Strona główna SMN

Ks. prof. dr habilitowany
Włodzimierz Sedlak

Ks. W. Sedlak - biografia
Wszystko musi mieć początek
Syzyfa wcielenie drugie
Homo wchodzi na taśmę
Ewol. wyselekcjonowanie
Człowiek a kwant
Analiza układu bioelektr...
Zakręt ewolucji człowieka
Człowiek przyspiesza rozwój
Centralne sterowanie
Działanie na układ scalony
Homo electronicus...
Przyszły świat homo electr...
Czytelność modelu homo el..
Antropologia od podstaw
Futorologia całkiem inaczej
Homo cosmicus
Electronicus lustruje horyzon
Oto homo zwany electron...
Post Homo

Technologia Ewangelii

Technologia Ewangelii
Wiosna
Lato
Jesień
Jesienny zbiór
Zimowy zmierzch objawienia
W Ewangelii zawsze dziś

Opracowanie Ks. Sobocza

Uwarunkowania życia
Bioelektroniczny model
Implikacje metodologiczno...

Wspomnienie Srokowskiego

Pamiątkowy Kamień Sedlaka
Fundacja im x. Siedlaka

 

SM

TECHNOLOGIA EWANGELII
Ewangeliczne lato

Ks. Włodzimierz Sedlak

PALLOTTINUM POZNAŃ 1989

Redaktor Aldona Fabiś
Projekt okładki i opracowanie graficzne Jarosław Mugaj
ISBN 83-7014-092-0

 

Jezus zapowiadał swoim uczniom, że wróci do Ojca, od którego wyszedł. Dowiedzieli się od Mistrza, że będą lamentować, a świat się będzie weselił. „Malutko, a nie ujrzycie Mnie." Po zmartwychwstaniu Jezus zjawiał się przelotnie tu lub tam, nie przebywał nigdzie stale, jakby przyzwyczajał swoich do ostatecznego rozstania. Nie zostaną wprawdzie sierotami, ale postać Jezusa zostanie wizyjnym wspomnieniem, fotografią noszoną w pamięci.

Kilkanaście szczegółów ewangelicznych przeznaczonych na przyszły zbiór dla samodzielnej działalności i operowania imieniem Jezus czuje się w klimacie Jezusowego życia. Dobra Nowina zwiastowana wszystkim ludom i narodom ma być długim czasowo zadaniem Kościoła.

W „jesiennym zbiorze" czuje się smętek odchodzenia, snują się dymy tęsknot za minionym latem, choć rozpinają się jeszcze srebrne nici „babiego lata". Jesienny zbiór to nie tyle beztroska radość, co zapobiegliwość na przyszłość. Zbiór dobra na trudne dni. Wyczuwa się skrzętność i troskę o nadchodzący czas. Przy tym zostaje się skazanym na samowystarczalność sił. Tutaj samowystarczalność w Bogu. Docierania własnych naturalnych sił przy wpatrzeniu w Boga.

Wyodrębnienie działu „Jesienny zbiór ewangeliczny" jest uzasadnione w działalności Jezusa, choć wszystko, cokolwiek mówił, było przeznaczone na potem, na falę Odkupienia rozlewającą się po świecie.

Wśród radości Dobrej Nowiny głoszonej przez Jezusa wyczuwa się nadchodzące osamotnienie, choć kiedy dwóch albo trzech zgromadzi się w imię Jezusowe, tam On będzie wśród nich obecny - ale nie dostrzegalny okiem. Ten sam, a nie taki sam.

Zdarzenia rozwijają się coraz szybciej, jak gdyby Jezusowi się spieszyło w Jego drogę „stąd". Wyraźnie widać, jak zabezpiecza swoich na czas królestwa Bożego na ziemi bez Niego w widomej postaci. ..Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli." To istotna zasada funkcjonowania sprawy Bożej w jesiennym zbiorze ewangelicznym.

Człowieczy zbiór dobra ciągle jeszcze w świetle Ewangelii w tej najrzewniejszej spuściźnie po Jezusie. Jesienny zbiór Dobrej Nadziei przetworzonej przez człowieka. I tutaj jesteśmy u podstaw nadawania Ewangelii indywidualnych rysów podczas jej czytania i wypełniania. To samodzielne próby dobrego życia według coraz starszej Ewangelii w bezwzględnej skali czasu. Jednocześnie według Ewangelii ciągle dzisiejszej dla każdego człowieka. Dziwnie snuje się analogia Ewangelii do biosfery w filogenetycznej i ontogenetycznej skali. Ewangelia podobnie jak życie jest „filogenetycznie" niezwykle stara, biorąc uwagę Przedwiośnie Objawienia. Jednocześnie Ewangelia jest współczesna dla każdego człowieka w jakiejkolwiek epoce historii. Filogenetycznie Ewangelia ma wiek przynajmniej Abrahama albo pełni rozkwitu czasów Jezusowych. Ewangelia filogenetycznie sięga cesarza Augusta i Tyberiusza. Ontogenetycznie Ewangelia dla mnie jest mojego wieku. Jesteśmy rówieśnikami. I tak może każdy powiedzieć. Co za dziwną korelację nadał Jezus Ewangelii z życiem na planecie Ziemia?

l. Czyś się nie zgodził ze mną na denara? (Mt 20, 10)

Wszyscy są pospolitakami, kiedy pragną zobaczyć, według jakiej matematyki ocenia Bóg człowieka. Nie ma wątpliwości co do tego, że Bóg doskonale się zna na rozwiązaniach. Owa hipotetyczna waga sprawiedliwości trzymana w rękach z miłości musi mieć przedziwne właściwości. Czasami olbrzymie brzemię według wartości ludzkich rzucone wdzięcznie Panu Bogu do stóp waży zaledwie pikogram, czyli 10 -12 grama. W innym przypadku człowiek zdobywa się na niewielki wysiłek dobra i oddaje je Bogu. Waga wykazuje wartości wysokie. Zaraz, dziwna jakaś waga. Znamy wagi dziesiętne, odważnik kilogramowy odpowiada faktycznym 10 kilogramom. Boska waga sprawiedliwości ocen jest niekiedy tysięczną wagą albo nawet milionową. W tym ostatnim przypadku gram dobra rzucony przez człowieka na tę wagę wykazuje tonę, czyli milion gramów. Waga Boskiej sprawiedliwości może być z przemnożnikiem w górę i to z niesłychanie szokującym wynikiem, ale również istnieje w niej mnożnik w dół, gdzie wielkie balasty dobra okazują się puchem ocen.

Jedyny Bóg jest w stanie wziąć wszystkie parametry życia wpływające na taki czy inny duchowy profil. Jeden Bóg może rozłożyć moralną falę wypadkową życia na składowe i przyjrzeć się im dokładnie.

Robotnicy z przypowieści o denarze nie znali się nic na wadze jak zwykli rzemieślnicy doczesności. Niewiasta wrzucająca do skarbony dwie najmniejsze monety nie znała przemnożników wagi Boskiej, ale wspomniał o tym Jezus, że wrzuciła najwięcej ze wszystkich .Tutaj uchylił Jezus nieco charakterystyki Boskiej wagi sprawiedliwości.

Jak Bóg ocenia tego chłopaczynę z lekcji religii, który zdradził sposób modlitwy - „mały jestem, głupi jestem, przebacz".

Ciekawe, jak Bóg postępuje z przeliczeniami niebieskich ciułaczy dobrych uczynków, świadomie dorzucających je do swego konta z dokładnym śledzeniem, jak tam narastają Boskie odsetki. Śmieszna trochę ta Boska „szparkasa", mówiąc z niemiecka. Prawdziwego dobra nie odkłada się na procent. Zostawia się to Bogu i nawet nie wygląda się rykoszetu dobra dla własnej osoby. Nie myślę o tym. To nie do mnie człowiecze - należy.

Matematykę życia pozostawia się Bogu, zarówno w ocenie swych grzechów, jak i pełnionego dobra. Jestem grzeszny. Nie wiem w jakim stopniu. Nie wolno mi się załamać w obliczaniu nadużywanego miłosierdzia. Jest we mnie również coś z dobra. Nie moja rzecz oceniać je, by nie wpaść w zarozumiałość. Mój Bóg mnie nie zawiedzie na analitycznej wadze moich pozytywów i negatywów. To takie ładne, z takim subtelnym taktem wobec Boga. Takie dziecinne w wierze i subtelne zarazem.

Nie wypada być kupcem w sprawach królestwa niebieskiego ani w pozytywach mego życia, ani w naganach. Jak w Starym Testamencie mówili powołani przez Jahwe - „oto jestem". Wiara też jest powołaniem. Jedyna odpowiedź - „Oto jestem tym, czym jestem".

2. Głupich zespolenie

Można się alergicznie wyczulić na głupotę. A może to nie głupota, tylko „inność"? I to mnie tak denerwuje? Może nie chodzić przecież o mnie. Dyskusja Jezusa z faryzeuszami o święcenie szabatu jest wstrząsająca. Woni i osła wpadłych do studni wolno podnieść, upadłego człowieka z ciężkiej i długiej choroby przez szacunek dla Jahwe nie wolno uzdrowić. Co tu pomogła argumentacja Jezusa. Obie strony miały dla siebie rację. Ile tych dyskusji może być z ograniczonymi horyzontami. Przecież znam finał ostatecznej racji... śmierć Jezusa. Śmierć właśnie za tych i za takich. To co innego... Ale co? Próba miłości... Przekonanie za paradoks śmiertelnej ofiary, której dalej się nie rozumie? Tak za życia, jak i po ukrzyżowaniu byli tacy, co rozumieli, byli też nadal nie przekonani. Dlaczego Jezus miał zawsze słyszeć odbite echo swoich słów od takich umysłowości?

