Jeśli
ktoś zapragnąłby mieć udział w wydaniu następnych moich pism oraz działaniu dla
dobra wspólnej idei „System Miłości” i zdobywania niebiańskiej wiedzy dla
siebie, „Wiedza od Ojca Pio” - to podaję osobiste konto:
Wiesław Matuch BNP Paribas Bank Polska S.A. Konto:902030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku.
Natomiast żeby przesłać kwotę do Polski z zagranicy trzeba podać tak:
PLPK90203000451130000015386050
- Wiesław Matuch Darowizna:
Lub : Wiesław Matuch
90 2030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA
Wpisać:
PPABPLPK Jak
braknie pola dodać XXX
Założyłem też konto na PayPal -
wiesiorynka@gmail.com Jeśli ktoś chciałby
wesprzeć duchową naszą wspólną oddolną działalność - to jest taka możliwość.
PayPal przekierowuje na moje konto w BGŻ w Polsce. W
tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku. Komfort jest, bo można
korzystać z podstawowych walut z całego świata. Wiesiu
1910 - Urodził się Akira Kurosawa. 37 - Początek rządów cesarza Kaliguli. 1364 - Konsekracja katedry wawelskiej. 1892 - Urodził się Stanisław Dąbek, dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża w 1939 r.. 1933 - Rozwiązanie Obozu Wielkiej Polski. 1941 - Zmarła Virginia Woolf, pisarka angielska. 1943 - Zmarł Sergiej Rachmaninow kompozytor rosyjski. 1947 - Zginął gen. Karol Świerczewski. 1969 - Zmarł generał Dwight Eisenhower, prezydent Stanów Zjednoczonych. 1994 - Zmarł Eugene Ionesco, dramatopisarz francuski.
Czwartek, 28 marca, 2024 roku. Do końca roku zostało 279 dni. Imieniny obchodzą:
Joanny Jana Anieli Kastora Guntrana Krzesisława Doroteusza. Bł. Joanna Maria de Maillé, wdowa (1332-1414). Poślubiła młodego barona de Silly który wróciwszy z niewoli angielskiej zmarł z trudów i wyczerpania. Joanna osiadła w Lours, w skromnym mieszkaniu przylegającym do klasztoru franciszkanów. Wiodła życie pełne umartwienia, modlitwy i poświęcenia. Przez pewien czas pracowała jako posługaczka w miejscowym szpitalu. Umarła mając 82 lata.
Św. Teresa
z Avila -
Dzieła św. Teresy Wielkiej...
Gdym się wyzbyła tutaj wszystkiego, znalazłam szczęścia zdrój, i odtąd jestem wszystka dla Niego, a On jest wszystek mój.
Św. Jan od
Krzyża -
Dzieła św. Jana od Krzyża...
Przez ptaki w swym locie swobodne, lwy, jelenie, rogacze skaczące, góry, doliny, rozłogi, wody, przestworza jaśniejące, upiory nocne sen niepokojące.
Myśli Ojca Anthony de Mello - hinduskiego Jezuity:
Postęp - Młody człowiek roztrwonił cały odziedziczony majątek. Kiedy został bez grosza, odkrył również, jak zwykle w takich wypadkach, że opuścili go przyjaciele. Nie wiedząc, co dalej robić, udał się do Mistrza i zapytał go: - Co się stanie ze mną? Nie mam pieniędzy ani przyjaciół. - Nie martw się, synu. Zapamiętaj sobie moje słowa: wszystko znów będzie dobrze. W oczach młodego człowieka błysnął promień nadziei. - Czy znów będę bogaty? - Nie. Przyzwyczaisz się do tego, że będziesz sam i bez grosza.
PAŁAC ZAJAZDEM - Sufi o groźnym wyglądzie przybył do drzwi pałacu. Nikt nie ośmielił się go zatrzymać, gdy podążył wprost do tronu, na którym siedział świątobliwy Ibrahim ben Adam. ,?Czego chcesz?" zapytał król. "Miejsca do spania w tym zajeździe" "To nie jest zajazd. To mój pałac". "Mogę spytać, kto był właścicielem tego domu przed tobą? "Mój ojciec. Już nie żyje". "A kto był właścicielem przed nim?? "Mój dziadek. On także nie żyje". "I to miejsce, gdzie ludzie zatrzymują się na chwilę, a potem ruszają dalej - czyżbyś powiedział, że to nie zajazd?". Wszyscy znajdują się w poczekalni!
ZATRUTA STRZAŁA - Przy jakiejś okazji zbliżył się mnich do Buddy i zapytał, czy dusze sprawiedliwych żyją po śmierci? Budda nie odpowiedział, jak to miał w zwyczaju. Mnich nalegał. Codziennie wracał z tym samym pytaniem i dzień w dzień otrzymywał milczenie za całą odpowiedź. Nie mógł znieść dłużej tego i zagroził, że opuści klasztor, jeśli nie otrzyma odpowiedzi na pytanie o zasadniczej dlań wadze; bo po co miałby poświęcać wszystko i żyć w klasztorze, jeśli dusze sprawiedliwych nie miały istnieć po śmierci? Wtedy Budda, powodowany współczuciem, złamał milczenie i powiedział: - Jesteś jak człowiek zraniony zatrutą strzałą i bardzo bliski agonii. Krewni pośpiesznie sprowadzili lekarza, ale ranny nie chciał, by mu wyjęto strzałę lub by mu dano jakiekolwiek lekarstwo, póki mu nie odpowiedzą na trzy ważne pytania: Po pierwsze, ten, który go postrzelił był biały, czy czarny? Po drugie, był człowiekiem wysokim, czy niskim? Po trzecie, był braminem, czy pariasem? Jeśli mi nie odpowiedzą na te trzy pytania, nie chce żadnego leczenia! Mnich został w klasztorze. O wiele przyjemniej jest rozmawiać o drodze, niż ją przebyć; dyskutować o właściwościach jakiegoś lekarstwa, niż je zażywać.
