Jeśli
ktoś zapragnąłby mieć udział w wydaniu następnych moich pism oraz działaniu dla
dobra wspólnej idei „System Miłości” i zdobywania niebiańskiej wiedzy dla
siebie, „Wiedza od Ojca Pio” - to podaję osobiste konto:
Wiesław Matuch BNP Paribas Bank Polska S.A. Konto:902030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku.
Natomiast żeby przesłać kwotę do Polski z zagranicy trzeba podać tak:
PLPK90203000451130000015386050
- Wiesław Matuch Darowizna:
Lub : Wiesław Matuch
90 2030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA
Wpisać:
PPABPLPK Jak
braknie pola dodać XXX
Założyłem też konto na PayPal -
wiesiorynka@gmail.com Jeśli ktoś chciałby
wesprzeć duchową naszą wspólną oddolną działalność - to jest taka możliwość.
PayPal przekierowuje na moje konto w BGŻ w Polsce. W
tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku. Komfort jest, bo można
korzystać z podstawowych walut z całego świata. Wiesiu
Poniżej są 2 tomy "Wiedzy Ojca PIO" do
pobrania za darmo w pdf. Wiesiu
1599 - Urodził się Oliver Cromwell. 1595 - Zmarł Torquato Tasso, poeta włoski. 1719 - Robinson Crusoe. 1744 - Zmarł Anders Celsius, szwedzki fizyk i astronom. 1822 - Urodził się Edward Dembowski, działacz rewolucyjny i niepodległościowy. 1874 - Urodził się Guglielmo Marconi, pionier radiotechniki. 1901 - Prawo jazdy. 1918 - Urodziła się Ella Fitzgerald, amerykańska piosenkarka jazzowa. 1919 - W Weimarze powstało ugrupowanie artystyczne Bauhaus. 1920 - Początek ofensywy polskiej na Kijów. 1937 - Zmarł Michał Drzymała, bohater walki o polskość ziem zaboru pruskiego. 1938 - Zmarł Aleksander Świętochowski, publicysta, pisarz i historyk. 1995 - Zmarła Ginger Rogers, aktorka i tancerka amerykańska.
Czwartek, 25 kwietnia, 2024 roku. Do końca roku zostało 251 dni. Imieniny obchodzą:
Marka - ewangelisty Jarosława Piotra Rustyka Erwiny. Św. Marek, Ewangelista (+1 w), w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan, Dzieje Apostolskie (Dz 12,12) wspominają go jako "Jana zwanego Markiem", syn Marii, która prawdopodobnie była właścicielką domu, w którym odbyła się Ostatnia Wieczerza. Był uczniem św. Piotra. Jego Ewangelia jest wiernym echem katechezy Księcia Apostołów. Marek ze swoim krewnym Barnabą towarzyszył św. Pawłowi w jego pierwszej podróży misyjnej. Przebywał na Cyprze i w Antiochii. Podczas dłuższego pobytu w Rzymie należał do bliskiego otoczenia św. Pawia, a także św. Piotra, który nazywa go "swym synem" (1P 5,13). Według tradycji św. Marek założył gminę chrześcijańską w Aleksandrii, gdzie był pierwszym biskupem. Tam został aresztowany i wleczony przez miasto do więzienia. Wkrótce poniósł męczeńską śmierć (ok. 62 roku). Inni podają, że zginął w Rzymie za czasów Trajana. Jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy, szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody. W IKONOGRAFII św. Marek ukazywany jest w stroju arcybiskupa, w paliuszu albo jako biskup wschodniego rytu. Trzyma w dłoni zamkniętą lub otwartą księgę. Symbolizuje go m. in. lew ze skrzydłami jedno z ewangelicznych zwierząt, lew u stóp, drzewo figowe, zwój. Ewangelia św. Marka niewiele mówi o Matce Bożej; nie opisuje dzieciństwa Syna Bożego ani Maryi, która stoi pod krzyżem konającego Zbawiciela. Matka Boża pojawia się w Ewangelii św. Marka tylko raz, i to w sytuacji, którą nieprzychylni pobożności maryjnej interpretują jako odcięcie się Jezusa od swej Matki (3, 35). Tymczasem, jak to często bywa, ci, którzy powołując się na ten fragment Ewangelii twierdzą, że Maryja "nic nie rozumie" z nauczania Jezusa, sami nic nie rozumieją. Bowiem z ust Zbawiciela padły wówczas słowa największej pochwały swej Matki: Ona jest tą, która najdoskonalej wypełnia na co dzień wolę Boga. Wystarczy przyjrzeć się tej scenie w kontekście pozostałych Ewangelii, by zrozumieć, że Matka Najświętsza została postawiona za wzór dla tych, którzy w tamtej chwili otaczali Jezusa. Św. Marek nie pomniejsza roli Maryi w dziejach zbawienia. Gdyby tak czynił, nie byłby ani świętym, ani Ewangelistą.