Nie widzę w Ewangelii, by się Jezus denerwował sytuacją niepowodzenia prawdy. Z wyjątkiem jednego razu, kiedy uczynił bicz z powrozów i przegonił sprzedawców ze świątyni. To bardziej w moim guście. Chciałoby się również porządek dobra i prawdy poprawić biczem. „Nie wiecie czyjego ducha jesteście." Racja. Nie metoda ewangeliczna. Odpada pomysł.

Nie umiem „credopresury" zastosować dla wtłoczenia komuś Pana Boga do umysłu. Jakoś to nie leży w moim profilu. Mogę jednak zaświadczyć, że między supernowoczesną wiedzą i wiarą nie sprzeczności. Mogę mur nieufności do wiary rozgrodzić sposobem przedstawienia mojego przekonania. Moje przekonania? A komuż mogą być w ogóle przydatne? Że lata analizowałem nietrwałość zastrzeżeń w wierze i poszerzałem geometrię wnętrza na prawdę Bożą? A może jednak komuś...? Głupota, o której mówimy, to pomieszanie pojęć, czyli jazda na własnej karuzeli przekonań oraz ich deficytu. Prostowanie wichrowatych pionów logiki - jeszcze z wplątanym w to Bogiem - jest straszne. W polemicznej stronie Ewangelii to prostowanie skrzywień logicznych wiary przez Jezusa jest oczywiście widoczne. Także mocowanie się Boga z wiatrakami człowieczych myśli. Wreszcie śmierć z głupoty otoczenia.

Czy na świecie zawsze musi być hegemonia głupich i dopiero z takiej mieszanki krystalizuje się dobro niewspółmierne do ilości zła? Czy tolerancja zwana w Ewangelii miłością bliźniego musi być zawsze szacunkiem do spolaryzowanego mózgu w kierunku tylko prawdy ego? Rozumie się, dlaczego Bóg oczekujący zmiany daje swoją łaskę, gdyż mózgi z filtrem przepuszczającym tylko ego-prawdę nigdy by niczego zrozumiały. Co gorzej, nawet siebie.

I to jeszcze szanować trzeba wolną i niekiedy pomyloną bo tak czynił Bóg i nie należy wyznawcom Boga siłą korygować cudzego sposobu bycia. Mało jeszcze. To nietolerancja znajdująca się w kodeksach prawnych. W Ewangelii taka tolerancja nazywa się miłością bliźniego.

Co tutaj się szamotać? Co poszukiwać własnych rozwiązań w sprawach, które Jezus rozstrzygnął? To już nie kwietna łąka nad jeziorem Genezaret pełna anemonów. To realizm codzienności ewangelicznej. Widocznie to jedyna droga do zmajoryzowania dobra na świecie. Niczego nie wymyśli się tutaj. Chrześcijanin musi mieć wspaniałomyślność swego Mistrza, jeśli ma być rzeczywistym, a nie jedynie honorowym wyznawcą.

Lewą stroną głupoty jest wolna wola i tolerancja dla niedorzeczności. ci. Przynajmniej według mnie. Od tamtej pory muszę sobie powiedzieć, że głupoty, ciasnej głowy, pokarbowanej logiki nie przekonam ani argumentami logicznymi, ani teologicznymi czy naukowymi, a może tylko rzeczowymi, gdybym mógł cuda czynić. Upór mylnych autoprzekonań jest tak wielki, że nawet Boskie tło zamienia na satanizm dopatrując się złego w cudach. Nie ma dzieła Bożego, które nie dałoby się przenicować. Czy to już pogranicze grzechu, dla którego nie ma przebaczenia ani w tym, ani w przyszłym życiu? Uchowaj Boże i czyń dalej cuda wyłącznie sam. Jest niemożliwe - Bóg sam nie był w stanie zniwelować głupoty żadnym argumentem. To rachunek statystyczny dobra i zła, błędu i prawdy, racji i pomyłki.

Nauka ewangeliczna jest trudna na tym odcinku: prawda, miłość do ograniczonego, uszanowanie cudzego przekonania, jeśli mi nawet nie odpowiada, świadomość, że muszę mieć przeciwników i na to nie ma rady, o ile uznaję wolną wolę. Wyrozumiałość dla niedorzeczności, powolne kształtowanie się prawdy, konieczność wzmożonej pracy nad gruntowaniem prawdy. Pytanie - czy ja nie jestem bez błędu? Czy potrafię być wyznawcą Chrystusa wśród przeciwności? Świadomość, że nie w całej pełni udało się to Jezusowi...

Druga świadomość, że przesunięcia w rejestrach mózgu może naprawdę skutecznie dokonać tylko łaska Boża. I moja cierpliwość. Dokąd? Jak długo? Za jaką cenę? Miłości? Z orzeczeniem, żem safanduła pozwalający się bić po twarzy? Dosyć tego, jestem tylko człowiekiem. Głupca nic ani nikt nie przekona. Nie zmieni żadne moje zachowanie. Mam jedno życie i mając coś do powiedzenia nie mogę jak Słowacki czekać z przekonaniem, że „moje za grobem zwycięstwo". W poezji to wychodzi. Ale w życiu konkretnym?...

„Kto nie weźmie krzyża swego i nie naśladuje Mnie, nie jest Mnie godzien" (Łk 9,23). A jeśli moim krzyżem jest mieć coś do powiedzenia i być jedynie Don Kichotem walczącym z wiatrakami racji naukowej? Czy taki krzyż rozwlekły w czasie nie jest straszniejszy niż dostać w policzek od Jezusa w postaci Jego bliźniego? Czyja tu prawda? Kto potrzebuje mojej racji? Ja czy Bóg? Na pewno ja, ale doświadczenie i wieloletnia obserwacja mi wskazały, że moja racja, mój, nazwijmy to, autorytet może skuteczniejszym uczynić słowo Boże i łatwiej trafić do przekonania.

Sprawa jest w ogólnym rozrachunku bardziej dziełem Bożym niż moim. A jeśli Bóg się obejdzie bez mojej drabiny, po której mogę się wspiąć dla lepszego wytynkowania Pana Boga? A jeśli Mu to niepotrzebne? Nie mam nic do powiedzenia.

Jeślim, Boże, zbędny zupełnie, pozwól mi samotnie walczyć o prawdę bez nienawiści do nikogo, z absolutnym tolerowaniem głupich, których nigdy tak nie chcę nazywać, podobnie jak nie lubię słowa "wróg", bo to przekreśla miłość.

Byłem samotny w walce o ideę, prócz Ciebie nie miałem nikogo. Jeśli mnie odstępujesz, zostaję kompletnie sam. Pozwól, że będę Cię prosił po dawnemu, byś mi błogosławił, jeśli tego jestem wart, wart przed Tobą. Gdybyś mnie kiedyś potrzebował, jestem - jak kazałeś - z krzyżem osamotnienia w walce. Przyjmując policzkowanie Twoje wykonane przez bliźnich, w których kazałeś siebie widzieć, biorę... A może ktoś inny będzie mnie kiedyś dla Ciebie potrzebował? Drogi łaski bywają nie tylko proste, ale również koliste i meandrujące.

A jeśli Bogu spodobało się kogoś prowadzić do mądrości przez zrobienie go kilka razy głupcem, celem upokorzenia i zarozumiałości? Ciekawa metoda. U Boga jest wszystko możliwe. Co to szkodzi przed habilitacją ogłupić kogoś zaskakującym pytaniem błędnie postawionym, o czym nikt nie wiedział. Co to szkodzi wypuścić bliźniego na fałszywe drogi podczas konsultacji naukowej, a potem trzeba publicznie przeprosić oraz odwołać błąd. Czy wreszcie list rady wydziału, gdzie mają dołączyć „obce ciało" do klanu uczonych. Podwójny policzek, gdyż istnieje w nim porada douczenia się w dwu kierunkach jednocześnie. Nie ma wątpliwości, że w takich sytuacjach bezpośrednio Bóg wybiera drogę wiodącą do celu.

A jeśli Bóg po takim starcie wiedzie wysoko, czy nie było błogosławione dźwiganie niebywale twardego krzyża? Bliźni byli je narzędziem. Działał bezpośrednio Jezus. Krzyż może nie być cierpieniem. Krzyż może być wyrazem miłości. Dziwny jest ten Jezus z Nazaretu.

3. Co to jest Ewangelia?

Ewangelia nie ma nic z formalizmu i ustalonego ceremoniału. Nie zapowiadają jej żadne afisze o krzykliwych barwach ani emocjonujące obwieszczenia. Ewangelia staje się to tu, to tam. Jej ośrodek przenosi się jak dowolny spływ wody uporządkowany topografią. Jest doraźnym wkraczaniem Boga, kiedy i jak chce. Tworzy się Ewangelia wszędzie na obiedzie u faryzeusza Szymona, w łodzi Piotra, na Górze błogosławieństw, w drodze do Emaus, w dotykaniu ślepych i trędowatych, w przebaczeniu grzechów paralitykowi, podczas rozgrzeszenia Marii z Magdali, w scenie opłakiwania win podczas uczty, kiedy jawnogrzesznica stanęła u nóg Jezusowych, oblewała stopy łzami i wycierała włosami. W błogosławieństwie dzieci oraz uzdrowieniu opętanego z Gerazy. Ewangelia tworzyła się przy Jakubowej studni w rozmowie z samarytanką i w nocnym spotkaniu z Nikodemem. Przy połowie ryb i burzy na jeziorze. Wśród kwitnących anemonów i w domu Piotra z chorującą teściową. W przypowieściach i cudach. Na rynkach miast i w bożnicach.

