieczoru, gdy już zapadł głęboki zmierzch,
zdarzyło się, że pewien mąż, wcale poczciwego życia i dobrej opinii,
ciągnął tą drogą, na której czaiła się zasadzka jednego z waśniących
się, by zabić drugiego.
Mężczyzna śpieszył do kościoła braci, by zdążyć na modlitwę po
Completorium, jak zwykł był czynić, ponieważ miał głębokie nabożeństwo
do świętego Franciszka. Wówczas porwali się synowie ciemności na syna
światła, myśląc, że jest on tym ich rywalem, którego właśnie szukali, by
zabić. Ze wszystkich stron wyskoczyli na niego z mieczami, poranili
śmiertelnie i zostawili prawie zabitego. A w ostatniej chwili
najbardziej okrutny wróg wbił mu miecz głęboko w gardło, a nie mogąc go
wyciągnąć, pozostawił w ranie.
12. Zewsząd zbiegli się ludzie. Wznieśli ku niebu krzyk żałości. Całe
sąsiedztwo opłakiwało śmierć niewinnego. Ale że duch życia jeszcze był w
tym człowieku, dlatego konsylium lekarzy orzekło, by nie wyciągać ostrza
z gardła. Może czynili to z myślą o spowiedzi, by mógł się jeszcze
wyspowiadać, przynajmniej za pomocą jakiego znaku. Przez całą noc aż do
godziny świtu lekarze pracowali, by zatamować krew i zawiązać rany. Ale
że ciosy były liczne i głębokie, nic nie wskórawszy, zaprzestali
zabiegów.
Bracia Mniejsi razem z lekarzami stali koło łóżka, przejęci niezmiernym
bólem, oczekując śmierci przyjaciela. A oto dzwon braci zadzwonił na
Matutinum. Żona jego usłyszawszy dzwon podbiegła do łóżka i wzdychając,
rzekła: „Panie mój, wstań szybko, idź na Matutinum, ponieważ twój dzwon
cię wzywa!” Natychmiast on, co wydawał się konający, zająknął się w
głębi piersi i bełkocąc, usiłował wypowiedzieć jakieś zdławione słowa.
Rękę podniósł do miecza tkwiącego w gardle, i zdało się, że skinął na
kogoś, by go wyciągnął. Istny cud! Nagle, na oczach wszystkich, miecz
wyskoczył ze swego miejsca i poleciał aż do drzwi domu, jakby rzucony
ręką bardzo silnego mężczyzny. Człowiek wyprostował się i odzyskawszy
doskonałe zdrowie, jakby zbudzony ze snu, opowiedział dziwne sprawy
Pańskie.
13. Serca wszystkich objęło przerażenie, stali się jak nieprzytomni,
myśląc, że to co się dzieje, jest urojeniem fantazji. Na to ów
uzdrowieniec rzekł: „Nie bójcie się, nie myślcie, że patrzycie na
majaki!, ponieważ święty Franciszek, którego zawsze czciłem, a który
dopiero co odszedł stąd, całkowicie uleczył mnie ze wszystkich ran.
Swoje najświętsze stygmaty przyłożył do każdej z mych ran i słodyczą ich
wszystkie rany ukoił; jak widzicie, za pomocą ich dotknięcia cudownie
zabliźnił wszystkie okaleczenia. Wtedy, gdyście słyszeli rzężenie mych
piersi, prześwięty ojciec po uzdrowieniu z całą czułością wszystkich
ran, zdawał się chcieć odejść, zostawiając miecz w gardle. Ponieważ nie
mogłem mówić, słabą ręką pokazałem mu, żeby wyciągnął miecz, stanowiący
szczególne zagrożenie śmiercią. Zaraz pochwycił go i potężną ręką
wyrzucił, jak to wszyscy widzieliście. I tak, jak pierwej, stygmatami
świętymi pogładził i posmarował zranione gardło; w ten sposób całkowicie
mnie uleczył, tak że nie widać żadnej różnicy między ciałem w miejscach
poranienia, a ciałem które nigdy nie było zranione.”
Kto się więc tym nie zdumieje, kto poczyta wieść głoszoną o stygmatach
za coś innego, a nie za sprawę całkowicie boską?
___
Św. Franciszek najbiedniejszy z biednych jest pierwszym
Patronem SMN
po nim:
Św. Ojciec Pio,
Św. Teresa z Avila,
Św. Jan Bosko,
A najpierwszym z wszystkich Patronem SMN jest Św. Michał Archanioł
Ojciec Święty Jan Paweł II o Świętym Franciszku z Asyżu:
Ojciec Święty Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Grobu Biedaczyny z Asyżu w
dniu 5 listopada 1978 r., podkreśla w swoim przemówieniu ducha św. Franciszka:
„Ty, który nosiłeś w swoim sercu wszystkie zmienności współczesnych tobie ludzi,
swoim sercem tak bliski Sercu Zbawiciela, wspomóż nas, byśmy mogli objąć losy
dzisiejszej ludzkości, trudne problemy społeczne, ekonomiczne, polityczne,
kulturowe, problemy współczesnej cywilizacji, wszystkie cierpienia dzisiejszego
człowieka, jego wątpliwości, sprzeczności, rozbicie; jego dążenia, kompleksy,
niepokoje...” Jan Paweł II - Papież