Jeśli
ktoś zapragnąłby mieć udział w wydaniu następnych moich pism oraz działaniu dla
dobra wspólnej idei „System Miłości” i zdobywania niebiańskiej wiedzy dla
siebie, „Wiedza od Ojca Pio” - to podaję osobiste konto:
Wiesław Matuch BNP Paribas Bank Polska S.A. Konto:902030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku.
Natomiast żeby przesłać kwotę do Polski z zagranicy trzeba podać tak:
PLPK90203000451130000015386050
- Wiesław Matuch Darowizna:
Lub : Wiesław Matuch
90 2030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA
Wpisać:
PPABPLPK Jak
braknie pola dodać XXX
Założyłem też konto na PayPal -
wiesiorynka@gmail.com Jeśli ktoś chciałby
wesprzeć duchową naszą wspólną oddolną działalność - to jest taka możliwość.
PayPal przekierowuje na moje konto w BGŻ w Polsce. W
tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku. Komfort jest, bo można
korzystać z podstawowych walut z całego świata. Wiesiu
Poniżej są 2 tomy "Wiedzy Ojca PIO" do
pobrania za darmo w pdf. Wiesiu
1599 - Urodził się Oliver Cromwell. 1595 - Zmarł Torquato Tasso, poeta włoski. 1719 - Robinson Crusoe. 1744 - Zmarł Anders Celsius, szwedzki fizyk i astronom. 1822 - Urodził się Edward Dembowski, działacz rewolucyjny i niepodległościowy. 1874 - Urodził się Guglielmo Marconi, pionier radiotechniki. 1901 - Prawo jazdy. 1918 - Urodziła się Ella Fitzgerald, amerykańska piosenkarka jazzowa. 1919 - W Weimarze powstało ugrupowanie artystyczne Bauhaus. 1920 - Początek ofensywy polskiej na Kijów. 1937 - Zmarł Michał Drzymała, bohater walki o polskość ziem zaboru pruskiego. 1938 - Zmarł Aleksander Świętochowski, publicysta, pisarz i historyk. 1995 - Zmarła Ginger Rogers, aktorka i tancerka amerykańska.
Czwartek, 25 kwietnia, 2024 roku. Do końca roku zostało 251 dni. Imieniny obchodzą:
Marka - ewangelisty Jarosława Piotra Rustyka Erwiny. Św. Marek, Ewangelista (+1 w), w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan, Dzieje Apostolskie (Dz 12,12) wspominają go jako "Jana zwanego Markiem", syn Marii, która prawdopodobnie była właścicielką domu, w którym odbyła się Ostatnia Wieczerza. Był uczniem św. Piotra. Jego Ewangelia jest wiernym echem katechezy Księcia Apostołów. Marek ze swoim krewnym Barnabą towarzyszył św. Pawłowi w jego pierwszej podróży misyjnej. Przebywał na Cyprze i w Antiochii. Podczas dłuższego pobytu w Rzymie należał do bliskiego otoczenia św. Pawia, a także św. Piotra, który nazywa go "swym synem" (1P 5,13). Według tradycji św. Marek założył gminę chrześcijańską w Aleksandrii, gdzie był pierwszym biskupem. Tam został aresztowany i wleczony przez miasto do więzienia. Wkrótce poniósł męczeńską śmierć (ok. 62 roku). Inni podają, że zginął w Rzymie za czasów Trajana. Jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy, szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody. W IKONOGRAFII św. Marek ukazywany jest w stroju arcybiskupa, w paliuszu albo jako biskup wschodniego rytu. Trzyma w dłoni zamkniętą lub otwartą księgę. Symbolizuje go m. in. lew ze skrzydłami jedno z ewangelicznych zwierząt, lew u stóp, drzewo figowe, zwój. Ewangelia św. Marka niewiele mówi o Matce Bożej; nie opisuje dzieciństwa Syna Bożego ani Maryi, która stoi pod krzyżem konającego Zbawiciela. Matka Boża pojawia się w Ewangelii św. Marka tylko raz, i to w sytuacji, którą nieprzychylni pobożności maryjnej interpretują jako odcięcie się Jezusa od swej Matki (3, 35). Tymczasem, jak to często bywa, ci, którzy powołując się na ten fragment Ewangelii twierdzą, że Maryja "nic nie rozumie" z nauczania Jezusa, sami nic nie rozumieją. Bowiem z ust Zbawiciela padły wówczas słowa największej pochwały swej Matki: Ona jest tą, która najdoskonalej wypełnia na co dzień wolę Boga. Wystarczy przyjrzeć się tej scenie w kontekście pozostałych Ewangelii, by zrozumieć, że Matka Najświętsza została postawiona za wzór dla tych, którzy w tamtej chwili otaczali Jezusa. Św. Marek nie pomniejsza roli Maryi w dziejach zbawienia. Gdyby tak czynił, nie byłby ani świętym, ani Ewangelistą.