Ewangelia tworzyła się na różnoraki sposób wykorzystując zwykłe okoliczności życia, nie wyłączając ludzi spoza nawiasu Izraela, jak Zacheusz, celnicy, setnik.

Idąc, głosił Dobrą Nowinę. Nie oglądał się, lecz wiedział, że idą za

Wiedział też, że jest siewcą i Jego ziarno ma koleje, jakie przewidział w przypowieści. Część słucha i czyni, inni cieszą się z upojnej chwili życia, lekkością i zabawnością życia zagłuszają wzrost ziarna, innym ptaki wydziobują, choć siew przyjęty z radością. Ewangeliczna dola głosiciela nie jest łatwa.

Wreszcie polemika z głupimi znawcami Prawa Mojżeszowego, dyskusja z wichrowatym na umyśle i daremne odkręcanie przekręconej logiki, przewidywanie podchwytliwych słów, stanie na straży prawdy, prostowanie wykoślawionych dróg Bożych w człowieku, przyjaźń serdeczna rodziny w Betanii, ukochanie swoich uczniów, sekretne wyjaśnianie im trudności na bezludziu.

Dziwna to Ewangelia - żyła tętniącym słowem tylko przez trzy lata, a zrewolucjonizowała świat.

Później Ewangelia bezbrzeżnego cierpienia dyktowanego miłością do Ojca i ludzi. Ewangelia kilku godzin, nawet niecałej doby od pojmania do ukrzyżowania. „A gdy pociągnę wszystko"... Krzyżem. Wreszcie Ewangelia zwycięstwa nad śmiercią i nad szatanem. Krzyż zdruzgotał niewybaczalne zło, a Zmartwychwstanie rozbiło śmierć. Zostało jeszcze czterdzieści dni na głoszenie Ewangelii ze sporadycznym ukazywaniem się i apologią Zmartwychwstania.

Dziwnie krótka Ewangelia. Nie było nawet czasu zorientować się w biegu wypadków. Jezus nauczał jakby w przechodzie przez świat. Nie był stąd. Poszedł tam, skąd przyszedł.

Został tekst pisany przez uczniów i autentycznych słuchaczy z pierwszej ręki, może nawet z dziesiątej, gdy o Łukasza chodzi. Został bez intencji zamknięty cykl urzekającej prostoty, kronikarskiej notatki, w taki sposób podanej, że jest nieśmiertelna w swej prostocie.

Ewangelia to słowa rzucanie przez Boga przechodzącego po ziemi w przeraźliwie krótkim czasie z nieobliczalnymi konsekwencjami.

Ewangelia to Bóg na ludzkich ścieżkach. Bóg grzeszników i społecznie wydziedziczonych. Bóg - Przyjaciel biednych na duszy i ciele. Wzmocnienie słabych. Dowartościowanie pozbawionych ceny światowej. Bóg dźwigający upadłych, rannych złem, poszukiwacz przepadłych wartości ludzkich.



Dopiero sam Bóg uwydatnił wdzięk i piękno człowieczeństwa. Do góry głowa, upadli i mali, skoro Bóg dla nas stał się najmniejszy.



4. Co o tym myśleć?...

Zachciało Mu się osłaniać moją lichość doczesną według samego sposobu od niemowlęctwa do głębokiej starości. Bóg musi mieć swą historię w naszym życiu. Bóg nie jest zbiorem epizodów życia z niezamierzoną przypadkowością. Narasta warstwami zdarzeń historycznych i dobrze, że tak jest. Świat Ewangelii musi znaleźć swe mię w życiu każdego człowieka. Nikt postronny nie zrobi, by dokonać choćby najogólniejszego przeglądu Boskich spraw w sobie.

Boże, staję oniemiały przyglądając się coraz dokładniej zdarzeniom, jak podstawiasz ręce aniołów amortyzując moje nieszczęścia.

Nie wiem, dlaczego Twoja misja zlecona aniołom upatrzyła sobie to właśnie życie? Kochasz je więcej niż inne, czy to ogólne prawo? Chciałeś bym doświadczył wszystkiego, co ewangeliczne: cuda jako zjawiska codzienne, przewidywanie przyszłości, która ziszczała się w ciągu kilku dni albo nazajutrz. Spełniły się Twoje proroctwa i widziałem ich urzeczywistnienie, które dzięki wierze mogłem odnieść do Ciebie. Skąd ten blask życia, według tytułu jednej książki nie przeze mnie pisanej? Skąd ten blask? Od Ciebie. Wiem. Mogłem uwierzyć w to, co robię, bo oparte jest o Ciebie. Przedwieczna Mądrości. Wiedziałem, że poza mną stoisz Ty i zamiast chleba łamiesz tym razem prawdę ze mną.

Doznałem czaru Twych łąk z Góry Błogosławieństw i jeziora Genezaret w wyobraźni i autentycznie oglądając je w zachwycie. Gdybym nawet nie był tam, to wyobraźnia idąca od dziecka na podstawie obrazków z podręcznika szkolnego historii biblijnej, miała jakiś swój autentyzm wyczuwany młodzieńczą duszą i niewiadomą w genezie.

A może to wszystko jest zaciągniętym długiem na czas pisania o ewangelicznej ziemi... Nie, nie pasuje tutaj. Do Ewangelii trzeba się urodzić i jakoś przygotować. To książka, której potencjalne pisanie zaczęło się we wstępnych klasach gimnazjalnych i sięgało powoli swego apogeum. Rozumiem. To wszystko, co w życiu było, miało swój nieznany sens i urok - nadanie Ewangelii tła współczesności z wszystkimi rekwizytami najbardziej opanowanymi, jak cuda i proroctwa, jak dosłowność i alegoryczność interpretacji. Pisać na żywo a zamarłe echo wskrzesić przez historyczne wyciąganie wspomnień.

Nie wierzy się praktycznie w anioła, dopokąd ktoś jakby zesłany z nieba nie zajmie się moją nędzą. Od dziecka szeptana mc „Aniele Stróżu mój"... staje się kontynuacją dziecięcego wieku, ale nie posiada ciepła autentyzmu w moim życiu. Jak dobrze być sceptykiem, ale myślącym. Sceptykiem zestawiającym wypadki w szereg skutkowo -przyczynowy, nie wyjaśnialny na innej drodze łebskiego czy naukowego myślenia. Niekiedy w życiu staje się oniemiałym. Przed chwilą miało miejsce zdarzenie, którego nie mogę wyjaśnić moim wytrenowanym mózgiem. Czy „coś" czy „ktoś" się tutaj wplątał? Nie jestem przesądny, ale wierzę w ingerencję czegoś, co jest ukryte w sejfach przyrody i nie ukazuje się na co dzień. Koboldów nie ma. Strzygi wyginęły. I został - Ktoś. Czy posłał kogoś? Nie wiem. Wiem, że coś dla mnie niepojętego się stało. Nie pierwszy raz. Sceptyka trzeba długo przekonywać nie jednym przypadkiem ani tak zwanym bardzo dobrym trafem.

Nie przepraszam nikogo za moją wiarę. Nie żądam też od nikogo, by mnie przepraszał za brak moich przekonań w jego życiu. Rozumie się niewiadomą, jeśli Bóg wydeptał drogę poprzez moje życie i wytworzyła się historia we mnie.

Kto ma kurze doznania sporadycznego dziobania prawem rozrzutu pszenicy lub kamyków, niczego nie zobaczy oprócz podwórka - jak kura.

Gdybym nie był logiczny, musiałbym przyjąć, że przypadki mogą się powtarzać nagminnie. Z dwóch szaleństw wybieram mniejsze - kto mnie niósł na rękach przed ułamkiem momentu?

Ewangelia to takie dziwne wymieszanie w moim garnuszku życia, że niemożliwe jest dokładne frakcjonowanie na moje i Boskie. Tu wszystko nadzwyczajne i codzienne, jakoś nastrojowe i powszednie. Dopiero w dużej akcji wyłania się Bóg z konkretną interwencją. I znowu wszystko zwyczajne i banalne, jak w każdy poniedziałek, czasami w czwartek. I jest dziwnie dobrze w tym zdawałoby się nie rozstrzygnięciu, co czyje.

Lubię Ewangelię na co dzień. Bezpretensjonalnie. A tak jakoś blisko Jezusa. To zwykłość mi Go przypomina tak często codziennie. Tak chyba wygląda Ewangelia „sproszkowana" na co dzień. Niedostrzegalna przez innych. Jak procesy mojego ciała i mojego ducha.

Lubię zwykłość nietypowości. Takie jest właściwie ewangeliczne życie.

5. Ewangeliczny egoizm



Liturgicznie modlimy się w liczbie mnogiej za społeczność ludzką. Czy mogę jednak wyrazić swe przekonanie i mówić o moim Bogu? Prośba, żeby mi wybaczył grzechy, jest jedynie w liczbie pojedynczej. Nie mogę orzekać i nie wolno mi tego robić, żebym kwalifikował stopień grzeszności u innych. Czy to równoznaczne, że cały Bóg jest mój, przywłaszczyłem Go prywatnie? A reszta? Czy wolno zagarniać wszystko, przecież jeszcze inni zostali do zasilania się Bogiem, jest ich także.

Czy ma sens nieegoistyczne przekonanie, że Bóg mnie nieskończenie kocha, że, opatrzność Boską zaskarbiłem sobie w stopniu nieskończonym, a miłosierdzie Boże musi On okazywać mi bez końca, boi naprawdę żal?