Św. Teresa
z Avila -
Dzieła św. Teresy Wielkiej...
Piękno Najwyższe, cudne blaski Twoje łączą mnie z Tobą, jak więzów spojenie. Czemu zamykasz te Boże podwoje, kiedy Twa światłość tak mi wzmacnia duszę, że ponad wszystko miłuję cierpienie?
Św. Jan od
Krzyża -
Dzieła św. Jana od Krzyża...
Te dzieła, co się wokół przesuwają, niosą mi pieśń o twojej czarownej piękności. I coraz głębiej duszę rozdzierają tak, że niemal umieram, gdy mi szepcą o twoich tajemnic wielkości.
Myśli Ojca Anthony de Mello - hinduskiego Jezuity:
Mity - Mistrz uczył posługując się przypowieściami i opowiadaniami. Uczniowie słuchali tego z przyjemnością, czasem jednak czuli się zawiedzeni, tęskniąc za czymś głębszym. Mistrz był niewzruszony. Na wszystkie zarzuty odpowiadał: - Drodzy moi, wciąż jeszcze nie rozumiecie, że właśnie w opowiadaniu odległość między człowiekiem a Prawdą jest najmniejsza. Innym razem powiedział: - Nie gardźcie opowiadaniem. Zgubioną złotą monetę można znaleźć za pomocą zwykłej świecy. Najgłębszą prawdę można odsłonić za pomocą zwykłej opowieści.
CAŁY POPRAWCZAK DLA JEDNEGO CHŁOPCA - Stanęła sprawa otwarcia poprawczaka dla chłopców i poproszono o poradę znanego pedagoga. Zaapelował on gorąco o humanitarne metody wychowania w poprawczaku, nalegając na nauczycieli, żeby nie szczędzili pieniędzy na pozyskanie dobrotliwych i kompetentnych wychowawców. Zakończył mówiąc:, "Jeśli tylko jeden chłopiec zostanie uratowany od moralnej deprawacji, wszystkie koszty i praca włożona w instytucję, taką jak ta, będą uzasadnione". Później członek zarządu powiedział do niego: "Czy troszkę pan z tym nie przesadził? Czy cały ten koszt i praca byłyby uzasadnione, gdybyśmy mogli uratować tylko jednego chłopca?" "Gdyby to był mój chłopiec, tak!" padła odpowiedź.
DLACZEGO UMIERAJĄ DOBRZY LUDZIE? - Duszpasterz pewnej wioski odwiedził dom starej parafianki i popijając kawę, odpowiadał na pytania, którymi babcia go zasypywała. - Dlaczego Pan tak często zsyła na nas zarazy? - pytała staruszka. - No cóż - odpowiedział proboszcz - czasem ludzie są tak źli, że trzeba ich zgładzić, i dlatego nasz Pan dopuszcza zarazy. - Ale - zauważyła babcia - w takim razie, dlaczego ginie tylu dobrych ludzi razem ze złymi? - Dobrych wzywa Bóg na świadków - wyjaśnił proboszcz. - Pan pragnie, aby wszystkie dusze miały sprawiedliwy sąd. Uparty wierzący potrafi wytłumaczyć absolutnie wszystko.
Przepiękne teksty wielkiego Jogina Sri Nisargadatty Maharaja (1897 - 1981)
Pytania i odpowiedzi (poniższe teksty, losowo
wyświetlane, dopracowałam na potrzeby
katolików - Wiesław Matuch)
PYTANIE: Czy istnieje przejawione, które reprezentuje nieprzejawione ? ODPOWIEDŹ: Nieprzejawione nie jest reprezentowane. Nic przejawionego nie może reprezentować nieprzejawionego. PYTANIE: To dlaczego pan o nim mówi? ODPOWIEDŹ: Bo ono jest moją ojczyzną. Niebem.
Tęsknota:
Mój robaczku mój wspaniały mój jedyny ukochany moje serce Ciebie chce cierpi kiedy nie ma cię
Ryszard
Kapuściński:
Nie można już dzisiaj wyobrazić sobie życia społeczności światowej bez mediów. Na poprzednich etapach człowiek nie mógł przetrwać bez posługiwania się bronią, później bez pomocy maszyny czy elektryczności, a dzisiaj jego przetrwanie jest niemożliwe bez mediów. Niebezpieczeństwo tkwi w tym, że media, które stały się potęgą, przestały się zajmować wyłącznie informacją. Wysunęły sobie ambitniejszy cel: zaczynają kształtować rzeczywistość. Coraz częściej odbieramy taki obraz świata, jaki przekazuje nam telewizja, a nie widzimy go takim, jaki jest naprawdę. Telewizja sprawia, że żyjemy w świecie bajki.
