Jeśli
ktoś zapragnąłby mieć udział w wydaniu następnych moich pism oraz działaniu dla
dobra wspólnej idei „System Miłości” i zdobywania niebiańskiej wiedzy dla
siebie, „Wiedza od Ojca Pio” - to podaję osobiste konto:
Wiesław Matuch BNP Paribas Bank Polska S.A. Konto:902030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku.
Natomiast żeby przesłać kwotę do Polski z zagranicy trzeba podać tak:
PLPK90203000451130000015386050
- Wiesław Matuch Darowizna:
Lub : Wiesław Matuch
90 2030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA
Wpisać:
PPABPLPK Jak
braknie pola dodać XXX
Założyłem też konto na PayPal -
wiesiorynka@gmail.com Jeśli ktoś chciałby
wesprzeć duchową naszą wspólną oddolną działalność - to jest taka możliwość.
PayPal przekierowuje na moje konto w BGŻ w Polsce. W
tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku. Komfort jest, bo można
korzystać z podstawowych walut z całego świata. Wiesiu
1824 - Zmarł George Byron. 1560 - Zmarł Filip Melanchton, humanista niemiecki. 1588 - Zmarł Paolo Veronese, malarz włoski. 1595 - Urodził się król Władysław IV. 1775 - Bitwa pod Lexington. 1841 - Powstanie Towarzystwa Naukowej Pomocy dla Młodzieży Wielkiego Księstwa Poznańskiego. 1899 - Zmarł inż. Stanisław Kierbedź. 1943 - Wybuch powstania w getcie warszawskim. 1967 - Zmarł Konrad Adenauer, polityk niemiecki. 1983 - Zmarł Jerzy Andrzejewski, powieściopisarz.
Piątek, 19 kwietnia, 2024 roku. Do końca roku zostało 257 dni. Imieniny obchodzą:
Leona Adolfa Ekspedyta Tymona Jerzego Konrada Włodzimierza. Św. Leon IX, papież (1002-1054). Brunon urodził się w rodzinie hrabiów z Egisheim (Alzacja). Po przyjęciu święceń kapłańskich pełnił obowiązki kapelana cesarskiego na dworze Konrada II. Mając 24 lata został biskupem w Toul. W 1048 roku cesarz Henryk III na sejmie w Worm wyniósł Brunona na stolicę Piotrową. Nowy papież wszedł do Rzymu skromnie, bez orszaku, jako pielgrzym. Jego pontyfikat trwał 5 lat. W tym czasie zreformował życie duchownych oraz kurię rzymską i papieską. W ostatnich miesiącach życia Leona IX Bizantyjczycy zajęli północną Italię, Normanowie zaś najechali południową. Papież w bitwie pod Civitate poniósł klęskę i dostał się do niewoli. Zmarł wkrótce po powrocie do Rzymu, 19 kwietnia.
Św. Teresa
z Avila -
Dzieła św. Teresy Wielkiej...
O, śmierci, jakże wzmagasz mój ból bliskością swą! Kiedyż twój cios zbawienny uwolni duszę mą?
Św. Jan od
Krzyża -
Dzieła św. Jana od Krzyża...
Bowiem nad wszystkie rzeczy stworzone duch ludzki wyżej się wznosi, i kiedy wejdzie w ten świat tak wzniosły, pienia weselne wznosi, i ponad wszelkie ziemskie radości, ponad wszech bytów zmienności, kosztuje szczęście w tej tajemnicy, którą odnalazł w skrytości.
Myśli Ojca Anthony de Mello - hinduskiego Jezuity:
Entuzjazm - Kobiecie, która skarżyła się, że bogactwa nie przyniosły jej szczęścia, Mistrz odpowiedział tymi słowy: - Mówisz tak, jak gdyby luksus i wygoda były składnikami szczęścia. Moja droga, byś rzeczywiście poczuła się szczęśliwą, potrzeba ci jednego, czegoś, co wzbudziłoby twój entuzjazm.