Czy Jezus cierpiał nieskończenie za mnie i umarł wyłącznie za mnie? Umarł i cierpiał personalnie za mnie całym ogromem bólu i umarł za mnie mianowanego w sposób nieskończony? Czy mogę wreszcie spodziewać się, że kiedyś w stanie zbawienia Jezus będzie całkowicie mój, posiądę Go dla swej wyłączności posiadania nieskończonego Dobra?

I dziwna rzecz - nie do wiary, a jednak mogę uprawiać ten egoizm ewangeliczny. Nikogo bowiem nie wykluczam od identycznego samolubstwa. Jest to nie tyle wynik mojej wspaniałomyślności, ile nieskończonej istoty Bożej. Trochę na paradoks zakrawa, ale niezwykle wielka liczba zbawionych, a na ziemi cierpiących nie może wyczerpać
nieskończoności. Mogę wszystko zagarnąć z Jezusa dla siebie.

Nieskończoność można brać jedynie nieskończonościami i zawsze jeszcze nieskończenie zostanie.

A więc mój egoizm jest tylko pozorny.

Przenosimy problemy salonowo-podwórkowe na Jezusa i trudno nam się wykołować z dziwnego akceptowania Boga dla siebie. Nie znamy przede wszystkim rachunku nieskończonościowego ani nie mamy pojęcia o nieskończoności. Nieskończoność jest niewyczerpywalna. Nie może Bóg się udzielać w sposób frakcjonowany czyli po kawałku, zostawiając taką resztę, by jeszcze starczyła dla obdzielenia innych. Gdyby ludzi przybywało drugie tyle co roku a sam proces pomnażania ludzi trwałby milion lat, to ilość osobników ludzkich będzie zawsze skończona. Nawet ta olbrzymia ilość ludzi nie może wyczerpać nieskończoności zasług Jezusa. Można sobie powiedzieć z całym przekonaniem - Jezus umarł za mnie imiennie. Kocha mnie również imiennie i to nieskończenie, bo nieskończoność Boska pomieści indywidualnego człowieka w sposób niewyczerpywalny.

Boga starczy dla każdego człowieka w całości. Możemy Jego miłość uważać za całkowicie udzielającą się każdemu. Bóg jest niepodzielny i nieskończenie wystarczający dla wszystkich. Umarł rzeczywiście za mnie, wcale nie w poetyckiej wersji. Poza mną stoi cała opatrzność Boska do mojej dyspozycji. Mogę jak każdy inny człowiek powiedzieć z całym przekonaniem - mój Bóg, w zupełności należy do mnie.

Jezus jest mój w całości, to znaczy nie patrzy na mnie jak na jedynkę w liczniku, a w mianowniku pięć miliardów. Nie jestem dla Boga ułamkiem ludzkości. To relacja jeden-Jeden.

Dziwna matematyka. Bynajmniej, wynika to z natury Boga, ale również z pojęcia Nieskończoności.

Jaki ładny ten egoizm ewangeliczny. Wszyscy mamy jedynego Boga j każdy z nas ma całego Boga. Jakieś „eucharystyczne samolubstwo" nawet w nieobecności Eucharystii. W Eucharystii ta matematyka jest jeszcze bardziej widoczna.

Jakaś dziwna nietypowa matematyka u Jezusa. Pierwsi będą ostatnimi, ci z samego końca pierwszymi. Najmniejszy na ziemi jest największy w królestwie niebieskim. Przysparza sobie człowiek wartości kochając, nawet minimalizuje miłością wielkość grzechu. Niczego nie przybywa człowiekowi przez aplikowanie sobie nieskończonego Boga. Bóg ma swoje rozrachunki. Tyle jest pewne u Boga - nie jestem zerem.

6. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego

Tajemnica w nas leży, nie w Bogu. Tajemnica istnieje wtedy, jeśli coś przewyższa zdolność poznawczą. Naszą ignorancję określamy wdzięcznie tajemnicą, przypisując ją obiektowi nieodczytanemu. W odniesieniu do Trójcy Świętej od czasów św. Augustyna, który podobno 15 lat daremnie myślał nad nią, wiele się zmieniło w poznaniu ludzkim. Operujemy pojęciami oddziaływań, siły, energii, obserwatora stanów, symetrii, wektora. Prawda, że to wszystko rekwizyty poznawania materii, ale przy użyciu abstrakcji, modelu i jego czytelności, wyobraźni naukowej zawiłych problemów można nieco przybliżyć tajemnicę. Nie tylko, że można, ale powinno się przybliżyć tajemnicę wiary do granic możliwości, chociaż istotna sprawa pozostanie niewiadomą. Jak dużo wiemy o tajemniczym przedmiocie, jeśli potrafimy go sobie wyobrazić, rozłożyć na myślowe elementy albo jakoś logicznie sobie poukładać rzekomo zrozumiałe fragmenty.

W Ewangelii mamy tę dogodność, że sama tajemnica nie jest l naszym domniemaniem. Tajemnica została „przyniesiona" przez Jezusa na „sposób" ludzki przybliżona. Jezus posłużył się naszymi analogiami ojca, syna i ducha. Są to terminy i pojęcia obiegowe. Tajemniczość polega na czym innym. Na jedynym Bogu manifestującym się troisty sposób, przy tym każdy ze sposobów jest odmienną Osobą i mimo wszystko jednym Bogiem, chociaż każda z Osób jest również Bogiem. Troistość w jedności i jedność w troistości, to objawiony zakres prawdy Bożej. Tyle można by się dorozumieć, że Bóg daje człowiekowi jako łaska, wtedy gdy oddaje się w parametrze Natura czasu jest jednak niewiadomą w fizyce. Bóg łączy się z „materialnym" czasem czy „energetycznym", albo zmieszanym w jakiś sposób z materią. Można by powiedzieć, że dla człowieka łaska Boża jest całą Trójcą oddającą się w czasie człowiekowi.

Dzieło stworzenia światów i podtrzymania ich w egzystencji jest szczególnie przynależne Bogu Ojcu, choć bierze w nim udział cała Trójca Święta. Dzieło Odkupienia człowieka, złączenie materii z Synem Bożym oraz wszelki sąd nad aplikacją Odkupienia w ludziach to zadanie Syna Bożego przy udziale również dwóch innych Osób Boskich. Rozdawnictwo darów, mobilizowanie aktywy Boskiej w człowieku i Kościele, historia Odkupienia realizująca się w czasie to dzieło Ducha Świętego ale również z udziałem dwu innych Osób.

Obserwujemy zespolenie Boga zawsze z materią - przez jej stworzenie i rozrząd Wszechświata, Wcielenie i Odkupienie, Boskie kontynuowanie darów Ducha Świętego po wieki istnienia świata.

Sytuacyjny „model" Trójcy Świętej można sobie wyobrazić przy dzisiejszym stanie naszego rozeznania materii w fizyce. Pozostaje mimo wszystko tajemnica Trójcy Świętej. Zdajemy sobie sprawę, że zastosowanie wiadomości w odniesieniu do materii nie może być inne jak tylko przez analogię. Do tej analogii upoważnia nas Wszechświat –dzieło Boga Ojca, Odkupienie dokonane przez Syna Bożego przyjmującego materię w Inkarnacji, łaskę Boga podającego się w Trójcy udzielanej w czasie człowiekowi. Jest to stymulowanie natury ludzkiej do Bożego życia przez dary Ducha Świętego. W taki czy inny sposób Trójca Święta łączy się zawsze ż materią, tworząc ją, przyjmując, aktywując lub udzielając się jako łaska w czasie.

Tajemnicą zostaje sam fakt troistości personalnej w jednej naturze Bożej, trójosobowość w tym samym jedynym Bogu i mechanizmy personifikacji Osób Bożych w jednym niepodzielnym Bóstwie.

O Trójcy Świętej wiemy jedynie z Objawienia. Mimo posunięcia naszego poznania znacznie naprzód od czasów Augustyna tajemnica zostaje problemem otwartym.

Nasze wnioski z wyznawania wiary w Trójcę Świętą. Swoje stanowisko człowieka umieścić muszę między Wszechświatem a Jedynym Bogiem w Troistości Osób. Moją wiarę łączę z Wszechmocą, Mądrością i Miłością z prawem dojścia do mojego Boga. W imię znaku Trójcy Świętej sięgam największej tajemnicy, najbardziej skrótowo wyrażając swe przekonanie wiary. Ja, człowiek, mogę stanąć u wrót największej tajemnicy z niemym zachwytem. Jezus przyniósł pełnię Objawienia

0 Bogu. Czym jest człowiek, że mu wolno tak głęboko sięgać myślą?

7. Doniesiono Jezusowi...

Informacja była zawsze właściwa danej epoce. Informacja radosna i tragiczna. Informacja ustawicznie coś mówi, coś wyraża. Pytanie, co? Doniesiono Jezusowi. Informacyjną plotkę kursującą w Jerozolimie. Informację przerażającą... Wieża w Siloe obaliła się grzebiąc osiemnastu Jerozolimczyków (por. Łk 13, 4). Jak reaguje Jezus na informację ludzką. Współczuciem, lękiem, przerażeniem, zaskoczeniem?

„Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie." Informacja jest dla Jezusa epizodem, z którego można wnioskować o szerszych regionach zdarzenia, którego nie dostrzegają informatorzy. Jezus widzi informację w wymiarze Boga i Jego spraw. Tak walące się mury Jerozolimy zdobywanej przez rzymskie legiony pogrzebały za 40 lat Jerozolimczyków.

