Jeśli
ktoś zapragnąłby mieć udział w wydaniu następnych moich pism oraz działaniu dla
dobra wspólnej idei „System Miłości” i zdobywania niebiańskiej wiedzy dla
siebie, „Wiedza od Ojca Pio” - to podaję osobiste konto:
Wiesław Matuch BNP Paribas Bank Polska S.A. Konto:902030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku.
Natomiast żeby przesłać kwotę do Polski z zagranicy trzeba podać tak:
PLPK90203000451130000015386050
- Wiesław Matuch Darowizna:
Lub : Wiesław Matuch
90 2030 0045 1130 0000 1538 6050
w tytule podać DAROWIZNA
Wpisać:
PPABPLPK Jak
braknie pola dodać XXX
Założyłem też konto na PayPal -
wiesiorynka@gmail.com Jeśli ktoś chciałby
wesprzeć duchową naszą wspólną oddolną działalność - to jest taka możliwość.
PayPal przekierowuje na moje konto w BGŻ w Polsce. W
tytule podać DAROWIZNA – aby uniknąć podatku. Komfort jest, bo można
korzystać z podstawowych walut z całego świata. Wiesiu
1768 - Zmarł Bernardo Bellotto (Canaletto). 1807 - Urodził się Wincenty Pol, poeta i geograf. 1889 - Urodził się Adolf Hitler, dyktator III Rzeszy. 1893 - Urodził się Harold Lloyd, amerykański aktor filmowy. 1910 - Urodził się Jan Dobraczyński, pisarz i działacz polityczny. 1941 - Utworzenie Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu. 1945 - Zmarł Wacław Sieroszewski, pisarz i działacz polityczny. 1957 - Premiera filmu "Kanał" Andrzeja Wajdy. 1973 - Urodził się Wojciech Korfanty, polityk i działacz niepodległościowy.
Sobota, 20 kwietnia, 2024 roku. Do końca roku zostało 256 dni. Imieniny obchodzą:
Agnieszki Mariana Czesława Bereniki Marcelina Zenona Fabiana Teodora Sebastiana. Św. Agnieszka z Montepulciano, dziewica, zakonnica (1268-1317). pochodziła ze szlacheckiej rodziny Tamtejszym zwyczajem mając 9 lat zostaje oddana na wychowanie do klasztoru sakinek, jako czternastoletnia dziewczyna postanawia zostać w nim zakonnicą. Mając kilkanaście lat zostaje przełożoną klasztoru w Proceno, gdzie daje się poznać jako osoba pobożna, pokorna, cierpliwa i roztropna. Była mistyczka. W roku 1306 założyła w swoim rodzinnym miasteczku klasztor, który włączyła do dominikańskiej rodziny zakonnej. Kanonizowana w 1726 roku.
Św. Teresa
z Avila -
Dzieła św. Teresy Wielkiej...
A gdy przychodzisz do mnie, by mieszkać w sercu mym, lękam się Twej utraty w nieszczęsnym życiu tym.
Św. Jan od
Krzyża -
Dzieła św. Jana od Krzyża...
Ma dusza już wyzbyta ze wszelkiej rzeczy tu, wznosi się ponad siebie życiem podobnym do snu. Bóg tylko mym oparciem; gubię się tylko w myśli tej, że m słaby lecz i mocen, to szczęście duszy mej!
Myśli Ojca Anthony de Mello - hinduskiego Jezuity:
Obliczenie - Mistrz śmiał się z tych uczniów, którzy zastanawiali się bez końca, zanim zdecydowali się na cokolwiek. Wyjaśniał to tak: - Ci, którzy wciąż zastanawiają się, zanim uczynią jeden krok, spędzą życie stojąc na jednej nodze.
SKARB WE WŁASNEJ KUCHNI - Opowieść chasydzka: Pewnej nocy Rabinowi Izaakowi powiedziano we śnie, żeby udał się do odległej Pragi i szukał tam ukrytego skarbu, zakopanego pod mostem, który prowadził do pałacu króla. Nie potraktował tego snu poważnie, ale kiedy powtórzył się on cztery czy pięć razy, zdecydował się pojechać na poszukiwanie skarbu. Gdy dotarł do mostu, ku swemu przerażeniu odkrył, że jest on mocno pilnowany w dzień i w nocy przez żołnierzy. Mógł tylko patrzeć na most z daleka. Lecz, ponieważ chodził tam co rano, dowódca straży podszedł do niego pewnego dnia, żeby dowiedzieć się, dlaczego. Rabin, Izaak, chociaż zmieszany, że musi opowiedzieć swój sen komuś innemu, powiedział dowódcy wszystko, gdyż spodobał mu się dobrotliwy charakter tego chrześcijanina. Dowódca ryknął śmiechem i powiedział: "Wielkie nieba! Ty Rabin traktujesz sny tak poważnie? Cóż, gdybym był na tyle głupi, żeby kierować się swymi snami, to bym dzisiaj wędrował po Polsce. Opowiem ci jeden, który miałem zeszłej nocy, a który powtarza się często: Jakiś głos mówi mi, żebym pojechał do Krakowa i szukał skarbu zakopanego w kącie kuchni pewnego Izaaka, syna Ezechiela! Czyż nie byłaby to najgłupsza rzecz pod słońcem, gdybym szukał po Krakowie człowieka zwanego Izaakiem i innego zwanego Ezechielem, gdy połowa tamtejszej męskiej populacji prawdopodobnie nosi to jedno imię, a druga połowa to drugie?". Rabin był oszołomiony. Podziękował dowódcy za jego radę, pospieszył do domu, zaczął kopać w kącie kuchni i znalazł skarb tak obfity, że zapewnił mu wygodne życie aż do śmierci. Poszukiwanie duchowe jest podróżą bez odległości. Podróżujesz stąd, gdzie teraz jesteś tam, gdzie zawsze byłeś. Od niewiedzy do poznania, gdyż tylko widzisz po raz pierwszy to, na co zawsze patrzyłeś. Kto kiedykolwiek słyszał o drodze, która prowadzi cię do ciebie samego lub o metodzie, która czyni cię tym, czym zawsze byłeś? Duchowość jest, ostatecznie, tylko kwestią stania się tym, czym naprawdę jesteś.
ŚPIEW PTAKA - Uczniowie mieli wiele pytań na temat Boga, Mistrz im powiedział: - Bóg jest Nieznany i Niepoznawalny. Każde twierdzenie o Nim, każda odpowiedź na wasze pytanie będzie zniekształceniem Prawdy. Uczniowie byli zaskoczeni: - W takim razie, dlaczego mówisz o Nim? - A dlaczego śpiewa ptak? - odpowiedział mistrz. Ptak nie śpiewa dlatego, że ma do przekazania jakieś twierdzenie. Śpiewa, ponieważ ma śpiew. Słowa uczniów muszą być zrozumiałe. Słowa mistrza nie muszą takimi być. Muszą być jedynie słyszane, w taki sposób, w jaki słucha się wiatru w drzewach, szumu rzeki czy śpiewu ptaka. One rozbudzają w tym, kto słucha, coś co leży poza wszelkim rozumieniem.
Przepiękne teksty wielkiego Jogina Sri Nisargadatty Maharaja (1897 - 1981)
Pytania i odpowiedzi (poniższe teksty, losowo
wyświetlane, dopracowałam na potrzeby
katolików - Wiesław Matuch)
PYTANIE: Czy istnieje jakiś związek pomiędzy umysłem i ową Najwyższą Świadomością? ODPOWIEDŹ: Najwyższa świadomość powołuje do istnienia umysł, zaś umysł powołuje do istnienia ciało. PYTANIE: A co znajduje się poza nimi? ODPOWIEDŹ: Jest to bezcechowość. Pojawiają się one i znikają w mojej powłoce świetlnej, ale żadnym razie nie mogą mnie określać. Wszechświat składa się z nazw i kształtów opartych na właściwościach i istniejących pomiędzy nimi różnicach, ale ja jestem poza tym wszystkim. Świat istnieje, ponieważ ja istnieję, ale ja nie jestem światłem. Chrystus po zmartwychwstaniu nie miał cech. One były tylko w umysłach Apostołów przyzwyczajonych do Jego ziemskiego wizerunku. Dlatego nie zjawił im się w innej postaci, któżby Go wtedy poznał? PYTANIE: Żyje pan jednak w tym świecie! ODPOWIEDŹ: To pan tak uważa. Ja natomiast wiem, że istnieje świat, który obejmuje moje ciało i mój umysł, ale ja nie uznaję tego ciała i umysłu za bardziej "moje", niż wszystkie umysły i ciała istniejące w czasie i przestrzeni. Jestem poza czasem i poza przestrzenią.
Tęsknota:
Zawsze Cię kochać będę choć z innymi się połączę ma miłość silniejsza ode mnie z miłości się nie wyplącze.