Św. Teresa
z Avila -
Dzieła św. Teresy Wielkiej...
I gdybyś swoje ujrzała oblicze, i swej istoty dostrzegła odbicie tak, jak je mają głębie tajemnicze Mojej istoty, twoje ziemskie życie uleciałoby z ciasnego więzienia, bo nie jest w mocy znieść blasku takiego, więc Mnie poszukuj w głębi serca twego.
Św. Jan od
Krzyża -
Dzieła św. Jana od Krzyża...
Kto wzniósł się w te poziomy mniej ma rozumu mocy, bo jest to blask zaćmiony, co światłem lśni wśród nocy. Kto poznał te tajniki zamarł w niewiedzy stanie, wyższym nad wszelkie poznanie.
Myśli Ojca Anthony de Mello - hinduskiego Jezuity:
Charyzmat - Pewien uczeń był Żydem. - Co dobrego mam czynić, aby podobać się Bogu? - Skąd mam to wiedzieć? - odpowiedział Mistrz. - Twoja Biblia powiada, że Abraham był gościnny i że Bóg był z nim. Eliasz kochał modlitwę i Bóg był z nim. Dawid rządził królestwem i z nim również był Bóg. - A czy jest sposób, bym odkrył wyznaczone dla mnie zadanie? - Tak. Postaraj się odkryć najgłębszą skłonność twego serca i za nią podążaj.
POPISYWANIE SIĘ NA DYWANIKU MODLITEWNYM - Pewnego dnia Hasan z Basry zobaczył Rabi'a al Adawiya w pobliżu brzegu rzeki. Rzuciwszy na wodę swój modlitewny dywanik, wszedł na niego i powiedział: "O Rabi'a, chodź, pomodlimy się razem". Rabi'a powiedziała: "O Hasanie, dlaczego wystawiasz się, jak sprzedawca na bazarze tego świata? Robisz to z powodu swojej słabości". Mówiąc to rzuciła swój dywanik modlitewny w powietrze, pofrunęła na niego i powiedziała: "Chodź tutaj Hasanie, tak, żeby ludzie nas widzieli". Lecz było to więcej, niż mógł dokonać Hasan, więc się nie odezwał. Rabi'a, chcąc zdobyć jego serce, powiedziała: "O Hasanie, ryba może zrobić to, co ty zrobiłeś, a mucha to, co ja. Prawdziwa praca wykracza poza to; tym się musimy zająć".
CZŁOWIEK IDOL - Starożytna opowieść hindu: Był sobie raz pewien kupiec, którego statek rozbił się u brzegów Cejlonu, gdzie Vibhishana był Królem Potworów. Kupca zaprowadzono przed oblicze Króla. Na jego widok Vibhishana nie posiadał się z radości i rzekł: - Och, wygląda tak jak mój Rama. Te same ludzkie kształty! Po czym okrył kupca bogatymi strojami i klejnotami i adorował go. Mówi mistyk hindu, Ramakriszna: "Gdy po raz pierwszy usłyszałem tę historię, doznałem nieopisanej radości. Jeśli Boga można czcić w wyobrażeniu z gliny, dlaczegóż by nie w człowieku?"