Cytaty Przemówienia Papieża Jana Pawła II w parlamencie polskim z 11 czerwca
1999
Wyzwania stojące przed demokratycznym państwem domagają się solidarnej współpracy wszystkich ludzi dobrej woli - nieżależnie od opcji politycznej czy światopoglądu wszystkich, którzy pragną razem tworzyć wspólne dobro Ojczyzny. Szanując właściwą życiu wspólnoty politycznej autonomię, trzeba pamiętać jednocześnie o tym, że nie może być ona rozumiana jako niezależność od zasad etycznych. Także państwa pluralistyczne nie mogą rezygnować z norm etycznych w życiu publicznym. "Po upadku w wielu krajach ideologii, tak napisałem w Encyklice Veritatis Splendor, które wiązały politykę z totalitarną wizją świata - przede wszystkim marksizmu - pojawia się dzisiaj nie mniej poważna groźba zanegowania podstawowych praw osoby ludzkiej i ponownego wchłonięcia przez politykę nawet potrzeb religijnych, zakorzenionych w sercu każdej ludzkiej istoty: jest to groźba sprzymierzenia się demokracji z relatywizmem etycznym, który pozbawia życie społeczności cywilnej trwałego moralnego punktu odniesienia, odbierając mu, w sposób radykalny, zdolność rozpoznawania prawdy. Jeśli bowiem "nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm"" (n. 101).
Tęsknota:
Naucz mnie sztuki kochania, naucz mnie życia we dwoje. Lecz nigdy nie ucz mnie rozstania. Ja Cię proszę bo tego bardzo się boję.
ROZDZIAŁ DWUNASTY: PRZYPADKOWE WIZYTY W NIEWŁAŚCIWYCH MIEJSCACH
Pośród wielu tajemnic, na które natknąłem się w moich podróżach istnieją i
takie, które wydają mi się nie do wyjaśnienia, a jednak posiadają głębokie
znaczenie. Mam jedynie nadzieję, że inni, lepiej zorientowani w technice czy
filozofii, dostrzegą w nich to co umknęło mojej uwadze. Oto kilka wyjątków z
mojego dziennika opisujących coś, co nie wydaje się być ani Obszarem II ani III.
23 sierpnia 1963 r. – wieczór.
Około 19.00 ułożyłem się na kanapie chcąc uciąć sobie drzemkę, bez zamiaru
jakiejkolwiek pozafizycznej aktywności. W chwili kiedy wyciągnąłem się i
zamknąłem oczy, nastąpiła potężna, bezdźwięczna eksplozja. Nie było różnic w
czasie. Zdarzyło się to około dwóch sekund po zamknięciu oczu. Podmuch cisnął
mną przez pokój na przeciwległą ścianę, po której osunąłem się na podłogę.
Najpierw pomyślałem, że w domu coś wybuchło. Światło nad moją głową wydawało się
migotać emitując błękitne iskry, po czym przewody stopiły się. (Światło było
wyłączone kiedy się kładłem, a pokój pogrążony w półmroku.) Miałem wrażenie,
jakby w instalacji elektrycznej nastąpiło potężne zwarcie. Odczułem dreszcz
podobny do elektrycznego szoku (nie były to jednak opisywane tu często
wibracje). Rozejrzałem się po pokoju. Moje ciało fizyczne w dalszym ciągu leżało
na kanapie. Widziałem je wyraźnie.
Wtedy właśnie zacząłem rozważać jeszcze inną możliwość. To mogła być śmierć,
prawdziwa śmierć, a nie typowe doznanie poza ciałem. Sytuacja była naprawdę
niezwykła. Być może umarłem, a moje serce zatrzymało się. Wciąż byłem lekko
oszołomiony po eksplozji, ale nie bałem się, ani nie wpadłem w panikę. Jeżeli to
śmierć, to niech będzie co ma być.
Przez jakiś czas leżałem na podłodze usiłując się pozbierać. Szukałem ręką
dokoła siebie i wydawało mi się, że wyczuwam dywan, ale nie byłem pewien. Było
tam coś twardego. Potem postanowiłem spróbować wrócić do ciała fizycznego, nawet
gdyby mi się to miało nie udać. Próbując niczego nie stracę.
