Jeśli
ktoś zapragnąłby mieć udział w wydaniu następnych moich pism oraz działaniu dla
dobra wspólnej idei „System Miłości” i zdobywania niebiańskiej wiedzy dla
siebie, „Wiedza od Ojca Pio” - to podaję osobiste konto:
Wiesław Matuch BNP Paribas Bank Polska S.A. Konto:902030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku.
Natomiast żeby przesłać kwotę do Polski z zagranicy trzeba podać tak:
PLPK90203000451130000015386050
- Wiesław Matuch Darowizna:
Lub : Wiesław Matuch
90 2030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA
Wpisać:
PPABPLPK Jak
braknie pola dodać XXX
Założyłem też konto na PayPal -
wiesiorynka@gmail.com Jeśli ktoś chciałby
wesprzeć duchową naszą wspólną oddolną działalność - to jest taka możliwość.
PayPal przekierowuje na moje konto w BGŻ w Polsce. W
tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku. Komfort jest, bo można
korzystać z podstawowych walut z całego świata. Wiesiu
Poniżej są 2 tomy "Wiedzy Ojca PIO" do
pobrania za darmo w pdf. Wiesiu
1521 - Zmarł Ferdynand Magellan. 1791 - Urodził się Samuel Morse. 1792 - Zawiązanie konfederacji targowickiej. 1822 - Urodził się Ulysses Grant, generał i polityk amerykański. 1905 - Urodził się Julian Stryjkowski, pisarz polski. 1915 - Zmarł Aleksander Skriabin, rosyjski kompozytor i pianista. 1931 - Urodził się Krzysztof Komeda, pianista i kompozytor jazzowy. 1997 - Zmarł Piotr Skrzynecki, animator i konferansjer kabaretu Piwnica pod Baranami.
Sobota, 27 kwietnia, 2024 roku. Do końca roku zostało 249 dni. Imieniny obchodzą:
Zyty Felicji Teofila Jana Anastazego Piotra Józefa. Św. Zyta, dziewica (1218-1272). urodziła się w Monsgrati koło miasta Lucca, w rodzinie biednych wieśniaków. Całe życie, od 12 roku, była służącą. Cicha, sumienna, pracowita, uprzejma, prowadziła życie surowe. Zyta była obdarzona darem kontemplacji i ekstaz. Wrażliwa na niedolę potrzebujących i biednych rozdawała im swoje skromne oszczędności. Wstawiły ją cuda, które zapisano przy zastosowaniu formalności notarialnych. Święta jest patronką miasta Lucca; ubogich dziewcząt, pracownic domowych, służących. W IKONOGRAFII św. Zyta przedstawiana jest z dzbanem, w którym woda przemieniła się w cudowny sposób w wino. Bywa ukazywana w fartuchu pełnym kwiatów, w które zamienił się chleb niesiony ubogim.
Św. Teresa
z Avila -
Dzieła św. Teresy Wielkiej...
Jakąż goryczą opływa to życie, w którym nie mogę ujrzeć swego Pana! Bo chociaż miłość napawa obficie, długa tęsknota, to bolesna rana: O, zerwij. Panie, te ciężkie kajdany, do życia pełni otwórz mi już drogę: Duch mój do Ciebie tęsknotą porwany.
Św. Jan od
Krzyża -
Dzieła św. Jana od Krzyża...
Ach! I któż uleczyć mnie może ! Ukaż się mi już prawdziwie, bez cienia! I nie chciej więcej wysyłać już do mnie tylko zwiastunów, którzy nie zaspokoją mojego pragnienia.
Myśli Ojca Anthony de Mello - hinduskiego Jezuity:
Ograniczenie - Czy Bóg istnieje? - zapytał marksista. - Z pewnością nie taki, jak ludzie myślą - odpowiedział Mistrz. - Kogo masz na myśli, kiedy mówisz o ludziach? - Każdego.