Przepiękne teksty wielkiego Jogina Sri Nisargadatty Maharaja (1897 - 1981)
Pytania i odpowiedzi (poniższe teksty, losowo
wyświetlane, dopracowałam na potrzeby
katolików - Wiesław Matuch)
PYTANIE: Czego więc należy pragnąć? ODPOWIEDŹ: Oczywiście najlepszego. Im większa szczęśliwość, tym doskonalsza wolność. Wolność od pragnień jest najwyższym błogosławieństwem. Musi się ich pan gwałtem pozbyć. Królestwo Boże zdobywa się gwałtem - uczy Jezus. PYTANIE: Nie zależy mi na wolności od pragnień. Chcę takiej wolności, która zaspokoiłaby moje tęsknoty. ODPOWIEDŹ: Ma pan zupełną swobodę zaspokajania ich. Faktycznie nic innego pan nie robi. PYTANIE: Staram się, ale tyle jest przeszkód, które mnie zniechęcają. ODPOWIEDŹ: Niech pan je przezwycięży. PYTANIE: Nie potrafię, jestem zbyt słaby. ODPOWIEDŹ: Ale z jakiego powodu? Czym jest ta słabość? Inni ludzie zaspokajają swe pragnienia, a pan nie może? PYTANIE: Brakuje mi chyba energii. ODPOWIEDŹ: Gdzie ona znikła? Co się z nią stało? Czy przypadkiem nie rozproszył jej pan przez wiele sprzecznych pragnień i dążeń? Pańskie zapasy energii nie są nieograniczone. PYTANIE: Dlaczego? ODPOWIEDŹ: Cele do których pan dąży są drobne i niskie. Na więcej one nie zasługują. Tylko energia Boga jest nieskończona, gdyż On nie chce dla siebie niczego. Niech pan się stanie podobny do Niego, a wszystkie pańskie pragnienia zostaną spełnione. Im wyżej sięgać będą pańskie cele i większe będą pragnienia, tym więcej energii będzie pan posiadał. Niech pan pragnie dobra dla wszystkich, a wszechświat będzie z panem współpracował. Jeśli jednak będzie pan szukał tylko własnej przyjemności, będzie pan musiał ciężko na to zapracować. Zanim pan czegoś zapragnie niech pan na to zasłuży.
Tęsknota:
Czasami gdy spojrzysz na mnie myślę, że będzie jak dawniej lecz tamte dni nie wrą już w sercu zostaną kolce róż.
Ryszard
Kapuściński:
Jestem zafascynowany światem, a nie poszczególnymi miejscami na ziemi. Przebywając w jakimś kraju, zastanawiam się, czy nie powinienem być gdzie indziej. Ciągle mam telefony i listy z propozycjami. "New York Times", "Frankfurter Allgemeine Zeitung", "Le Monde", różne wydawnictwa - wszyscy chcą, aby dla nich coś pisać. Jestem wręcz wypychany w różne rejony świata. Trudność polega na pogodzeniu dwóch sytuacji: podróży, które są akumulatorem, gromadzeniem doświadczeń i wrażeń, i pisania, które wymaga ciszy, skupienia, koncentracji. Trzeba szukać złotego środka.
Cytaty Przemówienia Papieża Jana Pawła II w parlamencie polskim z 11 czerwca
1999
Spotkanie dzisiejsze posiada wieloraką wymowę symboliczną. Po raz pierwszy Papież przemawia do połączonych izb polskiego Parlamentu, Papież Polak, w obecności władzy wykonawczej, władzy sądowniczej, przy udziale korpusu dyplomatycznego. Trudno w tej chwili nie wspomnieć o długiej, sięgającej XV w. historii polskiego Sejmu czy też o chlubnym świadectwie ustawodawczej mądrości naszych przodków, jakim była Konstytucja 3 Maja z 1791 r. Dziś, w tym miejscu, w jakiś sposób szczególny uświadamiamy sobie zasadniczą rolę, jaką w demokratycznym państwie spełnia sprawiedliwy porządek prawny, którego fundamentem zawsze i wszędzie winien być człowiek i pełna prawda o człowieku, jego niezbywalne prawa i prawa całej wspólnoty, której na imię naród.
Tęsknota:
Ciężko jest kochać, a nie być kochanym. Myśleć wciąż o kimś, a być zapomnianym.
Od początku historii człowieka relacje na ten temat były zgodne. Istnieją między
nami demony, duchy, gobliny, gremliny i cała masa podobnych istot, czepiających
się ludzi i utrudniających im życie. Czy to jedynie bajki lub mity? Halucynacje?