Przepiękne teksty wielkiego Jogina Sri Nisargadatty Maharaja (1897 - 1981)
Pytania i odpowiedzi (poniższe teksty, losowo
wyświetlane, dopracowałam na potrzeby
katolików - Wiesław Matuch)
PYTANIE: Czy miłość jest stanem umysłu? ODPOWIEDŹ: Zależy, co pan rozumie przez miłość. Pragnienie jest oczywiście stanem umysłu, ale urzeczywistnienie jedności wykracza poza umysł. Według mnie nic nie istnieje samo przez się. Wszystko jest mną, wszystko jest we mnie. Widzieć siebie we wszystkim i wszystko w sobie - to właśnie jest miłość. Jak pan kocha wydaje się panu, że cały świat należy do pana. To jest jedność i miłość. Miłość prawdziwa nie zna lęku ani prywaty. Jest poza umysłem. PYTANIE: Gdy widzę coś przyjemnego, chcę tego. Ale kto właściwie tego chce - dusza czy umysł? ODPOWIEDŹ: Pytanie jest błędnie postawione. Nie istnieje ktoś. Jest tylko pragnienie, lęk i gniew, zaś umysł powiada to ja, to moje. Nie ma tu jednak niczego, co można by nazwać mną lub moim. Pożądanie jest stanem umysłu dostrzeżonym i nazwanym przez sam umysł. Czy możliwe jest pragnienie lub cierpienie bez dostrzegającego i nadającego nazwy umysłu? PYTANIE: A czy istnieje dostrzeganie bez nazywania? ODPOWIEDŹ: Oczywiście. Nazywanie nie wykracza poza umysł, podczas gdy dostrzeganie jest samą świadomością.
Tęsknota:
Urodziny spędzę w monie moja miła we łzach zatonie ja niedługo mundur zrzucę i do Ciebie kochana wrócę!
Ryszard
Kapuściński:
Bardziej niż rewolucja interesuje mnie to, co się działo przed rewolucją; bardziej niż front - to, co się dzieje za frontem; bardziej niż wojna - to, co się będzie dziać po wojnie. Możemy opisać jeszcze jeden przewrót, zamach stanu, bunt, jeszcze jedno spektakularne wydarzenie, ale to wszystko się powtarza i niczego nam nie wyjaśnia; powinniśmy sięgać głębiej, do przyczyn, a leżą one właśnie w kulturze. Trzeba schodzić w głąb rzeki. Jak inaczej, jeśli nie kulturowo, wyjaśnić fakt, że dzisiaj jedne kraje w Afryce stoją wyżej niż inne, podczas gdy startowały z podobnego poziomu? Kultura przejawia się bardziej w życiu codziennym niż w przewrotach, dlatego właśnie jej należy się przyjrzeć.
Cytaty Przemówienia Papieża Jana Pawła II w parlamencie polskim z 11 czerwca
1999
Zdaję sobie sprawę z tego, że po długich latach braku pełnej suwerenności państwowej i autentycznego życia publicznego, nie jest rzeczą łatwą tworzenie nowego, demokratycznego ładu i porządku instytucjonalnego. Dlatego na samym wstępie pragnę wyrazić radość ze spotkania właśnie tutaj, w miejscu, gdzie poprzez stanowienie prawa budowane są trwałe podwaliny demokratycznego państwa i suwerennego w nim społeczeństwa. Chciałbym też życzyć Sejmowi i Senatowi, aby w centrum ich wysiłków ustawodawczych zawsze znajdował się człowiek i jego rzeczywiste dobro, zgodnie z klasyczną formułą: Hominum causa omne ius contitutum est. W tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Pokoju napisałem: "gdy troska o ochronę godności człowieka jest zasadą wiodącą, z której czerpiemy inspirację, i gdy wspólne dobro stanowi najważniejszy cel dążeń, zostają położone mocne i trwałe fundamenty pod budowę pokoju. Kiedy natomiast prawa człowieka są lekceważone lub deptane i gdy wbrew zasadom sprawiedliwości interesy partykularne stawia się wyżej niż dobro wspólne, wówczas zasiane zostaje ziarno nieuchronnej destabilizacji, buntu i przemocy" (n. 1). Mówi o tym również bardzo wyraźnie Konkordat między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską w preambule: "fundamentem rozwoju wolnego i demokratycznego społeczeństwa jest poszanowanie godności osoby ludzkiej i jej praw".
Tęsknota:
Wkoło wszyscy śpią gwiazdy bledną na niebie czuje się taka samotna bo brakuje mi Ciebie
Zabrzmi to paradoksalnie, ale dzisiaj naukowcy o wiele łatwiej akceptują
istnienia opisanego w tym rozdziale Obszaru III, niż Obszaru II. Dlaczego?
Ponieważ pasuje on do najnowszych odkryć w dziedzinie fizyki, do maleńkich
okruchów prawd odkrytych w trakcie bombardowania cząsteczek w akceleratorach,
cyklotronach itp.
Najlepszym sposobem poznania Obszaru III jest prześledzenie eksperymentu,
którego zapis w całości pochodzi z mojego dziennika:
5 listopada 1958 r. – popołudnie.