Ryszard
Kapuściński:
Jeśli idę z aparatem fotograficznym, to patrzę na świat zupełnie inaczej, niż gdy idę sobie tak po prostu z kolegą, z którym prowadzimy dyskusję. Bo wtedy ta dyskusja jest najważniejsza, nie otaczająca nas rzeczywistość - tej nie dostrzegamy. A gdy wyruszam z aparatem w celu sfotografowania miasta, ludzi czy jakichś scen, wtedy właśnie skoncentrowany jestem na detalu. I szukam, szukam... Bo fotografia to jest detal, kompozycja detalu, to próba znalezienia w nim metafory, symbolu, i przyglądanie się mu, obserwowanie, to refleksja nad nim - co poprzez niego wiemy o świecie, co on nam mówi. (...) Bo dla mnie rzeczywistość jest połączeniem tych dwóch rzeczy: opis miasta to synteza tego, czym miasto jest w sensie historycznym, ale również - z jakich ono się składa detali.
Cytaty Przemówienia Papieża Jana Pawła II w parlamencie polskim z 11 czerwca
1999
Zdaję sobie sprawę z tego, że po długich latach braku pełnej suwerenności państwowej i autentycznego życia publicznego, nie jest rzeczą łatwą tworzenie nowego, demokratycznego ładu i porządku instytucjonalnego. Dlatego na samym wstępie pragnę wyrazić radość ze spotkania właśnie tutaj, w miejscu, gdzie poprzez stanowienie prawa budowane są trwałe podwaliny demokratycznego państwa i suwerennego w nim społeczeństwa. Chciałbym też życzyć Sejmowi i Senatowi, aby w centrum ich wysiłków ustawodawczych zawsze znajdował się człowiek i jego rzeczywiste dobro, zgodnie z klasyczną formułą: Hominum causa omne ius contitutum est. W tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Pokoju napisałem: "gdy troska o ochronę godności człowieka jest zasadą wiodącą, z której czerpiemy inspirację, i gdy wspólne dobro stanowi najważniejszy cel dążeń, zostają położone mocne i trwałe fundamenty pod budowę pokoju. Kiedy natomiast prawa człowieka są lekceważone lub deptane i gdy wbrew zasadom sprawiedliwości interesy partykularne stawia się wyżej niż dobro wspólne, wówczas zasiane zostaje ziarno nieuchronnej destabilizacji, buntu i przemocy" (n. 1). Mówi o tym również bardzo wyraźnie Konkordat między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską w preambule: "fundamentem rozwoju wolnego i demokratycznego społeczeństwa jest poszanowanie godności osoby ludzkiej i jej praw".
Tęsknota:
Jak odszukać Cię wśród innych jak odnaleźć ślad we mgle nawet we śnie szukać będę aż odnajdę wreszcie cię!
Rozdział dziewiąty GDZIE NIE SIĘGA SZCZĘŚCIE ANI NIESZCZĘŚCIE, PANUJE SPOKÓJ Wyższe dobro ponad dobrem i złem Czy istnieje jakaś różnica między szczęściem a spokojem wewnętrznym? Owszem. Szczęście jest uzależnione od okoliczności, odbieranych jako
pozytywne; spokój wewnętrzny nie podlega takiej zależności. Czy nie można żyć tak, żeby przyciągać wyłącznie okoliczności pozytywne?
Kiedy trzymamy się pozytywnej postawy i sposobu myślenia, sprawiamy, że w naszym
życiu przejawiają się same pozytywne zdarzenia i sytuacje, prawda? A czy rzeczywiście wiesz, co jest pozytywne, a co negatywne? Ogarniasz
całość? Wielu ludzi miało okazję się przekonać, że ograniczenia, porażka,
strata, choroba czy ból w takiej czy innej postaci to najlepszy mistrz. Nauczyli
się w ten sposób rozstawać z fałszywymi wyobrażeniami o sobie i z
powierzchownymi, narzuconymi przez ego dążeniami i pragnieniami. Nabrali dzięki
temu głębi, pokory i współczucia. Stali się prawdziwsi. Ilekroć przytrafia ci się coś negatywnego, ukryta jest w tym głęboka
nauka, chociaż niekoniecznie od razu ją dostrzegasz. Nawet krótka choroba lub
wypadek może ci pokazać, co w twoim życiu istnieje naprawdę, a co na niby – co w
ostatecznym rozrachunku ma znaczenie, a co jest go pozbawione. Kiedy patrzy się z lotu ptaka, widać, że okoliczności zawsze są
pozytywne. Mówiąc ściślej, nie są ani pozytywne, ani negatywne. Są, jakie są. A
gdy żyjesz w pełnej zgodzie z tym, co jest (bo też każdy inny sposób życia byłby
niepoczytalny), nie ma już w twoim świecie „dobra” ani „zła”. Jest tylko wyższe
dobro – w którym zawiera się także zło. Ale z punktu widzenia umysłu, owszem,
istnieje dobro i zło, sympatia i antypatia, miłość i nienawiść. To dlatego
Księga Rodzaju powiada, że Adamowi i Ewie zabroniono mieszkać w „raju”,
„albowiem pożywali owoc z drzewa wiadomości dobra i zła”. Trąci mi to negacją rzeczywistości i oszukiwaniem samego siebie. Kiedy na
mnie lub na bliską mi osobę spada nieszczęście — wypadek, choroba, taki czy inny rodzaj bólu albo śmierć — mogę, owszem, udawać, że to nic złego, ale faktem jest, że stało się
zło, czemu wiec miałbym zaprzeczać tej prawdzie? Niczego nie udajesz. Po prostu pozwalasz, żeby wszystko było takie, jakie
jest. Przekraczasz dzięki temu przyzwoleniu granice umysłu, wydobywasz się z
jego schematów stawiania oporu, których dziełem są pozytyw i negatyw jako
przeciwne bieguny. Bez tego nie istnieje wybaczenie. Umiejętność wybaczania
temu, co teraźniejsze, jest jeszcze ważniejsza niż puszczanie przeszłości w
niepamięć. Jeśli wybaczasz każdej chwili, pozwalając jej być taką, jaka jest,
nie gromadzą się zaległe urazy, które później trzeba byłoby wybaczyć. Pamiętaj, że nie mówimy tu o szczęściu. Jeśli niedawno zmarł ktoś, kogo
kochałeś, albo czujesz zbliżanie się własnej śmierci, nie będziesz szczęśliwy.
To niemożliwe. Możesz natomiast być spokojny. Choćbyś nawet smucił się i płakał
rzewnymi łzami, to jeśli zaniechałeś oporu, gdzieś pod smutkiem wyczujesz
głębokie ukojenie, cichy bezruch, świętą obecność. Będzie to emanacja Istnienia,
spokój wewnętrzny – dobro, które nie ma negatywnego odpowiednika. A jeśli spotkam się z sytuacją, której mogę jakoś zaradzić? Jak mam
pozwolić jej być, jednocześnie ją zmieniając? Zrób to, co zrobić musisz. A na razie zaakceptuj wszystko, co j e s t.
Ponieważ umysł i opór to synonimy, akceptacja natychmiast wyzwala cię spod
władzy umysłu, a tym samym odnawia więź z Istnieniem. Wskutek tego najczęstsze
motywacje, do których ucieka się ego, żeby czegoś „dokonać” (takie jak lęk,
chciwość, żądza władzy, potrzeba chronienia lub zasilania fałszywego poczucia
,Ja”) tracą moc. Ster przejmuje inteligencja znacznie wyższego rzędu niż umysł,
toteż działania twoje przeniknięte są odtąd całkiem nowym rodzajem świadomości. „Zgódź się na wszystko, co do ciebie przychodzi, wplecione we wzór
twojego przeznaczenia, cóż bowiem innego mogłoby być lepiej dostosowane do
twoich potrzeb?” Słowa te napisał przed dwoma tysiącami lat Marek Aureliusz –
nadzwyczaj rzadki okaz człowieka, obdarzonego, prócz doczesnej władzy, także
mądrością. Wygląda na to, że większość ludzi musi bardzo wiele wycierpieć, nim
zaniecha oporu i pogodzi się z rzeczywistością, czyli wybaczy. Lecz gdy to już
zrobią, natychmiast zdarza się jeden z największych cudów: dzięki pozornemu złu
budzi się świadomość Istnienia, a cierpienie przeistacza się w wewnętrzny
spokój. Całe zło i ból świata zmusi w końcu ludzi, żeby sobie uświadomili, kim
są poza imieniem i formą. To, co z naszej ograniczonej perspektywy wydaje się
złem, w rzeczywistości jest częścią wyższego dobra, które nie ma negatywnego
odpowiednika. Stanie się to jednak dla ciebie prawdą dopiero wtedy, gdy
wybaczysz. Dopóki się to nie zdarzy, zło nie dostąpi odkupienia, a więc
pozostanie złem. Dzięki wybaczeniu, które w sumie sprowadza się do tego, że spostrzegasz
zupełną beztreściowość przeszłości i pozwalasz obecnej chwili być taką, jaka
jest, cud przemiany dokonuje się nie tylko wewnątrz, lecz i na zewnątrz. Cicha
przestrzeń intensywnej obecności powstaje zarówno w tobie, jak i wokół ciebie.
