Strona główna System Miłości Narodów

 

 

Pamiętnik moich przemyśleń na ważne tematy.

Dedykuję ten pamiętnik Matce Najświętszej - Aniołowi, który zeszedł na Ziemię by urodzić naszego Brata i Wybawcę, krzewiciela serdecznej Miłości - Jezusa.


Wiesław Matuch

 

CZY WARTO KOCHAĆ SWOJE ŻYCIE, CZY RACZEJ NIE?

05.04.2015r. (Święto Zmartwychwstania)


Fakt. Tytuł zabrzmiał, co najmniej jak kiepski żart. Wydawało by się, że nie ma alternatywy wobec kultury, postępu, pozytywnego myślenia, cywilizowania się. A jednak jest. Jak to!? Zapytasz. Jest to możliwe, aby swoje życie nienawidzić? Przecież tyle jest nienawiści na świecie. Wszyscy mówią, że chcieliby miłości a nie nienawiści. Zgadza się. Może teraz zacytuję słowa Jezusa, a potem będziemy kontynuować: "Ten, kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne" (J 12, 25).
Zaskoczenie, nieprawdaż? Jezus takie słowa wypowiedział? No, nie dziwię ci się, teraz przychodzą ci myśli: że chyba wypiszesz się z kościoła. To nie możliwe, aby kościół powtarzał te głupoty, które Jezus wypowiedział. A teraz cię proszę, nie rób tego, nie wypisuj się z kościoła, póki po swojemu tego nie wyjaśnię. Może skłonię cię tym, abyś pozostał. Wiem, jeśli jesteś nauczycielem, kulturoznawcą, filozofem, albo ojcem utrzymującym swoją rodzinę - nie powiem, trudno mi będzie cię zatrzymać. Ale spróbujmy. Nie musisz oczywiście, na to wszystko co powiem, się godzić. Powiem jedynie, jak ja to rozumiem. A przecież jestem sam, nie mam zaplecza. Jeśli znajdziesz trochę cierpliwości, co coś postaram się wyjaśnić. Zgodzisz się? To świetnie. Posłuchaj więc, co ta chwiejąca się trawka, Ci opowie.
Wiej więc wietrze i wyjaśnij nam jak to jest z tym naszym życiem. Jak to jest z tymi słowami, tak sprzecznymi wobec tego co edukuje współczesna cywilizacja. Wiej i wyjaśniaj, bo bez tego wyjaśnienia można postradać zmysły i umysł.
Ech... wzdycham... gdyż nie wiem, co powiedzieć. Tak bardzo bym chciał pogodzić wodę z ogniem. W końcu woda i ogień to ta sama energia, więc może warto podjąć takie próby. Czy skuteczne by one były? Oto pytanie?... Raczej mało skuteczne. Zaprzeczać samemu sobie i jeszcze się nienawidzić, to jakaś czysta forma szaleństwa, paranoi! Czyż nie? No właśnie. A ja mam powiedzieć, że tak się powinno postępować? Nie wiem. Jestem zdruzgotany...
Czy jest to sens? Czy kogoś nie urażę na tyle, że odejdzie od Jezusa, i posądzi Go jeszcze o chorobę psychiczną? Wiem, że tak może się zdarzyć. Znam takie przypadki. Żeby zrozumieć słowa wypowiedziane przez Jezusa, trzeba się uniżyć do Jego sposobu myślenia. A to, nie jest takie znowu proste i łatwe. To tak, jak trudno zrozumieć chorego na umyśle. Pewne wersety z ewangelii tak właśnie brzmią. A z obłąkanymi nikt nie chce mieć do czynienia ponieważ są nieobliczalni i nie można im ufać. Czy Jezus jest obliczalny? Właśnie. Chyba nie. W tym przypadku nie. Przecież On jawnie zaprzecza wszystkiemu, co ten świat reprezentuje. Denerwuję się tym, że mam Jezusa usprawiedliwiać i tłumaczyć, jak każdego chorego człowieka. To ja mam Boga tłumaczyć, że pozwolił na ten świat, a teraz karze go nienawidzić? Chyba postradałem całkiem zmysły. Gdzie ja, a gdzie Bóg!? Jego plany, tajemnice!? Ech... to jakieś wariactwo. No, ale skoro Bóg dał mi taką głowę, abym miał możliwość, choć troszkę, poznać jego zamiary, to się podejmę Jego usprawiedliwiania. Lecz z wielką niechęcią to robię. To nie jest moja działka. Bóg, niech sobie sam to wyjaśnia, a nie angażuje mnie, niemotę. Mam to gdzieś...! Ma swoich teologów, filozofów, naukowców, niech im to zleci, i robotę wykonają.