Wibracje przyszły szybko i łatwo. Nie były wcale nieprzyjemne. Kiedy stawały się
silne, próbowałem unieść się z ciała, ale bez rezultatu. Po każdej próbie
okazywało się, że wciąż jestem w tym samym miejscu. Potem przypomniała mi się
sztuczka z rotacją, która wygląda tak samo, jak przekręcanie się z boku na bok w
łóżku. Zacząłem więc obracać się i stwierdziłem, że moje ciało nie “obraca" się
razem ze' mną. Poruszałem się powoli i po chwili znajdowałem się już “twarzą w
dół", czyli dokładnie odwrotnie do pozycji mojego ciała fizycznego. W chwili,
kiedy przekręciłem się o pełne 180° (poza fazą, odwrotna polaryzacja?), ukazała
się dziura. Jest to jedyny sposób na opisanie tego “czegoś". Moje zmysły
odbierały to jako dziurę o grubej na około 60 cm ścianie, która we wszystkich
kierunkach rozciągała się w nieskończoność (w płaszczyźnie pionowej).
Zarys dziury był dokładnie taki, jak kształt mojego ciała fizycznego. Dotknąłem
ściany. Była gładka i twarda. Brzegi dziury były stosunkowo ostre (wszystkich
tych dotknięć dokonałem niefizycznymi dłońmi). Gdy patrzyło się przez dziurę,
nie było widać nic poza ciemnością. Nie była to ciemność pokoju, lecz odczucie
nieskończonego dystansu i przestrzeni, jakbym wyglądał oknem w niewyobrażalną
dal. Czułem, że gdyby mój wzrok był wystarczająco dobry, to prawdopodobnie
zobaczyłbym pobliskie gwiazdy i planety. Moje zmysły odbierały głębię, daleki
Kosmos poza Systemem Słonecznym, nieprawdopodobne odległości.
Pochwyciłem krawędzie dziury i ostrożnie wetknąłem weń głowę. Nic poza
ciemnością. Żadnych istot, nic materialnego. Wycofałem się pośpiesznie czując
kompletną obcość. Ponownie okręciłem się o 180°, poczułem że wtapiam się w ciało
fizyczne, i usiadłem. Na zewnątrz wciąż był jasny dzień, zupełnie jakbym opuścił
ciało zaledwie na kilka minut. Upłynęła jednak godzina i pięć minut!
18 listopada 1958 r. – noc.
Przyszły silne wibracje, ale nic poza tym. Ponownie pomyślałem o rotacji.
Podziałało – powoli obróciłem się o 180°. Kiedy zatrzymałem się w odwróconej
pozycji, znów ujrzałem ścianę, dziurę i ciemność poza nią. Tym razem byłem
jednak bardziej przezorny. Ostrożnie wsunąłem dłoń w czerń otworu. Jakże byłem
zaskoczony, kiedy jakaś ręka ujęła moją i potrząsnęła nią! Była to zwyczajna
ludzka ręka, ciepła w dotyku. Po uścisku szybko wycofałem dłoń a potem powoli
wsunąłem ją ponownie. Także i tym razem tamta dłoń uścisnęła moją, a potem
wetknęła w nią kartkę. Wyciągnąłem dłoń i “spojrzałem" na kartę. Był na niej
dziwny adres. Włożyłem dłoń z kartką z powrotem do dziury, ponownie poczułem
uścisk tamtej ręki, wycofałem dłoń i po wtopieniu się w ciało fizyczne usiadłem.
W najwyższym stopniu niezwykłe. Będę musiał poszukać tego adresu na Broodway'u,
jeżeli jest to adres nowojorski.
15 grudnia 1958 r. – rano.
Obróciłem się w ciele i tym razem także odnalazłem dziurę. Wciąż z pewną dozą
ostrożności wsunąłem w nią obie ręce. Natychmiast pochwycone zostały przez dwie
inne. Potem – po raz pierwszy w moich doświadczeniach – usłyszałem swoje imię.
Kobiecy głos – miękki, niski i natarczywy (zupełnie jakby ktoś budził mnie ze
snu nie chcąc jednocześnie mnie przestraszyć). Wołała: “Bob! Bob!" Początkowo
wystraszyłem się, lecz szybko doszedłem do siebie i zapytałem: “Jak ci na imię?"
(jak zwykle poszukiwałem czegoś, co potem mogłoby mi posłużyć za potwierdzenie).
Kiedy “powiedziałem" te słowa, wydawało się, że nastąpił intensywny ruch lub
jakaś aktywność, zupełnie jakby moje słowa wywołały podobny efekt, jak wrzucony
do stawu kamień – jakieś .falowanie, załamywanie się itp. Głos powtórzył moje
imię, a ja powtórzyłem pytanie, podczas gdy dwie obce dłonie w dalszym ciągu
trzymały moje. Aby upewnić się, że jestem całkiem przytomny, że pytanie
wyraziłem poprawnie, wycofałem ręce, obróciłem się o 180°, połączyłem się z
ciałem, usiadłem i głośno wypowiedziałem to samo pytanie. Zadowolony położyłem
się na powrót, obróciłem i rzuciłem pytanie w dziurę. Żadnej odpowiedzi.
Ponowiłem próby, aż poczułem, że wibracje słabną i wiedziałem, że dłużej już nie
uda mi się utrzymać tego stanu. Wróciłem wiec do dała fizycznego i do
normalności.
12 grudnia 1958 r. – noc.
Po osiągnięciu wibracji ponownie odnalazłem dziurę, tak jak się tego
spodziewałem. Zebrałem się na odwagę i powoli wysunąłem przez nią głowę. W tej
samej chwili usłyszałem głos wołający z zaskoczeniem i podnieceniem: “Chodź tu
szybko! Popatrz!" Nie widziałem nikogo (być może dlatego, że chcąc utrzymać stan
wibracji zamykałem oczy). Ciągle było ciemno. Osoba z tamtej strony nie wydawała
się. nadchodzić. Głos wezwał mnie ponownie, natarczywie i nagląco. Wibracje
stawały się słabsze, więc wycofałem się z dziury, obróciłem i bez przeszkód
powróciłem do ciała.