Wielkim wysiłkiem woli uniosłem się do góry, podpłynąłem nad tapczan, a
następnie spłynąłem w dół. Nastąpiło jakieś dziwaczne skręcenie i stwierdziłem,
że tkwię w ciele fizycznym jedynie do połowy. Wiłem się i wyginałem zupełne jak
dłoń, gdy naciąga się na nią przyciasną rękawiczkę. Po chwili ponownie byłem
“cały".
Usiadłem (fizycznie) i zapaliłem światło: Dom pogrążony był w ciszy, wszystko'
wyglądało normalnie, także moje ciało, być może poza tym; iż pokryte było gęsią
skórką: Doświadczenie to autentycznie mną wstrząsnęło i wciąż nie wiem co je
spowodowało, ani jak. Czy była to jakaś eksplozja nie fizyczna? Czy wydarzyło
się to wewnątrz mnie, czy był to efekt działania jakiejś siły zewnętrznej? Z
perspektywy czasu wydaje mi się, że nie było to wcale takie niezwykłe – mój stan
fizyczny, emocjonalny, umysłowy w tamtym okresie mógł coś takiego wywołać.
Jedyne, co przychodzi mi do głowy w związku z samym momentem eksplozji, to jakaś
przelatująca przez pokój zabłąkana fala, która “wyrzuciła" mnie z ciała ponieważ
zupełnie przypadkowo znalazłem się na jej drodze. Rozumując w ten sposób dalej
pomyślałem, że fala ta była produktem jakiejś eksperymentalnej aparatury, która
nie została jeszcze w pcha przetestowana przez naukowców, a więc efekt mógłby im
być nieznany. Przywiodło mi to na myśl urządzenie działające na trzy sposoby.
5 maja 1959 r. – popołudnie.
Dzisiaj dowiedziałem się o dziwnym urządzeniu, które wydaje się działać na trzy
różne sposoby. Około piątej postanowiłem wypróbować technikę relaksacji
polegającą na liczeniu od jednego do dwudziestu. Położyłem się na łóżku,
pomyślałem o diagramie pola siłowego a potem zacząłem liczyć. Ponieważ nie
wydawało mi się abym osiągnął jakieś rezultaty, więc odwróciłem głowę. Oczy
miałem otwarte i spojrzałem przez okno prosto w słońce (dzień był słoneczny a
okno wychodziło na zachód). Natychmiast pojawiły się wibracje, wobec czego
zamknąłem oczy i ułożyłem się z powrotem. Wibracje objawiły się mrowieniem
gdzieś z tyłu głowy. Zacząłem poruszać szczęką, a wibracje stawały się
silniejsze bądź słabsze w zależności od pozycji szczęki: W końcu ustaliłem
optymalną pozycję (tylko w ten sposób mogę to wyrazić). Wibracje w głowie stały
się zbyt silne, więc “przesunąłem" je w dół, ku klatce piersiowej, o patem
eksperymentowałem przemieszczając je do różnych części ciała. Za każdym razem
kiedy przechodziły przez prawy bok, odbierałem uczucie pieczenia w okolicach
wątroby lub nerki (obce ciało czy lekarstwa?). Zdarzało się to już wcześniej,
chociaż nie pamiętam żebym o tym wspominał. W wyobraźni zapragnąłem unieść się,
i tak się też stało. Na pierwszy Plan musiała się wysunąć jakaś zabłąkana myśl,
bo natychmiast obróciłem się w powietrzu i zanurkowałem przez podłogę. W tej
samej chwili usłyszałem muzykę (dźwięk jak przy wyszukiwaniu potencjometrem
stacji radiowej), po czym znalazłem się w jakimś nie dokończonym domu. Okna nie
były jeszcze instalowane, a materiały i narzędzia leżały w nieładzie na brudnej
podłodze. Dom najwyraźniej stał na zboczu jakiegoś wzgórza i był zwrócony w
stronę niewielkiej dolinki i wzgórza po drugiej stronie.
Na podłodze stało urządzenie długości 40 cm. Wyglądało, jakby użytkownik
pozostawił je tu jedynie na chwilę. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś
takiego. Było podobne do pręta z przymocowanymi trzema dodatkami. Podniosłem to
i niechcący wycelowałem w stronę stojącego za oknem mężczyzny, którego wcześniej
nie spostrzegłem. Nic się nie wydarzyło, a mężczyzna odwrócił się i zobaczył
mnie. Na chwilę zniknął z pola widzenia a potem wszedł przez drzwi po prawej
stronie i zbliżył się do mnie. Uśmiechnął się i jak dobrze pamiętam, wydawał się
absolutnie normalny. Widząc urządzenie w mojej dłoni, zdecydował się
zademonstrować mi je. Wskazując na tubę z przodu urządzenia (otwarty z jednego
końca cylinder) pokazał mi, jak je “nastawiać" poruszając tubą lub cylindrem do
przodu i tyłu.