Powiem po cichu... jest mi to całkiem nie na rękę. Ostatecznie zrobię to, tylko dlatego, że lubię poszukiwać, i że mam z tego głęboką radość. Nikogo nie powinienem bronić, gdyż każdy wie co robi, i za co odpowiada. Bóg też wie. Kto jak kto... Szukam przyjemności ducha, dlatego coś o tym, niezgrabnie, powiem. Wybaczycie? Mam nadzieję...
Czasem mi się wydaje, im więcej na Boga pluję, tym On bardziej mnie kocha i zbliża się do mnie. Im więcej Mu zaprzeczam i krytykuję, tym bardziej On mnie chwali i dziękuje mi za bunt. Właśnie to mnie przekonuje do Niego. Bo żaden inny Bóg, tego by nie zniósł. Jedynie mój katolicki to potrafi. A przyznam, że czasem próbowałem pogadać z innymi bogami. Wszyscy pluli na mnie. Jeśli urazisz jakiegoś guru, to się od ciebie odwróci, i powie: spadaj. Zgrzeszysz, albo naruszysz ich reguły, - już jesteś poza nawiasem. A mój Bóg, Jezus, im więcej robię Mu przykrości, im więcej mu wytykam, i łatek Mu przykleję, - On jeszcze bardziej jest bliżej mnie, jeszcze bardziej mnie obejmuje i przytula do siebie. Im więcej nagrzeszę, tym więcej mi przebacza i bardziej kocha. To jest zadziwiające i fascynujące. Obezwładnia mnie swą miłością i miłosierdziem, kompletnie. Pojąłem, że On musi być bardzo kochający i Miłosierny bez granic. Że jednak Mu na mnie zależy, i nie tylko na mnie, ale na wszystkich czarnych (zbuntowanych) aniołach.
A teraz już powiem te kilka zdań, na usprawiedliwienie Boga. Nienawiść a nienawiść to różnica zasadnicza. Jest nienawiść pomiędzy osobami, i nienawiść wobec świata, który stwarza nam nieustanne kłopoty. Ta nienawiść dotyczy formy świata, a nie energii z której powstał. I tak, nienawiść do drugiej osoby, jest grzechem. Jezus powiedział: miłujcie nawet swoich nieprzyjaciół. Więc tu chodzi o coś innego. Należy nienawidzić dwie rzeczy: formę świata, i skazę na własnej duszy. Nic więcej. Formę świata dlatego, bo nie Bóg ją stworzył, jak nie stworzył też łopaty, czy komputera, ale stworzyli ją upadli, o wielkich możliwościach, aniołowie.
Kiedy cywilizacje anielskie zeszły w ciężką materię, poczęli używać kształtów i obrazów tego świata do mydlenia oczu duszom. Po to, by jak najdłużej męczyły się życiem w fizyczności. Po co niby mieliby to robić? Już w poprzednim rozważaniu tłumaczyłem. Oni potrafią handlować cierpieniem i mieć z tego krocie. Im chodzi o jedno: aby ludzie cieszyli się wyłącznie tym światem. I to jest właśnie ta pułapka. Dlatego Jezus mówi o porzuceniu tego świata i nienawiści do własnej, ograniczonej, egoistycznej świadomości. Nienawiść do świata dlatego, że on oszukuje nas na każdym kroku sprawiając zrażenie nieba na ziemi. A wcale tak nie jest. Każdy to wie. Można mieć fortuny, prowadzić życie na salonach, czy pozwalać sobie na rozpustę to i tak dopadnie nas niesmak, smutek, niezadowolenie, zmęczenie i wszelaki zawód. Choćby mężczyzna miał do dyspozycji sto kobiet, a kobieta stu mężczyzn, to i tak nie będą z tego powodu zadowoleni.
Jezus nie mówi: „macie nienawidzić Niebo u Boga”, lecz: „macie nie kochać tego świata”, tego małego nieba, stworzonego przez chorych na duszy, aniołów. Tak trzeba to rozumieć. Sama nienawiść dla nienawiści nie ma sensu, ona w ogóle nie powinna istnieć. Lecz w przypadku życia na tak ograniczonej planecie, i w tak niedoskonałych ciałach, przy tak upośledzonym umyśle, należy go porzucić, przeciwstawiać się mu. Innymi słowy - nienawidzić go. A czyniąc to sprowadzamy na siebie jedną tylko idee: by zyskać prawdziwy świat, komfortowy i bezpieczny. Czyli, by dostać się do Nieba oryginalnego. Nienawidzimy swojej struktury ciała, i struktury świata, po to, by zdobyć ten jedyny Skarb. Taki jest powód tej całej, pozytywnej jakby nie było, nienawiści.