15 stycznia 1959 r. – popołudnie.
Wibracje w końcu nadeszły i obróciłem się, aby jeszcze raz zbadać dziurę. Była
tam. Wkładając weń rękę byłem lekko zdenerwowany. Potem uśmiechnąłem się
mentalnie i odprężyłem mówiąc do siebie, że czegokolwiek by tam nie było, –
dłonie, szpony, czy łapy – jestem nastawiony przyjacielsko. Wtedy jakaś ręka
uścisnęła moją dłoń, a ja odwzajemniłem ten uścisk. Wyraźnie wyczułem emanujące
z drugiej strony uczucie przyjaźni. Powróciłem do ciała fizycznego po pewnych
kłopotach. Podekscytowanie spowodowało, że zapomniałem o obrocie i sygnale do
powrotu!
21 stycznia 1959 r. – noc.
Na wstępie ponownie spróbowałem z dziurą. Po nadejściu wibracji rotacja poszła
gładko i po chwili włożyłem w ciemny otwór jedno ramię. Kiedy zrobiłem to samo z
drugim ramieniem, coś ostrego wbiło się w grzbiet mojej dłoni i niczym hak
wchodziło coraz głębiej, podczas gdy ja usiłowałem wyszarpnąć rękę z otworu. W
końcu udało mi się to. Byłem zupełnie wstrząśnięty, bowiem odniosłem wrażenie,
jakby hak przebił mi dłoń na wylot. Właściwie nie odczuwałem bólu, ale samo
wrażenie nie było przyjemne. Powróciłem obrotem do ciała fizycznego i spojrzałem
na dłoń: Nie było na niej żadnych śladów (chociaż wrażenie przebicia pozostało).
21 stycznia 1959 r. – noc.
Kolejny eksperyment z dziurą, w tym samym schemacie wibracji i obrotu. Jeszcze
raz ostrożnie sięgnąłem w głąb dziury. Dłoń ponownie ujęła moją i przytrzymała
ją w uścisku (żadnego haka!). Potem przekazała moją dłoń innej ręce. Powoli
uwolniłem się od niej i pomacałem wyżej. Ręka z pewnością łączyła się z
ramieniem, a wyżej wyczułem bark: Chciałem zbadać więcej; ale ponieważ wibracje
wydawały się słabnąć, wycofałem ramię i obrotem powróciłem do ciała fizycznego.
Okazało się, że nie było potrzeby by wracać, nie zdrętwiała mi ręka ani noga,
nie było też żadnych hałasów. Być może powodem był jakiś przypadkowy dźwięk.
5 lutego 1959 r. – popołudnie.
Być może moje zainteresowanie dziurą jest usprawiedliwione. Po wykonaniu tego
samego schematu – wibracji i obrotu o 180° – sięgnąłem w głąb dziury, lecz
początkowo nie wyczułem niczego. Wsunąłem rękę głębiej i nagle poczułem, jakbym
włożył dłoń w naładowaną prądem gorącą wodę (najbliższe określenie). Cofnąłem ją
bardzo szybko, obróciłem się i usiadłem. Ręka była zdrętwiała i czułem w niej
mrowienie. Nic nie wskazywało, by złe krążenie krwi zostało spowodowane
niewłaściwą pozycją ciała. W ciągu dwudziestu minut drętwienie i mrowienie
powoli zniknęło.
15 lutego 1959 r. – popołudnie.
Eksperymentowałem z pionowym wchodzeniem i wychodzeniem z ciała, potem obróciłem
się w stronę dziury. Zebrawszy odwagę, szybkim ruchem przesunąłem się przez nią,
niczym pływak przez zalany otwór. Poczułem drugą stronę dziury. Ściana podobna
była do tej po “mojej" stronie. Próbowałem coś “zobaczyć", ale dookoła istniała
jedynie głęboka ciemność. Postanowiłem wyjaśnić tę sprawę raz na zawsze.
Odepchnąłem się od dziury i znalazłem się dokładnie naprzeciw niej.
Zacząłem się poruszać. Początkowo powoli, lecz wkrótce gwałtownie
przyśpieszyłem. Mknąłem coraz szybciej, ale moje ciało wyczuwało jedynie śladowy
opór powietrza. Poruszając się z ogromną – jak mi się wydawało – szybkością,
niecierpliwie oczekiwałem na “dotarcie" do jakiegoś celu. Po pewnym czasie,
który wydawał się bardzo długi, zacząłem się jednak niepokoić. Wciąż niczego nie
“widziałem", ani nie czułem. W końcu zaczął narastać we mnie strach przed
zgubieniem się. Zwolniłem, zatrzymałem się, zawróciłem i wyciągnąłem się w
kierunku dziury. Podróż powrotna trwała tak samo długo. Byłem już poważnie
zaniepokojony, kiedy w końcu dostrzegłem przed sobą sączące się przez dziurę
światło. Zanurzyłem się w nie, przeszedłem przez dziurę, obróciłem się w ciele i
usiadłem. Czas pobytu poza ciałem wyniósł trzy godziny i piętnaście minut!
23 lutego 1959 r. – noc.
Dziura jest zaludniona! Tego wieczora (ok. 19.30) wszedłem w wibracje i
obróciwszy się o 180° bez wahania przedostałem się przez dziurę i wstałem.