Jezu, mamy Ci do przekazania naszą informację sprzed kilkunastu godzin, informację udokumentowaną zdjęciami, statystyką, orzecznictwem biegłych i naocznych świadków. Około 11 godziny w sobotę 9 maja 1987 roku płonął stos ofiarny 183 żywych ludzi palących się w 70 tonach benzyny. Niejeden stos ofiarny, jaki zna historia w czasie pokoju. Przypadkowy człowiek znajdujący się w pobliżu dla sobotniej rekreacji sfotografował olbrzymią czarną chmurę płonącej benzyny, a w niej 183 osoby na ofiarnym stosie cywilizacji. W dwa dni później podano imienną listę ofiar z miejscowością pochodzenia i datą urodzenia.

Donosimy Ci, Jezu, o tej nieludzkiej w grozie ofierze dzięki środkom przekazu, na polskiej ziemi, w naszej Warszawie. . Donosimy Ci, Jezu... Nie wiemy, co i jak myśleć trzeba. Szukamy i czekamy orzecznictwa biegłego... Czy Ci potrzebna taka ofiara ludzkości? Do czego? Za co, czy po co? Czekamy...

„Jak czytacie w Piśmie Świętym?" Jezus w swej kontrowersji często zalecał konfrontację z Pismem Świętym, na które przecież oponenci się powoływali „Jak czytacie w analogicznym wypadku z walącą się wieżą w Siloe . Odpowiedziałeś naszym stylem informacyjnym vide tam i tam... Prawda, zabrałeś głos na mrożącą informację. Reagowałeś zawsze w aspekcie Boga i człowieka. Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Wieżę w Siloe budowali tamtejsi architekci. Człowiek jest ustawicznie taki czy inny, uzależniony od własnej techniki. To nie ofiary zrządzenia Bożego. To ciągle użytkownicy swej własnej cywilizacji giną. Śmierć w płonących czołgach wymyślił człowiek dla człowieka. Komory gazowe, macerowanie żywych ciał toczącą się gąsienicą czołgu to dzieło cywilizacji. Śmierć na storpedowanych tankowcach, atomowy podmuch Hiroszimy, to cuda konstrukcji ludzkiej. Tam się pytania kieruje. Nie do Jezusa. Jezus odpowiada z wizji Boskiej. To dzieło cywilizacji i rozumu ludzkiego. W aspekcie Bożym ma jedyną odpowiedź- wszyscy tak zginiecie. Jeśli cywilizacja będzie jedynym wyścigiem człowieka z szukaniem tylko w zgorzałych szczątkach. Pytamy w przeraźliwym momencie Boga o przyczynę, a zwłaszcza sens tragedii. Nigdy człowieka. Sprawca ma jedynie prawo pytania Boga.

Przerażające momenty świata muszą, według ducha ewangelicznego, czegoś człowieka nauczyć. Są okazją do refleksji, zadumy, korekty błędów, przypomnieniem sobie własnego bilansu zła. Dlaczego jedynie pytamy Boga o wyjaśnienie tragizmu spowodowanego przez człowieka?

Ewangelia nie zna bezmyślności. Pod tym względem nawet jest niezwykle humanistyczna. Sprawy Boskie i ludzkie wymagają myślenia nawet bez katastrofizmu.

8. Człowiek w akcji - praca

Praca - błogosławione przekleństwo utraconego raju. Praca - dopuszczenię człowieka do twórczego dzieła Boga. W taki sposób zaszyfrował Bóg zarówno pracę, jak i naturę życia. Kara, powinność, radość działania, niepowodzenia i trudy. Błogosławione zmęczenie, i życie trzeba dopiero odkrywać w sobie.

To nie praca fizyków - pokonywanie bezwładności materii pewnej drogi po przyłożeniu siły. To praca wobec tego nie maszyny ani konia w zaprzęgu. Praca jest przywilejem człowieka i potrzebą człowieka. To udział w twórczym dziele Boga przez rozpoznawanie i dalsze mnożenie możliwości tkwiących w przyrodzie i człowieku. Praca musi dawać wyniki i zmęczenie, musi upajać, mobilizować.

Tylko człowiek ma symbol pracy - chleb. Zamknięte w nim słońce i trud, nadzieja i radość, pokój sytości. Bóg karząc nawet człowiek się wspaniałomyślny w sprawiedliwości. W tym rozumieniu każda człowieka staje się Jego błogosławieństwem. Błogosławioną winą.

Kto czuje nieco, że jego praca jest jakimś udziałem w twórczym działaniu Boga, ten kocha własną pracę. Praca jest właściwie modelowaniem i kształtowaniem przyrody. To nie jest przesadą, że nas

Bóg powołał do czynienia sobie ziemi podwładnej. Wszystko czegokolwiek dokonano w lepszym i piękniejszym urządzaniu przyrody jest człowieczą twórczością. Dla odróżnienia od naturalnego piękna przyrody nazywamy to techniką. Błogosławieństwo Boże towarzyszy trudnościom naszego teoretycznego poznania i trudnościom konstrukcyjnym nowych urządzeń naszego życia. Człowiek to żywa jednostka krzątająca się wokół przyrody. Inna rzecz, że Pan Bóg patrzy na nasze najpoważniejsze nawet zamiary i starania jak dobry ojciec na zabawę dzieci w piasku, budowle piaskowych pałaców, tuneli. Nasza cała ruchliwość jest tylko nieskończoną miniaturyzacją tego, co On czyni.

Mimo wszystko mój rozmach pracy sięga od minus nieskończoności do plus nieskończoności. Bieżnia mojej pracy nie przeraża Boga. On się nie lęka mojego rozpędu w nieskończonym wahadle problemów. Nie boi się mechaniki kwantowej ani kwantów energii. On pierwszy o nich wiedział przed nieskończonym czasem. Moja wichura myśli nie zagraża Mu w niczym. Bóg sam błogosławi w tym rozpędzie, kieruje i daje dziwne wyczucie prawdy, zanim się człowiek pogrąży w rozeznaniu. Jakakolwiek praca podjęta przez człowieka wyzwala w nim Jezusa. Ideałem jest stworzyć z pracy Bosko-ludzką syntezę poszukiwania prawdy. A może rzeczywiście ten odprysk Bożej natury w nas wyzwala zapał, nieustanność wysiłku, zatopienie się w Nim i w robocie. Tworzenie w Nim, przez Niego, faktycznie dla Niego i dla takich jak ja.

Chleb jest wynikiem pracy wielu ludzi i tego samego Boga.

9. Zaplątani w materię...

Zaplątaliśmy się w materię i nie potrafimy się z niej wygrzebać, a nawet za żadną cenę tego nie pragniemy. W związku z tym uprawiamy często ekwilibrystykę niewierzącej wiary. Co za paradoks biologiczny. Człowiek musiał się przez prawie pięć miliardów lat przebijać z materii do stadium wyzwolenia twórczej myśli. Będąc u pomyślnego celu wykręcania się z czystej materialności, dochodzi do wniosku, że kiedy materia organizmu się mu skończy, definitywnie oznacza to jego finał. Aż żal patrzeć na tego rodzaju niedorzeczność. Tak jednak jest. Tyle Przedstawia człowiek kalibrowany na wadze biologicznej.

Dalszego ciągu uduchowienia człowieka dokonał Jezus przyjmując ów biologiczny paradoks na siebie. Jezus swoją naturalną śmiercią dokonał ostatecznie aktu stworzenia Wszechświata i biosfery z człowiekiem. Rozluźnił niejako węzeł życia z ciałem i to całkiem nietragicznie. Fizycznym prawom materii nadał Jezus duchowy epilog. Inaczej człowiek po miliardach lat filogenetycznego wyzwalania się doszedłby do krawędzi bezcelu, trafiając jedynie na śmierć. Zwycięstwo bezcelu kończy się Zmartwychwstaniem. Jezus ukazał niejako po drugiej stronie urwiska trwanie przez Zmartwychwstanie, wiekuistą i nieśmiertelną egzystencję. Tylko wszystko zostało tak wyciszone, że nawet głos Objawienia zdaje się dochodzić tak blisko, że nawet łaska musiała stać wyciszonym ogniem Bożym, by nie strawił biotycznej człowieka. Może po to, by nie przypisywać Bogu wchłonięcia człowieka przez siebie.

Jezus zjednoczył boskość z naturą materialną ciała i te obie przekazał człowiekowi via Zmartwychwstanie.

Obrazowo mówiąc, bo inaczej się nie da, pęd materii nadany próżni przez Boga, pęd nadany Boskim tchnieniem rozpętał proces od stworzenia świata - słynnego fiat lux - do życia, i doprowadził do stworzenia wreszcie człowieka. Niejako na drodze tego pędu powstał Wszechświat. Człowiek jawi się nie jako „rozjezdnia". Kurs nadany materii indywidualizuje się z ostatecznym kształtem helisy rozwojowej w kierunku Boga. Tak sięga człowiek z jednej strony uniwersalnej próżni rodzącej światło, a z drugiej - Boga. Tylko instynktem prawdy od dawna nazywano życie światłem. Boga również - światłem. Ale także utożsamiano ze światłem.

Tak jest w istocie. To kolosalne rondo zdarzeń splótł Pan Bóg powołując materię z próżni i nadając jej ewolucyjny rozpęd.

Czymże jest człowiek w tym obiegu planów Bożych? Rzeczywiście „rozjezdnią" olbrzymich zdarzeń? Sam uczestniczy w tym planie. Jest to faktem. A co więcej - może poznać ten zakres swej egzystencji i przeznaczeń.