Każdy człowiek i w ogóle wszystko, co wkroczy w to pole świadomości, ulegnie
jego wpływowi; czasem stanie się to w sposób widoczny i natychmiastowy, kiedy
indziej zdarzy się na głębszych poziomach, a zmiany ujawnią się dopiero później.
Roztopisz dysharmonię, uleczysz ból, rozproszysz nieświadomość, nic właściwie
nie robiąc, po prostu będąc, po prostu trwając w stanie intensywnej obecności. Koniec z dramatem w twoim życiu Czy w tym stanie pełnej zgody na wszystko i wewnętrznego spokoju może
jeszcze pojawić się w twoim życiu coś, czego ty sam nie nazwiesz zapewne „złym
„, ale z punktu widzenia „pospolitej” świadomości uznano by to za złe? Większość „złych” rzeczy, które zdarzają się ludziom, jest skutkiem
nieświadomości. Same się tworzą, a raczej stwarza je ego. Czasem określam te
„złe rzeczy” mianem dramatu. Gdy jesteś w pełni świadomy, znika on z twojego
życia. Przypomnę pokrótce, jak ego działa i jak stwarza dramat. Ego to umysł niepoddany obserwacji, który kieruje twoim życiem, kiedy nie
jesteś obecny jako baczna świadomość, jako świadek. Ego uważa się za osobny
fragment we wrogim wszechświecie, pozbawiony autentycznej więzi wewnętrznej z
jakąkolwiek inną istotą, otoczony rojem innych ego, które traktuje jako źródło
zagrożenia albo próbuje wykorzystywać do własnych celów. Podstawowe schematy
jego funkcjonowania są obliczone na przezwyciężenie głęboko zakorzenionego w nim
lęku i niedosytu. Spośród schematów tych można wymienić opór, żądzę władzy i
wpływów, zachłanność, obronę i atak. Choć niektóre strategie ego są niesłychanie
sprytne, nigdy nie może ono za ich pomocą całkiem rozwiązać swoich problemów – z
tej prostej przyczyny, że samo stanowi główny problem. Kiedy jedno ego spotyka się z drugim – w związku osobistym albo w ramach
organizacji bądź instytucji — prędzej czy później zaczyna „źle” się dziać:
wybucha taki lub inny dramat, przybierając postać konfliktów, problemów, walki o
władzę, przemocy emocjonalnej albo fizycznej itd. Do tej kategorii zjawisk
należy też „zło” popełniane w skali masowej: wojny, ludobójstwo, wyzysk – a
wszystko to z nieświadomości. Nieustanny opór ze strony ego, ograniczający i
blokujący krążenie energii w ciele, bywa również źródłem wielu chorób. Kiedy
odnawiasz więź z Istnieniem i wyzwalasz się spod dyktatu umysłu, przestajesz
stwarzać całe to „zło”. Nie tworzysz już odtąd dramatu ani w nim nie
uczestniczysz. Gdy jedno ego napotyka drugie (lub gdy zbiera się większe ich grono),
zaczynają się dramaty. Ale nawet jeśli żyjesz samotnie, i tak stwarzasz swój
własny dramat. Ilekroć użalasz się nad sobą, dramatyzujesz. Kiedy ogarnia cię
poczucie winy albo niepokój, również jest to dramat. Kiedy godzisz się na to,
żeby teraźniejszość znikła za zasłoną przeszłości lub przyszłości, tworzysz czas
psychologiczny – czyli materiał, z którego dramat powstaje. Ilekroć nie
pozwalasz obecnej chwili po prostu być, a więc odmawiasz jej należnego szacunku,
także tworzysz dramat. Większość ludzi kocha się w swoim prywatnym dramacie życiowym. Rola,
którą w nim grają, nadaje im tożsamość. Ego kieruje ich życiem. Zainwestowali w
ten dramat całe swoje poczucie ,ja”. Nawet ich pogoń za odpowiedzią,
rozwiązaniem lub lekarstwem (zazwyczaj zresztą nieskuteczna) staje się jednym z
wątków scenicznych. Największy lęk i opór budzi w nich perspektywa końca
dramatu. Dopóki s ą swoim umysłem, najbardziej boją się własnego przebudzenia i
przed nim też najsilniej się wzbraniają. Kiedy żyjesz, całkowicie godząc się na to, co j e s t, wszelkie dramaty,
jakie rozgrywały się dotychczas w twoim życiu, dobiegają końca. Nawet w zwykły
spór nikt już nie zdoła cię wciągnąć, choćby bardzo się starał. Nie sposób
spierać się z kimś, kto jest w pełni świadomy. Uczestnik sporu musi się
utożsamić z własnym umysłem i stanowiskiem myślowym, a także stawiać opór
stanowisku rozmówcy i reagować na nie. Wskutek tego biegunowe przeciwieństwa
wzajemnie się zasilają. Taki właśnie jest mechanizm nieświadomości. Natomiast
człowiek w pełni świadomy potrafi, owszem, jasno i stanowczo wyrazić swój
pogląd, ale nie wkłada w to energii, która mogłaby wywołać jakąkolwiek reakcję,
nie przybiera postawy obronnej ani zaczepnej. Nie wyniknie więc z tego dramat.
Kiedy jesteś w pełni świadomy, nie wdajesz się już w konflikty. „Dla kogoś, kto
sam ze sobą stanowi jednię, konflikt jest wręcz nie do pomyślenia”, stwierdza
Lekcja cudów. Dotyczy to nie tylko konfliktów z innymi ludźmi, lecz przede
wszystkim konfliktu wewnętrznego, który ustaje, gdy nie ma już zgrzytów między
żądaniami i oczekiwaniami twojego umysłu a tym, co j e s t. Nietrwałość a cykle życiowe Dopóki jednak żyjesz w wymiarze fizycznym i jesteś związany ze zbiorową
psychiką ludzką, nadal – choć z rzadka – możesz doznawać fizycznego bólu. Nie
należy go mylić z cierpieniem – z bólem, który bierze się z umysłu i emocji.
Wszelkie cierpienie jest dziełem ego i powstaje z oporu. Dopóki tkwisz w
tutejszym wymiarze, podlegasz również jego cyklicznej naturze i prawu
nietrwałości wszechrzeczy, ale będąc oświeconym, nie widzisz już w tym niczego
„złego” – tylko coś, co po prostu jest. Kiedy godzisz się z Jestestwem” wszystkich rzeczy i spraw, ukryty pod grą
przeciwieństw głębszy wymiar objawia ci się jako coś, co jest stale obecne –
niezmienny, głęboki bezruch, bezprzyczynowa radość, wymykająca się kryteriom
dobra i zła. Otóż i radość Istnienia, spokój boży. Na poziomie upostaciowionym są narodziny i śmierć, tworzenie i
niszczenie, wzrost i rozpad pozornie osobnych form. Procesy te odzwierciedlają się wszędzie: w cyklu rozwojowym gwiazdy lub
planety, fizycznego organizmu, drzewa, kwiatu; we wzlotach i upadkach narodów,
systemów politycznych, cywilizacji; a także w nieuniknionych cyklach zysków i
strat, które uwidoczniają się w życiu poszczególnych jednostek. Zdarzają się cykle korzystne, kiedy wszystko samo do ciebie przychodzi i
bujnie rozkwita, a także cykle niepowodzeń, gdy to, co przyszło, więdnie lub się
rozsypuje, a ty musisz pozwolić mu odejść, żeby opróżnić miejsce na coś, co się
dopiero pojawi, albo stworzyć przestrzeń, która umożliwi przemianę. Jeśli w tej
fazie stawiasz opór i kurczowo czepiasz się tego, co odchodzi, znaczy to, że nie
chcesz płynąć z prądem życia, będziesz zatem musiał pocierpieć. Nieprawdą jest, jakoby ruch ku górze był dobry, a ruch ku dołowi – zły.
To tylko umysł tak je ocenia. Wzrost zazwyczaj uważany bywa za zjawisko
pozytywne, ale nic nie może rosnąć w nieskończoność. Gdyby jakiegokolwiek
rodzaju wzrost trwał bez końca, prędzej czy później doprowadziłby do
spotwornienia i destrukcji. Rozpad jest potrzebny, aby mogło wyrosnąć coś
nowego. Łączy go ze wzrostem wzajemna zależność. Ruch ku dołowi jest koniecznym warunkiem duchowego urzeczywistnienia.