Natychmiast poczułem, że znajduję się w obecności kogoś innego. Raczej wyczułem
go, niż zobaczyłem (wrażenie – mężczyzna). Z jakiegoś powodu, którego w dalszym
ciągu nie rozumiem, nawet teraz kiedy wspominam to w spokoju, upadłem przed nim
na kolana i zaszlochałem. Po chwili uspokoiłem się, ostrożnie wycofałem,
przeszedłem przez dziurę, obrotem powróciłem do ciała fizycznego i usiadłem. Kto
to był? I dlaczego zareagowałem w tak emocjonalny sposób?
27 lutego 1959 r. – noc:
Zdecydowany znaleźć więcej, lub choćby jedną odpowiedź na pytania dotyczące
zagadkowej dziury, przeszedłem przez rutynowy już schemat wibracji i obrotu, i
zanurzyłem się w niej. Wciąż było tam ciemno, ale nie było nieprzyjemnie.
Żadnych rąk, żadnych osób. Wyczuwałem pod sobą coś twardego, więc usilnie
starałem się otworzyć oczy i coś “zobaczyć". Udało mi się to – i nagle
przejrzałem. Stałem obok budynku (bardziej przypominał oborę, niż dom
mieszkalny), który znajdował się na dużym terenie podobnym do łąki. Pomyślałem,
że mógłbym spróbować unieść się do nieba (głęboki i bezchmurny błękit), ale nie
mogłem oderwać się od ziemi. Być może posiadałem tu wagę. Około 30 m dalej
spostrzegłem coś, co wyglądało jak ' drabina. Podszedłszy bliżej zdałem sobie
sprawę, że jest to wieża, wysoka na jakieś 3 m. Jak ptak potrzebujący miejsca do
startu, wspiąłem się na szczyt wieży, wyskoczyłem w górę i spadłem na ziemię z
solidnym łomotem! Myślę, że byłem wtedy tak samo zaskoczony jak ptak, któremu
podcięto skrzydła.
Podnosząc się na nogi uświadomiłem sobie, że działając, w ten sposób niczego nie
uzyskałem. Nie zastosowałem się do' procedury, która nawet “tutaj" musi być
przestrzegana. Uniosłem ramiona do pozycji pionowej i bez przeszkód wzbiłem się
w górę. Rozkoszując się widokiem, płynąłem powoli ponad łąką, kiedy nagle coś
koło mnie przeleciało. Odwróciłem się akurat na czas by spostrzec, że to coś
kieruje się w stronę ściany i dziury. Z nieokreślonego powodu przeraziłem się,
że może spróbować wejść w moje ciało, więc zawróciłem w powietrzu i poszybowałem
w stronę dziury. Za późno spostrzegłem, że to co brałem za dziurę, jest oknem w
ścianie budynku – przeleciałem przez nie i wpadłem w ciemność. Przez chwilę;
macałem rękami dookoła i w końcu znalazłem zarys dziury.' Przeszedłem przez nią,
obróciłem się i usiadłem w swoim; fizycznym ciele.
Wszystko wyglądało normalnie, byłem we właściwym miejscu, upływ czasu zgadzał
się z odczuciami. Wibracje wciąż jeszcze były silne, więc obróciłem się o 180°,
przeszedłem przez dziurę i wyszedłem w światłość. Tym razem zwracałem większą
uwagę na szczegóły i wkrótce zauważyłem dwoje ludzi, kobietę i mężczyznę
siedzących na krzesłach nieopodal ściany budynku. Nie mogłem nawiązać kontaktu z
mężczyzną ale kobieta (innych cech fizycznych nie potrafię przytoczyć) wydawała
się wiedzieć, że tam jestem. Zapytałem, czy wie kim jestem, ale nie byłem w
stanie odebrać niczego, poza uczuciem świadomości z jej strony. Wibracje zaczęły
zanikać, więc odwróciłem się, zanurkowałem w stronę dziury, obróciłem się o 180°
i usiadłem. Całe zdarzenie trwało 40 minut.
Co można zrobić z takimi opisami? Brane dosłownie sumować się mogą w niezwykłą
halucynację. Jednak poczynione w trakcie tych eksperymentów obserwacje wykazują
ciągłość i stały rozwój.
Po pierwsze: podobne doświadczenia – o ile kiedykolwiek były przeprowadzane –
nie zostały nigdzie odnotowane. Nie dysponuję żadnym materiałem porównawczym.
Opisywane przeze mnie wydarzenia nie były spontaniczne. Przeciwnie, były
świadomie zaplanowane i systematycznie powtarzane. Jaka takie są więc unikalne.
Po drugie: eksperymenty te powtarzane były przez: (1) osiągnięcie stanu
“wibracji", (2) obrót o 180° i (3) pojawienie się dziury. Przeprowadzone były
nie raz, a co najmniej jedenaście razy.
Ciemność w dziurze bez wątpienia spowodowana była moimi własnymi ograniczeniami
“widzenia". We wczesnych badaniach rezygnowałem z patrzenia ponieważ czułem, że
jest to niezbędne do osiągnięcia stanu wibracji. Jednak kiedy decydowałem się
otworzyć oczy, udawało mi się to. Szkoda, że nie skorzystałem z tej możliwości w
czasie tego długiego, eksploracyjnego “lotu". Mógłbym się wiele wtedy
dowiedzieć.
Wrażenie dotyku i uścisku “rąk" jest bardzo trudne do wytłumaczenia. Nie
istnieją żadne dowody wskazujące, bym podczas pierwszego kontaktu z ową dłonią
znajdował się pod wpływem jakichś sugestii. Dopiero drugie i następne doznania
tego typu mogą być w ten sposób tłumaczone. W żaden sposób nie zmienia to jednak
wrażeń owego pierwszego kontaktu. Kartka z adresem pojawić się mogła jako
wspomnienie z przeszłości, łączące się z uściskiem dłoni przy pierwszym
spotkaniu. Jednak w dalszym ciągu niewyjaśnione pozostaje “wbicie haka" w moją
rękę.
