Jeśli
ktoś zapragnąłby mieć udział w wydaniu następnych moich pism oraz działaniu dla
dobra wspólnej idei „System Miłości” i zdobywania niebiańskiej wiedzy dla
siebie, „Wiedza od Ojca Pio” - to podaję osobiste konto:
Wiesław Matuch BNP Paribas Bank Polska S.A. Konto:902030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku.
Natomiast żeby przesłać kwotę do Polski z zagranicy trzeba podać tak:
PLPK90203000451130000015386050
- Wiesław Matuch Darowizna:
Lub : Wiesław Matuch
90 2030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA
Wpisać:
PPABPLPK Jak
braknie pola dodać XXX
Założyłem też konto na PayPal -
wiesiorynka@gmail.com Jeśli ktoś chciałby
wesprzeć duchową naszą wspólną oddolną działalność - to jest taka możliwość.
PayPal przekierowuje na moje konto w BGŻ w Polsce. W
tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku. Komfort jest, bo można
korzystać z podstawowych walut z całego świata. Wiesiu
1824 - Zmarł George Byron. 1560 - Zmarł Filip Melanchton, humanista niemiecki. 1588 - Zmarł Paolo Veronese, malarz włoski. 1595 - Urodził się król Władysław IV. 1775 - Bitwa pod Lexington. 1841 - Powstanie Towarzystwa Naukowej Pomocy dla Młodzieży Wielkiego Księstwa Poznańskiego. 1899 - Zmarł inż. Stanisław Kierbedź. 1943 - Wybuch powstania w getcie warszawskim. 1967 - Zmarł Konrad Adenauer, polityk niemiecki. 1983 - Zmarł Jerzy Andrzejewski, powieściopisarz.
Piątek, 19 kwietnia, 2024 roku. Do końca roku zostało 257 dni. Imieniny obchodzą:
Leona Adolfa Ekspedyta Tymona Jerzego Konrada Włodzimierza. Św. Leon IX, papież (1002-1054). Brunon urodził się w rodzinie hrabiów z Egisheim (Alzacja). Po przyjęciu święceń kapłańskich pełnił obowiązki kapelana cesarskiego na dworze Konrada II. Mając 24 lata został biskupem w Toul. W 1048 roku cesarz Henryk III na sejmie w Worm wyniósł Brunona na stolicę Piotrową. Nowy papież wszedł do Rzymu skromnie, bez orszaku, jako pielgrzym. Jego pontyfikat trwał 5 lat. W tym czasie zreformował życie duchownych oraz kurię rzymską i papieską. W ostatnich miesiącach życia Leona IX Bizantyjczycy zajęli północną Italię, Normanowie zaś najechali południową. Papież w bitwie pod Civitate poniósł klęskę i dostał się do niewoli. Zmarł wkrótce po powrocie do Rzymu, 19 kwietnia.
Św. Teresa
z Avila -
Dzieła św. Teresy Wielkiej...
O, śmierci, jakże wzmagasz mój ból bliskością swą! Kiedyż twój cios zbawienny uwolni duszę mą?
Św. Jan od
Krzyża -
Dzieła św. Jana od Krzyża...
Miłości rączymi pióry, nadzieją gnany do góry, coraz wyżej od padołów, wzlatując, chwyciłem połów.
Myśli Ojca Anthony de Mello - hinduskiego Jezuity:
Słowa - Uczniowie wdali się w dyskusję nad jedną z sentencji Lao - tse: Ci, co wiedzą - nie mówią; Ci, co mówią - nie wiedzą. Kiedy nadszedł Mistrz, zapytali go, co właściwie znaczą te słowa. Mistrz odpowiedział pytaniem: - Kto z was zna zapach róży? Znali wszyscy. Wtedy powiedział im: - Wyraźcie to w słowach. Wszyscy umilkli.
ZA JAKĄ CENĘ POKÓJ? - "Wyglądasz dzisiaj skonany, Jack, w czym problem?" "Cóż, przyszedłem do domu dopiero nad ranem i właśnie, gdy się rozbierałem, moja żona się obudziła i powiedziała: "Nie za wcześnie wstajesz, Jack? Więc, żeby uniknąć kłótni, ubrałem się z powrotem i wróciłem do pracy". Za jaką cenę pokój?
POSZUKIWANIE OSŁA - Wszyscy się przelękli na widok mułły Nasruddina na ośle, przemierzającego w pośpiechu ulice wioski. - A dokąd to, mułło? - pytali go. - Szukam mojego osła - opowiedział mułła nie zatrzymując się nawet. Widziano pewnego razu mistrza zen Rinzaia, szukającego swego własnego ciała. Jego co głupszym uczniom wydawało się bardzo zabawne. Czasem można spotkać ludzi poważnie szukających Boga!
Przepiękne teksty wielkiego Jogina Sri Nisargadatty Maharaja (1897 - 1981)
Pytania i odpowiedzi (poniższe teksty, losowo
wyświetlane, dopracowałam na potrzeby
katolików - Wiesław Matuch)
PYTANIE: Dlaczego odmawia pan światu istnienia? ODPOWIEDŹ: Wcale nie neguję świata. Widzę go jako pojawiający się w świadomości, która jest sumą znanego w bezmiarze tego co nieznane. Wszystko to się zaczyna i kończy, to czysta zjawa. O świecie można powiedzieć, że się pojawia, a nie że istnieje. To co się pojawia, mierzone według jednej skali czasu może trwać bardzo długo, zaś mierzone według innej skali - bardzo krótko; co ostatecznie wychodzi na to samo. Cokolwiek jest ograniczone w czasie, jest chwilowe i nie przysługuje mu byt realny. PYTANIE: Z pewnością dostrzega pan rzeczywisty świat, który pana otacza. Pan zdaje się zachowywać zupełnie normalnie! ODPOWIEDŹ: Panu się świat w ten sposób przedstawia. To, co u pana zajmuje całe pole świadomości, w mojej jest małym skrawkiem. Świat istnieje tylko przez chwilę. Na skutek pamięci wydaje się panu, że świat trwa. Ja nie opieram się na pamięci. Widzę świat taki, jaki jest, jako chwilową zjawę w świadomości. PYTANIE: W pańskiej świadomości? ODPOWIEDŹ: Wszelka idea "ja" i "moje", a nawet idea "jestem", zawarte są w świadomości. PYTANIE: Czyż więc pana "absolutny byt" jest nieświadomością? ODPOWIEDŹ: Idea nieświadomości istnieje tylko w świadomości. PYTANIE: Skąd pan może wiedzieć, że znajduje się w stanie najwyższym? ODPOWIEDŹ: Ponieważ w nim jestem. Jest to jedyny stan naturalny. PYTANIE: Czy może go pan opisać? ODPOWIEDŹ: Tylko przez negację, jako niczym nie uwarunkowany, z niczym nie związany, niepodzielny, nie złożony, niewzruszony, niepodważalny, nieosiągalny drogą wysiłku. Wszelkie pozytywne określenia pochodzą z pamięci i dlatego nie mogą mieć zastosowania. Mój stan również jest w najwyższym stopniu rzeczywisty i dlatego możliwy, osiągalny.
Tęsknota:
Kiedy patrzę w nocne niebo wiedzę na nim mnóstwo gwiazd każda świeci w moja stronę tak jak oczu twoich blask juz niedługo Cię zobaczę jeszcze tylko kilka dni Ty ze szczęścia się rozpłaczesz a ja otrę Twoje łzy
Ryszard
Kapuściński:
Nie piszę dla sukcesu. Piszę po to, by przekazać pewne posłanie, a uważam swój zawód za swego rodzaju misję. Nigdy nie myślałem o nim w kategoriach czysto zarobkowych, zazwyczaj nie miałem pieniędzy. Żyjemy w bardzo skomplikowanym świecie, wyłoniły się nowe kultury i nowe społeczeństwa, a razem z nimi napięcia wojny, konflikty religijne i etniczne, potężny ekspansjonizm itp. Uważam, że na ludziach, którzy mają możliwość podróżowania, ciąży swego rodzaju odpowiedzialność: pokazać, że inni ludzie mają swoje uczucia i potrzeby, że musimy ich zrozumieć i poznać, a ci, którzy ich poznali, powinni to jakoś pokazać i przetłumaczyć.
Cytaty Przemówienia Papieża Jana Pawła II w parlamencie polskim z 11 czerwca
1999
Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że to dzisiejsze spotkanie w Parlamencie byłoby niemożliwe bez zdecydowanego sprzeciwu polskich robotników na wybrzeżu w pamiętnym sierpniu 1980 r. Nie byłoby możliwe bez Solidarności, która wybrała drogę pokojowej walki o prawa człowieka i narodu. Wybrała także zasadę, jakże powszechnie wtedy akceptowaną, że "nie ma wolności bez solidarności": solidarności z drugim człowiekiem, solidarności przekraczającej różnego rodzaju bariery klasowe, światopoglądowe, kulturowe, a nawet geograficzne, czego świadectwem była pamięć o losie naszych wschodnich sąsiadów.
Tęsknota:
Patrzę na swoje w lustrze odbicie odmykam pamięci wrota co Ci jest moje życie? To tylko tęsknota.
Wrota teraźniejszości są wszędzie, gdzie jesteś ty.
Zawsze sądziłam, że prawdziwe oświecenie osiągalne jest tylko poprzez związek
między mężczyzną a. kobietą. Przecież właśnie dzięki takiej więzi z powrotem się
scalamy, prawda? Jak może człowiek doznać w życiu spełnienia, dopóki nie
znajdzie się w tego rodzaju związku?
Czy twoje własne doświadczenie potwierdza tę regułę? Rzeczywiście zdarzyło ci
się coś takiego?