Jeśli nienawidzisz bliźniego, popełniasz straszny błąd, ale jeśli nienawidzisz swoje materialne i duchowe ograniczenia - zyskujesz cnotę. Jeśli nienawidzisz szatę tego świata, to dobrze czynisz, lecz gdy przeklinasz energię boską, z jakiej jest ona utkana ( przez upadłych aniołów ) – popełniasz kolejny błąd.
Trudno znaleźć własne serce w tym materialnym bycie. Dużo subtelności umyka nam poprzez palce postrzegania materialnego. Świat całkowicie zasłania duszę i szlachetne w niej uczucia. Blokuje odczuwanie ideałów i czystości. Dlatego "Twierdza Wewnętrzna", o której wspomina święta Teresa Wielka, jest najodpowiedniejsza i najbardziej bezpieczna w tym materialnym świecie.
Dusza jest niematerialna, zatem potrzebuje wnętrza, - tam jest jej raj ukochany. Świata materialnego w tej formie nie potrzebuje. Niestety, dała się oszukać życiu przed narodzinami, a potem po narodzinach. Dlatego zewnętrzność ciągle ją rani, i dusza nie umie sobie z nią poradzić. Kiedy tym czasem umysł materialny, powleczony ciałem, jest w miarę zadowolony z kontaktu z materią. Lecz nie do końca, bo ciało też dostaje w odpowiednim czasie, za swoje. Cierpi. A dusza to jakoś na swój ograniczony sposób, odczuwa. I boleje nad ciałem i nad swoją świadomością, która w gruncie rzeczy, nic nie wie dlaczego tak się dzieje.
Zewnętrzność materialna - jak powiedziałem - nie pochodzi od Boga. Świat brudzi duszę do tego stopnia, że zapomina ona nawet o samej sobie. Od urodzenia już jesteśmy brudni poprzez fakt wcielenia się w materię. W tym procederze nawet chrzest święty nie pomoże, ani komunia święta, bo to są tylko znaki, symbole oczyszczenia duszy. Ciała to nam nie zniweluje, ani duszy nie wyciągnie na wierzch ciała. Sakramenty to droga do Boga. Sakramenty to drogowskazy, w jakim kierunku mamy zmierzać. Dobrze czujemy, że tak jest. Ilu jest katolików, którzy są notorycznymi grzesznikami, oszustami, a wszystkie sakramenty mają. Ilu wśród nich jest morderców ochrzczonych i do komunii przystępujących. Z sakramentami należy współpracować, ale one za nas nic nie zrobią. Żaden ochrzczony katolik, nic nie wie o swojej duszy. Jedynie co może, to tylko wierzyć, że ją posiada. Może to będzie pewnego rodzaju wstrząsem dla kościoła co tu mówię. Ale to dobrze według mnie, bo coś tutaj pozostało do zrozumienia w kościele. Inaczej dusze dalej będą brnęły w niewiedzy, i nie zbawią się tak szybko, jakby tego pragnęły. Bowiem, przepisy, dogmaty, reguły, rytuały, dewocjonalia i prawo kanoniczne, nic nie pomogą duszy uwikłanej w ciemną materię. Owszem, pomogą, ale trzeba najpierw coś zrozumieć, bardzo podstawowego w życiu. Wtedy wszystko może się przydać, ale bez przesady.
A więc podkreślam, zbytnia aktywność w materialnym świecie, kończy się katastrofą dla duszy. Święty Paweł powiedział: duch dąży do czego innego, a ciało do czego innego, i nie ma pomiędzy nimi zgody. Oczywiście, nie ma zgody. A jakim cudem może ona być? Ciało to tylko powłoka na duszy, zmanipulowana przez ciemnych aniołów - jak wspominałem wielokrotnie. To oni ukryli nam duszę w materii. Abyśmy byli upośledzeni i ograniczeni, byśmy byli dla nich robotnikami fizycznymi i emocjonalnymi, z których czerpią tylko korzyść. A człowiek? Narobi się i w końcu umrze, niejednokrotnie w biedzie i ubóstwie.