KAMIENIARZ - Pewnego razu był sobie kamieniarz. Codziennie szedł w góry wycinać kamienie. A podczas pracy śpiewał, gdyż, choć był ubogim człowiekiem, nie pragnął więcej niż posiadał, wiec zupełnie o nic się nie troskał. Pewnego dnia wezwano go do pracy nad rezydencją szlachcica. Kiedy zobaczył wspaniałość tego pałacu, po raz pierwszy w życiu doświadczył bólu pożądania i powiedział wzdychając: "Gdybym tylko był bogaty! Wtedy nie musiałbym zarabiać na życie w pocie czoła, tak jak teraz". Wyobraźcie sobie jego zdziwienie, gdy usłyszał głos mówiący: "Twoje życzenie zostało spełnione. Odtąd wszystko, czego zapragniesz będzie ci dane". Nie wiedział, jak ma rozumieć te słowa, dopóki nie wrócił wieczorem do swej chaty i zamiast niej zastał pałac równie wspaniały jak ten, przy którym pracował. Tak, więc kamieniarz porzucił wycinanie kamieni i zaczął cieszyć się życiem bogatych. Pewnego dnia, gdy popołudnie było gorące i wilgotne, wyjrzał przez okno i zobaczył króla przejeżdżającego z wielkim orszakiem szlachty i niewolników. Pomyślał: "Jakbym chciał sam być królem i siedzieć w chłodzie królewskiego powozu!" Jego życzenie zostało natychmiast spełnione, a on stwierdził, że spoczywa w wygodach królewskiego powozu. Lecz powóz okazał się cieplejszy niż przypuszczał. Wyglądnął przez okno powozu i zaczął podziwiać potęgę słońca, którego żar potrafił przeniknąć nawet grube ściany powozu. "Chciałbym być słońcem", powiedział do siebie. Znowu jego życzenie zostało spełnione i zaczął wysyłać we wszechświat fale gorąca. Przez jakiś czas wszystko szło dobrze. Po czym w dzień deszczowy, usiłował przebić się przez grubą warstwę chmur i nie mógł. Kazał się, więc zmienić w chmurę i rozkoszował się swój ą mocą zatrzymywania słońca - dopóki nie zamienił się w deszcz i nie natrafił, ku swej irytacji, na potężną skałę, która tarasowała mu drogę, tak, że musiał popłynąć dookoła niej. "Co" krzyknął. "Znowu skała potężniejsza niż ja? Cóż, zatem chcę być skałą". Wnet wznosił się na zboczu górskim. Jednakże ledwie miał czas nacieszyć się swą wspaniałą postawą, gdy usłyszał dziwne odgłosy łupania pochodzące od podnóża. Spojrzał w dół i ku swemu przerażeniu, ujrzał siedzącą tam maleńką istotę ludzką, zajętą wycinaniem bloków kamienia spod jego stóp. "Co?", krzyknął. "Taka słabowita istota potężniejsza od tak okazałej skały jak ja? Chcę być człowiekiem!" Stwierdził, więc, że znowu jest człowiekiem, który chodzi w góry wycinać kamień i zarabia na życie w pocie czoła, ale z pieśnią w sercu, ponieważ jest zadowolony, że jest tym, czym jest i żyje tym, co ma. Nic nie jest tak dobre, jak wygląda, zanim "to dostaniemy.
ZATRUTA STRZAŁA - Przy jakiejś okazji zbliżył się mnich do Buddy i zapytał, czy dusze sprawiedliwych żyją po śmierci? Budda nie odpowiedział, jak to miał w zwyczaju. Mnich nalegał. Codziennie wracał z tym samym pytaniem i dzień w dzień otrzymywał milczenie za całą odpowiedź. Nie mógł znieść dłużej tego i zagroził, że opuści klasztor, jeśli nie otrzyma odpowiedzi na pytanie o zasadniczej dlań wadze; bo po co miałby poświęcać wszystko i żyć w klasztorze, jeśli dusze sprawiedliwych nie miały istnieć po śmierci? Wtedy Budda, powodowany współczuciem, złamał milczenie i powiedział: - Jesteś jak człowiek zraniony zatrutą strzałą i bardzo bliski agonii. Krewni pośpiesznie sprowadzili lekarza, ale ranny nie chciał, by mu wyjęto strzałę lub by mu dano jakiekolwiek lekarstwo, póki mu nie odpowiedzą na trzy ważne pytania: Po pierwsze, ten, który go postrzelił był biały, czy czarny? Po drugie, był człowiekiem wysokim, czy niskim? Po trzecie, był braminem, czy pariasem? Jeśli mi nie odpowiedzą na te trzy pytania, nie chce żadnego leczenia! Mnich został w klasztorze. O wiele przyjemniej jest rozmawiać o drodze, niż ją przebyć; dyskutować o właściwościach jakiegoś lekarstwa, niż je zażywać.
Przepiękne teksty wielkiego Jogina Sri Nisargadatty Maharaja (1897 - 1981)
Pytania i odpowiedzi (poniższe teksty, losowo
wyświetlane, dopracowałam na potrzeby
katolików - Wiesław Matuch)
PYTANIE: A jest pan świadomy, jak bardzo pan cierpi? ODPOWIEDŹ: Oczywiście. Znacznie bardziej niż pan. PYTANIE: Cóż więc pan robi? ODPOWIEDŹ: Spoglądam na świat oczami Boga i znajduję, że wszystko jest w porządku. PYTANIE: Jak może pan tak mówić? A wojny, wyzysk, okrutne konflikty pomiędzy obywatelem i państwem? ODPOWIEDŹ: Wszystkie te cierpienia są dziełem człowieka i w mocy człowieka jest ich zlikwidowanie. Bóg pomaga człowiekowi przez ukazywanie mu skutków jego postępowania i przez żądze, aby równowaga została przywrócona. Bóg karząc jest sprawiedliwym. Jest to uzdrawiająca ręka Boga.
Tęsknota:
Kiedy koło mnie stałeś serce mi mocniej biło wtedy mnie bardzo kochałeś teraz się wszystko zmieniło.