Potem powiedział, żebym skierował przyrząd przez inny otwór okienny, za którym
stał jakiś mężczyzna i żywo gestykulował rozmawiając z kimś, kto znajdował się
poza zasięgiem wzroku. Potem polecił, bym popchnął cylinder do przodu dla
uzyskania węższego promienia. Zastosowałem się do polecenia i wycelowałem
urządzenie w stojącego za oknem człowieka, zupełnie jakbym mierzył do niego ze
strzelby. Nie zauważyłem, by urządzenie wyemitowało jakiś promień, czy wiązkę
czegoś innego. Jednakże stojący za oknem mężczyzna natychmiast opadł na krzesło,
jakby martwy. Zwróciłem się do gospodarza oszołomiony i przestraszony, że
niechcący zabiłem człowieka. Uśmiechnął się i powiedział, żebym wymierzył w
stronę nieprzytomnego (?) człowieka, ale tym razem mam odciągnąć cylinder do
tyłu co rozszerzy promień. Zrobiłem tak. Mężczyzna wstał i podjął przerwaną
rozmowę, jakby się nic nie stało.
Następnie mój gospodarz wyprowadził mnie na zewnątrz, a ja zapytałem tego
drugiego mężczyznę czy rzeczywiście niczego nie czuł. Przerwał rozmowę, spojrzał
na mnie zdziwiony i odparł, że nie. Zapytałem go czy pamięta aby zasnął, lub czy
uświadamia sobie jakąś lukę w czasie. Ponownie odpowiedział że nie, odwrócił się
i rozmawiał dalej.
Mężczyzna, który był moim gospodarzem spojrzał na mnie i uśmiechnął się, a potem
poprowadził mnie na drugą stronę domu wychodzącą na dolinę i powiedział; że
pokaże mi jeszcze coś. Wskazał na miejsce w oddali, gdzie na zboczu wzgórza,
około trzystu jardów od nas paliło się jasnym płomieniem niewielkie ognisko:
Poskręcana Wstęga dymu wiła się wysoko ku niebu. Mój gospodarz polecił, abym
wycelował urządzenie w stronę ogniska i użył węższego płomienia. Zrobiłem to i
ogień natychmiast zgasł, zupełnie jakbym użył gaśnicy. Dym unosił się jeszcze
chwilę, ale wkrótce rozwiał się i on.
Zaintrygowała mnie ta niezwykła zabawka, więc poprosiłem mężczyznę, by mi ją
opisał. Zrobił to chętnie. Powiedział, że składa się z trzech części. Cylinder
jest urządzeniem nastawiającym, co zrozumiałem sam. W środku znajduje się
spiralny zwój, który jest źródłem mocy. Za nim umieszczono trzy; przypominające
płetwy płyty (zbliżone do płyt w rektyfikatorze). Objaśnił mi, że same płyty nie
są zbyt ważne i służą raczej do zabezpieczenia użytkownika, Przeciągnął po nich
kciukiem, a one zgięły się, były niezwykle giętkie. Potem zapytał czy na pewno
wszystko rozumiem. Odpowiedziałem, że całe to urządzenie przypomina mi niewielką
triodę (najbardziej podobny przedmiot, jaki przyszedł mi do głowy). Mój
gospodarz skinął z entuzjazmem głową i powtórzył; “Tak, trioda!"
Czując, że muszę już odejść, podziękowałem mu za wszystkie informacje a on
odparł, że zobaczy się ze mną ponownie w ... (nie pamiętałem tej nazwy). Jednak
mój umysł najwyraźniej rozpoznał miejsce, bo odpowiedziałem, że tak, w Cadena
Azul. (Był to efekt moich odwiedzin w Ameryce Południowej.) Mężczyzna skinął
twierdząco głową, lecz po chwili obrzucił mnie niepewnym spojrzeniem, a ja
stwierdziłem, że moje wrażenie było prawidłowe, ale on nie zrozumiał
hiszpańskiej nazwy.
Potem wróciłem do niewykończonego pokoju i “wystartowałem" z wyciągniętymi w
górę ramionami, Przebyłem w ten sposób, jak mi się wydawało dwa lub trzy piętra
i zatrzymałem się. Miejsce to wyglądało jak moje biuro, ale było puste. Żadnego
umeblowania, brak kanapki, zalegający podłogę kurz – i nie było tu mojego ciała!