ORZEŁ I KURA - Dzięki różnym okolicznościom, jajo orła znalazło się w kącie stodoły, gdzie kura wysiadywała swe jaja. Z czasem mały orzełek wykluł się razem z resztą kurcząt. Z upływem czasu młody ptak, całkiem niewytłumaczalnie, zaczął odczuwać pragnienie latania. Mówił, więc do swej matki, kury:, "Kiedy nauczę się latać?" Biedna kura była w pełni świadoma tego, że nie potrafi latać i nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co robią inne ptaki, żeby wyszkolić swe młode w sztuce latania. Wstydziła się jednak przyznać, że się do tego nie nadaje, więc mówiła: "Jeszcze nie, moje dziecko, jeszcze nie. Nauczę cię, kiedy będziesz gotów". Mijały miesiące i młody orzeł zaczął podejrzewać, że matka nie umie latać. Lecz nie mógł się zdobyć na to, żeby się wyrwać i polecieć sam, ponieważ jego dojmująca tęsknota za lataniem została pomieszana z wdzięcznością, którą odczuwał dla ptaka, który go wysiedział.
SZATY LITURGICZNE - Październik 1917: wybucha rewolucja rosyjska. Historia ludzkości nabrała nowego wymiaru. Historia mówi, że w tym samym miesiącu odbyło się zabranie rosyjskiego Kościoła prawosławnego i że miała miejsce burzliwa dyskusja nad kolorem kap używanych w czasie liturgii. Niektórzy usilnie nalegali, by były białe, podczas gdy inni z tą samą usilnością chcieli by były purpurowe. Neron grał na lirze, gdy płonął Rzym. Zmaganie się z rewolucją sprawia nieskończenie więcej kłopotu, niż organizowanie liturgii. Wolę odmawiać modlitwy, niż mieszać się w waśnie sąsiadów.
Przepiękne teksty wielkiego Jogina Sri Nisargadatty Maharaja (1897 - 1981)
Pytania i odpowiedzi (poniższe teksty, losowo
wyświetlane, dopracowałam na potrzeby
katolików - Wiesław Matuch)
PYTANIE: Prawość uczyni mnie wolnym. ODPOWIEDŹ: Prawość uszczęśliwi z pewnością pana i ten pański świat. I co z tego, jeśli nie jest to świat realny? Wszystko przeminie. PYTANIE: Bóg mi dopomoże. ODPOWIEDŹ: Aby dopomóc, Bóg musi wiedzieć o pańskim istnieniu. Tymczasem pan i pański Bóg znajdujecie się w stanie snu, zamroczenia, odurzenia światem. W tym stanie mogą pana spotykać ciężkie cierpienia. Nikt o tym nie będzie wiedział i nikt nie będzie mógł pomóc. Bóg jest w pana duszy. Pan ją tak zabrudził, że ona nie wie o panu a pan o niej. Nie ma pan kontaktu z Bogiem, ani Bóg z panem. Źli ludzie, przestępcy, są w takiej samej sytuacji jak pan. Nim dusza stanie się Bogiem, jak uczy na drodze mistycznej św. Jan od Krzyża, musi przejść przez wszystkie formy, kształty i doznania, aby potem je porzucić, bowiem nie mają nic wspólnego z Celem. Najpierw: Oczyszczenie następnie, Oświecenie i na końcu Zjednoczenie. Przy zjednoczeniu dusza tak mocno spaja się z Absolutem, że staje się Bogiem jedno. Droga trudna, ale osiągalna dla każdego żyjącego na ziemi człowieka. PYTANIE: A więc wszystkie moje wątpliwości, moje poszukiwania i badania są bezużyteczne? ODPOWIEDŹ: Zachował się pan, jak człowiek znużony zbyt długim snem. Ale są oznaki, że się pan budzi i wychodzi ze stanu sennego zamroczenia. Proszę nie stawiać sobie więcej pozornych problemów, nie stawiać pytań, na które odpowiedź jest panu z góry znana.
Tęsknota:
Nie rań serca co Cię kocha bo miłość to krótki czas kochać w życiu można często, lecz prawdziwie tylko raz
Ryszard
Kapuściński:
Jestem zafascynowany światem, a nie poszczególnymi miejscami na ziemi. Przebywając w jakimś kraju, zastanawiam się, czy nie powinienem być gdzie indziej. Ciągle mam telefony i listy z propozycjami. "New York Times", "Frankfurter Allgemeine Zeitung", "Le Monde", różne wydawnictwa - wszyscy chcą, aby dla nich coś pisać. Jestem wręcz wypychany w różne rejony świata. Trudność polega na pogodzeniu dwóch sytuacji: podróży, które są akumulatorem, gromadzeniem doświadczeń i wrażeń, i pisania, które wymaga ciszy, skupienia, koncentracji. Trzeba szukać złotego środka.