Po pierwsze, nie możemy tego twierdzenia pominąć nie przyjrzawszy mu się
dokładnie. Być może wszystkie te stwory istnieją jedynie w wyobraźni. Powstaje
jednak pytanie, z jakiego źródła nasza wyobraźnia je czerpie? Na niektóre
możliwości mogą wskazać wyjątki z mojego notatnika.
18 kwietnia 1960 r. – ranek.
Około dziesiątej położyłem się na tapczanie i rozpocząłem relaksację frakcyjną.
Pokój był rozjaśniony światłem poranka. W połowie drugiej rundy sugestii
relaksacyjnych rozpoczęły się wibracje. Po chwili “strojenia" otworzyłem oczy by
sprawdzić, czy wibracje będą trwały nadal. Trwały. Postanowiłem spróbować
“unieść" się z ciała z otwartymi oczyma, aby zobaczyć w ten sposób, co stanie
się z moim zmysłem wzroku. Zegar miałem w polu widzenia – moja orientacja w
czasie była normalna. Znajdowałem się już około 18 cm ponad moim ciałem
fizycznym, twarzą w dół, kiedy kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Obok mojego
ciała przemieszczała się jakby ludzka istota (z pozycji, w jakiej miałem ułożoną
głowę widziałem jedynie dolną część ciała). Był to nagi osobnik płci męskiej.
Sądząc po rozmiarach, mógł mieć około dziesięciu lat i metr dwadzieścia wzrostu.
Miał cienkie nogi, niewiele włosów łonowych i nierozwinięte w pełni genitalia.
Spokojnie, zupełnie jakby pojawiał się codziennie – niczym chłopiec dosiadający
swego ulubionego kuca – przerzucił nogę ponad moimi plecami i usiadł na mnie.
Czułem jego nogi wokół pasa i ciężar małego ciała na plecach. Byłem tak
zaskoczony, że nawet nie przyszło mi do głowy, aby się przestraszyć (być może
zadecydował o tym jego niewielki wzrost). Czekałem w napięciu, a zerkając w
prawo widziałem jego prawą nogę, przewieszoną przez moje ciało. Wyglądała na
zupełnie normalną nogę dziesięcioletniego chłopca.
Wciąż unosząc się tuż nad moim ciałem fizycznym, zastanawiałem się, kim lub czym
ON jest. “On" wydawał się kompletnie nieświadomy tego, że wiem o jego obecności,
lub też było mu to całkowicie obojętne. Czułem, że nie chcę się z nim
kontaktować, kimkolwiek by nie był; w dodatku w otoczeniu, w którym najwyraźniej
był bardziej u siebie, niż ja. Powróciłem do ciała fizycznego, wyciszyłem
wibracje i przystąpiłem do sporządzania notatek.
Nie wiem w to było. Zauważyłem, że po prostu nie miałem odwagi obrócić się i
spojrzeć na “niego". Z pewnością była to forma humanoida, lecz po dłuższym
zastanowieniu sądzę, iż nie czułem w nim ludzkiej inteligencji. Wydawał się
bardziej zwierzęciem, lub czymś pośrednim. Poczułem się urażony jego całkowitą
pewnością z jaką podszedł i wspiął się na moje plecy. Był tak pewny, że nie
zostanie odkryty. Być może z powodu długiego przestawania z ludźmi, dla których
był niewidzialny. Jeżeli byłaby to halucynacja, to bardzo realna – w pełnym
świetle widziałem przesuwającą się miniaturową wskazówkę zegara, a dwa zmysły
przekazywały to samo.
28 kwietnia 1960 r. – wieczór
Będąc o 19.30 jeszcze w biurze, zastosowałem procedurę odliczania i na wibracje
nie trzeba było długo czekać. Zacząłem wychodzić z ciała – i nagle poczułem, jak
coś wskoczyło mi na plecy! Wciąż pamiętałem tamtego małego jegomościa i
oczywiście nie chciałem udawać się dokądkolwiek z kimś takim wiszącym mi na
plecach. Pozwoliłem, aby wibracje trwały i sięgnąłem w bok by chwycić go za
nogę, ale nie byłem pewny, czy moje niefizyczne ręce nie przejdą przez nią na
wylot. Ku memu zaskoczeniu dotknąłem czegoś! W konsystencji przypominało to
ciało o normalnej temperaturze, jakby gumowate. Wydawało się naprężać.