Zrozumiałem, że było to niewłaściwe “miejsce" (czas?)' oraz że pomieszczenie, do
którego chciałem trafić, znajdowało się “wyżej": Ponownie wystartowałem przez
strop w górę i po kolejnych ośmiu czy dziewięciu piętrach znalazłem się wreszcie
w swoim biurze. Wtopiłem się w ciało fizyczne. (Miałem trochę kłopotów, z jedną
ręką lecz w końcu połączyłem się całkowicie).
Usiadłem i otworzyłem oczy. Zegarek pokazywał, że mnie było mnie tu godzinę i
pięć minut. Naszkicowałem urządzenie i przystąpiłem do sporządzenia notatek.
Przyrząd usypiał i budził ludzi, a także gasił ogień. Być może któregoś dnia
spróbuję go zbudować.
11 marca 1961 r. – noc.
...a już myślałem, że normalnie powróciłem do ciała fizycznego. Otworzywszy oczy
zorientowałem się, iż leżę w jakimś obcym łóżku. Stojąca obok nieznajoma kobieta
spostrzegła, że się obudziłem i uśmiechnęła się. Za nią stała inna kobieta,
wyraźnie starsza. Obie okazywały radość, że się obudziłem – zupełnie jakbym był
przez długi czas chory. Pomogły mi wstać z łóżka. Ubrany byłem w rodzaj togi
(przypominającej szlafrok). Suknie kobiet wydawały się całkiem normalne.
Wiedziałem, że z pewnością nie jestem tą osobą, za którą mnie biorą. Próbowałem
im to powiedzieć, ale śmiały się ze mnie i wydawały się uważać, że ciągle jestem
niezupełnie świadomy. Zapytałem, jaki mamy dzień, a one w odpowiedzi uśmiechnęły
się jedynie domyślnie; jakby rozumiały, że nie jestem jeszcze w pełni
zorientowany (naprawdę nie byłem!). Chciałem zapytać o kalendarz, ale w końcu
zdecydowałem, że lepiej będzie dowiedzieć się od nich. Zapytałem młodszą kobietę
sprawiającą wrażenie mojej żony. (lub ciała mojej żony), a ona odparła, że jest
rok 1924 zgodnie z grecką (?) metodą określania czasu.
Byłem pewien, że nie mogę tam zostać dłużej, więc pomimo ich silnych sprzeciwów
wyszedłem przez drzwi na świeże powietrze. Stałem nieruchomo i próbowałem unieść
się w górę, przeczuwałem bowiem, że muszę się unieść bardzo wysoko. Próbowałem
wystartować, ale one mnie trzymały. Nic się nie wydarzyło i zaczynałem już
stawać się niespokojny. Wiedziałem, że znalazłem się w niewłaściwym miejscu.
Nagle przypomniałem sobie trick z oddychaniem i zacząłem dyszeć krótko i
urywanie przez półotwarte usta. Począłem wznosić się; powoli w górę, ponad
budynki w kształcie litery U, wciąż czując, jak kobiety próbują ściągnąć mnie z
powrotem. Oddychałem silnie i coraz szybciej i poruszałem się także coraz
szybciej, aż w końcu ujrzałem dokoła siebie znajomy błękit. Nagle zatrzymałem
się. Byłem wysoko w górze i unosiłem się nad typowo wiejską okolicą, pełną
niewielkich domków. Widok ten wydał mi się znajomy, a pomiędzy rzeką i drogą
dostrzegłem nasz dom wraz z zabudowaniami gospodarczymi. Zanurkowałem w stronę
domu i w chwilę później wtopiłem się w ciało fizyczne. Usiadłem, ponownie cały,
i z ulgą rozejrzałem się dokoła. Tym razem byłem we właściwym miejscu!
17 sierpnia 1960 r. – noc.
Była to chybiona próba, spowodowana nie dającym się przewidzieć marginesem
błędu. Około 23.00 odliczyłem od dwudziestu do jednego. Znajdowałem się w
sypialni. Opuściłem ciało z myślą o odwiedzeniu Agnew Bahnsona i rozpocząłem
podróż, która przypominała poruszanie się pod wiatr. Wróciłem do ciała
fizycznego prawie natychmiast – lub tak mi się przynajmniej wydawało. Nie
leżałem jednak w łóżku lecz stałem. Pokój w jakim się teraz znajdowałem nie był
moim pokojem. Z lewej strony podtrzymywał mnie mężczyzna, duży i szeroki w
ramionach. Był ode mnie dużo wyższy, a jego barki wydawały się błyszczeć. Z
prawej strony podtrzymywała mnie młoda dziewczyna. Zmusili mnie, abym przeszedł
się po pokoju. Ponieważ miałem z tym niejakie trudności, lekko podtrzymywali
mnie pod łokcie. Słyszałem, że mówili coś o moich rękach, że są one niezwykłe
lub nieprawidłowe. Nie byli nieprzyjaźni, ale ja wiedziałem, że znów znalazłem
się w niewłaściwym miejscu! Na szczęście nie straciłem głowy i wyprostowawszy
się wystrzeliłem z tego miejsca, gdziekolwiek się ono znajdowało, w górę. Po
kilku chwilach stopiłem się z moim ciałem fizycznym. Rozejrzałem się ostrożnie
dokoła i odetchnąłem z ulgą. Znowu byłem we własnej sypialni i we własnym ciele.