W innych okolicznościach wołanie czyjegoś imienia wcale nie jest czymś
niezwykłym. Istnieje wiele różnych zapisów o tego typu bezcielesnych głosach,
słyszanych zarówno podczas snu, jak i na jawie. Wiele teorii psychologicznych
usiłuje wyjaśnić ten fenomen, jednak z dość mizernym skutkiem.
Najbardziej interesujący jest fakt odkrycia mojej penetracji “dziury" przez inne
istoty. Zgodnie z zapiskami, badanie “dziury" dostrzegła jakaś osoba bądź
inteligentnej z dalszych okolic. Moje reakcje emocjonalne na spotkanie z tym
“Kimś" w dużej mierze przypominały doznania mistyczne. Odczuwałem wtedy coś na
kształt uniesienia i pokory, co wywoływało z kolei wyzwolenie emocjonalne.
Taki był początek. Serie kolejnych zdarzeń przyniosły wiele znaczących danych,
lecz opierały się wszelkim próbom wyjaśnień. Dojrzały intelekt nie może jednak
uznać tych doświadczeń za halucynację.
Obszar III okazał się w sumie fizyczno-materialnym światem, “niemal" identycznym
jak nasza Środowisko naturalne jest tam takie samo. Są drzewa, domy, miasta,
ludzie, wytwory cywilizacji oraz to wszystko na co składa się i dzięki czemu
istnieje cywilizowane społeczeństwo. Są tam domy, rodziny, interesy i pracujący
na swe utrzymanie ludzie. Są drogi, po których poruszają się pojazdy. Są tory i
pociągi.
A teraz owo “niemal". Po pierwsze można by przypuszczać, że Obszar III jest
niczym innym, jak jakąś nieznaną częścią naszego świata. Z pozoru tak to
wygląda. Jednakże dokładniejsza obserwacja wykazuje, że nie może to być ani nasz
obecny, ani dawny świat materialno-fizyczny.
Rozwój naukowo-techniczny jest tam zupełnie nielogiczny. Nie istnieją
jakiekolwiek urządzenia elektryczne. Nie ma światła elektrycznego, telefonu,
radia czy telewizji.
Silnik spalinowy, benzyna czy olej napędowy nie są tam źródłem energii. Jednakże
napęd mechaniczny jest wykorzystywany. Dokładne obejrzenie jednej z lokomotyw
ciągnącej sznur staromodnych wagoników pasażerskich pozwoliło mi stwierdzić, iż
napędzana była silnikiem parowym. Wagony wydawały się wykonane z drewna,
lokomotywa z metalu, ale o kształcie innym niż wycofane już u nas obecnie typy.
Tory były znacznie węższe niż u nas, węższe nawet niż naszych górskich kolejek
wąskotorowych.
Zorientowałem się też w szczegółach obsługi takich lokomotyw. Jako źródła ciepła
do produkcji pary nie używano tam ani węgla, ani drewna. Zamiast tego spod kotła
ostrożnie wytaczano podobne do beczek pojemniki, odłączano, a następnie przy
pomocy niewielkich wózków wwożono do budynku o masywnych, grubych ścianach. Ze
szczytu każdego pojemnika wystawały wypustki w kształcie fajki. Pracujący za
osłonami ludzie przeprowadzali tę operację niezwykle ostrożnie aż do chwili gdy
pojemnika znalazły się bezpiecznie w budynku, a drzwi zostały zamknięte.
Pojemniki były “gorące", z powodu ciepła lub radiacji. Zachowanie techników
wskazywało raczej na to drugie.
Ulice i drogi są tam inne, głównie z powodu rozmiarów. “Jezdnie'°, po których
poruszają się ich pojazdy są niemal dwukrotnie szersze od naszych. Ich
odpowiednik naszego samochodu jest dużo większy. Nawet najmniejszy ma siedzenie
takiej szerokości; że może się na nim zmieścić obok siebie pięć czy sześć osób.
Typowy pojazd ma tylko jedno stałe siedzenie przeznaczone dla kierowcy. Inne
podobne są raczej do salonowych krzeseł, rozstawionych wokół przedziału o
wymiarach od 4 do 6 metrów. Używa się kół; ale bez wypełnionych powietrzem opon.
Kieruje się takim pojazdem przy pomocy pojedynczego, pionowego drążka: Element
napędowy znajduje się gdzieś z tyłu. Ich prędkość nie jest zbyt wielka i wynosi
około 24 do 36 km na godzinę. Natężenie ruchu nie jest duże.
Istnieją też wehikuły w formie czterokołowej platformy, sterowanej za pomocą
ruchu stóp powodującego skręcanie przednich kół. Mechanizm pompowany rękami
przenosi energię na tylne koła, podobnie jak w dziecinnych ,,wózkach
wiosłowych". Używa się ich do poruszania na krótkie odległości.
Tamtejsze obyczaje różnią się od naszych. Choć na ten temat zebranych zostało
bardzo mało danych sądzę iż są one wynikiem odmiennego podłoża historycznego, w
którym występują różne od naszych wydarzenia, nazwiska, miejsca i daty. I
chociaż sam poziom ewolucyjny tych ludzi (świadomy umysł traktuje ich jak ludzi)
wydaje się identyczny, to jednak rozwój techniczny i socjalny nie przebiega
całkiem tak samo, jak u nas.