Ryszard
Kapuściński:
Na początku dziennikarstwo nie przynosi wielkich profitów. (...) Panuje tu ściśle feudalny model: rangę zyskuje się z wiekiem, do tego potrzeba czasu. Wielu młodych dziennikarzy, których frustruje harówka za bardzo niskie wynagrodzenie, traci pracę i nie znajduje innej. To wszystko wchodzi w skład naszej profesji, więc trzeba być cierpliwym i pracować. Nasi czytelnicy, słuchacze i widzowie są ludźmi bardzo mądrymi, którzy szybko rozpoznają wartość naszej pracy i równie szybko zaczynają kojarzyć ją z naszym nazwiskiem. Oni wiedzą, od którego dziennikarza otrzymają coś wartościowego. I to jest właśnie ten moment, który nas kwalifikuje do pracy. To nie nasz szef o tym decyduje, lecz czytelnicy.
Cytaty Przemówienia Papieża Jana Pawła II w parlamencie polskim z 11 czerwca
1999
Niech Duch Święty nieustannie wspiera wielki proces przemian, służący odnowie oblicza ziemi. Tej nasze wspólnej ziemi!
Tęsknota:
Kiedy patrzę w nocne niebo wiedzę na nim mnóstwo gwiazd każda świeci w moja stronę tak jak oczu twoich blask juz niedługo Cię zobaczę jeszcze tylko kilka dni Ty ze szczęścia się rozpłaczesz a ja otrę Twoje łzy
Wciąż powtarzasz, że obecność jest kluczem. Ma poziomie intelektualnym chyba to
rozumiem, ale nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę doznałem tego stanu.
Zastanawiam się, czy jest on taki, jakim go sobie wyobrażam, czy też jest czymś
zupełnie innym.
Jest czym innym, niż myślisz! Obecność wymyka się myśleniu, a umysł nigdy jej
nie zrozumie. Zrozumieć ją to b y ć obecnym.
Przeprowadź drobny eksperyment. Zamknij oczy i powiedz sobie: „Ciekawe, jaka
myśl pierwsza mi się nasunie”. A potem czekaj na nią z wytężoną czujnością, jak
kot przy mysiej dziurze. Jaka myśl wyskoczy z dziury? Spróbuj.
No i co?
Długo musiałem czekać, zanim pojawiła się jakakolwiek myśl.
No właśnie. Dopóki pozostajesz w stanie intensywnej obecności, myśli ci się nie
narzucają. Trwasz w bezruchu, a zarazem jesteś bardzo czujny. Lecz gdy tylko
twoja świadoma uwaga spada poniżej pewnego poziomu, natychmiast wdziera się
myśl. Powraca umysłowy zgiełk. Wytrącony z bezruchu, znowu lądujesz w czasie.
Chcąc sprawdzić poziom przytomności swoich uczniów, niektórzy mistrzowie
buddyzmu zeń mieli zwyczaj podkradać się do nich od tyłu i znienacka uderzać ich
kijem. To dopiero musiał być szok! Jeśli uczeń był w pełni obecny i czujny,
jeśli „miał biodra przepasane i świecę zapaloną” (jest to jedna z metafor, za
pomocą których Jezus opisuje stan obecności tu i teraz), w porę zauważał, że
mistrz zachodzi go od tyłu, i powstrzymywał nauczyciela albo ustępował mu z
drogi. Jeśli natomiast dostawał kijem, znaczyło to, że był pogrążony w myślach,
czyli nieobecny, nieświadomy.
Aby na co dzień pozostać obecnym, dobrze jest głęboko zakorzenić się w sobie; w
przeciwnym razie umysł swoim ogromnym impetem porwie cię jak rozszalała rzeka.
Co to znaczy „zakorzenić się w sobie”?
Naprawdę mieszkać we własnym ciele. Zawsze tkwić przynajmniej cząstką uwagi w
jego wewnętrznym polu energetycznym. Innymi słowy, czuć ciało od wewnątrz.
Dzięki świadomości ciała pozostajesz obecny. To ona jest kotwicą, która trzyma
cię w teraźniejszości (zob. rozdział 6).
Ezoteryczny sens „czekania”
Stan obecności można poniekąd przyrównać do czekania. Jezus w niektórych
przypowieściach mówi o czekaniu, posługując się nim jako analogią. Nie chodzi mu
jednak o zwykłe czekanie, znudzone lub zniecierpliwione, ono bowiem stanowi
zaprzeczenie teraźniejszości: czekający skupia się na jakimś punkcie w
przyszłości, a teraźniejszość jest dlań wyłącznie przeszkodą na drodze do
upragnionego celu. Jezus mówi o czekaniu jakościowo odmiennym, wymagającym
niezachwianej baczności: w każdej chwili coś może się wydarzyć i jeśli nie
jesteś całkowicie przebudzony, całkowicie nieruchomy, przeoczysz to zdarzenie. W
stanie tym uwagę twoją bez reszty pochłania teraźniejszość, nie pozostawiając
miejsca na marzenia, myśli, wspominki i spodziewania: ani odrobiny napięcia czy
lęku – tylko baczna obecność. Jesteś obecny całym swoim Istnieniem, każdą
komórką ciała. Twoje Ja”, które ma przeszłość i przyszłość, twoja – by tak rzec
– osobowość – prawie zupełnie znika. Nie tracisz jednak niczego wartościowego. W
istocie nadal jesteś sobą. Tak naprawdę jesteś sobą bardziej niż kiedykolwiek –
a raczej dopiero teraz jesteś sobą w sposób całkiem autentyczny.