Pociągnąłem, a im mocniej ciągnąłem tym bardziej to coś wydawało się naprężać. W
końcu ściągnąłem to z pleców tak, że tytko noga znalazła się pod moim ciałem. Po
kilku próbach wydostałem także i ją, pchnąwszy całą tę masę na półkę obok
kanapki. (Wydawało się to wciąż bardzo żywe). Miałem wrażenie, że ponownie
próbuje wleźć na mnie; więc utrzymywałem to “coś" z daleka od siebie. Zaczęły
się prawdziwe zmagania (chociaż druga strona nie podejmowała walki czyniąc
jedynie wysiłek, aby znaleźć się na mnie ponownie), więc odrobinę się
wystraszyłem. Pomyślałem o zapałkach i próbie podpalenia tego. Chciałem zrobić
cokolwiek. Wydawało się, że nie ma sposobu, aby mu przeszkodzić wskoczyć na
mnie, chyba że umknąłbym do ciała fizycznego.
Kiedy omawiałem poprzedni incydent ze znajomymi, udzielali mi różnych rad.
Zacząłem je teraz stosować. Próbowałem leżeć spokojnie ale nie było to łatwe.
Kilkakrotnie przeżegnałem się lecz bez rezultatu. Żarliwie odmawiałem “Ojcze
Nasz", ale to także na nic. Wtedy zacząłem wołać o pomoc.
Nagle, kiedy starałem się utrzymać z daleka tego pierwszego, na plecy wskoczył
mi drugi! Trzymając pierwszego stwora na odległość wyciągniętej ręki, sięgnąłem
do tyłu i ściągnąłem z pleców drugiego. Następnie trzymając każdego z nich w
jednej ręce wypłynąłem na środek biura, cały czas wołając przy tym o pomoc. W
końcu spojrzałem na nie uważnie; a stwory na moich oczach zmieniły się w całkiem
niezłe sobowtóry moich córek (psychiatrzy będą przy tym mieli dobrą zabawę!).
Zorientowałem się natychmiast, iż był to kamuflaż mający na celu wytworzenie
emocjonalnego zmieszania. Była to próba zagrania na mojej miłości do córek –
bronili się w ten sposób, abym im czegoś nie zrobił.
W chwili, kiedy zdałem sobie sprawę z tego podstępu, przestali już udawać moje
córki. Zdesperowany pomyślałem 0 ogniu i to wydawało się odrobinę pomóc.
Odniosłem jednak wrażenie, że są rozbawieni, zupełnie jakbym nic im nie mógł
zrobić. Przez cały ten czas błagałem o pomoc.
Nagle kątem oka spostrzegłem wyłaniającego się jeszcze kogoś. W pierwszej chwili
pomyślałem, że to jeszcze jeden z nich ale tym razem był to zdecydowanie
mężczyzna. Zatrzymał się w pewnej odległości ode mnie i obserwował wypadki z
bardzo poważnym wyrazem twarzy. Przyjrzałem mu się dokładnie. Po pierwsze, jego
oczy wydawały mi się bardzo znajome. Przypominały mi oczy kuzyna ze strony ojca
– jasne, trochę zapadnięte. Miał równo ostrzyżone włosy na całej głowie, łącznie
z grzywką nad czołem, na sobie ciemną, długą aż do kostek togę. Nie widziałem
jego stóp.
Moją pierwszą reakcją był strach, bo wydawało mi się, że przybył, aby pomóc
tamtej dwójce. Płakałem, kiedy zbliżał się powoli w moją stronę; byłem na
kolanach i w każdej z rozłożonych szeroko rąk trzymałem po jednym stworku,
Mężczyzna był bardzo poważny, nie powiedział do mnie ani słowa, wydawał się
nawet nie patrzeć w moją stronę. Kiedy podszedł bliżej, zaprzestałem walki i
osunąwszy się na podłogę błagałem o pomoc. Ciągle nie zwracając na mnie uwagi,
mężczyzna podniósł te istotki, ułożył je sobie na ramionach i spojrzał na mnie.