Główne odkrycie nastąpiło zaraz po tym, jak zebrałem się na odwagę rozszerzenia
moich wypraw w obszar III. Pomimo wcześniejszych oznak, ludzie tamci nie byli
świadomi mojej obecności aż do spotkania i “połączenia się" tymczasowo i
mimowolnie z kimś, kto może być określony jako “ ja" żyjący “tam". Jedyne
wyjaśnienie jakie przychodzi mi do głowy to takie, że całkowicie świadomy życia
i bytności ;,tutaj" byłem przyciągany .i natychmiast wnikałem w ciało tamtej
osoby zupełnie jak w swoje własne.
Kiedy miało to miejsce – a zaczęło się dziać zupełnie spontanicznie, gdy tylko
wkroczyłem w Obszar III – po prostu “przejmowałem", jego ciało. Nie
uświadamiałem sobie jego psychicznej obecności, kiedy go czasowo zastępowałem.
Misja wiedza o nim i jego przeszłości pochodzi od– jego rodziny i z jego
pamięci. A choć zawsze wiedziałem, że nim nie jestem, to jednak wyczuwałem
emocjonalny schemat jego przeszłości. Często zastanawiałem się, jakich problemów
mogłem mu przysporzyć w rezultacie okresów amnezji, powodowanych wtargnięciem w
jego życie. Niektóre musiały być bardzo kłopotliwe. A oto jego życie:
“Tamten-Ja" – w czasie pierwszego kontaktu – był raczej samotnym mężczyzną. Nie
miał szczególnych sukcesów zawodowych (jako architekt i przedsiębiorca
budowlany), ani nie był zbyt towarzyski. Udało mu się ukończyć coś, co
scharakteryzowałbym jako drugorzędny college, i należał teraz do warstwy o dość
niskich dochodach. Większość wczesnej kariery zawodowej spędził w dużym mieście
wykonując zwyczajną pracę. Mieszkał na drugim piętrze czynszowego domu i
dojeżdżał do pracy autobusem. W mieście czuł się obco, ale udało mu się pozyskać
kilku przyjaciół. (Autobus, tak przy okazji, był bardzo szeroki – osiem miejsc
siedzących w jednym rzędzie, a kolejne rzędy wznosiły się za kierowcą w górę,
tak że wszyscy mogli widzieć drogę przed sobą). Moje pierwsze wniknięcie w jego
ciało zdarzyło się dokładnie w chwili, gdy wysiadał z autobusu. Kierowca był
wyraźnie zdziwiony, kiedy usiłowałem zapłacić za przejazd: Najwidoczniej nic się
nie należało.
Drugi kontakt nastąpił w chwili kryzysu emocjonalnego: “Tamten-Ja" poznał Leę,
zamożną młodą kobietę z dwojgiem mniej więcej czteroletnich dzieci – chłopcem i
dziewczynką. Lea była smutną, zamyśloną i zaabsorbowaną czymś osobą, która
właśnie wydawała się przeżywać jakąś życiową tragedię. Miało to jakiś niejasny
związek z jej byłym mężem. “Tamten-Ja" spotkał ją najzupełniej przypadkowo i
głęboko pokochał. Jej dwoje dzieci znalazło w nim wspaniałego towarzysza. Lecz
sama Lea, podczas tego pierwszego spotkania, okazała jedynie niewielkie
zainteresowanie. Dopiero szczera troska i ciepło okazywane przez niego dzieciom,
zmieniły jej podejście do niego.
Następne “wejście" miało miejsce krótko po tym, jak Lea i “Tamten-Ja" ogłosili
przyjaciołom – jej przyjaciołom – że mają zamiar się “pobrać" (słowo to ma tam
troszeczkę inne znaczenie). Wiadomość wywołała sporą konsternację, głównie z
powodu faktu, iż upłynęło zaledwie trzydzieści dni (?) od tego ważnego
wydarzenia w jej życiu (rozwód, śmierć męża, czy też jakaś forma fizycznego
upośledzenia). “Tamten-Ja" był w dalszym ciągu zakochany, a Lea wciąż smutna i
zamyślona.
Podczas kolejnego wniknięcia Lea oraz “Tamten-Ja" mieszkali wspólnie w stojącym
na niskim wzgórzu domu, o wysokich prostokątnych oknach i bardzo szerokich
okapach, przypominających pagodę. Niecałe 300 metrów od wzgórza były tory
kolejowe: Biegły prosto od prawej strony, przecinały podnóże wzgórza, zakręcały
w lewo i zniknęły za nim. Od domu aż do zbocza falowała wysoka zielona trawa.
Tuż za domem “Tamten-Ja" miał swoje biuro – jednopokojowy budynek – w którym
pracował.
Lea weszła do biura i zbliżyła się do biurka akurat w chwili, kiedy zastąpiłem w
ciele “Tamtego – Mnie".
“Robotnicy chcą pożyczyć jakieś twoje narzędzia" – powiedziała. Spojrzałem na
nią z zakłopotaniem. Nie byłem pewny co odpowiedzieć, więc zapytałem ją, o
jakich robotników chodzi.
“O tych pracujących na drodze, oczywiście" – odparła, nie wyczuwając jeszcze
niczego złego.
Zanim uświadomiłem sobie, jaki efekt mogą wywołać moje słowa powiedziałem, że na
drodze nie pracują żadni robotnicy. Słysząc to Lea obrzuciła mnie badawczym
spojrzeniem, w którym spostrzegłem rosnącą podejrzliwość. Niepewny co robić
dalej, opuściłem jego , ciało i przez dziurę powróciłem do siebie.