Jeszcze nie, ale jakżeby mogło być inaczej? Wiem, że kiedyś się zdarzy.
Czyli czekasz, aż zbawi cię zdarzenie, osadzone w wymiarze czasu. Czyż nie jest
to sednem nieporozumienia, które właśnie omawiamy? Zbawienie nie nastąpi gdzie
indziej ani kiedy indziej, tylko dokonuje się tu i teraz.
Co to znaczy, że zbawienie dokonuje się tu i teraz? Nie rozumiem. Nie wiem
nawet, co to takiego „zbawienie”.
Większość ludzi ugania się za rozkoszami fizycznymi lub rozmaitymi formami
psychicznego zaspokojenia, w przekonaniu, że ich to uszczęśliwi albo uwolni od
lęku bądź poczucia niedostatku. Szczęście można zdefiniować jako stan, w którym
człowiek mocniej niż zazwyczaj czuje, że żyje. Źródłem tego stanu bywa rozkosz
fizyczna lub wzmożone, pełniejsze poczucie własnego ,ja”, osiągnięte dzięki
takiej czy innej formie zaspokojenia psychicznego. Mówimy tu o sytuacji, w
której ktoś, kto czuje niezadowolenie i niedosyt, szuka zbawienia, wybawienia.
Każda satysfakcja, jaką człowiek taki zdoła uzyskać, musi być krótkotrwała,
toteż zazwyczaj znowu rzutuje on w przyszłość swoje zadowolenie czy też
spełnienie, umiejscawiając je w jakimś urojonym punkcie – byle nie tu i nie
teraz. „Kiedy zdobędę t o albo uwolnię się od o w e g o, nareszcie będzie mi
dobrze”. Takie właśnie bezwiedne nastawienie umysłowe stwarza złudną nadzieję
przyszłego wybawienia.
Prawdziwe wybawienie to spełnienie, spokój, życie całą pełnią. Chodzi o to, żeby
być tym, kim się jest, i czuć w sobie dobro, które nie ma negatywnego
odpowiednika – radość Istnienia, niezależną od niczego, co byłoby wobec niej
zewnętrzne. Odczuwa się ją nie jako przemijające doznanie, lecz nieustanną
obecność. W języku teistycznym o kimś, kto osiągnął ten stan, mówi się, że
„poznał Boga” – niejako byt zewnętrzny, ale jako własną najskrytszą istotę.
Prawdziwe zbawienie polega na tym, żeby poznać samego siebie – nieodłączną część
ponadczasowego, bezpostaciowego Jednego Życia, z którego wszystko, co jest,
czerpie swoje istnienie.
Prawdziwe zbawienie to wolność – od lęku, cierpienia, rzekomego niedosytu czy
niedoskonałości, a więc i od wszelkiego pragnienia, łaknienia, zachłanności i
lgnięcia. Jest to wolność od przymusu myślenia, od wszystkiego, co negatywne, a
zwłaszcza od przeszłości i przyszłości jako potrzeb psychicznych. Twój umysł
mówi ci, że nie zdołasz dotrzeć stąd – tam. Coś musi w tym celu się wydarzyć
albo ty sam musisz stać się kimś lub czymś szczególnym, zanim osiągniesz wolność
i spełnienie. Innymi słowy, umysł twierdzi, że potrzebujesz czasu – że coś
musisz znaleźć, rozpracować, zrobić, osiągnąć, zdobyć albo zrozumieć, zanim dana
ci będzie wolność lub spełnienie. Czas wydaje ci się narzędziem zbawienia, choć
w istocie jest największą przeszkodą na drodze ku zbawieniu. Myślisz, że nie
możesz dotrzeć do celu, startując ze swojego obecnego miejsca w życiu, bo jesteś
nie dość dobry, niedoskonały, podczas gdy tak naprawdę teraźniejszość to jedyny
punkt wyjścia, który w tej podróży daje ci szansę powodzenia. „Cel” osiągasz
bowiem, gdy uświadamiasz sobie, że już stoisz u celu. Odnajdujesz Boga, skoro
tylko zdasz sobie sprawę, że wcale nie musisz go szukać. Żadna droga do
zbawienia nie jest więc jedyną. Można je osiągnąć w każdych warunkach, ale żaden
warunek nie jest konieczny. Istnieje natomiast jedyny punkt dostępu:
teraźniejszość. Poza obecną chwilą zbawienie jest nieosiągalne. Żyjesz samotnie,
brak ci drugiej połowy? Potraktuj tę sytuację jako furtkę, wiodącą do
teraźniejszości. Jesteś z kimś związany? To także pozwoli ci wniknąć w
teraźniejszość.
Nie istnieje nic, naprawdę nic, co mógłbyś zrobić albo osiągnąć, żeby stać się
bliższym zbawienia, niż jesteś w tej oto chwili. Umysłowi, który przywykł
sądzić, że wszystko, co ma jakąkolwiek wartość, znajduje się w przyszłości,
prawda ta może się wydać niezbyt zrozumiała. Zarazem też nic, co kiedykolwiek
zrobiłeś lub tobie zrobiono, nie stoi na przeszkodzie, żebyś zgodził się na to,
co j e s t, i głęboko wniknął w teraźniejszość. Nie dokonasz tego kiedyś,
później. Możesz to zrobić teraz albo wcale.
Splot miłości i nienawiści
Dopóki twoja świadomość nie zestroi się z częstotliwością obecności, wszelkie
związki – zwłaszcza intymne – dotknięte będą głęboką skazą i w sumie zaburzone.
Przez chwilę – na przykład gdy jesteś „zakochany” – może się wydawać, że jest
doskonale, ale ta pozorna doskonałość nieuchronnie pryska, w miarę jak coraz
częściej dochodzi do sporów, konfliktów, wybuchów niezadowolenia i aktów
emocjonalnej, a nawet fizycznej przemocy. Niemal każdy „związek miłosny”
przeradza się niebawem w splot miłości i nienawiści. Miłość może wtedy w
mgnieniu oka ustąpić miejsca dzikiej napastliwości, wrogości lub zupełnej
nieczułości. Uchodzi to za zjawisko normalne. Przez pewien czas – kilka miesięcy
czy lat – związek taki waha się między biegunami „miłości” i nienawiści, dając
obojgu uczestnikom tyleż bólu, ile przyjemności. Dość często zdarza się, że obie
strony popadają w nałogowe uzależnienie od tej sinusoidy. Dzięki dramatowi, w
którym tkwią, nareszcie czują, że żyją. Kiedy znika równowaga między biegunem
pozytywnym a negatywnym i mroczna, destruktywna faza powraca z rosnącą
częstotliwością i mocą (a większość par prędzej czy później osiąga ten etap), w
niedługim czasie związek ostatecznie się rozpada.
Można by sądzić, że gdyby tylko się udało wyeliminować negatywną, destruktywną
fazę, wszystko byłoby cacy, a związek przepięknie by kwitł – ale jest to,
niestety, niewykonalne. Bieguny nawzajem od siebie zależą. Nie można mieć tylko
jednego z nich: trzeba brać oba naraz. Faza pozytywna od początku zawiera w
sobie negatywną, choć ta nie od razu się ujawnia. Obie są tak naprawdę dwiema
stronami tej samej anomalii. Mówię tu o związkach, potocznie zwanych
romantycznymi, a nie o prawdziwej miłości, która nie ma negatywnego
odpowiednika, ponieważ płynie z rejonów dalszych niż umysł. Miłość jako stan
ciągły wciąż jeszcze jest wielką rzadkością: spo-tyka się ją nie częściej niż
ludzi w pełni świadomych. Krótkie, złudne jej przebłyski mogą się jednak
zdarzać, ilekroć w umysłowym nurcie powstaje luka.
Oczywiście dużo łatwiej jest dostrzec anomalię w negatywnym aspekcie związku niż
w pozytywnym. Z większą też łatwością dostrzega się źródło wszystkiego, co
negatywne, w partnerze aniżeli w sobie. Skłonności negatywne mogą się przejawiać
pod wieloma postaciami: jako zaborczość, zazdrość, żądza władzy, oddalenie i
milcząca uraza, potrzeba stawiania na swoim, niewrażliwość i pochłonięcie samym
sobą, emocjonalnie umotywowane żądania i manipulacje, chęć toczenia sporów,
krytykowania, osądzania, obwiniania lub napastowania, gniew, bezwiedna zemsta za
ból, zadany niegdyś przez któreś z rodziców, wściekłość i przemoc fizyczna.
Pozytywna strona związku przejawia się w tym, że „kochasz” osobę, z którą jesteś
związany. Początkowo do głębi cię to zaspokaja. Wyraźnie czujesz, że żyjesz.
Twoje życie nabrało raptem sensu, ponieważ ktoś cię potrzebuje, pragnie, napawa
poczuciem, że jesteś wyjątkowy, ty zaś wszystko to odwzajemniasz. Kiedy
jesteście razem, czujecie się pełni. Uczucie to bywa tak silne, że reszta swata
blaknie i traci znaczenie.
Być może jednak zauważyłeś, że w tych silnych uczuciach jest pewien element
niesamodzielności i kurczowego przywierania. Wpadasz w nałogowe uzależnienie od
drugiej osoby. Działa ona na ciebie jak narkotyk. Dzięki niej doznajesz euforii,
ale samo przypuszczenie, że ukochana istota mogłaby kiedyś stać się niedostępna,
potrafi wywołać zazdrość, zaborczość, próby manipulacji za pomocą szantażu
emocjonalnego, obwinianie i oskarżanie – a wszystko to z obawy przed utratą.