Cytaty Przemówienia Papieża Jana Pawła II w parlamencie polskim z 11 czerwca
1999
Przypadająca w tym roku sześćdziesiąta rocznica wybuchu II wojny światowej oraz dziesiąta rocznica wydarzeń, o których wspominaliśmy, winna stać się okazją dla wszystkich Polaków do refleksji nad darem wolności "danej" i równocześnie "zadanej". Wolności wymagającej nieustannego wysiłku w jej umacnianiu i odpowiedzialnym przeżywaniu. Niech wspaniałe świadectwa miłości Ojczyzny, bezinteresowności i heroizmu, jakich mamy wiele w naszej historii, będą wyzwaniem do zbiorowego poświęcenia wielkim narodowym celom, gdyż "najwspanialszym wypełnieniem wolności jest miłość, która urzeczywistnia się w oddaniu i służbie" (Redemptor Hominis, 21).
Tęsknota:
Tęsknota jest straszna, gdy myśl w świat ucieka. Gdy się kogoś kocha, kocha i to z daleka.
We wczesnej fazie eksperymentów zaczął się pojawiać pewien uboczny efekt. Nie
była to aktywność poza ciałem jako taka. Efekt ten występował w stanach
głębokiej relaksacji tuż przed oddzieleniem. Zjawisko to znane jest jako
“prekognicja", czyli zdolność przewidywania przyszłości. Zdarzało się, że kiedy
leżałem całkowicie zrelaksowany, bez żadnego udziału z mej strony pojawiały się
“wizje".
Zazwyczaj zaczynało się to od syczącego dźwięku, rodzącego się gdzieś w czołowej
części mózgu oraz od widoku niewielkich prostokątnych drzwi, które uchylając się
ukazywały idealnie okrągły otwór. Potem oglądałem zdarzenie lub wypadek niczym
sen, z tą różnicą, że byłem w pełni świadom a wszystkie moje zmysły działały
normalnie. “Sen" taki był niezależny od wszelkich zewnętrznych bodźców. Wrażenia
płynące z owego “snu" i ze zmysłów odbierałem oddzielnie. Nie potrafiłem i w
dalszym ciągu nie potrafię wytwarzać takiego efektu dowolnie. Występuje on
samoistnie lub jest wywoływany jakimś nieświadomym mechanizmem:
Z początku nie przywiązywałem wagi do tego fenomenu, uważając go za produkt
odreagowania podświadomości. Pewien przypadek zwrócił jednak szczególnie moją
uwagę. Jest on na tyle ważny, że przytoczę go wprost z dziennika.
5 lipca 1959 r.
Wczesnym rankiem “drzwi" otworzyły się ponownie, a to co zobaczyłem lekko mnie
zaniepokoiło swoją wyrazistością. Otóż wsiadałem właśnie na pokład samolotu
pasażerskiego. Przy wejściu czekał na mnie D.D., którego znałem od przeszło
dziesięciu lat. Wszedłem do samolotu i usiadłem w fotelu. Zauważyłem, że prawie
wszystkie miejsca zostały zajęte, a samolot był już prawie gotowy do startu.
Sądziłem więc, że mój przyjaciel także znajduje się na pokładzie. Przed drzwiami
zauważyłem grupę rozmawiających ludzi. Towarzyszyli młodemu Murzynowi, który
wchodził właśnie do środka. Byli bardzo weseli i najwyraźniej zadowoleni, że
Murzyn idzie razem z nimi. Grupa składała się z dwóch starszych Murzynów,
starszego białego mężczyzny i wspomnianego młodego Murzyna. Widząc, że samolot
przygotowuje się do odlotu, przeszli pomiędzy rzędami i zajęli miejsca.
Wychyliłem się do przodu by zobaczyć czy mój przyjaciel już wsiadł i wtedy
spostrzegłem, że siedząca przede mną kobieta jest zdenerwowana. Tuż przed
startem wszedł mój przyjaciel i usiadł. Miałem się właśnie przysiąść do niego,
ale samolot zaczął kołować więc zrezygnowałem. Samolot zaczął toczyć się po
pasie startowym i długo nie mógł się poderwać, co stało się powodem mojego
lekkiego napięcia. W korku unieśliśmy się i przelecieliśmy nisko nad ulicami.
Samolot unosił się bardzo powoli.