Trzymał je tak, a one wydawały się odprężać.
Mamrocząc podziękowania przeniosłem się nad kanapkę i wsunąłem z powrotem w
ciało fizyczne. Wciąż jeszcze czując wibracje usiadłem i rozejrzałem się
dookoła. Pokój był pusty.
Po dwudziestoczterogodzinnych rozmyślaniach nad tym wypadkiem doszedłem do
pewnych konkluzji. Istnieje możliwość, iż wszystko to było jedynie halucynacją
lub snem, nakładającym się na moją całkowitą świadomość. Jeżeli to prawda, to
rozumiem teraz problemy paranoików z rozróżnianiem tego co rzeczywiste a co nie.
Jeżeli to symbolizm, to jest on oczywisty. Owe “istoty" są wyłącznie moim
wytworem. Przeobrażenie w moje dzieci jest raczej trudne do wytłumaczenia, chyba
że zostały mi ukazane dlatego, że sam je stworzyłem. Należą więc do mnie i nie
są ani dobre, ani złe. Wciąż nie wiem, kim są te istoty. Czy są oddzielonymi
częściami mnie? Co z nimi zrobić? Kogo reprezentował mężczyzna w todze? Aby to
zrozumieć, z pewnością będę potrzebował więcej niż dwadzieścia cztery godziny.
Jednak następnym razem, o ile zdarzy się następny raz, na pewno usilniej będę
starał się zachować spokój, opanować strach i być bardziej analitycznym.
21 maja 1960 r. – wieczór.
Późnym popołudniem leżałem w sypialni pogrążony w głębokim relaksie. Po
nadejściu wibracji spostrzegłem małą nogę, przerzuconą przez moje ciało
(przypuszczam, że niefizyczną). Poczułem wdrapujące się na moje plecy niewielkie
ciało. Wyciągnąłem rękę (niefizycznie?) i wyczułem drobne plecy przyciśnięte do
moich. Klepnąłem delikatnie mały bark (chcąc zrozumieć, co się dzieje),
ostrożnie uniosłem to ciałko i odepchnąłem od mojego. Czekałem, ale nie wracało
ani nie ponowiło prób. Nie chcąc kusić losu wróciłem do ciała, usiadłem i
zapisałem zdarzenie.
27 maja 1960 r. – noc.
Po uniesieniu się z ciała znów poczułem na plecach jednego z tych stworków.
Żadnych słów ani działań, po prostu drobne ciałko przytulone ciepło do moich
pleców. Tym razem nie przestraszyłem się zbytnio i powoli usiłowałem ściągnąć z
siebie to coś. Ciągnąłem i modliłem się o pomoc do Boga (kierując się radą osób
bardziej religijnych, niż ja.) Ponownie istota naprężyła się kiedy ciągnąłem,
ale dała się zdjąć. Przypomniałem sobie; jak poprzednim razem pomyślałem o ogniu
i choć nie było to całkiem skuteczne jednak trochę pomogło. Tym razem
spróbowałem pomyśleć o prądzie. Wyobraziłem sobie dwie elektrody o wysokim
napięciu. W wyobraźni przytknąłem je do tej części ciała istoty, którą udało mi
się z siebie ściągnąć. Natychmiast ciało zapadło się w sobie, znieruchomiało i
wydawało się umierać. W tej samej chwili coś podobnego do nietoperza zapiszczało
mi nad głową i uleciało przez okno. Miałem wrażenie, że zwyciężyłem. Poczułem
głęboką ulgę i powróciwszy do ciała fizycznego usiadłem.
25 sierpnia 1960 r. – noc
W trakcie tej podróży znów się to wydarzyło. Byłem właśnie w drodze, kiedy kilka
“rzeczy" przyczepiło się do różnych części mojego ciała (niefizycznego). Mówię
“rzeczy", ponieważ panowały absolutne ciemności i niczego nie widziałem.
Wydawały się podobne do małych rybek o długości około 25 cm, a przyczepiły się
do mnie niczym “przyssawki", pasożytnicze ryby żyjące w oceanie. Oderwałem je i
odrzuciłem najdalej jak mogłem, ale te same lub inne powróciły prawie
natychmiast. Nie były szczególnie groźne, ale kłopotliwe. W końcu aby się ich
pozbyć wróciłem do ciała fizycznego.