Jeśli zaś twoja druga połowa w końcu rzeczywiście cię opuści, może to wzbudzić w
tobie zajadłą wrogość albo najgłębszą rozpacz i żal. Miłosna tkliwość w jednej
chwili ustępuje miejsca dzikiej napastliwości lub straszliwemu żalowi. Co się
nagle stało z miłością? Czy może ona w oka mgnieniu przedzierzgnąć się we własne
przeciwieństwo? I czy ogóle była to miłość, czy po prostu nałogowe lgnięcie i
chciejstwo?
Nałóg a poszukiwanie pełni
Czemu popadamy w nałogową zależność od drugiego człowieka?
Romantyczny związek miłosny jest tak silnym i powszechnie upragnionym
przeżyciem, ponieważ zakochani mają wrażenie, że uwolnili się od głęboko
zakorzenionego lęku, łaknienia, niedosytu i niedoskonałości – stanów, które są
nieodłącznym elementem człowieczeństwa nieoświeconego, nie odkupionego. Mają one
zarówno wymiar fizyczny, jak i psychiczny.
W sferze fizycznej oczywiście daleko ci do pełni i nigdy jej nie osiągniesz:
jesteś mężczyzną albo kobietą, czyli połową, a nie całością. Na tym poziomie
tęsknota za pełnią – za powrotem do stanu jedni – przejawia się jako
przyciąganie między męskością a kobiecością: to, że mężczyzna potrzebuje
kobiety, a kobieta – mężczyzny. Jest to niemal niepohamowany pęd do połączenia z
przeciwstawnym biegunem energetycznym. Ten fizyczny popęd ma swoje duchowe
źródło w pragnieniu, żeby położyć kres dwoistości, odzyskać stan pełni. Na
poziomie fizycznym najbliższe tego ideału jest zespolenie seksualne, toteż
spośród wszystkich przeżyć, jakich może dostarczyć sfera fizyczna, właśnie ono
sprawia ludziom najgłębszą satysfakcję. Ofiarowuje im jednak zaledwie przelotną
wizję pełni, moment błogostanu. Dopóki bezwiednie traktujesz je jako narzędzie
zbawienia, usiłujesz położyć kres dwoistości na poziomie form – to zaś jest
niewykonalne. W efekcie ukazuje ci się kuszące mgnienie raju, ale nie dostajesz
zezwolenia na stały w nim pobyt i lądujesz z powrotem w swoim osobnym ciele.
Na poziomie psychicznym wrażenie niedosytu i niedoskonałości doskwiera jeszcze
silniej niż na fizycznym. Dopóki utożsamiasz się z umysłem, twoje poczucie Ja”
opiera się na zewnętrzności. Innymi słowy, swoje wyobrażenie o sobie czerpiesz
ze spraw, które tak naprawdę nie mają nic wspólnego z tym, kim jesteś, takich
jak rola społeczna, majątek, wygląd zewnętrzny, sukcesy i porażki, przekonania
itd. To fałszywe, z umysłu zrodzone ,ja”, czyli ego – kruche, niepewne siebie –
szuka coraz to nowych rzeczy, z którymi mogłoby się utożsamić, bo tylko dzięki
nim czuje, że istnieje. Nic jednak nie daje mu wystarczająco trwałego
spełnienia. Wciąż dręczy je lęk, niedosyt i łaknienie.
I oto nagle pojawia się zupełnie wyjątkowy związek. Wygląda na to, że rozwiązuje
on wszelkie problemy ego i zaspokaja wszystkie jego potrzeby. Przynajmniej z
początku tak się wydaje. Wszystko, na czym dotychczas opierałeś swoje poczucie
,ja”, staje się stosunkowo mało istotne. Skupiasz się odtąd na jednym jedynym
zjawisku, które zajęło miejsce wszystkich dawniejszych spraw, nadaje twojemu
życiu sens, ty zaś właśnie przez jego pryzmat określasz swoją tożsamość.
Zjawiskiem tym jest osoba, którą „kochasz”. Przestałeś być odrębną drobiną w
obojętnym wszechświecie – przynajmniej na pozór. Twój świat ma teraz centrum:
ukochaną istotę. Fakt, że owo centrum mieści się na zewnątrz ciebie – czyli
nadal czerpiesz spoza siebie wyobrażenie o tym, kim jesteś – początkowo wydaje
się błahy. Grunt, że ulotnił się tak typowy dla umysłu egotycznego, stale ci
dotąd towarzyszący lęk, a wraz z nim wrażenie twojej własnej niedoskonałości,
niedosytu i niespełnienia. Ale czy naprawdę się ulotniły, rozwiały? A może wciąż
czają się pod cienką powłoką szczęścia?
Jeśli w twoim związku „miłość” przeplata się z tym, co jest jej zaprzeczeniem –
napastliwością, przemocą emocjonalną itp. – należy się obawiać, że mianem
miłości pochopnie określasz egotyczne przywiązanie i nałogowe lgnięcie. Nie
można kogoś kochać, aby już za chwilę go atakować. Prawdziwa miłość nie ma
negatywnego odpowiednika. Jeśli twoja „miłość” ustępuje niekiedy miejsca swojemu
przeciwieństwu, znaczy to, że nie jest miłością, lecz silnym popędem ego, które
pragnie zyskać pełniejsze i głębsze poczucie „siebie”, a partner chwilowo
potrzebę tę zaspokaja. Ego osiąga dzięki temu namiastkę zbawienia, która przez
krótki czas nieomal sprawia wrażenie autentyku.
W pewnym momencie partner zaczyna jednak postępować w sposób sprzeczny z twoimi
potrzebami – a raczej z potrzebami twojego ego. Lęk, ból i niedosyt – stałe
elementy świadomości egotycznej, które tylko prowizorycznie zamaskował „związek
miłosny” – znów dochodzą do głosu. To tak, jak z każdym innym nałogiem: po
odpowiedniej dawce narkotyku czujesz się świetnie, ale nieuchronnie przychodzi
czas, gdy narkotyk już na ciebie nie działa. Kiedy powracają owe bolesne
uczucia, doznajesz ich z jeszcze większą niż dawniej silą, a w dodatku uważasz,
że druga strona związku jest ich sprawcą. Rzutujesz je więc na zewnątrz i ze
wściekłą brutalnością, wyrosłą z twojego bólu, atakujesz partnera. Może to w nim
zbudzić jego własny ból i skłonić do kontrataku. Ego na tym etapie wciąż jeszcze
żywi nieświadomą nadzieję, że jego napastliwość lub próby manipulacji okażą się
wystarczającą karą, aby współuczestnik dramatu zmienił postępowanie i znów dal
się użyć w charakterze parawanu, przesłaniającego twoją boleść.
Każdy nałóg bierze się stąd, że człowiek nieświadomie wzbrania się przed
stawieniem czoła własnemu bólowi i przejściem przez ten ból. Każdy nałóg od bólu
się zaczyna i na nim też się kończy. Niezależnie od tego, co jest twoim
narkotykiem –alkohol, jedzenie, legalnie lub nielegalnie kupowane psychotropy,
czy wreszcie druga osoba – używasz czegoś albo kogoś, żeby ukryć swój ból.
Właśnie dlatego, po przeminięciu początkowej euforii, pojawia się w związkach
osobistych tyle nieszczęścia, tyle bólu. To nie związki są ich przyczyną. One
tylko wydobywają na jaw nieszczęście i ból, które już wcześniej w tobie tkwiły.
Działa tak każdy nałóg. W każdym nałogu następuje moment, gdy narkotyk już nie
wywołuje pożądanego efektu, wtedy zaś boli cię bardziej niż kiedykolwiek.
Między innymi dlatego ludzie nieustannie próbują uciec przed teraźniejszością i
szukają takiego czy innego zbawienia w przyszłości. Jeśliby skupili się na
obecnej chwili, pierwszą rzeczą, jaką mogliby napotkać, byłby ich własny ból, a
przecież to jego najbardziej się obawiają. Gdyby tylko wiedzieli, jak łatwo jest
tu i teraz odnaleźć potęgę obecności, która rozpuszcza przeszłość wraz z całym
zmagazynowanym w niej bólem – jak łatwo jest odkryć rzeczywistość, w obliczu
której topnieją urojenia. Gdyby wiedzieli, jak bliscy są własnej rzeczywistości
wewnętrznej, bliscy Boga.
Unikanie związków też nie jest sposobem na to, żeby uniknąć bólu. Tak czy owak –
boli. Trzy nieudane związki w ciągu trzech lat prędzej wyrwą cię z uśpienia, niż
trzy lata na bezludnej wyspie albo w zamkniętym pokoju. Ale gdybyś umiał w tej
samotności pozostać bez reszty obecny, to także okazałoby się skuteczne.
Od związków uzależniających do oświeconych
Czy związek oparty na nałogowym uzależnieniu można przemienić w prawdziwy?
Owszem. Uda ci się to, jeśli będziesz obecny i postarasz się stopniowo jeszcze
bardziej uobecniać, coraz głębiej wnikając uwagą w teraźniejszość: jest to
kluczowa sprawa niezależnie od tego, czy żyjesz samotnie, czy z kimś w parze.
Jeśli miłość ma rozkwitnąć, blask twojej obecności musi być dostatecznie silny,
żebyś nie oddawał się już we władzę myśliciela ani ciała bolesnego i nie sądził,
że któreś z nich dwojga jest tobą. Wiedzieć, że tak naprawdę jest się
Istnieniem, które przesłania myśliciel, cichym bezruchem pod warstwą umysłowego
zgiełku, miłością i radością pod pokładami bólu – oto wolność, zbawienie,
oświecenie. Wyzbyć się utożsamienia z ciałem bolesnym, to ogarnąć je własną
obecnością, a zatem poddać przeistoczeniu. Wyzbyć się utożsamienia z myśleniem,
to stać się milczącym obserwatorem własnych myśli i zachowań, a zwłaszcza
powtarzalnych klisz umysłowych oraz ról, które gra ego.