Po kilku chwilach usłyszałem płynący z głośnika głos stewardesy. Powiedziała, że
za parę minut pilot zadecyduje, którą trasę wybrać. Miał do wyboru dwie –
pierwszy w lewo (okrężną), lub drugą, “pod przewodami". Po krótkim oczekiwaniu
spostrzegłem, że samolot przeleciał punkt orientacyjny (nisko nad miastem).
Zanim jeszcze odezwała się stewardesa zauważyłem, iż przyjmujemy kurs “pod
przewodami". Stewardesa potwierdziła to w sposób pozornie lekki i niewymuszony,
ale ja wyczułem w jej głosie pewne napięcie.
Wyjrzawszy przez okno zobaczyłem przed nami obszar z porozciąganymi we
wszystkich kierunkach przewodami. Samolot zbliżył się i wleciał pod te przewody,
w dalszym ciągu pozostając bardzo nisko. Cały spięty wypatrywałem jakiegoś
wolnego miejsca pomiędzy przewodami, przez które moglibyśmy przelecieć i unieść
się wreszcie w górę. Daleko w przodzie ujrzałem koniec przewodów, a także
świecące w górze słońce. Zacząłem się odprężać, ponieważ wyglądało na to, że
może nam się udać: W tej właśnie chwili samolot gwałtownie opadł i uderzył o
ulicę. Coś odłamało kadłub tuż obok mnie, a ja wyskoczyłem (lub wypadłem) na
ulicę znajdującą się jakieś 2 m poniżej. Samolot przeleciawszy nade mną, po
odbiciu się od ulicy przechylił się na prawo i runął w puste miejsce pomiędzy
dwoma budynkami. Olbrzymie chmury dymu przysłoniły częściowo miejsce katastrofy.
Moją pierwszą reakcją po katastrofie było podziękowanie Bogu za cud, który mnie
uratował. Potem pomyślałem, że rodzina będzie się martwić, ponieważ wiedzieli,
że lecę tym właśnie lotem. Powinienem ich jakoś zawiadomić. Czułem też,
powinienem pośpieszyć do szczątków samolotu i próbować ratować innych, chociaż
wiedziałem, że nie ma to sensu. Wstałem i poszedłem w stronę wraka a kiedy
zbliżyłem się, zobaczyłem przebijające przez dym języki ognia. Pilot (w
skórzanej kurtce i czapce) podszedł i spojrzał na mnie oszołomiony. Zapytał,
dlaczego właśnie ja zostałem wybrany, by przeżyć. Zadałem sobie to samo pytanie,
po czym “drzwi" zamknęły się.
24 lipca 1959 r.
Mam lecieć do Północnej Karoliny. Jest to jedna z czterech planowanych podróży
samolotem. Na myśl o tej podróży czuję. lekkie dreszcze. To sprawia, że dużo nad
tym myślę, a zważywszy na inne wypadki często powracam do przeżycia zanotowanego
pod datą 5.01.1959 [THERION: 1 maja]. Zawsze niepokoję się odrobinę przed
podróżą samolotem, jak chyba każdy. Nie sądzę aby coś się wydarzyło akurat
podczas tej podróży, ale być może źle to wszystko interpretuję. Co zrobię; kiedy
podobny wypadek wydarzy się w tej lub jednej z następnych podróży? Czy wypadnę z
samolotu? Czy możliwa jest zmiana przeznaczenia? W mojej wizji przeżyłem, ale
przeżycie może tu oznaczać przejście na drugą stronę, a ja przecież nie odbieram
śmierci jako unicestwienia i wiem, że będę żył dalej: Naprawdę nie wiem, co
zrobię. Jednak proszę wszystkich, którzy mnie kochają – a mam nadzieję, że jest
ich wielu – gdyby taki wypadek się zdarzył, a moja interpretacja o przejściu na
drugą stronę była słuszna, to niech nie będą nieszczęśliwi z tego powodu.
Ponieważ szczerze i głęboko wierzę, że istnieją takie przejścia. Wierzę też, że
wszystko czego nie udało mi się tutaj dokonać, do czego tęskniłem i co w
nieporadny sposób usiłowałem dopełnić, ponownie stanie się aktualne tam, w
“Domu". A przede wszystkim wierzę, iż ciało fizyczne jest jedynie wehikułem
oddanym do użytku mojego “Ja". Skoro więc “Ja" odejdę, ciało nie będzie znaczyło
nic. Żadnego grobu, żadnego grobowca – ciało jako takie jest nieważne. “Mnie"
tam nie będzie.