Skoro pociąga cię wymiar duchowy, musiałeś widocznie ponieść w jakiejś sferze
wielką porażkę lub stratę albo zaznać bólu. A może sprzyjające ci powodzenie
okazało się puste i bez znaczenia, w sumie więc i ono stało się porażką. Porażka
tkwi utajona w każdym sukcesie, a w każdej porażce kryje się sukces. W tutejszym
świecie, czyli na poziomie formy, wszystkich nas prędzej czy później czeka
oczywiście klęska, a każde osiągnięcie w końcu obraca się wniwecz. Wszelkie
formy są nietrwałe. Jako człowiek oświecony możesz nadal działać i z radością tworzyć nowe
formy i okoliczności, pozwalając, żeby za twoim pośrednictwem się przejawiały,
ale już z nimi się nie utożsamiasz. Nie są ci potrzebne do budowy twojego
poczucia ,ja”. Nie są twoim życiem, tylko sytuacją życiową. Cyklom podlega również energia życiowa. Nie możesz być stale u jej
szczytu. Okresy obniżonej energii przeplatają się z okresami podwyższonej.
Czasem bywasz bardzo czynny i twórczy, może się też jednak zdarzyć ogólny
zastój: będziesz miał wtedy wrażenie, że w ogóle nie posuwasz się naprzód i nic
ci się nie udaje. Cykl potrafi trwać od kilku godzin do kilku lat. Bywają cykle
wielkie oraz zawarte w nich małe. Przyczyną wielu chorób jest forsowne
przezwyciężanie faz spadku energii, podczas których następuje jakże istotna
regeneracja. Przymus działania i skłonność do tego, żeby czerpać poczucie
własnej wartości i tożsamości z czynników zewnętrznych, takich jak osiągnięcia,
wynika ze złudzeń, od których nie sposób się uwolnić, dopóki utożsamiasz się z
umysłem. Pogodzenie się z fazami obniżonej energii i cierpliwe czekanie, aż
miną, sprawia ci wtedy wielkie lub wręcz nieprzezwyciężone trudności. Twój
organizm może się wówczas okazać mądrzejszy i w odruchu samoobrony wywołać
chorobę, żeby zmusić cię do wyhamowania, które umożliwi odnowę sił. Cykliczna natura wszechświata ściśle się wiąże z nietrwałością wszystkich
rzeczy i sytuacji. Jest to sednem nauk Buddy. Wszelkie okoliczności są bardzo
chwiejne i wiecznie płynne; wszystkie stany i sytuacje, jakie masz szansę
napotkać w życiu – powiada Budda – odznaczają się nietrwałością: zmienią się,
znikną albo przestaną cię zadowalać. Nietrwałość jest też podstawą nauk Jezusa:
„Nie gromadźcie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza je zżera, a złodzieje
podkopują i kradną...”. Dopóki umysł ocenia daną sytuację jako „dobrą” – czy będzie to związek z
drugim człowiekiem, przedmiot posiadania, rola społeczna, miejsce na ziemi czy
twoje ciało fizyczne – przywiązuje się do niej i z nią utożsamia. Owo
przywiązanie i utożsamienie napawa cię szczęściem, samozadowoleniem, i może się
stać częścią tego, kim jesteś – albo myślisz, że jesteś. Nic jednak nie bywa
trwałe w tutejszym wymiarze, „zżeranym przez mole i rdzę”. Wszystko się kończy
lub zmienia, a może też ulec biegunowemu odwróceniu: coś, co zaledwie wczoraj
albo rok temu było dobre, nagle albo stopniowo się psuje. Sytuacja, która cię
uszczęśliwiała, teraz cię unieszczęśliwia. Miejsce dzisiejszego dostatku jutro
zajmie pusty, konsumpcyjny styl życia. Po szczęśliwym weselu i miesiącu miodowym
nastąpi nieszczęśliwy rozwód lub nieszczęśliwe współistnienie. Zdarza się też,
że jakaś sytuacja całkiem znika, a wtedy unieszczęśliwia cię jej brak. Umysł nie
umie pogodzić się ze znikaniem stanów lub okoliczności, z którymi połączyło go
przywiązanie i utożsamienie. Kurczowo czepia się znikającej sytuacji, opierając
się zmianom. To prawie tak, jakby wyrywano ci rękę lub nogę. Słyszy się czasem o ludziach, którzy popełnili samobójstwo, ponieważ
stracili cały majątek albo dobre imię. Są to skrajne przypadki. Inni w obliczu
ciężkiej straty wpadają tylko w depresję albo rozchorowują się na własne
życzenie. Nie odróżniają swojego życia od sytuacji życiowej. Czytałem niedawno o
pewnej sławnej aktorce, która umarła w wieku osiemdziesięciu kilku lat. Kiedy
jej uroda zaczęła blaknąć, stoczona przez czas, kobieta ta pogrążyła się w
głębokiej rozpaczy i skryła przed światem. Ona także utożsamiła się z pewnym
stanem: ze swoim wyglądem zewnętrznym. Czerpała z niego poczucie własnego Ja”,
które początkowo dawało jej szczęście, potem jednak ją unieszczęśliwiło. Gdyby
umiała dotrzeć do bezpostaciowego, ponadczasowego życia w sobie, mogłaby z całym
spokojem i pogodą ducha patrzeć, jak więdnie jej zewnętrzna forma, przez którą
zresztą coraz łatwiej przenikałby blask jej bezwiecznej, prawdziwej natury,
toteż zewnętrzna uroda właściwie by nie zblakła, lecz przeistoczyła się w piękno
duchowe. Ale nikt nie podsunął tego pomysłu sławnej aktorce. Najbardziej
niezbędna wiedza wciąż jeszcze dostępna jest tylko wąskim kręgom. Budda nauczał, że nawet szczęście jest dukkha. W języku pali słowo to
znaczy „cierpienie” lub „niedostateczność”. Szczęście nierozerwalnie wiąże się
ze swoim przeciwieństwem. Czyli szczęście i nieszczęście tworzą jedną całość.
Rozdziela je tylko złudny czas. Nie ma w tym stwierdzeniu niczego negatywnego. Jest tylko trafne
rozpoznanie natury rzeczy, dzięki któremu nie będziesz musiał przez resztę życia
uganiać się za iluzją. Nie znaczy to wcale, że nie powinieneś już odtąd cieszyć
się tym, co miłe lub piękne. Ale jeślibyś próbował dzięki miłym i pięknym
rzeczom i sytuacjom zyskać coś, czego dać one nie mogą – tożsamość, poczucie
trwałości i spełnienia – byłaby to niezawodna recepta na rozgoryczenie i
cierpienie. Gdyby ludzie doznali oświecenia i przestali poszukiwać własnej
tożsamości w rzeczach, runąłby cały przemysł reklamowy i społeczeństwo
konsumpcyjne. Im bardziej chcesz dzięki rzeczom osiągnąć szczęście, tym
skuteczniej ci się ono wymyka. To, co istnieje na zewnątrz, sprawia w najlepszym
razie chwilowe, powierzchowne zadowolenie, może się jednak okazać, że dopiero po
wielu rozczarowaniach uświadomisz sobie tę prawdę. Rzeczy i okoliczności mogą
dać ci przyjemność, lecz zadadzą także ból. Rzeczy i okoliczności mogą dać ci
przyjemność, lecz nie dadzą radości. Nic ci jej dać nie może. Powstaje ona bez
żadnej przyczyny, wyłaniając się z twojego wnętrza jako radość Istnienia.
Stanowi jeden z najważniejszych elementów spokoju wewnętrznego, nazywanego
również pokojem Bożym. Jest to twój stan naturalny, a nie coś, co musisz okupić
ciężką pracą albo mozolnym dążeniem. Wielu ludzi do końca życia nie uświadamia sobie, że nie ma szans znaleźć
„zbawienia” w niczym, co robi, posiada lub osiąga. Ci, do których dociera ten
fakt, często zniechęcają się do świata i wpadają w depresję: skoro nic nie może
im dać prawdziwego spełnienia, po co się wysilać? Po co w ogóle cokolwiek robić?