„Bądź jak sługa, czekający, aż wróci jego pan” – mówi Jezus. Służący nie wie, o
której godzinie pan wróci do domu. Czuwa więc, baczny, gotowy, nieruchomy, żeby
nie przeoczyć powrotu pana. W innej przypowieści Jezus wspomina o pięciu głupich
(nieświadomych) pannach, które mają za mało oliwy (świadomości), żeby podtrzymać
ogień w swoich lampach (wytrwać w stanie obecności), toteż nie są gotowe na
spotkanie oblubieńca (teraźniejszości) i nie dostają się na ucztę weselną (nie
doznają oświecenia). Tym pięciu pannom przeciwstawia pięć panien mądrych, którym
oliwy (świadomości) nie brakuje.
Znaczenie tych przypowieści umknęło nawet ewangelistom, toteż pierwsze błędy
interpretacyjne i zniekształcenia wkradły się już w pierwszej fazie zapisywania
słów Jezusa. W miarę nawarstwiania się błędnych wykładni prawdziwy sens zupełnie
się zatracił. W przypowieściach tych mówi się nie
0 końcu świata, lecz o końcu czasu psychicznego. Ich tematem jest wzniesienie
się ponad egotyczny umysł oraz szansa trwałej
1 radykalnej zmiany stanu świadomości.
Piękno powstaje w twojej niewzruszonej obecności
Stanu, który właśnie opisałeś, doznaję czasem przez chwilę, kiedy jestem sam
albo obcuję z przyrodą.
Owszem. Mistrzowie buddyzmu zen określają tego rodzaju przebłysk intuicji, gdy
miejsce umysłu zajmuje całkowita obecność, mianem satori. Nie jest to wprawdzie
trwała przemiana, należy jednak być wdzięcznym za takie chwile, dają one bowiem
człowiekowi przedsmak oświecenia. Niewykluczone, że nieraz już miewałeś podobne
doznania, ale nie ogarniałeś ich natury i doniosłości. Aby uświadomić sobie
piękno, majestat, świętość przyrody, trzeba być obecnym. Czy patrzyłeś kiedyś
bezchmurną nocą w bezkres nieba, czy odbierał ci mowę jego absolutny bezruch i
niepojęty ogrom? Czy słuchałeś, czy naprawdę wsłuchałeś się w szmer górskiego
strumienia? Albo w śpiew kosa w cichy letni wieczór? Zęby coś takiego dotarło do
świadomości, umysł musi znieruchomieć. Musisz na chwilę odłożyć osobisty bagaż
przeszłych i przyszłych problemów, a także całą swoją wiedzę; w przeciwnym razie
będziesz patrzył, nie widząc, i słuchał, nie słysząc. Niezbędna jest twoja
całkowita obecność.
W zjawiskach tych kryje się coś więcej niż piękno zewnętrznych form: coś
nienazwanego, niewysłowionego, jakaś głęboka, wewnętrzna, święta esencja.
Wszelkie przejawy piękna są nią prześwietlone. Objawia ci się ona tylko wtedy,
kiedy jesteś obecny. Czy to możliwe, że ta bezimienna esencja i twoja obecność
są jednym i tym samym? Czy istniałaby, gdybyś nie był obecny? Głęboko w nią
wniknij. Sam się przekonaj.
Kiedy zdarzały ci się te chwile obecności, pewnie sobie nie uświadamiałeś, że na
chwilę wkraczasz w sferę bezumysłu. Powodem twojej nieświadomości było to, że po
krótkiej pauzie znowu wdzierały się myśli. Lecz nawet jeśli satori trwało tylko
kilka sekund, aby zaraz ustąpić pod naporem umysłu, niemniej pojawiało się;
gdyby nie ono, nie odczułbyś piękna. Umysł nie potrafi go bowiem ani dostrzec,
ani stworzyć. To piękno, ta świętość odsłaniała się przed tobą zaledwie na tych
kilka sekund, kiedy byłeś w pełni obecny. Ponieważ pauza była krótka, a tobie
brakowało czujności i refleksu, zapewne nie zauważyłeś istotnej różnicy między
samym doznaniem – niezakłócaną myślami świadomością piękna – a nazywaniem go i
interpretowaniem w myślach: pauza trwała tak krótko, że wszystko zlewało się w
jeden proces. Prawda jest jednak taka, że gdy tylko wdarła się myśl, po pięknie
zostało ci jedynie wspomnienie.