Bóg w człowieku zakodował dzieje Wszechświata i drogę całej biosfery. Naszym zadaniem tę myśl Bożą wydobyć, by się nią cieszyć. Odtwarzamy niejako wizję Boga w naszej naturze. Dlatego zapewne ta myśl człowiecza stała się taka niespokojna, poszukiwawcza płodna w kapitalne odkrycia.

10. Badając materię, lepiej poznałem Boga.

Uczono w dawnej ascezie pogardy dla ciała, jest ono antytezą ducha. Ciało jest balastem utrudniającym wzlot duszy do Boga. Ciało jest izolatorem wstawionym między duszę ludzką i Boga. Trzeba je tolerować z powodu utrzymania jego zdrowia i sprawności. Trzymać w rygorze, zbyć je wreszcie dla pełnego doznania Boga.

Czytając Ewangelię uczę się poezji materii nie tylko tolerowanej przez Boga, ale wręcz kochanej. Nazaret po wieki, do zmierzchu świata pozostanie osobliwym punktem Kosmosu, w którym się dokonał styk materii z Bogiem przez połączenie natury Boga z naturą materii biotycznej. Nade wszystko materia biologiczna Jezusa rozciągnięta na krzyżu w odkupieniu ciał i dusz ludzkich. Ponadto na zawsze Jezus zasilający swym Ciałem i Krwią ludzkie ciała w ich dążeniu do żywota wiecznego.

To nie o rozdział dwu natur - materialnej i duchowej - chodzi, lecz o przygotowanie tego zespołu jako trwałego sprzężenia ducha z materią. Bóg się okazuje miłośnikiem materii ludzkiej. Miał wśród niej przyjaciół. Przyjmował troskę innych o swoje ciało. Przecież miłość ludzka nie może istnieć bez materii.

Jezus z materii robi poezję życia ludzkiego. Materia to wspaniałe dzieło Boga. Materia jest tym, co tak przedziwnie pasowało do Jezusa, .Boga-Człowieka. Materia w nas - ludziach -jest czynnikiem rozpoznania siebie i otoczenia. Materia reaguje na wschody słoneczne i koloryt zachodnich zórz. Materia naszych zmysłów informuje nas o błękicie nieba i sunących obłokach.

Jezusa kochano za to, że zlikwidował nieskończoną odległość Boga od materii, stawszy się człowiekiem. On - Bóg nie pogardził naszą masą biologiczną. I tak Mu według naszego gustu „do twarzy było" z tym człowieczeństwem.

Nasza natura materialna otrzymała tyle Boskich refleksów piękna, wartości, głębi... Tajemnic? Tak. Chcę mieć inny punkt widzenia. Jezu, Przedwieczna Mądrości! Nie śmiem prosić, byś mi prawdę zawartą w materii objawił. Ale mogę Cię prosić, byś błogosławił pracy nad odkrywaniem Twojego planu działania materii. Wystarczy odrobina Twego błogosławieństwa, by się zatopić w Twej tajemnicy, którą zamknąłeś w materii, zwłaszcza ożywionej. Twoje drogi, które materia rozwija w swej akcji, mogą się stać przy bardzo usilnej mojej pracy dojściem do mechanizmów przyrody. Wiem, zaszyfrowałeś je, jak i wiele innych spraw przed człowiekiem.

Badając materię można naprawdę lepiej poznać Boga. I to jest moje Przyrodoznawstwo. To jest przeliczanie pracy na Twoją Ewangelię. »Komu by Syn Człowieczy chciał objawić?" (Mt 11,27). Badając Przyrodę... lepiej poznać Boga. Czy może być bardziej ewangeliczne postawienie sprawy materii? Szukać w niej Bożych śladów i cieszyć się z ich odkrycia. Instynktownie to czyniłem prosząc o błogosławieństwo w pracy badawczej. Lecz nigdy na myśl nie przyszło, że materia tak wiele zawiera z ewangeliczności. Bóg sam uczy rozumieć i kochać materię. Materia doczekała się wejrzenia Boskiego jako środka zbliżenia człowieka do Boga. W naszej sytuacji innej drogi nie ma. Od materii uwalnia nas Bóg. Czasowo, za życia trzeba materię znać, rozumieć, kochać, wykorzystywać do Boskich zadań. Często brakuje nam głębokiej prawdy o materii.

Przecudna i mało dostrzeżona strona Ewangelii. A taka pełna Jezusa i człowieka idącego na spotkanie tajemnicy.

Może dlatego potrafi człowiek ukochać pracę do szaleństwa? Może dlatego nie czuje on zmęczenia? Nie liczy czasu ani trudu. Pomija amortyzację swego organizmu. Istnieje materia z ukrytą w niej prawdą Bożą. Warto pracować bez wytchnienia. Zmęczenie samo odchodzi.

Dziwny jest Jezus ze swym człowieczeństwem. I taki prawdziwy. Taki na dziś i dla nas.

11. Eucharystia

Eucharystia i jej ustanowienie przypadły w najbardziej jeszcze zwykłych .okolicznościach i sama Eucharystia również stała się sprawą zgoła codzienną, zwykłą dla chrześcijan. Ustanowienie jej rozegrało się jak gdyby w przelocie, zupełnie jak Pascha Izraelitów w Egipcie. Ponadto w oprawie zwykłego ludzkiego przedsięwzięcia, jakim zawsze jest przyjmowanie pokarmu. Pod najpospolitszą formą chleba i wina. Coś tak powszedniego jak szklanka herbaty i zagryziony świeży chleb obecnych czasów.

Biorąc pod uwagę to wszystko, Eucharystia stała się sprawą pospolitą, wręcz codzienną wszystkich zebrań wyznawców Jezusa. Eucharystia nie miała żadnej oprawy liturgicznej, była spontanicznym przypomnieniem Męki Pańskiej i tajemnym znalezieniem się Jezusa wśród swoich. Łamanie chleba było tak pospolite jak posiłek ze zjawiającym się Jezusem w sposób nie obserwowalny.

I znowu ciekawe. Ewangeliści synoptycy widzieli w Eucharystii jedynie testamentarność z inną obecnością Mistrza. Jedynie Janowa wersja Ewangelii wznosi się na prawdziwy szczyt Eucharystii - doi nieprzebranej miłości Jezusa.

Ludzie codzienni, praktyczni i pozbawieni szerszego polotu, ujmują zdarzenia w sposób mniej złożony. W Eucharystii istotne podłoże jest tak samo ukryte jak szukanie psychologicznych podstaw ukrzyżowania. W krzyżu również widzi się w pierwszym odczuciu ból i okrucieństwo męki, wtórnie dopiero, jeśli ktoś szerzej oczy otworzy, dostrzega się w krzyżu symbol nieskończonej miłości Boga do człowieka. Eucharystia

.na również głębszy podtekst niż rozegrane w przeddzień męki zdarzenie w wieczerniku. Eucharystia to znowu dowód bezbrzeżnej miłości Jezusa. Miłości zamkniętej w zwykłość codzienności.

Jest liryzm cierpienia, ale zawsze liryczna pozostanie dla człowieka miłość. Cierpienie jest również kwestią zwierząt. Wystarcza, jeśli się posiada system nerwowy, by zdawać sobie sprawę z wielkości bólu. Miłość natomiast jest typowo ludzką oceną, zwłaszcza miłość bezinteresowna, wielka i nieśmiertelna.

Czy rzeczywiście każde zdarzenie Boże musi posiadać oddzielne racje przyrodnicze, które nie udowadniają prawdy Bożej, ale zapewniają jej strawność i lekki poślizg przyjęcia? Kiedy mowa o wierze, ustawia się na tacy rozumowania argumenty, że nic szczególnego nie stoi na przeszkodzie, aby Pan Bóg mógł istnieć. Przy Zwiastowaniu zaś są nowe dowody z przedrostkiem „quasi", że takie poczęcie nie jest absolutnie wykluczone, bo kwantowo jak się na życie spojrzy, nowocześnie... Nie powtarzajmy naszych bzdur intelektualnych. Na cuda potrzebny oddzielny pakiet przyrodniczych niewykluczalności, przemawiających do obecnego geniusza zwątpienia itd.... A ileż tego? Albo myśmy durniami, albo prawdy Boże są nie dla durniów?

Przez szereg lat Bóg przekonywał mnie różnymi zdarzeniami, że istnieje definitywnie. Poznawałem Go przez Jego działanie. Często trafiam na Niego w fizyce i biologii. Niechybnie wiem, że On jest. Jeśli tak, to będę zaglądał Bogu w garnuszek Objawienia, czy w lewo miesza, a nie będę dochodził dlaczego nie w prawo. Bzdury, trzeba być prezesem Światowej Federacji Idiotów albo arcygłupcem z rozwodnionym mózgiem, żeby... Jeśli raz Jemu zawierzyłem i jestem przekonany, to wszystko inne jest dla mnie również prawdziwe, i nie potrzebuję nowego biletu wstępu. Jeśli było tyle w moim życiu tak ostrożnych i krytycznych docierań do przejawów boskości, to mogę już przyjąć Eucharystię bez szczególnej oprawy argumentów mini naukowości. Jeśli w bioelektronice zrezygnowałem z fizjologizmu i anatomizmu, bo to również cecha rzeźnika, a nie tylko uczonego, to przy Eucharystii nie będę znowu na Ciało i Krew Jezusową patrzył oczyma fizjologa i znawcy anatomii.

Nie zamierzam być niedobawionym intelektualnie mędrkiem. Natomiast odpowiada mi logika i konsekwencja rozumnego myślenia, skoro mam być sapiensem nie przez grzeczność.