Jeden z proroków Starego Testamentu musiał widocznie mieć tę świadomość, gdy
pisał: „Widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod słońcem, a wszystko to
jest marność i gonitwa za wiatrem”. Kiedy sobie to uzmysławiasz, stajesz o krok
od rozpaczy – i o krok od oświecenia. Pewien mnich buddyjski wyznał mi kiedyś: „Jestem mnichem od dwudziestu
lat, a całą zdobytą przez ten czas wiedzę zawrzeć mogę w jednym zdaniu:
wszystko, co się pojawia, przemija. Tyle wiem”. Chciał przez to oczywiście
powiedzieć: „Nauczyłem się nie stawiać oporu temu, co j e s t; nauczyłem się
pozwalać obecnej chwili, żeby po prostu była, i pogodziłem się z tym, że
wszystkie rzeczy i stany są z natury nietrwałe. Dzięki temu znalazłem spokój”. Kto nie opiera się życiu, trwa w stanie łaski, swobodny i lekki. Stan ten
nie zależy już wtedy od tego, jak się sprawy mają – dobrze czy źle. Brzmi to
paradoksalnie, lecz gdy przestajesz być wewnętrznie uzależniony od sfery form,
twoja ogólna sytuacja życiowa, przejawiająca się w formach zewnętrznych,
zazwyczaj wyraźnie się poprawia. Rzeczy, osoby i sytuacje, o których myślałeś,
że są ci potrzebne do szczęścia, zjawiają się bez żadnych starań czy wysiłku z
twojej strony, a ty możesz cieszyć się nimi – dopóki trwają. Wszystkie prędzej
czy później przeminą, cykle będą powracać i odchodzić, lecz gdy znika
uzależnienie, ulatnia się też lęk przez utratą. Życie swobodnie płynie. Szczęście wtórne, czerpane skądinąd, nigdy nie bywa bardzo głębokie. Jest
zaledwie bladym odbiciem radości Istnienia – tętniącego spokoju, który
odnajdziesz w sobie, kiedy zaniechasz wszelkiego oporu. Istnienie pozwala ci
wykroczyć poza układ biegunowych przeciwieństw, stworzony przez umysł, i zrzucić
brzemię zależności od formy. Choćby wszystko wokół ciebie runęło, gdzieś w samym
swoim rdzeniu i tak czułbyś głęboki spokój. Niekoniecznie byłbyś szczęśliwy, ale
na pewno spokojny. Negatywizm: jak się nim posługiwać i jak się go wyrzec Wszelki opór wewnętrzny odczuwa się jako rodzaj negatywizmu. Wręcz można
powiedzieć, że wszelki negatywizm jest tożsamy z oporem. W tym kontekście są to
nieomal synonimy. Istnieje szeroki wachlarz postaw negatywnych – od irytacji lub
zniecierpliwienia aż po wściekłą furię, od przygnębienia czy ponurej urazy aż po
samobójczą rozpacz. Kiedy pod wpływem oporu dochodzi do głosu ciało bolesne,
byle drobnostka potrafi wywołać silną reakcję negatywną: gniew, depresję lub
głęboki żal. Ego wierzy, że dzięki negatywizmowi zdoła manipulować rzeczywistością i
uzyska to, czego pragnie. Wierzy, że uda mu się w ten sposób wywołać pożądaną
sytuację bądź unicestwić niepożądaną. Jak słusznie stwierdza autor Lekcji cudów,
cierpienie zawsze podszyte jest nieświadomą wiarą, że „kupisz” sobie za nie
przedmiot swoich pragnień. Gdybyś rzekomy „ty” – czyli umysł – nie wierzył, że
cierpienie może wywołać skutek, o jaki ci chodzi, po cóż byś je stwarzał? Prawda
jest oczywiście taka, że negatywizm wcale nie daje pożądanych skutków. Nie tylko
nie wywołuje sytuacji, jakiej byśmy sobie życzyli, ale uniemożliwia jej
pojawienie się. Zamiast unicestwić sytuację nie-pożądaną, jedynie ją utrwala.
Cała jego „skuteczność” sprowadza się do wzmacniania ego – i z tej właśnie
przyczyny ego uwielbia wszystko, co negatywne. Gdy już utożsamiłeś się z czymś negatywnym, nie chcesz wyrzec się tego
utożsamienia, a na głęboko nieświadomym poziomie wcale nie pragniesz pozytywnej
zmiany. Zagroziłaby ona bowiem twojej tożsamości, zgodnie z którą masz być
przygnębiony, wściekły i skrzywdzony. Wszelkie pozytywne wpływy, jakie pojawią
się w twoim życiu, będziesz więc ignorował, negował lub sabotował. Jest to
częste zjawisko. A zarazem zupełny obłęd. To, co negatywne, jest absolutnie sprzeczne z naturą. Ponieważ zaś
wszystko, co negatywne, zanieczyszcza psychikę, istnieje głęboki związek między
zatruciem i zniszczeniem przyrody a ogromnymi pokładami negatywizmu,
nagromadzonymi w zbiorowej psychice ludzkiej. Żadna inna forma życia na kuli
ziemskiej nie wie, co to negatywizm: znany jest on wyłącznie ludziom; żadna też
spośród innych form życia nie zadaje gwałtu planecie, której zawdzięcza samo
swoje trwanie, ani pla-nety tej nie zatruwa. Widziałeś kiedyś nieszczęśliwego
delfina, żabę, która miała problemy z samooceną, kota, co nie potrafił się
zrelaksować, albo ptaka, hołubiącego nienawiść i urazę? Jedynie zwierzęta,
żyjące w bliskim kontakcie z ludźmi i poprzez nich wchodzące w kontakt z ludzkim
umysłem oraz jego obłędem, zdradzają czasem coś w rodzaju negatywnych skłonności
czy objawów nerwicy. Przyjrzyj się dowolnemu zwierzęciu lub roślinie i ucz się
od tego żywego organizmu, jak w pełni akceptować to, co j e s t –jak poddać się
teraźniejszości. Niech zwierzę lub roślina uczy cię Istnienia. Niech cię uczy
rzetelności – tego, jak być jednią, jak być całym, być sobą, być rzeczywistym.
Niech cię uczy, jak żyć i umierać – i jak z życia i z umierania nie robić
problemu. Zdarzało mi się mieszkać z mistrzami buddyzmu zeń, a każdy z nich był
kotem. Nawet kaczki udzieliły mi ważnych nauk duchowych. Już samo patrzenie na
te ptaki jest medytacją. Jakże spokojnie pływają, ani trochę nieskrępowane sobą,
bez reszty obecne w teraźniejszości, tak dostojne i doskonałe, jak dostojna i
doskonała może być tylko istota bezmyślna. Zdarza się jednak, że dwie kaczki
wdadzą się w bójkę – czasem bez widocznego powodu, a czasem dlatego, że jedna
wtargnęła na terytorium drugiej. Bijatyka trwa zwykle raptem kilka sekund, po
czym kaczki rozdzielają się, odpływają w przeciwne strony i każda parę razy
energicznie macha skrzydłami. Potem znowu spokojnie dryfują, jakby do bójki w
ogóle nie doszło. Kiedy pierwszy raz obserwowałem taką scenę, zrozumiałem nagle,
że dzięki machaniu skrzydłami ptaki pozbywają się nadmiaru energii, która
mogłaby uwięznąć w ich ciele i dać początek czemuś negatywnemu. Tak podpowiada
im wrodzona mądrość, a one z łatwością idą za jej nakazem, ponieważ nie mają
umysłu, który niepotrzebnie przedłuża życie przeszłości, a potem buduje wokół
niej tożsamość. Ale czy nie bywa i tak, że negatywna emocja zawiera ważny komunikat? Ma
przykład jeśli często miewam depresję, może to znaczyć, że z moim życiem coś
jest nie w porządku. Sygnał ten może mnie zmusić, żebym przyjrzał się swojej
sytuacji życiowej i dokonał w niej zmian. Muszę więc słuchać, co mówi mi emocja,
zamiast bagatelizować ją jako coś negatywnego. Regularnie powracające emocje negatywne niekiedy rzeczywiście mogą być
sygnałem, podobnie jak bywa nim choroba. Ale wszelkie zmiany, jakich dokonasz –
w pracy, w związkach osobistych czy w szerzej pojętym otoczeniu – będą miały
charakter czysto kosmetyczny, jeśli nie spowoduje ich zmiana twojego poziomu
świadomości. Ta zaś może nastąpić tylko w jeden sposób: poprzez większą
obecność. Począwszy od pewnego jej poziomu, wiesz bez pomocy negatywnych
sygnałów, czego do-maga się twoja sytuacja życiowa. Dopóki jednak miewasz
negatywne popędy, rób z nich użytek. Niech ci przypominają, że powinieneś być
bardziej obecny. Jak zapobiec pojawianiu się negatywnych skłonności i jak się ich pozbyć,
gdy już się pojawią? Przestaną się pojawiać, kiedy staniesz się bez reszty obecny. Ale nie
zniechęcaj się. Jak dotąd niewielu ludzi na kuli ziemskiej potrafi utrzymać stan
ciągłej obecności, chociaż niektórzy są tego coraz bliżsi. Wierzę, że wkrótce
liczba ich znacznie się zwiększy. Ilekroć zauważysz, że odzywa się w tobie coś negatywnego, potraktuj to
nie jak porażkę, lecz jak pożyteczny znak, który mówi ci: „Zbudź się. Wyskocz z
umysłu. Bądź obecny”. W późniejszych latach życia Aldous Huxley ogromnie zainteresował się
naukami duchowymi i napisał powieść, zatytułowaną Wyspa. Jej bohater w wyniku
katastrofy okrętowej ląduje na dalekiej wyspie, pozbawionej wszelkiego kontaktu
ze światem. Istnieje tam jedyna w swoim rodzaju cywilizacja, której niezwykłość
polega na tym, że jej przedstawiciele są w przeciwieństwie do reszty ludzkości
całkowicie poczytalni. Pierwsze, co zauważa rozbitek, to kolorowe papugi, które
siedzą w koronach drzew i raz po raz skrzeczą: „Uwaga. Tu i teraz. Uwaga. Tu i
teraz”. Z dalszego ciągu powieści dowiadujemy się, że wyspiarze nauczyli je tak
mówić, ponieważ chcieli mieć sygnał, który by ich nieustannie przywracał do
stanu obecności. Ilekroć więc czujesz, że budzi się w tobie coś negatywnego – pod wpływem
zewnętrznego bodźca, twojej własnej myśli albo i bez żadnej uświadomionej
przyczyny – potraktuj to jak okrzyk: „Uwaga. Tu i teraz. Zbudź się”. Nawet
najlżejsza irytacja jest znamienna, trzeba ją więc przyjąć do wiadomości i
poddać oględzinom; w przeciwnym razie będą w tobie narastały pokłady
niezaobserwowanych reakcji. Być może –jak już wcześniej sugerowałem – zdołasz
najzwyczajniej w świecie porzucić negatywną skłonność, gdy poczujesz, że nie
chcesz w sobie nosić pola energii, które z nią się wiąże, i że nie jest ci ono
do niczego potrzebne. Ale jeśli już się z nią rozstajesz, zrób to gruntownie.