Im dłużej trwa pauza między doznaniem a myślą, tym głębsze staje się twoje
człowieczeństwo: innymi słowy, tym większą osiągasz świadomość.
Wielu ludzi tak więżą ich własne umysły, że piękno przyrody właściwie dla nich
nie istnieje. Zdarza, im się, owszem, powiedzieć: „Jaki piękny kwiat”, ale to
tylko mechaniczny odruch, mentalna etykietka. Skoro nie trwają w bezruchu, skoro
nie są obecni, tak naprawdę nie widzą kwiatu, nie czują jego istoty, świętości –
tak jak i siebie nie znają, nieczuli na własną istotę i świętość.
Ponieważ żyjemy w kulturze bez reszty zdominowanej przez umysł, prawie cała
nasza sztuka, architektura, muzyka i literatura — z bardzo nielicznymi wyjątkami
– wyprana jest z piękna i z wewnętrznej esencji. Dzieje się tak dlatego, że sami
twórcy ani na chwilę nie potrafią wyzwolić się spod władzy umysłu. Nigdy więc
nie docierają do tego miejsca we własnym wnętrzu, z którego płynie wszelka
prawdziwa twórczość i piękno. Umysł pozostawiony sam sobie płodzi potwory – nie
tylko z rodzaju tych, które potem trafiają do galerii sztuki. Wystarczy spojrzeć
na nasze miejskie krajobrazy i wysypiska przemysłowe. Żadna, inna cywilizacja
nie stworzyła aż tyle brzydoty.
Urzeczywistnienie czystej świadomości
Czy obecność jest tym samym, co Istnienie?
Kiedy zyskujesz świadomość Istnienia, tak naprawdę to Istnienie zyskuje
samoświadomość, wtedy zaś pojawia się obecność. A ponieważ Istnienie, świadomość
i życie to synonimy, możemy powiedzieć, że obecność jest stanem, w którym
świadomość uświadamia sobie samą siebie, lub też życie zyskuje samoświadomość.
Ale nie przywiązuj się do słów i nie staraj się tego zrozumieć. Żadne rozumienie
nie jest potrzebne, żebyś stał się obecny.
Owszem, rozumiem, co przed chwilą powiedziałeś, ale z twoich słów tak jakby
wynikało, że Istnienie – najwyższa, transcendentalna rzeczywistość –pozostaje
niepełne i jest dopiero w trakcie rozwoju. Czy Bóg potrzebuje czasu, żeby zrobić
postępy?
Rzeczywiście, ale wydaje się tak tylko wtedy, gdy patrzymy z wąskiego punktu
widzenia, właściwego wszechświatowi przejawionemu. Bóg oświadcza w Biblii: „Jam
jest Alfa i Omega, jam jest Ten, kto żyje”. W niepodlegających czasowi rejonach,
w których przebywa Bóg – są zaś one zarazem twoim domem – początek i koniec,
Alfa i Omega stanowią jedność, a esencja wszystkiego, co kiedykolwiek istniało i
kiedykolwiek zaistnieje, jest wiecznie obecna w nieprzejawionym stanie jedni i
doskonałości, wykraczającym poza wszystko, co umysł ludzki potrafi ogarnąć
wyobraźnią i zrozumieniem. Lecz w naszym świecie pozornie odrębnych form
„doskonałość nie poddana czasowi” to pojęcie, które nie mieści się w głowie.
Tutaj nawet świadomość – światło bijące z wiekuistego Źródła – pozornie podlega
procesom rozwojowym, ale jest to tylko złudzenie, wynikłe z ograniczeń naszego
postrzegania. W wymiarze absolutnym nic podobnego nie ma miejsca. Chcę jednak
dodać coś jeszcze na temat ewolucji świadomości w tym świecie.
We wszystkim, co j e s t, zawiera się Istnienie, boska istota, pewien stopień
świadomości. Minimalną świadomość ma nawet kamień; bez niej nie istniałby, a
jego atomy i cząsteczki uległyby rozproszeniu. Wszystko żyje. Słońce, ziemia,
rośliny, zwierzęta, ludzie – we wszystkich tych formach przejawia się wyższego
lub niższego rzędu świadomość.
Świat powstaje, kiedy świadomość przybiera kształty i formy – zarówno myślowe,
jak i materialne. Spójrz, ile milionów form ma życie na samej tylko kuli
ziemskiej. Roi się od nich w morzu, na lądzie, w powietrzu, a każda powielona
jest w milionach okazów. Czemu to wszystko służy? Czy ktoś albo coś prowadzi
grę, igra formami? Pytanie to zadawali sobie starożytni hinduscy wizjonerzy.