Z tego samego powodu, o ile wydarzy się ten wypadek, moje “Ja" będzie usiłowało
porozumieć się jakoś z osobami zainteresowanymi tymi problemami. (Mogłoby temu
przeszkodzić, a jest to możliwe, jedynie to, że owo “inne miejsce", czy “inny
plan" stawiać może takie same problemy, lub nawet ważniejsze, niż tutaj). Nie
wiem. Nie mogę obiecać. Zapewniam jednak, że ci którzy mnie znają, nie będą mieć
większych trudności z rozpoznaniem gdy skomunikuję się z nimi.
Nie chciałbym by uznano to za rodzaj manii, choć być może jestem w tych dniach
trochę przewrażliwiony. Chcę mieć to jednak zapisane, aby kiedy będzie już po
wszystkim, zrozumiano mnie choć trochę. Nie pragnę, by się to stało, nie uważam,
że jestem już “gotowy", a sama myśl o przejściu na drugą stronę czyni mnie
bardziej refleksyjnym i smutnym. Ale w końcu jestem do tego częściowo
przygotowany.
23 października 1959 r.
Piszę to w dwanaście tygodni po ostatnim zapisie. Cztery z tych dwunastu tygodni
spędziłem w szpitalu, a resztę jako rekonwalescent w domu.
Ale zacznijmy od początku. Poprzedni zapis dotyczy przewidywania przyszłości
oraz definicji przetrwania. A oto jak wygląda porównanie rzeczywistości ze
“snem".
Podobieństwo 1: Początek zapowiedzianej podróży do Północnej Karoliny. Pierwsze
skojarzenie nastąpiło gdy wsiadłem do autobusu przewożącego pasażerów z
nowojorskiego terminalu lotniczego na lotnisko w Newark. Po wejściu usiadłem w
drugim fotelu na prawo od drzwi. Uczucie czegoś znajomego było wprost
przytłaczające. Brało się z mojej pozycji wobec drzwi oraz ich wyglądu.
Zaalarmowało mnie to, ponieważ zidentyfikowałem miejsce, które w mojej wizji
kojarzyłem z samolotem. Nie był to jednak samolot, a jadący na lotnisko autobus.
Podobieństwo 2: Do autobusu weszło czterech mężczyzna Trzech było w czarnych
garniturach, a jeden w jasnym. Śmiali się i żartowali. We "śnie" wziąłem ich za
trzech Murzynów i białego).
Podobieństwo 3: Kobieta, która zajęła miejsce tuż przede mną była niezadowolona
i zdenerwowana. Jednak nie z mojego powodu, a dlatego, że tragarz źle skierował
jeden z jej bagaży.
Podobieństwo 4: Wyobrażenie D.D. – mojego przyjaciela, który w wizji stał przy
drzwiach i wsiadł jako ostatni. Spojrzałem na kierowcę stojącego przy drzwiach i
czekającego na spóźnionych pasażerów. Jego twarz i budowa ciała natychmiast
przypomniały mi D.D. – był tak podobny, że mógłby być jego bratem. (Umysł mając
trudności z identyfikacją często podsuwa obraz najbliższy prawdzie). Po chwili
kierowca wszedł do autobusu jako ostatni, zamknął za sobą drzwi i usiadł za
kierownicą.
Podobieństwo 5: Jadąc Jersey Turnpike autobus “leciał nisko i powoli", takie
można było odnieść wrażenie, porównując to z lotem. Autostrada zbudowana jest
ponad ulicami i drogami. Patrząc na odsłaniające się pod nami ulicę i bulwary
ponownie doznałem wrażenia, iż są dziwnie znajome. Widziałem je nie z samolotu
(jak poprzednio sądziłem) ale ż autobusu.
Podobieństwo 6: Już pierwsze sygnały na lotnisku zaniepokoiły mnie. Samolot miał
opóźnienie, więc czekałem w hallu. Kiedy usiadłem na ławce, usłyszałem
dobiegający z głośników kobiecy głos. Jego tembr także wydał mi się znajomy.