Niech moją uczoną głowę nie boli sprawa, jak Jezus załatwia swą ;obecność w postaciach chleba i wina.

Muszę mieć miejsce na radość wiary, a nie na pseudomądre nukanie i psychopatyczną obsesję prawdziwości. Wiara jest dla mnie ostatecznie uciszeniem, a nie wzburzeniem i niepokojem. W ogólnym byciu Boga wszędzie istnieją osobliwe punkty świecie, gdzie ingerencja Boża jest szczególnie zagęszczona. Takim punktem osobliwym była kiedyś i jest do dzisiaj Ziemia Święta, ale również ludzie obdarzeni szczególną łaską. Miejscami osobliwego zagęszczenia będą okolice, gdzie Bóg pragnie więcej łaski udzielać. W potocznym nazywaniu są to miejsca cudowne. Poza tym fluktuacja łaski Bożej posiada zapewne ustawiczny rytm Opatrzności.

To wyczuwanie sytuacji nie jest trudne przy pewnym potencjale prostego, ale bardzo wysokiego doznawania Boga.

Takim szczególnym punktem większej gęstości działania Bożego jest bezsprzecznie każde tabernakulum zawierające Eucharystię. Punkty osobliwe to miejsca i czasy jakiejś bezpośredniej dotykalności spraw Bożych. A może własny dom rodzinny? Niewykluczone… Nie jest prawdą, że punktem osobliwym nie jest człowiek modląc w tej chwili...

Jaki świat Boży jest ładny. Jaki prosty i wypełniony Bogiem, który niczego z życia nie wypycha swoją obecnością.

Musimy trochę nowoczesności wprowadzić w odbiór spraw Bożych, by współczesny człowiek miał Ewangelię wyłożoną nie tylko w kategoriach folkloru Ziemi Świętej tamtych czasów, ale również w języku dzisiejszym. Istnieje więc pole Boże wypełniające świat i Wszechświat. Pole Boże miewa właśnie punkty osobliwe o większej gęstości łaski. W tym polu Boskim porusza się i żyje człowiek, nie zdając sobie często sprawy. To pole oddziaływań Bożych jest realnością, jak każde pole energetyczne, choć jest poza klasycznymi polami fizycznymi. Nazwijmy to „przypowieścią o Boskim polu". Jestem przekonany, że gdyby Jezus przemawiał do dzisiejszych inteligentów, nie pominąłby pola Boskiego oddziaływania. Usposobienia subtelne i jednocześnie naturalne wyczuwają z całą pewnością pole Boskiego działania. Nazwałem to fizycznym odczuciem łaski.

Nie muszę się posługiwać metafizyką Arystotelesa zaaplikowaną do Eucharystii przez Tomasza z Akwinu. Dzisiejsze pojęcie pola Bożego dla wielu niefilozofów chrześcijańskich może być bliższe i zarozumialsze.

Nie chcę w Eucharystii przeintelektualizowanego Jezusa, Jezusa biurowego mojej mózgowej pracy. Ja Go chcę widzieć w autentycznej i prostej rzeczywistości. Zespolenie Jezusa z człowiekiem, czasem i całą oprawą znaną z kart ewangelicznych.

Eucharystia to już drugie zbliżenie Syna Bożego do materii. Pierwsze było podczas inkarnacji w naturę człowieczego ciała. Było to sprzężenie działania Bożego z mechaniką kwantową rozgrywającą się w materii człowieczeństwa. Sprzężenie jeszcze bardziej wyniszczające doczesność spraw materialnych, to sprzężenie natury Boskiej z byłą materią żywą, tym razem chleba i wina w Najświętszym Sakramencie.

Jeśli Zwiastowanie pobudziło artyzm malarzy i pisarzy swoim niepowtarzalnym natchnieniem i urzeczeniem uderzającym człowieka, to liryzm pól galilejskich i judejskich winnic zawarty w Eucharystii jest słyszeniem w postaciach eucharystycznych ciszy pól i chrzęstu kłosów wycieranych w dłoniach przez uczniów, widzeniem zamkniętego słońca i z jego ciepłem i światłem w winie. W Eucharystii jest urok mowy milczenia. Czar rozgadanej ciszy, mowy bycia.

W Eucharystii jest echo tamtych czasów. To nie tylko pamiątka przekazywanego życia pszenicy i winogradu. Jest w niej coś z Jezusa wśród pól, Jezusa żyjącego nie tylko we wspomnieniu Jego śmierci i Jego życia. Potrzeba nam niekiedy nic nie mówić, tylko trwać w ciszy przed Jezusem, chłonąc Go w dziwny sposób - bez mowy.

12. Przekrój przez Ewangelie

Nieskończony na odległość horyzont przymierza Boga z człowiekiem zaczął się niemal z dniem pojawienia się człowieka. Doprawdy błogosławiona wina grzechu. Najpierwszego grzechu. To grzech zmusił niejako Boga do planu, który miał zaskoczyć człowieka nie tyle sprawiedliwością, co miłością. W miarę jak potworniało brzemię grzechowe ludzkości, zbliżał się horyzont styku Boga z ludzkością. Ta ruchoma linia styku nieba z ziemią rysowała się od protoewangelicznej zapowiedzi zwycięstwa dobra nad złem. Dokonywało się to powoli. Bóg przypominał, że jest linia styku ziemi z niebem. Prorocy mieli widzenie na taką odległość. Może dlatego nazywano ich widzącymi.

Wypełniły się czasy, dopełniło się zło, nabrzmiewało oczekiwanie przynajmniej w Izraelu i u niektórych pogańskich myślicieli. Czuć było w powietrzu, jak w czasie przedburzowym, że coś się musi stać.

Nie przewidział nikt sposobu. Bóg lubi zaskakiwać. Jego działanie musi przerastać najodważniejszą fantazję ludzką.

Wyłania się z nieskończenie odległego horyzontu postać kobieca. Nieograniczony w działaniu Bóg, łamiący kręgosłupy mgławic, anihilujący wszechświaty, oczekuje na zgodę: niech się stanie. Jeszcze nigdy człowiek nie zatrzymał losów świata na czas trwania jednego oddechu i jedynego wypowiedzianego słowa.

Tego samego słowa użył Bóg przed stworzeniem wszystkiego. Słowo „fiat" było wyrazem mocy Bożej rodzącej Wszechświat. Takim było

również w Nazarecie. Połączyło się niebo z ziemią przez Jej dziewczęce i wszechmocne „fiat". Przymierze na horyzontalnej linii styku zaczęło owocować w zawrotny sposób: Bóg stawał się człowiekiem w Jej łonie.

Horyzont na linii styku nieba z ziemią był niejako w drzwiach.

Jest taki czas w życiu człowieka, że o tajemnicy wie tylko on i Bóg.

Narodziny Boga? Zawrotne. Tak wielkie, że niemożliwe. Urzekające jak zminimalizowanie Nieskończoności do wymiaru niemowlęctwa. Wszechmoc nieporadna, jak nieporadne jest dziecko, które ma być kiedyś dorosłym człowiekiem. Wszelka analiza zawodzi, a wszelkie racje są niedorzecznością.

Tajemnica była tak wielką wyłącznością Marii, że kiedy Jezus ukazał się w galilejskim plenerze, był synem Józefa, którego, jak i jego krewnych wszyscy znali. Faryzeusze mówili: kto to był Mojżesz wiemy, ale skąd ten jest, nie wiemy (por. J 9, 29).

Jeszcze nigdy człowiek nie sięgał tak głęboko w tajemnice Bożej natury. Jeszcze nigdy nie podawano do wiadomości Nieskończonego Boga na ludzkiej tacy. Jeszcze nigdy Bóg nie pozwolił się oglądać w człowieczym kształcie. Nie słyszano też nigdzie przemawiającego ludzkim głosem Boga. Nigdy też nie nachylał się tak bezpośrednio Bóg nad człowieczą nędzą jak teraz.

Nigdy Bóg jeszcze nie żył z człowiekiem „na styk". Jezus, przyjaciel grzeszników, cudzołożnic, defraudantów, przyjaciel trędowatych i ślepców. Jezus, prawdziwe oparcie dla nie liczących się w społeczeństwie. Kiedyś słuchacze rekolekcyjni byli zaszokowani, kiedy usłyszeli o Bogu, który jest kumplem codzienności. Podobało się im jednak, Bóg ukazał się nagle taki „studencki", niezłożony, bez dystansowy.

Po tym wszystkim - wyparcie się Jezusa przez własny naród, śmierć z miłości. Znowu zaskoczenie - nieśmiertelny Bóg umiera, czyli jest człowiekiem.

I znowu Ta z protoewangelii pod krzyżem, z wszechmocą tworzenia nowego świata, w którym Bóg-Człowiek „zszył" niebo z ziemią .Nosicielka najwspanialszego „fiat".

Łatwo się pojmuje upodlenie, zło, zgrzyty duszy ludzkiej. Najtrudniej pojąć miłość, która się nie mieści w ogóle w kategoriach człowieczych.

Wszystko zdaje się pogrzebane. Ale właśnie ta samotna śmierć w tłumie widzów jest niemym zwycięstwem nad grzechem. Jest Odkupieniem tych ograniczonych obecnych i tych, co po nich przyjdą do końca wieków. Gdyby człowiek umiał widzieć nie śmierć i krzyż, lecz płomienną miłość... Przecież nie ma większej miłości jak życie złożyć za przyjaciół. Przebaczenie win ludzkich w perspektywie tego ukochania jest zwycięstwem Jezusa ponad nierozerwalną kwestią przebaczenia i śmierci.