3 listopada 1961 r. – noc.
Odkryłem coś nowego w związku z “przyssawkami". Jest ich cała warstwa. Czasami
przechodzisz przez nią; ale częściej nie; lub poruszasz się tak szybko, że jej
nie zauważysz. Tym razem zatrzymałem się pośrodku tej warstwy a zainteresowane
moją obecnością “ryby" gromadziły się wokół mnie. Zamiast działać jak przedtem;
czekałem zupełnie nieruchomo. Po kilku chwilach rozpierzchły się. Nie było nic,
jedynie ciemność. Zacząłem się poruszać, a one powróciły! Zatrzymałem się i
czekałem. Oddaliły się ponownie. Po chwili zacząłem się poruszać, ale powoli i
ostrożnie, Jedna czy dwie wróciły – i to wszystko. Potem uniosłem się i udałem
się w inne miejsce. Miałem wrażenie, jakbym był przynętą w oceanie ryb.
13 lipca 1960 – noc.
Muszę to opisać, gdyż w jakiś sposób może się przydać. Jest , późna noc. Leżę
obok mojej żony w pokoju hotelowym w Darham. Zasypiałem właśnie, kiedy poczułem,
że ktoś lub coś jest w pokoju. Początkowo nie uświadamiając sobie co się
właściwie dzieje wyskoczyłem z łóżka, chcąc bronić żony i siebie. Natychmiast
zostałem zaatakowany przez coś, czego w ciemności nie mogłem zobaczyć. To coś
walczyło na sposób zwierzęcy, tzn. próbowało gryźć i drapać. Wydawało się, że
całą wieczność walczyliśmy w pokoju. W ciemności niczego nie widziałem (a może
miałem zamknięte oczy?) i tylko dzięki czystej determinacji popychałem to coś
krok po kroku w stronę okna i w końcu wypchnąłem na zewnątrz. Nie zauważyłem
śladu ludzkiej powierzchowności czy inteligencji, wielkością zaś przypominało to
dużego psa.
Już po pozbyciu się tego czegoś, stałem przy oknie i odwróciwszy się
spostrzegłem dopiero, że nie znajduję się w ciele fizycznym. (Moja ręka
przenikała przez zamknięte okno!) Poszybowałem nad łóżko, gdzie pod kołdrą
leżały dwa ciała. Zbliżyłem się do stojącego na nocnym stoliku zegara i
zobaczyłem, że fosforyzujące kreski wskazują godzinę 2.35. Przypomniałem sobie,
że leżę bliżej stolika, więc ustawiłem się odpowiednio, obróciłem i po chwili
znalazłem się w ciele. Usiadłem. Pokój był ciemny, cichy i pusty. Spojrzałem na
zegarek. Była 2.38.
27 października 1960 r. – noc.
Zmęczony poszedłem do łóżka około 1'° i nakazałem sobie pełen spokój, bez
jakiejkolwiek “aktywności". Zaczynałem właśnie zasypiać (żadnej świadomej
przerwy w upływie czasu, brak zauważalnego oddzielenia od ciała fizycznego, ale
tuż przedtem odniosłem wrażenie uwolnienia), kiedy zostałem przez coś
zaatakowany. Nie miało określonej osobowości, nie mogłem też w żaden sposób tego
zobaczyć. Czułem jednak, że jest to nieprawdopodobnie złośliwe i zamierza
“zabrać" coś co należy do mnie. Ale wcześniej musiało się mnie pozbyć
(niekoniecznie mego fizycznego "ja", a raczej tego, które było zdolne do
działania niezależnie od ciała fizycznego).
Ta walka nie była podobna do obrony przed zwierzęciem. Była to potyczka, w
której wszystkie chwyty były dozwolone. Przerażająca była szybkość, z jaką mój
przeciwnik wyszukiwał i atakował moje słabe punkty. Początkowo nie walczyłem z
pełną pasją, bo byłem oszołomiony i zaskoczony. Po prostu broniłem się. Walczące
ze mną “coś" wydawało się poruszać od jednego splotu nerwowego do drugiego, a
niektóre z metod, jakie stosowało, były straszliwe. Wiedziałem, że jeżeli nie
podejmę walki to przegram, a przegrana wydawała się tak samo istotna, jak utrata
życia. Zacząłem więc walczyć z całą bezwzględnością i desperacją. Istota znała
mój każdy słaby punkt i wykorzystywała to. Walczyliśmy, jak mi się wydawało
godzinami i stopniowo zaczynałem podejrzewać, że faktycznie mogę przegrać.