Kiedy pozbawiasz umysł rangi samodzielnego ,ja”, przestaje on natrętnie ci się
narzucać; natręctwo to w zasadzie polega na przymusie osądzania – czyli
opierania się temu, co jest. Opór ten powoduje konflikty, dramaty i nowy ból,
gdy natomiast przestajesz ferować wyroki i zgadzasz się na to, co jest,
uwalniasz się od umysłu. Robisz tym samym miejsce miłości, radości, spokojowi.
Najpierw przestajesz osądzać siebie, a potem partnera. Największy przełom w
związku dwojga ludzi dokonuje się, gdy w pełni akceptujesz drugą osobę, biorąc
ją z dobrodziejstwem inwentarza, nie pragnąc w żaden sposób osądzać jej czy
zmieniać. Natychmiast przekraczasz wtedy granice ego. Kończą się wszystkie
umysłowe gry, ustaje nałogowe przywieranie. Nikt nie jest już ofiarą ani
sprawcą, oskarżycielem ani oskarżonym. Przestaje zarazem działać sprzężenie
zwrotne, które dotychczas sprawiało, że dawałeś się wciągać w cudze
nieuświadomione schematy, tym samym przedłużając ich żywot. Wtedy zaś albo
rozstajecie się – ale w atmosferze miłości – albo też razem wnikacie jeszcze
głębiej w teraźniejszość, w Istnienie. Czy to aby nie za proste? Nie, to właśnie
takie jest: całkiem proste.
Miłość jest stanem Istnienia. Twoja miłość nie mieszka gdzieś na zewnątrz
ciebie, lecz tkwi głęboko w tobie. Nie możesz jej utracić i ona także nie może
cię opuścić. Nie jest zależna od żadnego innego ciała, zewnętrznej formy. W
pełni obecny, ogarnięty cichym bezruchem, czujesz prawdziwego siebie –
bezpostaciowego, ponadczasowego – jako życie nieprzejawione, dzięki któremu
twoja fizyczna forma w ogóle żyje. Zaczynasz też wtedy czuć, że to samo życie
trwa we wszystkich ludziach i w innych istotach, w samej ich głębi. Przejrzałeś
zasłonę formy i odrębności. To właśnie jest urzeczywistnienie jedni. To właśnie
jest miłość.
Czym jest Bóg? Jednym Życiem, wiecznym we wszystkich formach życia. A czym jest
miłość? Tym, że czujesz to Jedno Życie głęboko w sobie i we wszystkich
stworzeniach. Ze nim jesteś. A zatem wszelka miłość jest miłością Boga.
Miłość nie działa wybiórczo, tak jak i blask słońca pada na wszystko bez wyboru.
Nie wyróżnia jednej osoby spośród innych. Nie wie, co to wyłączność. Kiedy
opiera się na wyłączności, nie jest miłością Boga, lecz „miłością” ego. Ale
siła, z jaką odczuwa się prawdziwą miłość, bywa rozmaita. Zdarza się, że ktoś
odbija ku tobie twoje uczucie z większą niż inni wyrazistością i mocą, a jeśli
osoba ta czuje do ciebie to samo, co ty do niej, można powiedzieć, że łączy was
związek miłosny. Ma on dokładnie taki sam charakter jak więź między tobą a
sąsiadem z autobusu, pierwszym lepszym ptakiem, drzewem lub kwiatem. Jedyną
różnicę stanowi intensywność odczuwania tej więzi.
Nawet w związku opartym skądinąd na nałogowym uzależnieniu może chwilami
przeświecać spod powierzchni coś prawdziwszego, głębszego niż wzajemne potrzeby
dwojga nałogowców. Wasze umysły zawieszają wtedy działalność, a ciało bolesne
chwilowo przysypia. Może się to zdarzyć w momencie fizycznej bliskości albo
kiedy oboje jesteście świadkami cudu narodzin, w obliczu śmierci lub gdy jedno z
was ciężko zachoruje: w każdej sytuacji, która obezwładnia umysł. Pogrzebane
zazwyczaj pod umysłem Istnienie objawia się wtedy, umożliwiając prawdziwą
komunikację.
Prawdziwa komunikacja to komunia – urzeczywistnienie jedni, czyli miłość. W
większości wypadków nie udaje się jej podtrzymać przez dłuższy czas, chyba że
oboje potraficie wytrwać w stanie obecności dość intensywnej, aby nie miał do
was przystępu umysł i jego stare klisze. Gdy tylko bowiem powraca on i twoje
utożsamienie z nim, nie jesteś już sobą, lecz umysłowym wyobrażeniem o sobie, a
wtedy znów zaczynasz toczyć gry i wcielać się w rozmaite role, żeby zaspokoić
potrzeby ego. Znowu przepoczwarzasz się w ludzki umysł, który udaje ludzką
istotę, prowadzi wymianę z drugim umysłem i odgrywa dramat zwany „miłością”.
Chociaż mogą wam się zdarzać krótkie przebłyski miłości, nie rozkwitnie ona,
dopóki oboje raz na zawsze nie uwolnicie się od poczucia tożsamości z umysłem i
nie staniecie się wystarczająco obecni tu i teraz, żeby rozpuścić ciało bolesne
– lub przynajmniej nie nauczycie się trwać jako przytomni obserwatorzy. Ciału
bolesnemu nie uda się już wtedy zawładnąć wami i miłości zniszczyć.
Związki jako praktyka duchowa
W czasach, gdy egotyczny porządek świadomości (a wraz z nim wszystkie struktury
społeczne, polityczne i gospodarcze, które stworzył) wchodzi w stadium
ostatecznego upadku, w związkach między mężczyznami a kobietami odzwierciedla
się głęboki kryzys, w jakim znalazła się ludzkość. Ponieważ ludzie coraz
bardziej utożsamiają się z umysłem, większość związków nie jest zakorzeniona w
Istnieniu, staje się więc źródłem bólu, ogniskiem problemów i konfliktów.
Miliony ludzi żyją dziś samotnie lub w pojedynkę wychowują dzieci, bo nie umieją
wejść z nikim w bliski związek albo nie chcą znowu odgrywać niepoczytalnych
dramatów, które pamiętają ze związków wcześniejszych. Inni zaliczają kolejne
związki, kolejne cykle rozkoszy i bólu, ścigając nieuchwytny cel: spełnienie
dzięki zespoleniu z przeciwnym biegunem energii. Jeszcze inni wybierają
kompromis i trwają w związkach zaburzonych, w których przeważa to, co negatywne;
postępują tak ze względu na dzieci lub dla własnego bezpieczeństwa, z
przyzwyczajenia, z lęku przed samotnością albo pod wpływem jakiejś innej,
rzekomo korzystnej dla obu stron motywacji, a czasem nawet z powodu
nieświadomego uzależnienia od podniet, emocjonalnych dramatów i ran.
Każdy kryzys niesie jednak z sobą nie tylko groźbę, lecz i szansę. Skoro związki
powodują wzmocnienie i rozrost egotycznych schematów działania umysłu oraz
uruchamiają ciało bolesne – a przecież tak właśnie ostatnimi czasy się dzieje –
może lepiej byłoby zaakceptować ten fakt, zamiast przed nim uciekać? Może lepiej
współdziałać z tą tendencją, zamiast unikać związków albo nadal gonić za mirażem
partnera idealnego, który pozwoli ci rozwiązać problemy lub da uczucie
spełnienia? Jak już powiedziałem, w każdym kryzysie ukryta jest szansa, ale nie
ujawni się ona, dopóki nie przyjmiesz do wiadomości i nie zaakceptujesz
całokształtu sytuacji. Dopóki zaprzeczasz faktom, próbujesz przed nimi uciec lub
pragniesz, żeby było inaczej, niż jest, szansa nie otworzy się przed tobą,
sytuacja nadal będzie cię więzić, sama zaś pozostanie bez zmian albo jeszcze się
pogorszy.
Kiedy przyjmujesz do wiadomości i akceptujesz fakty, zarazem w pewnej mierze od
nich się uwalniasz. Na przykład gdy wiesz, że w jakimś układzie brakuje harmonii
i trwasz w tej wiedzy, pojawia się dzięki niej nowy czynnik, toteż dysharmonia
musi ulec przemianie. Kiedy wiesz, że nie jesteś spokojny, ta twoja wiedza
stwarza cichą, nieruchomą przestrzeń, która otacza twój niepokój miłosnym,
tkliwym uściskiem, przemieniając go w spokój. Nic natomiast nie możesz zrobić,
żeby spowodować przemianę wewnętrzną. Nie zdołasz zmienić własnego wnętrza, a
już z całą pewnością nie wywołasz takiej przemiany u partnera ani u nikogo
innego. Możesz jedynie stworzyć przestrzeń, dzięki której dokona się przemiana,
pojawią się łaska i miłość.
Ilekroć więc twój związek się nie układa, ilekroć wydobywa tkwiące w tobie i w
drugiej osobie „szaleństwo”, ciesz się: coś, co pozostawało nieuświadomione,
wychodzi na jaw. Jest to szansa zbawienia. Z chwili na chwilę pielęgnuj wiedzę o
każdej z tych chwil, a już zwłaszcza bądź świadom swojego stanu wewnętrznego.