Następny kontakt miał miejsce gdy “Tamten-Ja" założył laboratorium. Nie miał co
prawda pełnych kwalifikacji do prowadzenia prac badawczych ale uważał, że może
dokonać pewnych odkryć. Wszedł w posiadanie (prawdopodobnie dzięki majątkowi
Lei) dużego piętrowego budynku, podzielił go na niewielkie pokoje i
przeprowadzał jakieś doświadczenia. W trakcie jednego z nich zastąpiłem go w
ciele, ale nie bardzo wiedziałem, jak prowadzić dalej rozpoczęty już
eksperyment. Wtedy właśnie weszła Lea razem z gośćmi, chcąc pokazać im prace
renowacyjne w budynku. Kiedy poprosiła mnie, bym opowiedział co już zrobiłem, ze
zrozumiałych względów nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa.
Odrobinę zakłopotana Lea wyprowadziła gości do drugiego pokoju. Wahałem się co
robić, podczas gdy “Tamten-Ja" zapewne poszedłby za nimi: Próbowałem “wyczuć" co
mógłby w takiej chwili zrobić. Udało mi się jedynie uzyskać niejasne wrażenie
podejmowanych przez niego prób, mających na celu wywołanie u widzów teatralnych
bardziej subiektywnych doznań. Ponieważ akurat w tej chwili wspomnienia takie na
nic by mi się nie zdały, a usłyszałem, że goście wracają, nie chcąc dalej
komplikować mu życia pośpiesznie wróciłem do własnego ciała.
Kolejne wejście nastąpiło w trakcie spędzanych w górach wakacji. “Tamten-Ja",
Lea oraz dzieci jechali krętą górską drogą, każde na wehikule opisanym już w
innym miejscu. Przypadkowo “przejąłem" kierowanie pojazdem w chwili, kiedy
zjechali do podnóża jakiegoś wzniesienia i zaczynali wjeżdżać na następne.
Ponieważ prowadzenie takiego pojazdu było dla mnie czymś zupełnie nowym, szybko
zboczyłem z drogi i wpadłem w niewielką kupkę śmieci. Oni czekali, podczas gdy
ja próbowałem wydostać się na drogę, mamrocząc przy tym, że z pewnością muszą
być lepsze drogi, niż akurat ta. Uwaga ta spowodowała, iż Lea natychmiast
zamilkła. Nie wiedziałem dlaczego (chociaż jestem pewien, że “Tamten-Ja"
wiedział). Próbowałem powiedzieć jej, że nie jestem tym, za kogo mnie uważa, ale
szybko zorientowałem się, iż pogarsza to jedynie sprawę. “Opuściłem" go i
powróciłem do dziury i mojego fizycznego ciała.
Przy kolejnych kontaktach stwierdziłem, że “Tamten-Ja" i Lea nie mieszkali już
razem. Mężczyzna miał pewne sukcesy, ale niektóre z jego posunięć były dla niej
zupełnie niezrozumiałe. Samotny, stale o niej rozmyślał i ustawicznie roztrząsał
powody, dla których ją utraci. Pewnego razu spotkał ją przypadkowo w wielkim
mieście i ubłagał, aby pozwoliła mu przyjść. Powiedziała, że spróbuje dać mu
jeszcze jedną szansę. Mieszkała teraz w czymś w rodzaju apartamentu, na trzecim
piętrze rezydencji. Obiecał przyjść.
Na nieszczęście “Tamten-Ja" zgubił lub zapomniał adresu, jaki mu dała i w czasie
mojego ostatniego z nim kontaktu był samotnym i sfrustrowanym człowiekiem. Był
pewny, że Lea zinterpretuje zgubienie adresu jako obojętność z jego strony i
jeszcze jeden dowód na niestałość. Pracował, ale cały wolny czas spędzał na
próbach odnalezienia Lei i dzieci.
I cóż z tym wszystkim począć? Wydarzenia, bynajmniej nie idylliczne, nie
pozwalają zakwalifikować tego jako ucieczki od realnego świata. Z pewnością nie
jest to model życia, do jakiego mógłbym tęsknić. Można jedynie spekulować, lecz
spekulacja taka musi zawierać` koncepcję nie do zaakceptowania przez współczesną
naukę. Jednakże takie “podwójne" życie może dostarczyć wskazówek co do
lokalizacji Obszaru III.
Najważniejsze jest to, że Obszar III i Obszar I nie są takie same. Założenie to
oparte jest na różnicach w rozwoju naukowym. Obszar III nie jest pod tym
względem bardziej zaawansowany, a może wprost przeciwnie. W naszej historii nie
istnieje etap, w którym nauka byłaby na poziomie Obszaru III. Jeżeli Obszar III
nie jest ani częścią przeszłości ani teraźniejszości, a prawdopodobnie nie jest
także przyszłością Obszaru I, to czymże jest? Nie jest częścią Obszaru II, gdzie
potrzebna i użyteczna jest jedynie myśl.
Być może jest on wspomnieniem fizycznej cywilizacji ziemskiej, jeszcze sprzed
znanych nam czasów. Być może jest to inny świat typu ziemskiego, znajdujący się
w innej części kosmosu, ale w jakiś sposób dostępny dzięki możliwościom
psychicznym. Być może jest to duplikat z antymaterii naszego świata, w którym
istniejemy ci sami, jednak odmienni, powiązani ze sobą siłami umykającymi
obecnie naszemu rozumieniu.
Dr Leon M. Lederman, profesor fizyki na Uniwersytecie Columbia stwierdził:
“Ogromna większość fizyków zgadza się całkowicie z kosmologiczną koncepcją
dosłownego antyświata gwiazd i planet złożonych z atomów antymaterii, czyli
ujemnych jąder otoczonych dodatnimi elektronami. Możemy wysnuć stąd intrygujące
przypuszczenie, że światy z antymaterii zamieszkane są przez antyludzi, których
antynaukowcy są być może w tej właśnie chwili zafascynowani odkryciem materii".