Podobieństwo 7: Kiedy ogłoszono mój lot zacząłem zastanawiać się, czy powinienem
wsiąść. Nie z powodu lęku, ale nie byłem pewien w oznacza “przeżycie". W końcu
zdecydowałem, że jest to nieuniknione i gdybym poleciał kolejnym kursem, to
jedynie przedłużyłoby sprawę. Zdenerwowany wszedłem na pokład i po chwili
pokołowaliśmy na start. Stewardesa obwieściła przez interkom, że polecimy na
pułapie 1800 m, a więc raczej nisko. Wreszcie wystartowaliśmy i prawie
natychmiast wpadliśmy w burzę z mnóstwem błyskawic. To potwierdziło moją wizję
lotu pod przewodami (elektrycznymi), stanowiącymi dla mnie od dawna synonim
burzy.
Gdzieś w środku burzy pilot postanowił zmienić pułap lotu (nie zostało to
zapowiedziane). Wznieśliśmy się ponad obszar niesprzyjającej pogody i bez
przeszkód wylądowaliśmy w Północnej Karolinie. Po wylądowaniu pomyślałem, że
moja interpretacja wypadku była nieprawidłowa i po prostu zapomniałem o całej
sprawie.
Cztery dni później, w poniedziałek, w samym środku spokojnej przyjacielskiej
pogawędki w biurze doznałem czegoś, co później zostało rozpoznane jako atak
serca (zaburzenie krążenia w naczyniach wieńcowych) i zostałem zabrany do
szpitala. Nie wierzyłem, że to atak serca, dopóki nie powiedziano mi tego w
szpitalu po badaniach EKG: Długo mnie o tym przekonywano, zresztą nie bez
powodu. Wszystkie badania, łącznie z dwoma w poprzednim tygodniu wykazywały, że
moje serce jest w absolutnym porządku. “Nie musi się pan martwić o swoje serce"
– mawiali badający mnie lekarze. “Jedno, na co pan z pewnością nie umrze, to
atak serca". Moja świadomość nie dopuszczała więc takiej możliwości. Dlatego też
jako wydarzenie zastępcze umysł wybrał katastrofę lotniczą (najbardziej wg mnie
prawdopodobne).
Przez cztery tygodnie w szpitalu stosowałem nagraną na taśmie terapię
sugestywną, co cudownie działało na moją psychikę i wydawało się przyśpieszać
proces leczenia. Żadnych eksperymentów natury psychicznej w szpitalu nie
przeprowadzałem, czego przyczyną jak później odkryłem, były środki uspokajające
podawane co trzy godziny. Dalsza rekonwalescencja w domu przebiegała normalnie.
Nie muszę mówić, że od tej pory z niecierpliwością czekałem żeby “drzwi" znów
się otworzyły. Za każdym razem objawione wizje sprawdzały się po dniach,
miesiącach, a nawet latach.
Kiedyś np. ujrzałem wnętrze naszego domu na południu. Rozpoznałem go
natychmiast. Był zgodny z opisem w moim dzienniku, zrobionym dwa lata wcześniej.
Najbardziej niezwykły był fakt, iż w tym czasie nie mieliśmy nawet zamiaru
przenieść się na południe.
Inne zdarzenie miało miejsce pięć minut przed nadaniem audycji radiowej. “Drzwi"
otworzyły się i zobaczyłem pękającą taśmę oraz obracające się wściekle rolki.
Jakieś dziesięć minut później, w trakcie audycji taśma rzeczywiście pękła i
powstało spore zamieszanie. Nie zdarzyło się to jeszcze nigdy podczas programu.
Sam montowałem taśmę i wiem, że była zrobiona dobrze. Przerwanie taśmy
spowodowała sklejka, założona wcześniej przez kogoś innego.
Kiedyś gdy byłem w biurze, “drzwi" otworzyły się ukazując czerwone światło oraz
słowa: “Ciśnienie oleju". Godzinę później, kiedy wracałem do domu nowym
samochodem, na tablicy rozdzielczej zapaliło się czerwone światełko oznaczające
brak oleju. Jeszcze raz okazało się, że nie był to fałszywy alarm
podświadomości. Samochód miał na liczniku 1000 km i całkiem niedawno był po
przeglądzie. Miał jednak wyciek oleju – a więc coś co w nowym samochodzie nie
powinno mieć miejsca.
Wydarzyło się jeszcze około osiemnastu przypadków, wszystkie dotyczyły mnie
osobiście i wszystkie zobaczyłem przez otwarte “drzwi". Pomijając drobne błędy
interpretacyjne sprawdziły się dokładnie.