Jeśli zaś nie zdołasz jej poniechać, pogódź się po prostu z jej istnieniem i
–jak już wcześniej mówiłem – skup się na odczuciach. Gdy nie udaje ci się poniechać negatywnej reakcji, możesz ją rozpuścić,
wyobrażając sobie, że zewnętrzny bodziec, który ją wywołał, przenika przez
ciebie jak przez powietrze. Radzę najpierw ćwiczyć tę umiejętność w drobnych,
wręcz błahych sprawach. Powiedzmy, że siedzisz sobie spokojnie w domu. Nagle po
drugiej stronie ulicy zaczyna wyć alarm samochodowy. Budzi się irytacja. Po co
ci ona? Po nic. Czemu więc ją w sobie wywołałeś? To nie ty: wywołał ją umysł.
Stało się to zupełnie automatycznie, bez udziału świadomości. Czemu umysł
wywołał irytację? Ponieważ tkwi w nieświadomym przeświadczeniu, że jego opór
(który ty odczuwasz jako pewien rodzaj negatywizmu bądź cierpienia) w ten czy
inny sposób unicestwi niepożądaną sytuację. Jest to oczywiście złudzenie. Opór
umysłu – w tym akurat wypadku będzie to irytacja lub gniew – wywołuje znacznie
większe zamieszanie niż pierwotna przyczyna, którą umysł próbuje rozpuścić. Wszystko to można potraktować jako praktykę duchową. Poczuj, że stajesz
się przeźroczysty, dematerializujesz się. Niech hałas lub inny bodziec, budzący
w tobie negatywną reakcję, przepłynie przez ciebie na wskroś, nie napotykając
twardej zapory. Jak już mówiłem, na początek wybieraj do tych ćwiczeń sprawy
drobne: alarm samochodowy, szczekanie psa, krzyki dzieci, korek uliczny. Zamiast
wznosić w sobie zaporę, w którą raz po raz boleśnie uderza coś, co „nie powinno
mieć miejsca”, pozwól, żeby wszystko przez ciebie przepływało. Ktoś odzywa się do ciebie grubiańsko albo uszczypliwie. Zamiast reagować
nieświadomie i negatywnie – atakiem, obroną lub oddaleniem – pozwalasz, żeby
usłyszane słowa przepłynęły przez ciebie. Nie stawiaj najmniejszego oporu.
Zachowuj się tak, jakby nie istniał już w tobie nikt, kogo można zranić. Na tym
właśnie polega zdolność wybaczania. Dzięki niej stajesz się nietykalny. Jeśli
zechcesz, możesz, owszem, powiedzieć rozmówcy, że jego zachowanie jest nie do
przyjęcia, ale nie ma on już władzy nad twoim stanem ducha. Tylko ty sam
sprawujesz tę władzę – nie kto inny ani nie twój umysł. Dopóki zaś stawiasz
opór, jego mechanizm zawsze działa tak samo – niezależnie od tego, czy bodźcem
będzie alarm samochodowy, czyjeś grubiańskie zachowanie, powódź, trzęsienie
ziemi lub utrata całego majątku. Od dawna medytuję, biorę udział w warsztatach, przeczytałem wiele książek
o tematyce duchowej, staram się żyć, nie stawiając oporu, ale jeśli spytasz, czy
odnalazłem prawdziwy i trwały spokój wewnętrzny, to powiem szczerze, że mi się
nie udało. Dlaczego? Co jeszcze mogę zrobić, żeby go znaleźć? Wciąż szukasz na zewnątrz i tak już do tego przywykłeś, że nie potrafisz
zaniechać poszukiwań. Łudzisz się, że do celu pozwoli ci się zbliżyć kolejny
warsztat, kolejna technika. Moja rada: nie szukaj spokoju. Nie szukaj żadnego
innego stanu niż ten, w którym akurat jesteś, bo wywołasz we własnym wnętrzu
konflikt i nieświadomy opór. Wybacz sobie to, że nie jesteś spokojny. Kiedy
całkowicie pogodzisz się ze swoim niepokojem, natychmiast przeistoczy się on w
spokój. Wszystko, co w pełni zaakceptujesz, doprowadzi cię do celu, do spokoju.
Ten właśnie cud zdarza się, gdy się poddasz.
Słyszałeś może o „nadstawianiu drugiego policzka”, które przed dwoma
tysiącami lat zalecał pewien wielki mistrz oświecenia. Próbował przekazać w tej
symbolicznej formie tajemnicę braku oporu i w ogóle wszelkiej reakcji. W zdaniu
tym, podobnie jak we wszystkich swoich wypowiedziach, nauczyciel ten zajmuje się
wyłącznie wewnętrzną rzeczywistością człowieka, a nie jego zewnętrznym stylem
życia. Wiesz, jak to było z Banzanem? Zanim został wielkim mistrzem buddyzmu
zeń, przez wiele lat dążył do oświecenia, ale wciąż mu się ono wymykało. Aż tu
pewnego dnia szedł przez targ i usłyszał rozmowę rzeźnika z klientem. „Daj mi
najlepszą porcję mięsa”, powiedział klient. A na to rzeźnik: „Skąd ja ci wezmę
nienajlepszą? Mam same najlepsze”. Dzięki tym słowom Banzan doznał oświecenia. Widzę, że trzeba ci to objaśnić. Otóż gdy pogodzisz się z tym, co j e s
t, każda porcja mięsa – każda chwila – będzie najlepsza. Na tym właśnie polega
oświecenie. Natura współczucia Kiedy wykraczasz poza sferę przeciwieństw, które tworzy umysł, stajesz
się podobny głębokiemu jezioru. Zewnętrzna sytuacja życiowa i wszystko, co się
dzieje w jej obrębie, jest powierzchnią jeziora: to spokojną, to znów
zwichrzoną, wzburzoną – zależnie od cyklów i pór roku. Ale w głębokiej toni
zawsze panuje spokój. Jesteś całym jeziorem, nie tylko powierzchnią, i masz
kontakt z własną głębią, która pozostaje w absolutnym bezruchu. Nie opierasz się
zmianom, przywierając umysłem do tej czy innej sytuacji. Twój spokój wewnętrzny
nie podlega ich wpływom. Trwasz w Istnieniu – niezmiennym, niepoddanym czasowi,
nieznającym śmierci – a twoje spełnienie czy szczęście nie zależy od świata
zewnętrznego, złożonego z wiecznie płynnych form. Możesz się cieszyć formami,
igrać z nimi i stwarzać coraz to nowe, napawając się pięknem całego tego
procesu. Ale przywiązanie do któregokolwiek z jego elementów nie jest ci już
potrzebne. Czy gdy człowiek osiąga ten rodzaj dystansu, oddala się zarazem od innych
ludzi? Wręcz przeciwnie. Dopóki nie uświadamiasz sobie Istnienia, wymyka ci się
prawdziwe jestestwo innych ludzi, ponieważ nie dotarłeś jeszcze do tego, czym
sam rzeczywiście jesteś. Formy, w jakich ludzie się przejawiają – nie tylko ich
ciała, ale i umysły – mogą się twojemu umysłowi podobać lub nie. Autentyczny
związek staje się jednak możliwy dopiero wtedy, gdy uświadomisz sobie Istnienie.