Jeśli ogarnia cię gniew, wiedz o nim. Jeśli budzi się zazdrość, odruchy obronne,
chęć toczenia sporów i stawiania na swoim, jeśli tkwiące w tobie dziecko domaga
się miłości i uwagi, jeśli odżywają jakiekolwiek bolesne emocje – cokolwiek się
pojawia, wiedz, co bieżąca chwila naprawdę zawiera i trwaj w tej wiedzy. Związek
z drugą osobą staje się wtedy twoją sadhaną – praktyką duchową. Jeśli zauważysz,
że bliski ci człowiek postępuje w sposób nieświadomy, weź to spostrzeżenie w
kochające objęcia swojej wiedzy, dzięki temu nie będziesz bowiem musiał
reagować. Nieświadomość i wiedza nie mogą długo współistnieć, nawet jeśli wiedzę
tę posiada tylko partner osoby, w której zachowaniu akurat uzewnętrznia się
nieświadomość. Dla formy energetycznej, leżącej u podłoża wrogości i
napastliwości, miłość jest absolutnie nieznośnym towarzystwem. Jeśli w
jakimkolwiek stopniu reagujesz na nieświadome zachowania partnera, sam też w
nieświadomość się staczasz. Ale jeśli potem przypominasz sobie, że masz w i e d
z i e ć o swojej reakcji, nic jeszcze nie jest stracone.
Ludzkość stoi w obliczu konieczności ewolucji, bo tylko pod warunkiem, że
wejdzie na wyższy jej etap, mamy szansę ocaleć jako gatunek. Ta zmiana
ewolucyjna wpłynie na wszystkie aspekty ludzkiego życia, a zwłaszcza na związki
osobiste. Jeszcze nigdy nie prześladowało ich tyle problemów i konfliktów, co
dziś. Jak być może zauważyłeś, nie po to jesteś w związku, żeby dał ci on
szczęście lub spełnienie. Jeśli nadal będziesz próbował dążyć do zbawienia
poprzez związek osobisty, spotka cię cała seria rozczarowań. Lecz jeśli
pogodzisz się z tym, że dzięki związkowi masz zyskać świadomość, a nie
szczęście, rzeczywiście da ci on zbawienie, ty zaś sprzymierzysz się z wyższą
świadomością, która pragnie przyjść na ten świat. Natomiast każdego, kto będzie
trzymał się starych schematów, czeka coraz straszliwszy ból, przemoc, zamęt
wewnętrzny i obłęd.
Myślę, że bez udziału obu stron związek nie może stać się drogą praktyki
duchowej, jaką proponujesz. Na przykład człowiek, z którym jestem, wciąż jeszcze
postępuje zgodnie ze starymi kliszami zazdrości i despotyzmu. Wiele razy
zwracałam mu uwagę, ale nie potrafi zobaczyć, co robi.
Ilu osób potrzeba, żeby twoje życie stało się praktyką duchową? Mniejsza o to,
że twój towarzysz życia nie chce brać w niej udziału. Poczytalność – świadomość
– może zaistnieć w tym świecie jedynie za twoim pośrednictwem. Nie musisz
wyczekiwać, aż świat stanie się poczytalny albo ktoś inny zyska świadomość, to
wtedy i ty osiągniesz nareszcie oświecenie. Można by tak czekać wieki. Nie
wytykajcie sobie nawzajem braku świadomości. Gdy zaczynacie się spierać, każde z
was natychmiast utożsamia się z pewnym stanowiskiem myślowym i odtąd broni nie
tylko tego stanowiska, ale i swojego poczucia ,ja”. Ego przejęło rządy, a wy
straciliście świadomość. Niekiedy wskazane bywa zwrócenie partnerowi uwagi na
pewne strony jego postępowania. Jeśli będziesz przy tym bardzo czujna i obecna,
masz szansę zrobić to bez udziału ego – bez obwiniania, oskarżania czy wytykania
błędów.
Kiedy osoba, z którą jesteś, postępuje w sposób nieświadomy, zaniechaj
wszelkiego osądzania. Osądzasz, gdy sprawcę nieświadomych uczynków pochopnie z
nimi utożsamiasz. Osądzasz również wtedy, kiedy własną nieświadomość rzutujesz
na drugiego człowieka i uznajesz za jego prawdziwe oblicze. Wstrzymywanie się od
osądów nie polega na tym, że widząc zaburzenia lub oznaki nieświadomości, nie
potrafisz ich należycie rozpoznać, lecz na tym, że j e s t e ś wiedzą, nie zaś
reakcją i sędzią. W ogóle nie musisz wtedy reagować, a jeśli już zareagujesz,
pozostaniesz zarazem wiedzą – czyli przestrzenią, w której reakcję się
obserwuje, pozwalając jej zaistnieć. Zamiast zwalczać ciemność, wpuścisz
światło. Zamiast reagować w obliczu urojeń, dostrzeżesz je, a jednocześnie
przejrzysz na wskroś. Będąc wiedzą, stwarzasz jasną przestrzeń kochającej
obecności, która pozwala wszystkim rzeczom i ludziom być tym, czym są. Nie ma
skuteczniejszego katalizatora przemiany. Jeśli będziesz się ćwiczyć w tej
sztuce, a twój towarzysz życia zostanie z tobą, nie wytrwa w nieświadomości.
Jeżeli się umówicie, że wasz związek ma być formą praktyki duchowej, to tym
lepiej. Będziecie wtedy mogli ujawniać nawzajem przed sobą myśli i uczucia, gdy
tylko się pojawią lub natychmiast po sprowokowanej przez nie reakcji. Dzięki
temu unikniecie zwłoki, podczas której niewyrażona albo zignorowana emocja czy
też uraza mogłaby się jątrzyć i wzmagać. Naucz się wyrażać uczucia, nie czyniąc
wyrzutów. Naucz się słuchać drugiego człowieka w sposób otwarty, z opuszczoną
gardą. Daj mu przestrzeń: niech i on ma szansę wyrazić to, co czuje. Bądź
obecna. Zarzuty, obrona, atak – wszystkie stałe fragmenty gry, których zadaniem
jest wzmocnienie lub ochrona ego (inaczej mówiąc: zaspokojenie jego potrzeb) –
staną się wtedy zbędne. Najważniejsze jest dawanie przestrzeni – zarówno innym
ludziom, jak i samemu sobie. Bez tego miłość nie rozkwitnie. Kiedy
wyeliminujecie dwa czynniki, pod wpływem których związki niszczeją – innymi
słowy, kiedy przeistoczysz ciało bolesne oraz przestaniesz się utożsamiać z
umysłem i ze stanowiskami myślowymi, a twój partner zrobi to samo – poczujecie,
że wasz związek cudownie rozkwita. Zamiast oglądać w drugim człowieku lustrzane
odbicie własnego bólu i nieświadomości, zamiast zaspokajać potrzeby ego,
wynikające z nałogowego uzależnienia, zaczniecie odbijać ku sobie nawzajem blask
miłości, którą czujecie głęboko w swoim wnętrzu, a która budzi się wraz ze
świadomością jedni, łączącej was ze wszystkim, co jest. Taka miłość nie ma
negatywnego odpowiednika.
Jeśli twój partner nadal utożsamia się z umysłem i ciałem bolesnym, podczas gdy
ty już od nich się uwolniłaś, będzie to trudna sytuacja – nie dla ciebie, lecz
dla partnera. Niełatwo jest żyć z osobą oświeconą – a raczej żyje się z nią tak
łatwo, że ego czuje się wtedy straszliwie zagrożone. Pamiętaj, że potrzebne mu
są problemy, konflikty i „wrogowie”, ponieważ wzmagają poczucie odrębności, na
którym buduje ono swoją tożsamość. Umysł nieoświeconego partnera popada w
głębokie zaniepokojenie, bo jego skostniałe struktury nie napotykają oporu,
chwieją się więc i słabną, a nawet istnieje „groźba”, że całkiem runą i nastąpi
utrata osobowości. Ciało bolesne domaga się sprzężenia zwrotnego, lecz go nie
uzyskuje. Niezaspokojona jest potrzeba różnicy zdań, dramatu i konfliktu. Ale
uważaj: zdarzają się ludzie, którzy tak naprawdę są po prostu mało spontaniczni,
zamknięci w sobie, niewrażliwi albo odcięci od własnych uczuć, myślą jednak i
usiłują przekonać otoczenie, że doznali oświecenia lub przynajmniej „są całkiem
w porządku”, nie w porządku jest natomiast ktoś, z kim pozostają w osobistym
związku. Zjawisko to częściej niż u kobiet występuje u mężczyzn. Nierzadko
uważają oni, że partnerka zachowuje się irracjonalnie lub nazbyt emocjonalnie.
Tymczasem osoba doznająca emocji ma już całkiem niedaleko do promiennego ciała
wewnętrznego, ukrytego tuż pod nimi. Natomiast ktoś, kto siedzi głównie we
własnej głowie, jest od niego znacznie bardziej oddalony i musi ogarnąć
świadomością ciało emocjonalne, zanim otworzy się przed nim wewnętrzne.
Kto nie emanuje miłością i radością, kto nie jest w pełni obecny i otwarty wobec
wszystkich istot, ten nie jest też oświecony. Sprawdzianem może być także to,
jak dana osoba zachowuje się w trudnych lub prowokujących sytuacjach albo wtedy,
gdy coś się „nie układa”. Jeśli twoje „oświecenie” jest tak naprawdę czymś, co
sobie w swoim egotycznym omamieniu wmówiłeś, życie wkrótce postawi cię w obliczu
próby, która wydobędzie na jaw twoją nieświadomość w takiej czy innej postaci –
lęku, gniewu, odruchów obronnych, chęci osądzania, depresji, itd. Jeśli żyjesz z
kimś w parze, na wiele prób wystawi cię właśnie osoba, z którą jesteś związany.