Minęło jednak wiele czasu zanim uspokoiłem się na tyle, by ponownie zapaść w
sen.
23 listopada 1960 r. – noc.
Było to najbardziej niezwykłe i żywe doświadczenie, jakie mi się kiedykolwiek
przytrafiło. Nie wiem jednak, czy chciałbym doznać czegoś takiego ponownie.
Bardzo zmęczony poszedłem spać około drugiej nad ranem. Wibracje pojawiły się
bez żadnych starań z mojej strony, postanowiłem więc wykorzystać okazję i
“zrobić coś", pomimo zmęczenia. (Może to właśnie jest odpoczynek). Wyszedłem z
ciała łatwo i szybko odwiedziwszy kilka miejsc przypomniałem sobie o odpoczynku
i postanowiłem powrócić do ciała. Pomyślałem o nim i prawie natychmiast
znalazłem się w łóżku. Od razu zauważyłem jednak, że coś było nie w porządku.
Nad moimi stopami znajdowało się jakieś pudełko, najwyraźniej po to, aby nie
dotykała ich kołdra. W pokoju stały dwie osoby: mężczyzna i pielęgniarka.
Rozmawiali cicho nieopodal łóżka.
Moją pierwszą myślą było, iż stało się coś złego, na przykład żona znalazła mnie
w stanie śpiączki i oddała do szpitala. Pielęgniarka, sterylna atmosfera pokoju
oraz łóżko wydawały się potwierdzać tę tezę. Lecz w dalszym ciągu nie opuszczało
mnie przeczucie, że coś tu jest nie tak.
Po chwili mężczyzna i kobieta przestali rozmawiać, pielęgniarka odwróciła się i
wyszła z pokoju, a mężczyzna zbliżył się do mnie. Ogarnęła mnie panika, ponieważ
nie wiedziałem, co ma zamiar zrobić. Przeraziłem się jeszcze bardziej, kiedy
pochylił się nade mną, ujął mnie delikatnie lecz stanowczo za ramiona i wlepił
we mnie wyłupiaste, błyszczące oczy. Próbowałem się poruszyć, ale przekraczało
to moje możliwości. Zupełnie, jakbym wszystkie mięśnie miał sparaliżowane. Coś
wewnątrz mnie desperacko chciało uciekać, odsunąć się od twarzy pochylającej
nade mną.
Potem, ku mojemu najwyższemu zaskoczeniu, mężczyzna ucałował mnie w oba
policzki. Czułem jego bokobrody, a w oczach widziałem łzy. Po chwili wyprostował
się, puści moje ramiona i powoli wycofał się z pokoju.
Pomimo strachu zrozumiałem, że żona nie oddała mnie do szpitala, że mężczyzna
był obcy, i że ponownie znalazłem się w niewłaściwym miejscu. Musiałem coś
zrobić, ale nawet przy pomocy całej siły woli, jaką udało mi się zgromadzić, nie
byłem w stanie niczego dokonać. Powoli uświadomiłem sobie dźwięk w mojej głowie
przypominający syk pary lub powietrza. Powodowany niejasnym przeczuciem
skoncentrowałem się na tym syku i zacząłem go modulować, tzn. starałem się by
brzmiał raz głośniej, raz ciszej. Spowodowałem; że częstotliwość tych pulsacji
rosła coraz bardziej, aż po kilku chwilach przerodziły się w szybkie wibracje.
Spróbowałem unieść się z tego ciała i udało mi się to stosunkowo łatwo. W moment
później znalazłem się w innym ciele fizycznym.
Tym razem byłem ostrożny. Wyczuwałem pod sobą łóżko. Dokoła słyszałem znajome
dźwięki. Kiedy otworzyłem oczy, pokój pogrążony był w ciemnościach. Sięgnąłem
ręką tam, gdzie powinien znajdować się przełącznik światła. Był. Włączyłem
światło i odetchnąłem z ogromną ulgą. Byłem znów u siebie.
7 czerwca 1963 r. – noc.