Kiedy zyskasz w nim oparcie, zobaczysz, że ciało i umysł drugiego człowieka to
zaledwie rodzaj parawanu, za którym wyczujesz prawdziwe jestestwo tej osoby, tak
jak będziesz wówczas czuł własne. W obliczu cudzego cierpienia i nieświadomych
zachowań pozostaniesz więc obecny, w kontakcie z Istnieniem; zdołasz dzięki temu
przeniknąć zasłonę formy i poczuć poprzez własne Istnienie promienne, czyste
jestestwo drugiej osoby. Na poziomie Istnienia wszelkie cierpienie jawi się jako
iluzja. Przyczyną jego jest utożsamienie z formą. Ludzie znający tę zależność
potrafią czasem w cudowny sposób uzdrawiać innych, budząc w nich świadomość
Istnienia. Może się to jednak zdarzyć tylko pod warunkiem, że sam pacjent
dojrzał już do takiej przemiany. Czy to właśnie jest współczucie? Tak. Współczucie to inaczej świadomość głębokiej więzi, jaka łączy cię z
wszystkimi istotami. Ma ono jednak dwie strony. Jedną z nich jest to, że – skoro
wciąż jeszcze żyjesz jako ciało fizyczne – twoja fizyczna forma jest równie
bezbronna i śmiertelna, jak formy wszystkich innych ludzi i wszelkich żywych
stworzeń. Gdy następnym razem powiesz: „Nie mam z tym człowiekiem nic
wspólnego”, pamiętaj, że wiele was łączy: za ileś lat (może za dwa, a może za
siedemdziesiąt – tak czy owak niewielka różnica) obaj będziecie gnijącymi
trupami, potem kupkami kurzu i wreszcie niczym. Jest to mocno trzeźwiące,
skłaniające do pokory spostrzeżenie. Gdy raz ci się nasunie, wiesz już odtąd, że
nie masz specjalnych powodów do dumy. Czy to negatywna myśl? Nie, to po prostu
fakt. Po co zamykać nań oczy? Z tego punktu widzenia między tobą a każdym innym
stworzeniem panuje całkowita równość. Jedną z najpotężniejszych praktyk duchowych jest głęboka medytacja nad
śmiertelnością form fizycznych, łącznie z twoją własną. Praktyka ta polega na
tym, żeby umrzeć, zanim jeszcze umrzesz. Zagłęb się w niej. Twoja forma fizyczna
rozpuszcza się, już jej nie ma. A potem przychodzi chwila, gdy umierają też
wszystkie myśli, wszystkie formy o umysłowym rodowodzie. Ty jednak wciąż
istniejesz –jako boska obecność, którą w istocie jesteś: promienny, w pełni
przebudzony. Nic prawdziwego nigdy nie umarło – tylko nazwy, formy i złudzenia. Dotarcie świadomością do tego nieśmiertelnego wymiaru, do własnej
prawdziwej natury, jest drugą stroną współczucia. Na poziomie głębokiego
odczuwania dostrzegasz wtedy nie tylko własną śmiertelność, lecz poprzez nią
zdajesz też sobie sprawę ze śmiertelności wszystkich innych stworzeń. Na
poziomie formy jesteś tak jak one śmiertelny, a twoja egzystencja jest ciągłym
balansowaniem nad przepaścią. Na poziomie Istnienia uczestniczysz wraz z nimi w
wiecznym, promiennym życiu. Otóż i dwie strony współczucia. We współczuciu
smutek i radość – doznania na pozór sprzeczne – zlewają się w jedno i
przeistaczają w głęboki spokój wewnętrzny, spokój boży. Jest to jedno z
najszlachetniejszych uczuć, do jakich zdolni są ludzie; ma ono ogromną moc
uzdrawiającą i przeobrażającą. Ale prawdziwe współczucie, tak jak je tutaj
zdefiniowałem, wciąż jeszcze stanowi rzadkość. Choć głęboka empatia wobec
cierpienia drugiej istoty wymaga niewątpliwie wysokiego poziomu świadomości, nie
jest pełnym współczuciem, lecz jednym z dwóch jego aspektów. Prawdziwe
współczucie idzie dalej niż empatia czy litość. Budzi się dopiero wtedy, gdy
smutek stopi się z radością: mówię tu o radości Istnienia, wymykającego się
wszelkim formom, o radości wiecznego życia. W stronę rzeczywistości innego rzędu Nie zgadzam się z twierdzeniem, jakoby ciało koniecznie musiało umrzeć. W
moim przekonaniu fizyczna nieśmiertelność jest dla nas osiągalna. Wierzymy w
śmierć i tylko dlatego ciało umiera. Ciało nie dlatego umiera, że wierzysz w śmierć. Ciało istnieje, a
przynajmniej stwarza taki pozór, z powodu twojej wiary w śmiertelność. Ciało i
śmierć są elementami tego samego urojenia, wywołanego przez umysł egotyczny,
który nie jest świadom, gdzie tkwi Źródło życia, toteż widzi siebie jako osobny,
stale zagrożony byt. Stąd złudzenie, że jesteś ciałem – masywnym, materialnym
wehikułem, któremu nieustannie coś zagraża. Widzieć siebie jako kruche ciało, które rodzi się i wkrótce umiera, to
złudzenie. Ciało i śmierć są jednym złudzeniem. Idą ze sobą w parze. Chciałbyś
zachować jedną część tego omamu, pozbywając się drugiej, ale to niewykonalne.
Albo bierzesz całość, albo z niej rezygnujesz. Ale z ciała uciec nie możesz, nie ma zresztą takiej potrzeby. Ciało to
niewiarygodnie wypaczony obraz twojej prawdziwej natury. Kryje się ona jednak
gdzieś w tym omamie, a nie poza nim, toteż ciało pozostaje jedyną do niej drogą. Gdybyś zobaczył anioła i wziął go za kamienny posąg, musiałbyś tylko
dostroić wzrok, żeby uważniej przyjrzeć się rzekomemu posągowi, zamiast gdzie
indziej rozglądać się za aniołem. Stwierdziłbyś wtedy, że kamiennego posągu
nigdy nie było. Skoro wiara w śmierć stwarza ciało, czemu mają je także zwierzęta?
Przecież zwierzę pozbawione jest ego, no i nie wierzy w śmierć... Ale tak czy owak umiera, przynajmniej na pozór. Pamiętaj, że twoja wizja świata jest odzwierciedleniem stanu twojej
świadomości. Nie istniejesz w sposób od tej wizji odrębny, a na zewnątrz ciebie
nie istnieje żaden obiektywny świat. Ten, w którym mieszkasz, z chwili na chwilę
stwarza twoja świadomość. Do największych odkryć współczesnej fizyki należy
zasada jedności podmiotu i przedmiotu obserwacji: to, że obserwowanych zjawisk
nie da się oddzielić od eksperymentatora, czyli obserwującej świadomości, a
zmiana spojrzenia zmienia również przebieg obserwowanych procesów. Jeśli gdzieś
głęboko w sobie wierzysz w odrębność bytów i w walkę o przetrwanie, to wszędzie
wokoło dostrzegasz odzwierciedlenie tej wiary, a twoim widzeniem świata rządzi
lęk. Mieszkasz wtedy w świecie śmierci, wśród ciał, które walczą między sobą,
zabijając się i pożerając nawzajem. Nic nie jest tym, czym się zdaje. Świat,
który stwarzasz i widzisz przez pryzmat umysłu egotycznego, może się wydawać
miejscem mocno niedoskonałym, istnym padołem łez. Ale wszystko, co postrzegasz,
jest jedynie rodzajem symbolu – trochę jak wizja, nachodząca cię we śnie: to
tylko twoja świadomość w ten sposób interpretuje molekularny taniec energii
wszechświata i w tańcu tym uczestniczy. Energia ta jest surowcem tak zwanej
rzeczywistości fizycznej, którą odbierasz pod postacią ciał, ich narodzin,
śmierci lub walki o przetrwanie. Może istnieć – i rzeczywiście istnieje –
nieskończenie wiele zupełnie innych interpretacji, zupełnie innych światów, a
każdemu z nich kształt nadaje świadomość, stwarzająca go swoim postrzeganiem.
Wszelka istota jest ogniskiem świadomości, każde zaś z tych ognisk tworzy własny
świat, chociaż wszystkie te światy są wzajemnie ze sobą połączone. Mamy więc
świat ludzi, świat mrówek, świat delfinów itd. Jest niezliczone mnóstwo stworzeń
o świadomości nastrojonej na częstotliwość tak różną od tej, na której nadajesz
ty sam, że zapewne w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z ich istnienia, podobnie
zresztą jak one z twojego. Wysoko rozwinięte istoty, świadome swojego związku ze
Źródłem i ze sobą nawzajem, zamieszkiwałyby świat, który wydałby ci się zaiste
niebiańską sferą – a mimo to wszystkie światy są w gruncie rzeczy jednym
światem. Stwarzanie naszego zbiorowego świata ludzi dokonuje się głównie na
poziomie świadomości, określanym mianem umysłu. Ale nawet w tym wspólnym ludzkim
świecie zachodzą ogromne różnice między wieloma rozmaitymi „podświatami”, a
kształt każdego z nich zależy od osoby, która mocą swojej percepcji powołuje go
do istnienia. Jak już wiemy, wszystkie światy są połączone, gdy więc w zbiorowej
świadomości ludzkiej nastąpi przemiana, odzwierciedli się ona także w przyrodzie
i w królestwie zwierząt. Taki oto sens ma zdanie z Biblii, w którym mowa jest o
tym, że w nadchodzącej epoce „lew legnie obok jagnięcia”. Sugeruje ono, że może
zaistnieć rzeczywistość zupełnie innego rzędu. Świat, jaki dziś nam się jawi, jest –jak już wspomniałem – w
przeważającej mierze odzwierciedleniem umysłu egotycznego, że zaś egotyczne
majaki nieuchronnie owocują lękiem, w świecie tym panuje właśnie lęk. Podobnie
jak marzenia senne są symbolicznym przedstawieniem wewnętrznych stanów i odczuć,
tak i nasza wspólna rzeczywistość jest głównie symbolicznym odbiciem lęku oraz
grubych pokładów negatywizmu, nagromadzonych w zbiorowej psychice ludzkiej.