Dla kobiety próbą taką może się stać brak żywszego odzewu ze strony mężczyzny,
żyjącego prawie wyłącznie we własnej głowie. Źle będzie znosiła fakt, że nie
potrafi on naprawdę jej wysłuchać, obdarzyć uwagą ani stworzyć przestrzeni, w
której mogłaby zaistnieć – a wszystko przez to, że nie umie być obecny tu i
teraz. Pod wpływem braku miłości w związku – czyli defektu, z powodu którego
kobieta zazwyczaj cierpi bardziej niż mężczyzna
– w kobiecie dojdzie do głosu ciało bolesne i za jego to pośrednictwem zaatakuje
ona partnera, obwiniając go, krytykując, robiąc mu wymówki itd. Teraz on z kolei
stanie w obliczu trudnej sytuacji. Aby obronić się przed ciałem bolesnym
kobiety, którego napaści nic, jego zdaniem, nie usprawiedliwia, jeszcze bardziej
okopie się na swoich umysłowych pozycjach, uzasadniając własne postępowanie,
broniąc się i kontratakując. W końcu w nim także może odezwać się ciało bolesne.
Kiedy zaś oboje oddadzą się we władzę ciał bolesnych, spadną na poziom głębokiej
nieświadomości, przemocy emocjonalnej, dzikich ataków i kontrataków. Proces ten
nie ustanie, dopóki oba ciała bolesne nie nasycą się i nie wejdą w stan
uśpienia. Aż do następnego razu.
Jest to tylko jeden z mnóstwa możliwych scenariuszy. Napisano wiele tomów i
wiele ich dałoby się jeszcze napisać o tym, jak w związkach męsko–damskich
dochodzi do głosu nieświadomość. Ale – o czym już zresztą wspomniałem – gdy raz
zrozumiesz, co jest podstawą tej anomalii, nie musisz potem zgłębiać jej
niezliczonych przejawów.
Reasumując: każda trudna sytuacja z powyższego scenariusza jest w rzeczywistości
zakamuflowaną szansą zbawienia. Uczestnicy konfliktu w każdej chwili mogą się
wyrwać spod władzy nieświadomości. Mężczyzna mógłby na przykład potraktować
wrogość kobiety jako zachętę do tego, żeby wyzbyć się utożsamienia z umysłem,
zbudzić się i wejść w teraźniejszość, uobecnić – nie zaś jeszcze bardziej z
umysłem się identyfikować, popadając w coraz głębszą nieświadomość. Z kolei
kobieta zamiast utożsamiać się z ciałem bolesnym, może stać się wiedzą –
obserwatorką bolesnych emocji, które w niej samej grają – i dotrzeć do potęgi
teraźniejszości, a jednocześnie zainicjować przeistoczenie bólu. Uwolni się
dzięki temu od automatyzmu, który każe jej rzutować ból na zewnątrz. Będzie
wtedy mogła okazać mężczyźnie, co czuje. Nie wiadomo oczywiście, czy mężczyzna
jej wysłucha, będzie miał jednak szansę stać się obecnym. Z pewnością można zaś
liczyć, że nastąpi przerwa w obłędnej serii mimowolnych reakcji, narzuconych
przez stare schematy funkcjonowania umysłu. Jeśli kobieta przegapi okazję,
mężczyzna – zamiast całym sobą wchodzić we własną reakcję – może przyjrzeć się
temu, jak jego umysł i emocje odpowiadają na ból partnerki. Potem zaś może
obserwować, jak z kolei w nim samym uruchamia się ciało bolesne, i w ten sposób
uświadomić sobie swoje emocje. Powstałaby dzięki temu przejrzysta, nieruchoma
przestrzeń czystej świadomości – wiedza, milczący świadek, obserwator.
Świadomość ta nie neguje bólu, a jednak mieści się w rejonach bólowi
niedostępnych. Pozwala mu zaistnieć, a jednocześnie go przeistacza. Wszystko
akceptując, zarazem wszystko przemienia. W wyniku opisanego procesu otworzyłyby
się przed kobietą drzwi, którymi z łatwością mogłaby wejść wraz z mężczyzną w
ową przestrzeń.
Jeśli w relacjach z partnerem zawsze (czy choćby przeważnie) będziesz obecny,
postawi go to w najtrudniejszej z możliwych sytuacji. Nie zdoła przez dłuższy
czas znosić twojej obecności, samemu pozostając nieświadomym. Jeśli będzie
gotów, wejdzie drzwiami, które przed nim otwierasz, i wraz z tobą zadomowi się w
przestrzeni świadomości. Jeśli okaże się, że nie dojrzał do tej przemiany,
rozdzielicie się jak oliwa i woda. Światło zbyt boleśnie rani tego, kto woli
pozostać w ciemnościach.
Czemu kobiety bliższe są oświecenia
Czy mężczyźni i kobiety napotykają na drodze do oświecenia te same przeszkody?
Tak, ale u mężczyzn inaczej niż u kobiet rozłożone są akcenty. Ogólnie rzecz
biorąc, kobiecie łatwiej jest czuć własne ciało i być w nim, jest więc z natury
bliższa Istnienia (a potencjalnie również oświecenia) niż mężczyzna. Właśnie
dlatego wiele starożytnych kultur intuicyjnie wybierało żeńskie postaci czy
alegorie, aby za ich pośrednictwem przedstawić lub opisać transcendentalną,
niezależną od form rzeczywistość. Często upatrywano w niej łono, z którego
wszelkie stworzenie się rodzi, a gdy potem żyje, wcielone w formę, z tegoż łona
czerpie pokarm. Tao Te Ching– jedna z najbardziej starożytnych i najgłębszych
ksiąg, jakie kiedykolwiek napisano — określa Tao (czyli, rzec by można,
Istnienie) jako „bezkresną, wiecznie obecną matkę wszechświata”. Kobiety są
oczywiście bliżej niej aniżeli mężczyźni, stanowią bowiem na dobrą sprawę
„ucieleśnienie” Nieprzejawionego. Wszystkie stworzenia i rzeczy muszą jednak
prędzej czy później wrócić do Źródła. „Wszystko znika w Tao. Ono jedyne trwa”.
Ponieważ uważa się, że Źródło jest rodzaju żeńskiego, psychologia i mitologia
przedstawia to jego dwojakie działanie jako jasną i ciemną stronę archetypu
kobiecości. Wielka Bogini – Boska Macierz – ma dwa aspekty: obdarza życiem, ale
też życia pozbawia.
Kiedy umysł przejął rządy, a ludzie stracili kontakt ze swoją prawdziwą naturą,
czyli boską esencją, wyobrazili sobie Boga jako postać męską. W społeczeństwie
zaczęli dominować mężczyźni: kobiecość została podporządkowana męskości.
Nie twierdzę, że należy powrócić do dawnych wyobrażeń boskości w wydaniu
żeńskim. Niektórzy mówią ostatnio „Bogini” zamiast „Bóg”– To dobry pomysł, bo
przywraca się w ten sposób dawno utraconą równowagę między męskością a
kobiecością. Ale wyobrażenie tak czy owak jest tylko wyobrażeniem, konceptem, i
chociaż doraźnie może okazać się pożyteczne, tak jak na krótką metę przydatna
bywa mapa lub drogowskaz, staje się raczej przeszkodą niż pomocą dla kogoś, kto
dojrzał już do tego, żeby sobie uświadomić ukrytą za wszelkimi konceptami i
wyobrażeniami rzeczywistość. Prawdą jest natomiast, że umysł nadaje na
częstotliwościach, które sprawiają wrażenie z gruntu męskich: stawia opór,
walczy o władzę, wykorzystuje, manipuluje, atakuje, usiłuje pojmać i posiąść
itd. Właśnie dlatego tradycyjnie pojmowany Bóg jest patriarchalną, władczą
figurą; często przedstawia się go jako gniewnego starca, którego wedle Starego
Testamentu należy nieustannie się lękać. Ten Bóg to projekcja ludzkiego umysłu.
Do tego, żeby wykroczyć poza umysł i odbudować więź z głębszą rzeczywistością
Istnienia, potrzebne są zupełnie inne cechy: uległość, bezstronność, otwartość,
która nie opiera się życiu, lecz pozwala mu trwać, zdolność brania wszystkich
rzeczy i zjawisk w kochające, „wiedzące” objęcia. Przymioty te pozostają w
znacznie bliższym związku z zasadą żeńską. Podczas gdy umysł ma energię twardą i
sztywną, energia Istnienia jest miękka, uległa, a mimo to nieskończenie
potężniejsza od ener-gii umysłu. Umysł rządzi naszą cywilizacją, natomiast
Istnienie ma pieczę nad życiem na naszej planecie i wszędzie poza nią. Istnienie
to Inteligencja, która w sposób widzialny przejawia się pod postacią fizycznego
wszechświata. Kobiety są jej z natury bliższe, ale mężczyźni też mogą do niej
dotrzeć w sobie.
Większość współczesnych mężczyzn i kobiet nadal tkwi we władzy umysłu,
utożsamiając się z myślicielem i z ciałem bolesnym. Oczywiście stoi to na
przeszkodzie oświeceniu i rozkwitowi miłości. Dla mężczyzn główną przeszkodą
jest zazwyczaj myślący umysł, a dla kobiet – ciało bolesne, chociaż bywa też
odwrotnie, a u niektórych osób obie te przeszkody są równie silne.
Zbiorowe ciało bolesne kobiet i jego rozpuszczanie
Czemu dla kobiet ciało bolesne jest większą przeszkodą?