Po jakimś czasie opuściłem ciało i już poza domem spotkałem kobietę, która także
“leciała". Powiedziała, że będziemy spóźnieni wracając (nie wiem dokąd), i że
możemy mieć kłopoty z wejściem. Potem zbliżyliśmy się do czegoś w przypominało
dużą instytucję (szpital?) i szczęśliwie przeszliśmy przez drzwi bez otwierania
ich, najwyraźniej po to aby uniknąć oczekującego już strażnika (oraz wyjaśnień,
dlaczego jesteśmy spóźnieni, co pociągało za sobą pewien rodzaj kary). Wewnątrz
rozdzieliliśmy się i natychmiast jakiś mężczyzna (przyjacielski, w typie
lekarza) powiedział, że się mną zajmie, i że powinienem zaczekać w drugim pokoju
na prawo. Poszedłem tam, ale nie byłem pewien o który pokój chodzi, bowiem w
każdym znajdowało się kilka osób pogrążonych w rozmowie, a ja pozostawałem nie
zauważony. Jednakże poczekałem chwilę, aż w końcu męża przyszedł i zbadał mnie
po czym orzekł, że potrzebuję leczenia. Mówił o miareczkowaniu i o leczenia
rosnącym do 1500 cc, a potem stopniowo opadającym do normy (cokolwiek miało to
znaczyć). Zapytałem go, dlaczego takie leczenie jest konieczne, a on
odpowiedział, że w ten sposób wszechświat (lub ludzkość) można rozwinąć i
ulepszyć. Zapytałem dlaczego (mając na myśli potrzebę ulepszenia), ale tym razem
nie odpowiedział. Bałem się trochę tego leczenia. Niedługo potem odczułem
potrzebę powrotu do ciała i udało mi się to bez żadnego problemu.
13 lipca 1961 r. – popołudnie i noc.
Po wizycie w Cape Cod przybyłem do Hyannis cokolwiek zmęczony, więc ułożyłem się
do popołudniowej drzemki. W czasie relaksacji wyszedłem z ciała i po chwili
dryfowałem już ponad domem, w okolicach garażu. Na dziedzińcu był pies (duży, w
typie owczarka niemieckiego), który ujrzawszy mnie zaczął wściekle szczekać. Zza
rogu domu wyszedł jakiś mężczyzna i wycelował we mnie broń wydobytą z kabury.
Wycofałem się pośpiesznie, nim jeszcze uświadomiłem sobie, że kule
najprawdopodobniej nie wyrządziłyby mi żadnej szkody. Wróciwszy do ciała
pomyślałem, że na szczęście wszystka już się skończyło, ale byłem w stanie
przypomnieć sobie jedynie to, iż mężczyzna sprawiał wrażenie wysokiego.
Tego samego wieczora, leżąc już w łóżku poczułem, że wylatuję ponownie. Unosiłem
się nad kilkoma domami próbując zdecydować co robić, gdy niespodziewanie ten sam
wysoki mężczyzna pojawił się tuż przede mną i zatrzymał mnie, stając na mojej
drodze. Odniosłem wrażenie spokojnej, skupionej siły. Zapytał dlaczego chcę
zobaczyć prezydenta. Początkowo byłem zaskoczony, ponieważ nie widziałem powodu
spotykać się z Eisenhowerem (tak mój umysł kojarzył słowo prezydent), ale
przyszedł mi do głowy pomysł planu pokojowego i opowiedziałem o nim wysokiemu
mężczyźnie. Zapytał mnie wtedy: “Skąd możemy być pewni, że jesteś lojalny wobec
Stanów Zjednoczonych?" Zakłopotany odparłem, że odpowiednie informacje o mnie z
pewnością są w Waszyngtonie. Mój rozmówca po chwili powiedział, że akurat teraz
nie mogę się widzieć z prezydentem. Skinąłem zgodnie głową i wróciłem do ciała.
Leżąc w łóżku i zastanawiając się nad tym, nagle uświadomiłem sobie, że przecież
Eisenhower nie jest już prezydentem. Narastało we mnie przekonanie, że Kennedy
ma metapsychicznych ochroniarzy. Po chwili przyszło mi do głowy, iż Kennedy mógł
być w tym tygodniu w Hyannis. Wstałem i zszedłem na dół, odnalazłem lokalną
gazetę, gdzie na pierwszej stronie widniała notatka o przybyciu Kennedy'ego do
Hyannis. (Od dwóch dni nie widziałem żadnej gazety.)
Były to przykłady wydarzeń umykających jakiejkolwiek klasyfikacji, szczególnie
jeśli rozważyć je w kategoriach zwyczajnych snów. Mogą to być fragmenty żywego
fresku, który pewnego dnia ujrzymy w całości. Mam jedynie nadzieję, że nie
trzeba “umierać", aby zobaczyć tę całość.