Czułem, że nie może się to ciągnąć wiecznie i wtedy uświadomiłem sobie, iż w
jakiś sposób jestem już poza ciałem fizycznym. Wciąż walcząc, kierowałem się w
stronę mojego ciała. Kiedy byliśmy już dokładnie nad nim, wskoczyłem w nie. Był
to jedyny sposób, aby zakończyć te zmagania nie przegrywając.
Otworzyłem oczy (fizycznie) i usiadłem. Pokój był cichy i pusty, pościel
nienaruszona, żadnych śladów walki. Żona spała spokojnie obok. Wstałem i
przeszedłszy przez pokój wyjrzałem do hallu. Wszystko było jak najbardziej
normalnie:
Mógł to być sen. Jeżeli tak, to niezwykle żywy i niepodobny do tych jakie
zazwyczaj miewam. (Mam długie doświadczenie w rozpoznawaniu zwykłych snów
rozładowujących napięcie z całego dnia lub głębokie kompleksy. Są one zbliżone
do wielokrotnego sprzężenia zwrotnego, czy “małpiej pogawędki".) Ten pokój jako
tło akcji oraz kontrola samej akcji raczej zaprzecza koncepcji snu.
Po około dwudziestu minutach potrzebnych do uspokojenia się, powróciłem do
łóżka. Oczywiście niechętnie myślałem o ponownym zapadnięciu w sen. Nie chciałem
powtórzenia tej walki. Ale nie bardzo wiedziałem, jak mógłbym temu zapobiec.:
Spróbowałem więc jedynego chyba rozwiązania. (Alternatywą było nie spać całą
noc, a byłem za bardzo zmęczony.) Leżałem i powtarzałem: "Mój umysł i ciało
otwarte są jedynie dla konstruktywnych sił. W imieniu Boga i dobroci zapadam
teraz w normalny, spokojny sen:" Rzeczywiście zasnąłem i obudziłem się o zwykłej
porze rano. Jednak zanim zasnąłem, powtórzyłem to zdanie co najmniej dwadzieścia
razy.
Powyższy opis świadczy o powadze i obawach, jakie wtedy odczuwałem. Ci którzy
mnie dobrze znają będą wiedzieć, iż rzeczywiście musiałem potrzebować pomocy:
Mówiąc szczerze, nie miałem żadnej alternatywy. Teraz, patrząc na te wydarzenia
z perspektywy czasu, także nie potrafię jej znaleźć. Nie znam też żadnej innej
metody, miejsca, osoby, praktyki religijnej (tego jestem szczególnie pewien),
narkotyku, czy czegokolwiek innego co zagwarantowałoby absolutne bezpieczeństwo
przed tym, co mnie atakowało. Jednakże musi istnieć coś więcej, niż tylko
samoobrona, nawet jeżeli nie wiesz z czym walczysz. Zadziałał tu ten sam
mechanizm obronny, jakiego użyłbyś zaatakowany nocą przez zwierzę w dżungli. Nie
przerywasz walki w środku, by wymyślić sposób w jaki powinieneś walczyć.
Walczysz o ocalenie i przy pomocy tego co masz pod ręką. Walczysz desperacko nie
myśląc ani jak, ani przeciw komu. Zostałeś zaatakowany – taki niesprowokowany
atak już sam w sobie jest dla ciebie wskazówką, że cokolwiek cię zaatakowało,
jest to złe. W przeciwnym razie nie zaatakowałoby cię w ten sposób. Obrona jest
automatyczna, instynktowna, bez żadnej myśli, poza chęcią przeżycia. Błędem jest
poddawać się temu, do którego ze względu na jego niesprowokowany atak czy ślepą
chęć zabijania, żywisz odrazę.
Ostatnio odwiedziny “demonów" stały się o wiele rzadsze.