Rzadko się zdarza, aby poznać i odzyskać własną duszę. Dusza jest zalana, potajemnie, formą materialną. Od tej wylewki, staliśmy się kompletnymi niemotami. Nic nie wiemy o Bożym świecie od urodzenia, aż do śmierci. A w środku tej zalanej formy jest Boska iskra, nasza anielska dusza. Lecz niegramotna zupełnie, bo zasłania ją pięć zmysłów i ciało. Czy to rozumiemy?
Jak wiem z doświadczenia, trudno będzie rozwalić ten odlew, który jest dobrej jakości, by nie przepuścić świadomości duszy. A dusza, to jest ten skarb, o którym wspomina Jezus. Najcenniejszy jaki posiadamy na wieczność. Warto o niego powalczyć. No tak, łatwo powiedzieć, gorzej zrealizować. Świadomość jaką otrzymaliśmy od ciemnych aniołów, foruje życie tutaj, pokazując nam, że ono jest super. Młodość i te sprawy... Samochody.... Podróże.... Pięknie urządzone domy... Kwiaty... Motyle... Ech.... Jak z tego zrezygnować, jak to porzucić wewnętrznie? Trudno będzie.... Oj, trudno...
A rzeczywistość na świecie jest taka, że nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, że jest aż tak źle dla duszy. Teraz problem następuje taki: jak rozłupać ten odlew materialny tego świata i naszego ciała, by dostać się do duszy? A no właśnie, zrobić to można poprzez zrozumienie rzeczy i nienawiść tej formy. Wówczas ona pęknie i ukaże się nam świetlista, czysta dusza. Taka, jaką ukazał Jezus apostołom w swoim Przemienieniu się, a potem po Zmartwychwstaniu. Przywracając nam prawdziwe życie, radość i szczęście w duszy. A potem po śmierci, to już tylko hulaj duszo po całym, wolnym, cudownym, wiecznym Niebie. Ale, ale... Na ziemi, nawet po takim odkryciu swojej duszy, nadal będzie ciężko, póki skórę na sobie jeszcze nosimy. Lecz to już można jakoś przeskoczyć, i nie przejmować się ułomnością ciała. Ciało to przecież nie dusza. Da się wytrzymać. Ostatecznie to i tak długo nie potrwa. Warto przeczekać cierpliwie i próbować, jak osła, popychać je w tym marnym życiu do przodu.
Jeśli mamy się cieszyć jeszcze w tym świecie, to trzeba robić to do środka duszy. Tylko tam możemy znaleźć stałą i piękną radość. Świat na zewnątrz w tej formie to utopia. Fatamorgana. Ale stop. Nie myślmy, że świat zewnętrzny jest zły. Nie jest tak całkiem zły, można się nim cieszyć, lecz od środka, widzieć w nim Boskie energie. Choć ten świat jest zapaścią nieba, to jeszcze trochę piękna w nim jest. Ale trzeba na niego spojrzeć wiedzą płynącą z oka duszy. W Niebie, w Domu Ojca również jest świat zewnętrzny i można po nim się przemieszczać to tu to tam. Tylko, że w nim nic nie grozi, ani choroba, ani cierpienie, ani lęk, ani śmierć. A w naszym kosmicznym świecie, jest akurat wszystko na odwrót. I to jest problem. Stąd nienawiść do takiego świata jest praktycznie uzasadniona. Tutaj musimy się głównie cieszyć w duszy, na zewnątrz jest ogromne ryzyko. Świat zewnętrzny jest zmanipulowany przez cywilizacje jawną i ukrytą, niewidzialną, anielską, szatańską. Stąd musimy się bardzo ograniczać w kontakcie z tym światem, bo to nie jest cudowny świat Boga, i jesteśmy narażeni praktycznie na wszystko. I jak tu nienawidzić takiego świata, i jak tu nie kochać Boga, który oferuje nam idealne warunki egzystencji u siebie. Warto to przemyśleć i oszacować, nawet egoistycznie, która propozycja jest lepsza.
Nie wiem czy to jasno napisałem. Ale coś mniej więcej, o to chodzi.
Na koniec cytuję słowa świętego Ojca Pio:
„Tu mnie siecz, tu mnie pal, bylem w przyszłości miał Raj”.
Te słowa mogą być niezłą puentą odnośnie ewangelicznej nienawiści do siebie i świata.