Widzieli oni świat pod postacią l i l a, boskiej gry. Poszczególne formy życia
najwyraźniej znaczą w tej grze niewiele. Większość morskich organizmów
przychodzi na świat, aby zginąć w ciągu pierwszych kilku minut. Forma zwana
człowiekiem też dość szybko obraca się w pył, a kiedy już się rozsypie, jest
tak, jakby nigdy jej nie było. Czy to tragiczne, a może okrutne? Owszem, ale
tragizm i okrucieństwo pojawia się tylko wtedy, gdy dla każdej formy stwarzasz
odrębną tożsamość, gdy zapominasz, że zawarta w tej formie świadomość jest boską
esencją, ucieleśniającą się poprzez formę. Ale zanim naprawdę się tego dowiesz,
musisz pozwolić, żeby tkwiąca w tobie samym boska esencja ziściła się w postaci
czystej świadomości. Jeśli w akwarium wykluje ci się rybka, a ty nadasz jej imię
John”, wypiszesz akt urodzenia, opowiesz jej, jakich miała przodków, a po dwóch
minutach pożre ją inna ryba, będzie to tragedia. Ale tragizm bierze się tylko
stąd, że stworzyłeś projekcję, powołując do życia odrębne jestestwo tam, gdzie
żadnego odrębnego jestestwa nie było. Chwyciłeś cząstkę dynamicznego procesu,
molekularnego tańca, i ulepiłeś z niej osobny byt.
Świadomość przywdziewa kostiumy form, te zaś tak się w końcu komplikują, że
zupełnie w nich się ona zatraca. U współczesnych ludzi nastąpiło całkowite
utożsamienie świadomości z jej kostiumem. Zna ona siebie wyłącznie jako formę,
żyje więc w ciągłym lęku przed unicestwieniem, które zagraża jej fizycznej lub
psychicznej postaci. Jest to robota egotycznego umysłu, a zarazem źródło
poważnych zaburzeń. Na którymś etapie ewolucji coś najwidoczniej mocno się
popsuło. Ale nawet i to jest częścią l i I a, boskiej gry. Prędzej czy później
pod wpływem cierpienia, spowodowanego tymi pozornymi zaburzeniami, świadomość
musi się wyrzec utożsamienia z formą i zbudzić ze snu o formie: odzyskuje wtedy
samoświadomość, i to znacznie głębszą niż pierwotnie utracona.
Jezus objaśnia ten proces w przypowieści o synu marnotrawnym, który porzuca
rodzinny dom, trwoni majątek i stacza się w nędzę, aż w końcu cierpienie zapędza
go z powrotem do domu. Kiedy syn wraca, ojciec kocha go jeszcze bardziej. Syn
jest taki, jak dawniej, a zarazem inny, ponieważ odkrył tymczasem głębszy
wymiar. Przypowieść ta stanowi opis podróży, która od doskonałości nieświadomej
wiedzie poprzez pozorną niedoskonałość i „zło” ku doskonałości świadomej.
Czy widzisz już teraz głębszy i szerszy sens tego, żeby stać się obecnym i
obserwować własny umysł? Kiedy go bowiem obserwujesz, wycofujesz ze sfery
mentalnych form swoją świadomość, która będzie odtąd – nazwijmy to tak –
obserwatorem lub świadkiem. Dzięki temu obserwator – czysta, wyzwolona z form
świadomość – rośnie w siłę, natomiast twory umysłu słabną. Gdy mówimy o
obserwowaniu umysłu, nadajemy wymiar osobisty zjawisku, które tak naprawdę ma
kosmiczne znaczenie: oto za twoim pośrednictwem świadomość budzi się ze snu o
utożsamieniu z formą i wycofuje ze sfery upostaciowionej. Jest to zapowiedź, a
właściwie już początek zdarzenia, które według czasu kalendarzowego nastąpi
zapewne dopiero w dalekiej przyszłości. Zdarzenie to zwykło się określać
mianem... końca świata.
Kiedy świadomość uwalnia się od utożsamienia z formami fizycznymi i mentalnymi,
staje się świadomością czystą czy też oświeconą, czyli obecnością. Przydarzyło
się to już paru osobom i wedle wszelkich oznak powinno niebawem zdarzyć się w
znacznie większej skali, chociaż nie ma żadnej gwara n c j i, że tak będzie.
Większość ludzi wciąż jeszcze tkwi w egotycznym trybie świadomości: utożsamiają
się z własnym umysłem i pozwalają, żeby nimi rządził. Jeśli w porę od niego się
nie uwolnią, umysł ich zniszczy. Będą padać ofiarą coraz większego zamętu,
konfliktów, przemocy, chorób, rozpaczy i szaleństwa. Umysł egotyczny jest jak
tonący statek. Jeśli go nie opuścisz, razem z nim pójdziesz na dno. Nie było
dotąd na ziemi tak niebezpiecznie obłąkanego, niszczycielskiego bytu, jak
zbiorowy umysł egotyczny. Jak myślisz, do czego w końcu dojdzie na tej planecie,
jeśli w świadomości ludzkiej nie dokona się przemiana? Już teraz większość ludzi
potrafi odpocząć od własnego umysłu tylko w ten sposób, że schodzi niekiedy na
poziom świadomości, usytuowany poniżej poziomu myśli. Każdemu przydarza się to
co noc podczas snu. Podobne zjawisko następuje pod wpływem seksu, alkoholu i
innych narkotyków, tłumiących nadmierną aktywność umysłową. Gdyby nie spożywany
na świecie w ogromnych ilościach alkohol, środki uspokajające i
przeciwdepresyjne, a także nielegalne narkotyki, obłąkanie ludzkiego umysłu
byłoby jeszcze jaskrawiej widoczne. Jestem przekonany, że wielu ludzi
zagrażałoby sobie i otoczeniu, gdyby im odebrano narkotyki. Oczywiście sprawiają
one jedynie, że tym trudniej jest uwolnić się od zaburzeń. Powszechne stosowanie
narkotyków tylko oddala chwilę, gdy stare struktury umysłowe wreszcie się
załamią i wyłoni się wyższa świadomość. Poszczególne osoby mogą wprawdzie dzięki
narkotykom zaznać wytchnienia od codziennych męczarni, które zadaje im własny
umysł, z drugiej jednak strony nałóg nie pozwala im zgromadzić wystarczającego
potencjału świadomej obecności, żeby mogły wznieść się ponad myśl, a tym samym
naprawdę wyzwolić.