Schemat takiej wizji przedstawia się następująco: S (syczący dźwięk) + D
(wrażenie otwieranych drzwi) = W (wizja przyszłego wydarzenia).
Zakładając, że formuła sprawdziła się już przeszło dwadzieścia razy, to co w
takim razie z wizjami, które są zapisywane w swoim dzienniku, ale jeszcze się
nie wydarzyły? Bez komentarzy podam kilka z nich.
30 sierpnia 1960 r.
Syk powietrza/drzwi: Nad głową przelatuje samolot. Najwyraźniej coś nie jest w
porządku – klapy otwarte, podwozie wysunięte. Spadł rozbijając się za pobliskim
wzgórzem, a ja wraz z całą rodziną pośpieszyłem na pomoc. Kiedy znaleźliśmy się
na miejscu, samolot stał w płomieniach. Nie wyglądało to na palącą się benzynę.
Panował ogromny żar więc kazałem się wszystkim cofnąć. Dla ofiar katastrofy nic
już nie mogliśmy zrobić.
5 listopada 1961 r.
Syk powietrza/drzwi: Stoję samotnie przed domem. Większa część nieba jest
czysta, jedynie na północy widać trochę chmur. Stamtąd właśnie zobaczyłem
wyłaniającą się grupę samolotów. Zbliżają się, a ja spostrzegam, że to nie są
zwykłe samoloty czy rakiety. Są ich setki. Niepodobne do żadnych samolotów jakie
wcześniej widziałem. Nie widać skrzydeł, a każda z tych maszyn jest wprost
gigantyczna i ma około kilometra średnicy. Każda ma kształt grota w kształcie
litery “V", ale ich kadłuby nie są podobne do naszych szerokoskrzydłych
samolotów. Ten kształt nie jest płatem nośnym, ale domem zamieszkiwanym na dwóch
lub trzech poziomach. Pojazdy żeglują majestatycznie w górze a ja czuję grozę na
myśl o potencjalnej sile, jaką reprezentują. Czuję także strach, bowiem w jakiś
sposób wiem, że nie są wytworem człowieka.
20 października 1962 r.
Syk powietrza/drzwi: Jestem wraz z innymi ludźmi na podmiejskiej ulicy. Patrząc
w górę widzę przez dużą przerwę pomiędzy chmurami coś jakby samoloty.
Przyjrzawszy się bliżej stwierdzam; że nigdy przedtem nie widziałem takich
samolotów. Najwyraźniej miały jakiś inny rodzaj napędu, niż śmigłowy czy
rakietowy (odniosłem wrażenie; że była to jakaś unikalna forma rakiet, ale nie o
napędzie chemicznymi. Trzy z nich obniżyły lot i wtedy zobaczyłem, że mają
czarne boki i prostokątne okna, ale żadnych skrzydeł. Przeleciały nisko nad
pobliską ulicą. Budynki na ziemi zadrżały w posadach, ale nie na skutek bomb,
lecz czegoś emitowanego przez owe maszyny. Na wszelki wypadek wszyscy upadliśmy
na ziemię.
12 czerwca 1963 r.
Syk powietrza/drzwi: Razem z rodziną i innymi mieszkańcami miasta próbuję z
niego uciekać. Benzyna jest nieosiągalna, elektryczność wyłączona. Wszyscy są
zdruzgotani jakimś wielkim nieszczęściem. Jednak nie wydaje się to spowodowane
wojną atomową, nie ma też oznak promieniowania radioaktywnego. Panuje raczej
przekonanie o katastrofie, o zagładzie cywilizacji, spowodowane czymś
kolosalnym, co znajduje się poza możliwościami kontroli człowieka.
11 kwietnia 1964 r.
Syk powietrza/drzwi: Razem z rodziną znajduję się w dużym mieście, z którego
każdy próbuje wyjechać. Opuszczam coś co wydaje się być mieszkaniem i próbuję
znaleźć drogę ucieczki na wieś. Ulice są pełne tłoczących się w panice ludzi;
samochody wpadają na siebie albo tkwią w korkach. Przypomina mi to zaniepokojone
czymś mrowisko.
Jest jeszcze wiele innych przykładów – osobistych, ogólnych, specyficznych,
lokalnych czy o zasięgu światowym. Jedynie czas je potwierdzi. Mam jednak
nadzieję, że niektóre z nich są halucynacjami.