Ponieważ stanowimy z naszym światem jedną całość, gdy większość ludzi uwolni się
od egotycznych urojeń, ta przemiana wewnętrzna odbije się na wszelkim
stworzeniu. Staniesz się wtedy mieszkańcem świata, który będzie – dosłownie –
nowy. Nastąpi skokowa zmiana w zbiorowej świadomości ziemskiej. Dziwnie brzmiące
powiedzenie buddyjskie, zgodnie z którym oświecenia ma prędzej czy później
dostąpić każde drzewo i źdźbło trawy, streszcza tę samą prawdę. Według świętego
Pawła całe stworzenie czeka, aż ludzie osiągną oświecenie. Tak właśnie odczytuję
jego słowa: „Wszechświat stworzony czeka z niecierpliwą nadzieją, aż objawią się
synowie boży”. Święty Paweł stwierdza następnie, że całe stworzenie zostanie
dzięki temu odkupione: „Dotychczas bowiem... cały wszechświat stworzony każdą
częścią siebie jęczy niby w bólach porodowych”. Tym, co się rodzi, jest nowa świadomość oraz –jako nieuniknione jej
odzwierciedlenie – nowy świat. To także zostało zapowiedziane w Nowym
Testamencie, w Objawieniu świętego Jana: „I widziałem nowe niebo i nową ziemię,
albowiem pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły”. Odróżniaj jednak przyczynę od skutku. Głównym twoim zadaniem nie jest pęd
do zbawienia poprzez stworzenie lepszego świata, lecz ocknięcie się ze snu, w
którym utożsamiasz się z formą. Kiedy się budzisz, nie jesteś już związany z
tutejszym światem, z tym oto poziomem rzeczywistości. Czujesz, że twoje korzenie
tkwią w Nieprzejawionym, uwalniasz się więc od przywiązania do świata
przejawionego. Nadal umiesz delektować się przemijającymi radościami, których on
dostarcza, ale już się nie boisz, że je utracisz, więc nie musisz kurczowo ich
się czepiać. Chociaż potrafisz cieszyć się rozkoszami zmysłowymi, nie jesteś ich
złakniony; ustaje też ciągła pogoń za spełnieniem, które dotychczas osiągałeś,
dogadzając swojej psychice, tucząc ego. Masz nareszcie kontakt z czymś
nieskończenie większym niż wszelka przyjemność czy rozkosz, większym niż
cokolwiek, co należy do sfery przejawień. Świat w pewnym sensie przestaje ci być potrzebny. Nie jest ci już nawet
potrzebne to, żeby był inny, niż jest. I wtedy dopiero zaczynasz naprawdę uczestniczyć w stwarzaniu lepszego
świata, rzeczywistości innego rzędu. Dopiero wtedy umiesz prawdziwie współczuć i
pomagać innym istotom na poziomie przyczyny. Tylko ci, co wznieśli się ponad ten
świat, mogą stworzyć lepszy. Pamiętasz może, co mówiliśmy o dwoistej naturze prawdziwego współczucia,
pojętego jako świadomość więzi, która łączy cię z wszystkimi istotami, ponieważ
tak jak one jesteś śmiertelny, a zarazem nieśmiertelny. Na tym głębokim poziomie
współczucie zyskuje moc w najszerszym sensie tego słowa uzdrawiającą. Kiedy
osiągasz ten stan, twój uzdrowicielski wpływ opiera się nie tyle na działaniu,
ile na tym, że po prostu jesteś. Każdy, z kim się kontaktujesz, ulega (świadomie
lub bezwiednie) wpływowi twojej obecności oraz spokoju, którym tchniesz. Kiedy
jesteś w pełni obecny, a ludzie wokół ciebie postępują w sposób nieświadomy, nie
czujesz potrzeby reagowania, nie nadajesz więc ich nieświadomym zachowaniom
jakichkolwiek cech rzeczywistości. Nosisz w sobie tak wielki i głęboki spokój,
że wszystko, co spokojem nie jest, znika w nim, jakby nigdy nie istniało.
Przerwany zostaje dzięki temu karmiczny cykl działań i sprowokowanych nimi
reakcji. Zwierzęta, drzewa i kwiaty czują twój spokój i odpowiadają nań. W samym
tym, że jesteś, tkwi nauka – pokazowa lekcja pokoju bożego. Stajesz się
„światłem świata”, emanacją czystej świadomości, plewisz więc cierpienie na
poziomie przyczyny. Plewisz ze świata nieświadomość. Nie znaczy to, że nie możesz jednocześnie uczyć poprzez działanie – na
przykład pokazując, jak wyzbyć się poczucia tożsamości z umysłem, jak zauważać
we własnym życiu nieuświadomione schematy itd. Ale to, kim jesteś, zawsze niesie
z sobą naukę donioślejszą aniżeli twoje słowa, a nawet czyny, i skuteczniej niż
one przemienia świat. Kiedy wiesz, że Istnienie stanowi podstawę wszystkiego i
dzięki tej wiedzy operujesz na poziomie przyczyn, twoje współczucie może się
przejawić również na poziomie działań i skutków, jeśli postarasz się ulżyć
cudzemu cierpieniu, ilekroć je napotkasz. Gdy człowiek głodny poprosi o chleb, a
ty będziesz akurat miał parę kromek, podzielisz się z nim. Lecz nawet jeśli samo
dzielenie się chlebem potrwa tylko krótką chwilę, naprawdę ważny w tym waszym
spotkaniu będzie moment współistnienia, którego chleb jest tylko symbolem.
Chwila taka wywiera głęboko uzdrawiający wpływ. Nie ma w niej ani ofiarodawcy,
ani obdarowanego. Ale przecież ludzie w ogóle nie powinni głodować. Czy możemy stworzyć
lepszy świat, jeśli najpierw nie uporamy się z takimi przejawami zła, jak głód i
przemoc? Przyczyną wszelkiego zła jest nieświadomość. Można łagodzić jej przejawy,
lecz nie uda ich się całkiem wyeliminować, dopóki nie usunie się samej
przyczyny. Prawdziwa przemiana dokonuje się wewnątrz, a nie na zewnątrz. Jeśli czujesz w sobie powołanie do tego, żeby ulżyć cierpieniu na
świecie, to bardzo szlachetnie z twojej strony, ale pamiętaj, że nie powinieneś
skupiać się wyłącznie na sprawach zewnętrznych, bo czeka cię rozczarowanie i
rozpacz. Dopóki nie nastąpi głęboka przemiana ludzkiej świadomości, cierpienie
świata pozostanie bezdenną otchłanią. Pilnuj więc, żeby twoje współczucie było
pełne, a nie jednostronne. Empatia i chęć niesienia pomocy, jaką budzi w tobie
cudzy ból czy ubóstwo, musi być równoważona głęboką świadomością wiecznej natury
wszelkiego życia i zasadniczej złudności wszelkiego bólu. Gdy zyskasz już tę
świadomość, pozwól, żeby wszystko, co robisz, przeniknięte było twoim spokojem.
Dopiero wtedy będziesz działał na poziomie skutku i przyczyny jednocześnie. Przestrzegaj tej zasady również wtedy, gdy popierasz jakiś ruch, który
stawia sobie za cel zapobieżenie temu, żeby głęboko nieświadomi ludzie niszczyli
samych siebie, unicestwiali się nawzajem i dewastowali kulę ziemską lub dręczyli
inne istoty czujące. Pamiętaj: z nieświadomością, podobnie jak z ciemnością,
walczyć się nie da. Jeśli będziesz próbował z nią wojować, nastąpi tym większa
polaryzacja, a każdy z przeciwników jeszcze bardziej okopie się na swoich
pozycjach. Utożsamisz się z jednym z przeciwnych stanowisk, stworzysz sobie
„wroga” i tym sposobem sam również dasz się wciągnąć w nieświadomość. Podnoś
poziom ludzkiej świadomości, upowszechniając wiedzę, a już co najwyżej stosuj
bierny opór. Ale pilnuj, żebyś w sobie samym nie hołubił oporu, nienawiści –
żadnych negatywnych popędów. „Miłujcie nieprzyjacioły wasze”, powiedział Jezus –
co oczywiście znaczy „nie miejcie nieprzyjaciół”. Gdy raz uwikłasz się w działanie na poziomie skutków, łatwo możesz się w
tej działalności zatracić. Bądź stale czujny i bardzo, ale to bardzo obecny.
Poziom przyczyn musi pozostać głównym przedmiotem twojej uwagi, wskazywanie
drogi do oświecenia – twoim głównym celem, a spokój – najcenniejszym darem, jaki
masz światu do ofiarowania.