Ciało bolesne prócz aspektu osobistego ma też zazwyczaj aspekt zbiorowy. Ten
osobisty tworzy się z osadu bolesnych emocji, których sam w przeszłości
doznałeś. Zbiorowy powstaje natomiast z bólu, który przez tysiące lat gromadził
się w zbiorowej psychice ludzkiej jako pozostałość chorób, tortur, wojen,
zabójstw, okrucieństw, szaleństw itd. Osobiste ciało bolesne każdego człowieka
czerpie zarazem soki ze zbiorowego ciała bolesnego. W tym ostatnim można
wyróżnić wiele kategorii. Na przykład pewnym rasom ludzkim bądź też krajom,
nękanym szczególnie brutalnymi odmianami konfliktów czy przemocy, zbiorowe ciało
bolesne bardziej ciąży. Osoba obarczona silnym ciałem bolesnym i za mało
świadoma, żeby wyzbyć się tożsamości z nim, nie tylko będzie musiała nieustannie
lub cyklicznie przeżywać na nowo swoje bolesne emocje, lecz łatwo może też stać
się sprawcą albo ofiarą gwałtu – zależnie od tego, jaki charakter ma jej ciało
bolesne: czynny czy raczej bierny. Z drugiej jednak strony człowiek taki może
być też bliższy oświecenia. Nie jest oczywiście powiedziane, że wykorzysta tę
szansę, ale skoro tkwi w koszmarze, będzie miał zapewne silniejszą motywację do
tego, żeby się przebudzić, niż ktoś, kto tylko trzęsie się na wybojach zwykłego
snu. Każda kobieta – z wyjątkiem tych w pełni świadomych – prócz osobistego
ciała bolesnego ma też swój udział w czymś, co można by nazwać zbiorowym ciałem
bolesnym kobiet. Składa się ono z nagromadzonego bólu, który kobiety wycierpiały
w ciągu tysiącleci – po części dlatego, że podporządkowali je sobie mężczyźni,
po części zaś wskutek istnienia niewolnictwa, wyzysku, gwałtów, rodzenia i
tracenia dzieci łtd. W bólu emocjonalnym lub fizycznym, jaki u wielu kobiet
występuje przed krwawieniem miesięcznym i podczas niego, przejawia się zbiorowy
aspekt ciała bolesnego, które budzi się wtedy z uśpienia, chociaż mogą je też
uruchomić inne okoliczności. Ból ten ogranicza swobodę przepływu energii
życiowej, którego fizycznym przejawem jest miesiączka. Zatrzymajmy się na chwilę
przy tej kwestii i zobaczmy, w jaki sposób menstruacja może się stać
katalizatorem oświecenia.
Często się zdarza, że kobieta wpada wtedy w niewolę ciała bolesnego. Zawiera ono
ogrom energii, która z łatwością może sprawić, że bezwiednie z nim się
utożsamisz. Ulegasz wówczas opętaniu przez pole energetyczne, które gnieździ się
w twojej przestrzeni wewnętrznej i podszywa się pod ciebie, chociaż oczywiście
wcale tobą nie jest. Przemawia twoim głosem, działa i myśli za twoim
pośrednictwem. Stwarza w twoim życiu niedobre sytuacje, żeby z nich czerpać
energię. Pragnie coraz to nowych dawek bólu w dowolnej formie. Opisałem już
wcześniej ten proces. Może on przybrać naprawdę jadowitą i niszczycielską
postać. Objawia się wtedy czysty ból, miniony ból – który nie jest tobą.
Już dziś znacznie więcej kobiet niż mężczyzn zbliża się do stanu pełnej
świadomości, a w nadchodzących latach będzie ich coraz szybciej przybywać.
Mężczyźni może im kiedyś dorównają, ale przez dłuższy czas utrzyma się rozziew
między świadomością jednej a drugiej płci. Kobiety wchodzą z powrotem w swoją
przyrodzoną rolę, w której czują się zatem naturalniej od mężczyzn: jest to rola
pomostu między światem przejawionym a sferą Nieprzejawionego, między
fizycznością a duchem. Jako kobieta masz głównie za zadanie tak przeistoczyć
ciało bolesne, żeby nie wkraczało między ciebie a twoją prawdziwą jaźń — istotę
tego, czym jesteś. Na drodze do oświecenia musisz oczywiście uporać się też z
drugą przeszkodą, którą stanowi myślący umysł, ale podczas rozprawy z ciałem
bolesnym staniesz się tak bardzo obecna, że pozwoli ci to wyzbyć się
utożsamienia z umysłem.
Pamiętaj przede wszystkim, że dopóki ból jest tworzywem twojej tożsamości, nie
zdołasz się od niego uwolnić. Dopóki część twojego poczucia Ja” tkwi ulokowana w
bolesnych emocjach, dopóty przed każdą swoją próbą uleczenia tego bólu będziesz
się nieświadomie wzbraniać lub ją sabotować. Dlaczego? Po prostu dlatego, że nie
chcesz ponieść choćby najmniejszego uszczerbku, a ból zdążył już się stać
istotną częścią ciebie. Proces ten przebiega nieświadomie, a można go
przezwyciężyć jedynie uświadamiając go sobie.
Kiedy nagle spostrzeżesz, że jesteś – i to nie od dziś – przywiązana do własnego
bólu, może to być spory szok. Lecz gdy tylko uświadomisz sobie ten fakt, więź z
bólem zniknie. Ciało bolesne stanowi pole energii – można by nieomal powiedzieć:
osobny byt, chwilowo gnieżdżący się w twojej przestrzeni wewnętrznej. Jest to
energia życiowa, która uwięzia, przestała płynąć. Ciało bolesne wzięło się
oczywiście stąd, że coś kiedyś się wydarzyło. Jest wciąż w tobie żywą
przeszłością, a jeśli utożsamiasz się z nim, to zarazem i z nią. Tożsamość
ofiary opiera się na przeświadczeniu, jakoby przeszłość miała większą moc od
teraźniejszości, podczas gdy tak naprawdę jest akurat odwrotnie. Tożsamość
ofiary stoi na wierze, jakoby inni ludzie byli odpowiedzialni za to, że jesteś
tym, kim jesteś, że doznajesz bolesnych emocji lub nie umiesz być prawdziwą
sobą. A tymczasem jedyna rzeczywista moc tkwi w bieżącej chwili: moc twojej
własnej obecności. Skoro tylko uświadomisz sobie ten fakt, pojmiesz, że odtąd za
swoją przestrzeń wewnętrzną odpowiadasz wyłącznie ty sama, nikt inny, a
przeszłość nie sprosta potędze teraźniejszości.
A zatem utożsamienie z ciałem bolesnym nie pozwala ci rozprawić się z nim. Są
kobiety, które osiągnęły już, co prawda, wystarczającą świadomość, żeby na
poziomie osobistym rozstać się z tożsamością ofiary, wciąż jednak kurczowo
trzymają się tej tożsamości w jej aspekcie zbiorowym, rozpamiętując, „co
mężczyźni zrobili kobietom”. Mają rację – a jednocześnie jej nie mają. Mają
rację o tyle, że zbiorowe ciało bolesne kobiet rzeczywiście jest w znacznej
mierze dziełem męskiej wobec nich przemocy i tłamszenia, jakiemu od całych
tysiącleci podlega żeńska zasada na kuli ziemskiej. Nie mają zaś racji, jeśli
budują na tym swoje poczucie ,Ja”, przez co same zamykają się w więzieniu
zbiorowej tożsamości ofiary. Dopóki kobieta hołubi w sobie gniew, urazę lub
potępienie, kurczowo trzyma się ciała bolesnego. Może jej to wprawdzie dawać
kojące poczucie tożsamości, solidarności z innymi kobietami, zarazem jednak
przykuwają do przeszłości i nie pozwala dotrzeć do całej pełni własnej istoty i
prawdziwej mocy. Gdy kobiety unikają mężczyzn, sprzyja to narastaniu w nich
poczucia odrębności, a więc wzmacnia ego. Im zaś jest ono silniejsze, tym dalej
ci do twojej prawdziwej natury.
Nie buduj więc swojej tożsamości na ciele bolesnym. Lepiej zrób z niego
narzędzie oświecenia. Przeistocz je w świadomość. Jedną z najlepszych okazji
jest miesiączka. Wierzę, że w najbliższych latach wielu kobietom właśnie w
czasie miesiączki uda się osiągnąć stan pełnej świadomości. Zazwyczaj przeżywają
one ten okres w sposób nieświadomy, ponieważ dostają się we władzę zbiorowego
ciała bolesnego kobiet. Począwszy od pewnego poziomu świadomości, można jednak
od-wrócić sytuację, tak aby świadomość nie malała, lecz rosła. Naszkicowałem już
wcześniej podstawy tego procesu, ale znów go omówię, tym razem w związku ze
zbiorowym ciałem bolesnym kobiet.
Kiedy wiesz, że nadchodzi czas menstruacji, zanim jeszcze poczujesz pierwsze
oznaki tak zwanego napięcia przed miesiączkowego, zwiastującego rychłe
przebudzenie zbiorowego ciała bolesnego kobiet, wzmóż czujność i bądź jak
najbardziej obecna we własnym ciele. Gdy się pojawi pierwszy znak, musisz być na
tyle czujna, żeby go rozpoznać, zanim ciało bolesne tobą zawładnie. Takim
znakiem może być nagła i silna irytacja, fala gniewu albo jakiś czysto fizyczny
symptom. Niezależnie od tego, jaką sygnał ten przybierze formę, zauważ go, zanim
dostaniesz się we władzę ciała bolesnego. Musisz w tym celu po prostu skupić
uwagę na dostrzeżonym objawie. Jeśli będzie nim emocja, poczuj ukryty za nią
silny ładunek energii i wędź, że jest to ciało bolesne. Jednocześnie bądź tą
wiedzą, czyli uświadamiaj sobie swoją przytomną obecność i czuj jej moc. Każda
emocja, którą obdarzysz swoją obecnością, szybko osłabnie i ulegnie
przeistoczeniu. Jeśli zaś sygnał przybierze formę czysto fizycznego symptomu,
skupiając na nim uwagę nie dopuścisz, żeby przedzierzgnął się w emocję lub w
myśl. Bądź stale czujna i czekaj na kolejny znak od ciała bolesnego, a gdy się
pojawi, wychwyć go tak jak poprzedni.