Powrót na niższe niż umysł piętro świadomości (czyli na poziom sprzed pojawienia
się myśli – ten, który reprezentowali nasi dalecy przodkowie, a także zwierzęta
i rośliny), nie jest dla nas żadnym rozwiązaniem. Nie istnieje droga wstecz.
Jeśli gatunek ludzki ma przetrwać, musi wspiąć się na kolejny szczebel rozwoju.
W całym wszechświecie trwa ewolucja świadomości w miliardach form, więc nawet
gdyby nam się nie udało, w skali kosmicznej nie miałoby to znaczenia. W
dziedzinie świadomości żaden krok naprzód nie bywa daremny, toteż w razie naszej
ostatecznej porażki świadomość przybrałaby po prostu inną postać. Lecz już samo
to, że mówię teraz te słowa, a ty ich słuchasz lub je czytasz, stanowi wyraźny
znak, iż na kuli ziemskiej rzeczywiście zakorzenia się nowy rodzaj świadomości.
Sytuacja ta nie ma w sobie nic osobistego: nie udzielam ci nauk. Jesteś
świadomością i słuchasz samego siebie. Na Wschodzie powiadają, że „nauczyciel i
uczeń wspólnie tworzą naukę”. W każdym razie same słowa są niezbyt istotne. Nie
są Prawdą, tylko zwróconym ku niej drogowskazem. Przemawiam ze sfery obecności,
a gdy tak do ciebie mówię, ty także możesz osiągnąć ten stan. Chociaż każde moje
słowo ma oczywiście za sobą pewną historię i tak jak wszelka mowa ludzka wywodzi
się z minionych epok, w słowach, którymi teraz do ciebie się zwracam, zawiera
się naładowana wielką energią wibracja obecności, zupełnie niezależna od ich
czysto semantycznego znaczenia.
Cisza jest jeszcze skuteczniejszym nośnikiem obecności, gdy więc czytasz ten
tekst albo słuchasz, jak mówię, nie przeocz ciszy, ukrytej między słowami i pod
ich poziomem. Nie przeocz pustych miejsc. Gdziekolwiek się znajdziesz,
wsłuchiwanie się w ciszę będzie łatwym i bezpośrednim sposobem, żeby stać się
obecnym. Nawet w zgiełku zawsze jest cisza, ukryta między dźwiękami, pod ich
warstwą. Kiedy zaczynasz jej słuchać, w tobie także natychmiast powstaje cichy
bezruch – i tylko on może odczuć ciszę zewnętrzną. A czymże jest ten bezruch,
jeśli nie obecnością, świadomością wyzwoloną z myślowych form? Otóż i żywe
urzeczywistnienie tego, o czym dotychczas mówiliśmy.
Chrystus: czym naprawdę jest twoja boska obecność
Nie przywiązuj się do poszczególnych słów. Zamiast „obecność” możesz powiedzieć
„Chrystus”, jeśli to ci więcej mówi. Chrystus jest twoją boską esencją lub też –
wedle używanego czasem na Wschodzie określenia –Jaźnią. Jedyna różnica między
Chrystusem a obecnością polega na tym, że słowo „Chrystus” oznacza boskość,
która tkwi w tobie, niezależnie od tego, czy jesteś jej świadom, czy nie,
natomiast termin „obecność” odnosi się do twojej przebudzonej boskości, boskiej
esencji.
Wiele nieporozumień i fałszywych wierzeń na temat Chrystusa wyjaśni się i
rozwieje, gdy pojmiesz, że w Chrystusie nie istnieje przeszłość ani przyszłość.
Stwierdzenia „Chrystus był” lub „Chrystus będzie” są wewnętrznie sprzeczne.
Owszem, był Jezus. Był człowiekiem, żył przed dwoma tysiącami lat i ziścił w
sobie boską obecność, swoją prawdziwą naturę. Powiedział zatem: „Jestem, zanim
jeszcze był Abraham”. Nie powiedział „Istniałem już przed narodzinami Abrahama”.