Kiedy ciało bolesne całkiem się zbudzi z uśpienia, przez pewien czas możesz
odczuwać w swojej przestrzeni wewnętrznej znaczne wzburzenie, trwające nawet i
kilka dni. Niezależnie od formy, jaką ono przybierze, pozostań obecna. Skup się
na nim bez reszty. Obserwuj to wewnętrzne zamieszanie. Wiedz o nim. Trwaj w tej
wiedzy i sama nią bądź. Pamiętaj: nie pozwól, żeby ciało bolesne posłużyło się
twoim umysłem i zawładnęło myślami. Przyglądaj mu się. Odczuwaj jego energię
bezpośrednio, wcielę. Jak już wiesz, z pełnym skupieniem uwagi idzie w parze
pełna akceptacja.
Dzięki wytrwale podtrzymywanej uwadze, a więc i akceptacji, dokonuje się
przeistoczenie. Ciało bolesne przemienia się w promienną świadomość, podobnie
jak kawał drewna położony w ogniu lub blisko niego sam ogniem się zajmuje.
Miesiączka staje się wtedy nie tylko radosnym i satysfakcjonującym przejawem
twojej kobiecości, lecz także świętym czasem przeistoczenia, kiedy to rodzi się
z ciebie nowa świadomość. Twoja prawdziwa natura lśni wtedy pełnym blaskiem,
zarówno w swoim żeńskim aspekcie bogini, jak i w transcendentalnym aspekcie
boskiej Istoty, którą jesteś tam, gdzie nie ma podziału na męskość i kobiecość.
Jeśli mężczyzna, z którym jesteś, osiągnął dostatecznie wysoki poziom
świadomości, może ci pomóc w ten sposób, że podczas twojej miesiączki będzie
bardzo obecny. Jeśli pozostanie obecny, ilekroć cofniesz się do stadium
bezwiednego utożsamienia z ciałem bolesnym – co skądinąd może się zdarzyć i z
początku niewątpliwie będzie się zdarzało – uda ci się szybko powrócić do stanu
obecności. Innymi słowy, za każdym razem, gdy twoje ciało bolesne chwilowo
przejmie władzę – czy to w trakcie miesiączki, czy kiedy indziej – partner nie
popełni tego błędu, żeby uznać je za twoje prawdziwe jestestwo. Nawet jeśli
twoje ciało bolesne go zaatakuje – bo też zapewne tak zrobi – on nie zareaguje
tak, jakbyś to „ty” go napastowała: nie zamknie się w sobie ani nie zacznie w
ten czy inny sposób się bronić, lecz nadal będzie stwarzał przestrzeń
intensywnej obecności. I to już wystarczy, aby dokonała się przemiana. Przy
jakiejś innej okazji będziesz mogła odwzajemnić mu się tym samym albo pomóc mu
wyzwolić świadomość z umysłu, jeśli za każdym razem, gdy mężczyzna utożsami się
z własnym myśleniem, skierujesz jego uwagę ku temu, co dzieje się tu i teraz.
Powstanie dzięki temu między wami stałe pole energii, nastrojonej na czystą,
wysoką częstotliwość. Żadne urojenie, żaden ból ani konflikt – nic, co nie jest
wami, nic, co nie jest miłością –w polu tym nie przetrwa. Tak spełnia się boski,
trans–personalny cel waszego związku. Staje się on wirem świadomości, który
wciągnie w siebie wiele innych osób.
Wyrzeknij się związku z samym sobą
Czy ktoś, kto osiągnął pełną świadomość, wciąż jeszcze potrzebuje związku? Czy w
pełni świadomy mężczyzna nadal czuje pociąg do kobiety? I czy w pełni świadoma
kobieta może mieć wrażenie, że bez mężczyzny jest niepełna?
Oświecenie oświeceniem, ale tak czy owak jesteś albo mężczyzną, albo kobietą,
więc na poziomie tożsamości upostaciowionej nie stanowisz pełni, lecz zaledwie
jej połowę. Z tego braku pełni rodzi się męsko–żeński magnetyzm, przyciąganie
bieguna przeciwstawnej energii, które odczuwa się niezależnie od poziomu
świadomości. Lecz jeśli uaktywniłeś już w sobie wewnętrzne łącza, doświadczasz
tego przyciągania jako czegoś, co dzieje się gdzieś na powierzchni, na obrzeżach
życia. Zresztą wszystko, co ci się wtedy przytrafia, tak właśnie odczuwasz.
Świat sprawia wrażenie fal lub zmarszczek na powierzchni ogromnego, głębokiego
oceanu. Ten ocean to ty sam; jesteś też zarazem oczywiście falą, ale taką, która
uświadomiła sobie swoją prawdziwą tożsamość i wie, że w rzeczywistości jest
oceanem, a w porównaniu z jego ogromem i głębią sfera fal i zmarszczek nie ma aż
tak wielkiego znaczenia.
Nie znaczy to, że nie czujesz głębokiej więzi z ludźmi ani z osobą, z którą
dzielisz życie. Wręcz przeciwnie: głęboki kontakt jest możliwy tylko pod
warunkiem, że masz świadomość Istnienia. Kiedy staje się ono dla ciebie punktem
wyjścia, możesz skupić uwagę i przeniknąć nią zasłonę form. W Istnieniu męskość
i żeńskość tworzą jednię. Twoja forma może nadal mieć pewne potrzeby, ale
Istnienie nie potrzebuje niczego. Samo stanowi całość, pełnię. Jeśli potrzeby
twojej formy udaje się zaspokoić, no to znakomicie, ale twojemu najgłębszemu
jestestwu nie sprawia to najmniejszej różnicy. Zdarza się więc oczywiście, że
osoba oświecona pragnie kontaktu z przeciwstawnym biegunem męskim lub żeńskim, a
nie mogąc uczynić zadość temu pragnieniu, na poziomie zewnętrznym będzie czuła
pewien niedosyt czy też brak pełni, zarazem jednak czując wewnątrz całkowitą
pełnię, nasycenie i spokój.
Czy na drodze do oświecenia fakt, że mężczyzna czuje pociąg do mężczyzn, a nie
do kobiet, pomaga czy raczej przeszkadza? A może w ogóle nie sprawia różnicy?
Jeśli w wieku dorastania masz wątpliwości co do własnej płci, a potem
stwierdzasz, że jesteś „inny”, może cię to wytrącić z utożsamienia ze społecznie
uwarunkowanymi schematami myślenia i zachowania. W ten sposób twoja świadomość
automatycznie wzniesie się ponad poziom nieświadomej większości, której
przedstawiciele bez zastrzeżeń uznają wszystkie odziedziczone wzorce. Z tego
punktu widzenia odmienność upodobań seksualnych może się okazać pożyteczna.
Ktoś, kto jest postacią mniej lub bardziej marginalną – „nie pasuje” do reszty
lub zostaje przez nią z jakiegokolwiek powodu odrzucony – ma wprawdzie trudne
życie, ale jest za to w korzystnej sytuacji, gdy idzie o oświecenie, ponieważ
sytuacja odmieńca nieomal siłą wyrywa go z nieświadomości.
Jeśli natomiast wytworzysz sobie tożsamość opartą na tym, że Jesteś gejem”,
unikniesz jednej pułapki tylko po to, aby wpaść w drugą. Zaczniesz grać role i
prowadzić gry, narzucone ci przez własne wyobrażenie o sobie jako „geju”.
Pogrążysz się w nieświadomości. Staniesz się fikcją. Pod maską ego będziesz
bardzo nieszczęśliwy. To, że wolisz mężczyzn, okaże się więc przeszkodą. Ale
oczywiście zawsze jeszcze masz przed sobą kolejną szansę. Dotkliwe cierpienie
może być świetnym budzikiem.
Czy nie jest prawdą, że zanim osiągnie się spełnienie w związku z drugim
człowiekiem, trzeba najpierw zawrzeć udany związek z samym sobą i siebie
pokochać?
Jeśli nie potrafisz czuć się ze sobą swobodnie, kiedy jesteś sam, zaczniesz
rozglądać się za jakimś związkiem, żeby nim to swoje skrępowanie przesłonić. Ale
z całą pewnością wyjdzie ono na jaw w ramach związku, tyle że pod inną postacią,
a ty odpowiedzialnością za nie obciążysz partnera. Tak naprawdę w zupełności
wystarczy, jeśli bez zastrzeżeń pogodzisz się z obecną chwilą. Poczujesz się
wtedy swobodnie w teraźniejszości i wobec samego siebie.
Ale czy związek z samym sobą jest ci w ogóle potrzebny? Nie możesz po prostu być
sobą? Kiedy pozostajesz w związku z sobą samym, rozszczepiasz się na dwoje: na
„siebie” i na swoje „ja” – podmiot i przedmiot. Stworzona przez umysł dwoistość
jest główną przyczyną wszelkich zbędnych komplikacji, problemów i konfliktów w
twoim życiu. Kiedy jesteś oświecony, jesteś sobą – ty i twoje Ja” stanowicie
jednię. Nie osądzasz już samego siebie, nie użalasz się nad sobą, nie jesteś z
siebie dumny, ani siebie nie kochasz, ani nienawidzisz itd. Stworzone przez
świadomość osobną rozszczepienie goi się i znika jak odczyniona klątwa. Nie ma
już żadnego Ja”, które musiałbyś chronić, osłaniać czy karmić. Kiedy osiągasz
oświecenie, rozpada się jeden ze związków, w których dotąd trwałeś: twój związek
z samym sobą. Gdy z niego zrezygnujesz, wszystkie inne twoje związki staną się
związkami miłosnymi.