Znaczyłoby to bowiem, że nadal tkwi w wymiarze czasu i upostaciowionej
tożsamości. Słowo ,j e s t e m” użyte na początku zdania, którego ciąg dalszy ma
formę przeszłą, wprowadza raptowny przeskok, nieciągłość w wymiarze czasowym.
Powstaje w ten sposób ogromnie głębokie stwierdzenie w stylu buddyzmu zeń. Jezus
usiłował bezpośrednio, nie uciekając się do rozumowania dyskursywnego, oddać
sens obecności, samo–urzeczywistnienia. Z wymiaru świadomości, którym włada
czas, wzniósł się w sferę niepoddaną czasowi. Wymiar wieczny wniknął zatem w ten
oto świat. Oczywiście słowo „wieczność” nie oznacza nieskończenie długiego
czasu, lecz jego zupełną nieobecność. Czyli człowiek imieniem Jezus został
Chrystusem, naczyniem czystej świadomości. A jak Bóg określa w Biblii samego
siebie? Czy mówi „Zawsze byłem i zawsze będę”? Oczywiście, że nie. Przyznawałby
tym samym, że przeszłość i przyszłość są rzeczywiste. Bóg powiedział: „Jestem,
który jestem”. Jest więc samą obecnością, całkowicie poza czasem.
„Powtórne nadejście” Chrystusa to w istocie przemiana ludzkiej świadomości,
przeskok z czasu w obecność, z myślenia w czystą świadomość, nie zaś pojawienie
się konkretnej osoby. Gdyby „Chrystus” miał jutro powrócić w jakimkolwiek
zewnętrznym upostaciowieniu, cóż innego mógłby ci powiedzieć, niż to: „Jestem
Prawdą. Jestem boską obecnością. Jestem życiem wiecznym. Jestem w tobie. Jestem
tu. Jestem Teraz”.
Nigdy nie rób z Chrystusa konkretnej osoby. Nie przypisuj mu upostaciowionej
tożsamości. Awatary, matki boskie, oświeceni mistrzowie –jakże nieliczni spośród
nich, naprawdę godni tego tytułu –jako ludzie niczym specjalnym się nie
wyróżniają. Ponieważ nie mają fałszywego Ja”, które musieliby podtrzymywać,
żywić i chronić, są prostsi, zwyczajniejsi od szarego człowieka. Ktoś, kto ma
silne ego, zlekceważyłby ich albo – co zresztą bardziej prawdopodobne – w ogóle
nie do^ strzegł.
Jeśli oświecony nauczyciel działa na ciebie przyciągające, dzieje się tak
dlatego, że jesteś już wystarczająco obecny, aby w drugim człowieku dostrzec
walor obecności. Wielu ludzi nie rozpoznało Jezusa ani Buddy, bo i dziś nie brak
przecież – i nigdy nie brakowało – osób, które ciągnie do fałszywych
nauczycieli. Większe ego przyciąga mniejsze. Ciemność nie umie rozpoznać
światła. Pozna się na nim jedynie światło. Przestań więc wierzyć, że dobiega ono
z zewnątrz lub może się pojawić tylko w jakiejś jednej, szczególnej postaci.
Jeśli twój mistrz jest jedynym ucieleśnieniem Boga, kimże jesteś ty sam? Wszelka
wyłączność świadczy o utożsamieniu z formą, utożsamienie to jest zaś dziełem
ego, choćby nie wiedzieć jak dokładnie się ono maskowało.
Korzystaj z obecności mistrza, aby ujrzeć w nim jak w zwierciadle tę swoją
tożsamość, która wymyka się wszelkim nazwom i formom; a gdy jej odbicie wróci do
ciebie, będziesz mógł się stać bardziej obecny. Wkrótce zrozumiesz, że w sferze
obecności nic nie jest „moje” ani „twoje”. Obecność jest jedna.
„Twoja” obecność może zajaśnieć silniejszym blaskiem również dzięki pracy
grupowej. Grono osób, wspólnie przebywających w sferze obecności, wytwarza
zbiorowe pole energetyczne o wielkiej mocy. Uczestnicy takiego spotkania stają
się bardziej obecni, a zbiorowa świadomość ludzkości nieco się zbliża do
wyzwolenia spod władzy umysłu. W ten sposób ludzie coraz łatwiej osiągają stan
obecności. Ważne jest jednak, żeby w takiej grupie przynajmniej jedna osoba była
już w tym stanie dobrze zadomowiona, potrafi bowiem wtedy dostroić energię do
jego częstotliwości i utrzymać ją na tym poziomie; w przeciwnym razie umysł
egotyczny łatwo może znów przejąć ster i zniweczyć starania grupy. Praca w
grupie ma, co prawda, nieocenioną wartość, ale sama w sobie nie wystarcza, nie
można więc od niej się uzależniać. Nie uzależniaj się też od nauczyciela czy
mistrza, wyjąwszy okres przejściowy, kiedy dopiero poznajesz znaczenie obecności
i ćwiczysz się w niej.