W ludzkiej polityce logiki wszystko się kończy śmiertelnym unicestwieniem. Śmierć Jezusa była nie tylko wysłużeniem przebaczenia i wieczności dobra, ale również okazją do zmartwychwstania. A więc .zwycięstwem ponad śmiercią. Nieśmiertelność nie tylko duszy, ale nieśmiertelność ciała. Jest ono niemożliwe do unicestwienia. Ciało człowieka nie zmierza do zera egzystencji. Śmierć nie jest jednym wysypiskiem byłego życia organizmów.

Nieprawdopodobne, co Bóg wyrabia. Chciałoby się wołać: „dosyć, stanowczo dosyć", albo wątpić, czy to rzeczywiście wszystko jest prawdą.

Zmienia się gruntownie ciężar gatunkowy człowieka. W naszym mniemaniu naukowym zoologiczny obiekt obdarzony świadomością zyskuje niepomiernie na znaczeniu - staje się wart nieskończoności. Jest godzien miłości Boga, a natura biologiczna człowieka została podniesiona do wyżyn inkarnacji Bożej istotności. To odkrycie niemal równe antropologicznej i teistycznej astronomii. Człowieczy wszechświat zjednoczył się z Boskim Ogromem, a przede wszystkim z niepojętą miłością Boga do ludzkiej istoty.

Nowe oblicze antropologii. Przybyły wymiary Boskie, a te z natury zawsze są nieskończone. Jakie to dziwnie piękne.

Rozumiem rozterkę. Przywykliśmy do tego, że człowiek nie działa bezinteresownie do granic szaleństwa miłości i zapomnienia o sobie. Przykładamy najidealniejszą miarę ludzką do Boga i nie wychodzi według naszej logiki i pomiarowej skali.

Jezus jako Człowiek wskazał drogę wiodącą do Boga. Droga. Droga -otwarta. Brać. Iść nią. Jest prawo, które zamknął Jezus w słowie »Ojciec" - Bóg. Ojciec każdego z nas. Nowe szaleństwo z kompletnym zapomnieniem dysproporcji, Nieskończoności i naszego wymiaru.

Ale zmartwychwstanie Jezusowe nie jest wyłącznie epizodem, jest niezniszczalnym prawem dla wszystkich pokoleń do zmierzchu świata. Po zmartwychwstaniu trzeba całkowicie wrócić do Ojca. Została nadzieja dla każdego wierzącego w miłość Bożą. Został depozyt pospiesznie złożony, niejako w biegu do śmierci, dosłownie może przed czternastoma godzinami dzielącymi Jezusa od drogi krzyżowej. „Oto jestem z wami do skończenia świata." Nie w przenośni. W jeszcze jednym unicestwieniu Potęgi, Mocy i Nieskończoności. „To Ciało moje. To Krew moja za was i za wielu przelana." Zostaje remedium Zmartwychwstania. „Kto pożywa tego Ciała i pije Krew moją..."[J.6,54]

Eucharystia. Ośrodek wszystkiego, co Jezus uczynił na ziemi człowiekowi. Co wskazał w przyszłości i do wzięcia przez każdego, kto jedynie zechce.

Zapłon do dobra, chęć sięgania po wysłużone życie zostawił Jezus Duchowi Świętemu dla wieczystej pamięci dzieła Bożego, które nie może się nigdy postarzeć. Musi być wiecznie świeże i młode. Dobro raz wysłużone przez Jezusa jest wprawdzie wieczne i niezniszczalne, ale dla nas musi być ustawicznie aktualne. Zależy od dobrej woli człowieka. Od świadomego wyboru albo od spontaniczności dziecka. Dobro fermentuje samo na świecie po Odkupieniu. Dobro wiecznie dla swego zrealizowania wymaga katalizatora Ducha Świętego. Nie teologiczne to. Ale nie dla teologów pisane. Ludzie obyci z elementarną chemią czy biochemią wiedzą coś o katalizatorach reakcji. Uzmysławiamy sobie ciągle działanie Ducha Świętego przez analogię do znanych zjawisk.

Przekrój poprzeczny przez Ewangelie to niesłychana miłość Boga do człowieka. Ojcowska wprost zapobiegliwość dobra i życzliwości. Nie zostałem wyrwany wprawdzie z obowiązku umierania, ale to śmierć na żywot wieczny. I to przede wszystkim życia w kręgu ciepła Bożego, przyjaźni Jezusowej. To podana ręka w najbardziej istotnych sprawach egzystencji. Po prostu trwanie. Miłość Boża ustrzegła mnie od dorzucenia własnych zwłok do chemicznego młynka, a z mojej świadomości i chęci życia nie zostałoby nawet tyle, co ze zmiażdżonej muszki owocowej.

Ten przekrój Ewangelii trzeba sobie na własnym sercu położyć. To mapa dobra sprawionego przez Boga dla mojej nieporadności myślowej. Staję się w pełni człowiekiem, dalej poza przegrodą życia biologicznego. Ale nawet i ciało, ten najzwyklejszy nosiciel mojego człowieczeństwa, ma zapewnione uhonorowanie.

Już w Starym Testamencie było wyobrażenie Jahwe niosącego Izraela przez ówczesny świat jak ojciec maleńkiego syna. W Nowym Testamencie jest to absolutnie prawdą w odniesieniu do każdego człowieka. Bóg nawet za ręce prowadzi w reflektorze swej miłości. „Bóg tak umiłował świat" (J 3,16). Świadomość, że Bóg mnie prowadzi za rękę, albo wprost niesie jak dziecko... ile razy widzę obrazek ojca dźwigającego dziecko, przychodzi mi to skojarzenie na myśl. Nie lękam się niczego.



13. Antropologia światła

Autor wprowadził termin - antropologia światła - zawierając w tym określeniu jeden z wniosków heurystycznych bioelektroniki w odniesieniu do człowieka (Na początku było jednak światło, Warszawa 1986). Ten termin daje niebywałe perspektywy w rozumieniu materii ożywionej obdarzonej świadomością. Dwie składowe - bios i psyche - posiadają tę samą naturę energetyczną wyrażającą się elektromagnetycznie.

Nie czas tutaj ani miejsce wykładać bioelektronikę od podstaw, wystarczy więc wziąć sprawę elektromagnetycznej, czyli świetlnej, natury człowieka jako fakt dany. Można jedynie dla uniknięcia nieporozumień podkreślić, że zarówno w odniesieniu do materii biotycznej, jak i świadomości rozpatruje się kwestię w bioelektronice przy kwantowych założeniach. Przy tym wszelkie próby przekładania kwantowych pojęć na terminy anatomiczne i fizjologiczne nie znajdują w bioelektronice miejsca.

Mówiąc więc o kwantowym człowieku stwierdza się elektromagnetyczną identyczność natury biologicznej i świadomości. Od czasów Einsteina wiadomo, że siły grawitacyjne mają charakter elektromagnetyczny, ale stanowią jakąś odmianę elektromagnetyki nie wyodrębnioną w fizyce. Czy wobec tego życie nie jest pewnego rodzaju polem elektromagnetycznym? Tym samym nie wiemy, czy świadomość refleksyjna człowieka nie jest jakąś odmianą energii elektromagnetycznej. Obu tych odmian elektromagnetycznych - biosu i psychiki - nie zamieściliśmy jeszcze wśród elektromagnetycznych pól znanych w fizyce, podobnie jak nie zaliczono pól grawitacyjnych w fizyce do pól elektromagnetycznych.

Zaznaczamy, że tylko kwantowy człowiek cechuje się elektromagnetycznymi znamionami w swoich dwu komponentach - życia i świadomości.

Można z dużym prawdopodobieństwem mówić o świetlnej antropolologii w wymiarach kwantowych, wszak fale elektromagnetyczne w przedziale fizjologicznym odbieramy jako światło. Z powodzeniem można fale elektromagnetyczne znacznie krótsze i znacznie dłuższe od pasma widzialnego potraktować również jako światło, choć są niewidzialne dla oka. Kurioza przytoczone wyżej dla nie biologa i biologa stanowią niespodziankę pojęciową. Wynika ona z bioelektroniki. Na pociechę tylko można podać, że mechanika kwantowa różni się od mechaniki | Newtona. Nasze pojęcia kwantowomechaniczne w żadnym wypadku nie odpowiadają pojęciom masy i sił znanych z mechaniki Newtona. Tak samo mechanika kwantowa życia i świadomości mi się różnić od naszych pojęć makroskopowych branych na codzienny użytek.

Antropologia światła wydaje się usprawiedliwiona. Tym wyrażenia - „życie jest światłem", „świadomość jest światłem” są całkiem poprawne. Stwierdzenie, że człowiek jest ze światła, by" uzasadnione. W kwantowomechanicznych racjach jest to słuszne, nie ma w tym nic szokującego. Szok może stanowić używanie pojęć elektromagnetycznych raczej w skali fizjologicznej.

Antropologia światła byłaby niczym więcej w istocie jak spersonifikowanym kwantowym układem elektromagnetycznym o znamionach życia i świadomości. Stwierdzamy nie tylko w kwantowych wymiarach, ale nawet w makroskopowych, że niczego nie wiemy o sposobach spodmiotowania świadomości w jednostkę psychiczną, czyli osobę. Stanowi to nieprzekraczalne limity w tej chwili. Oczywiście poznawcze, gdyż faktycznie ten proces dokonuje się w przyrodzie.

Makroobserwacja byłaby tutaj całkiem poprawna. Tą skalą bowiem posługuje się człowiek na co dzień. Ale przecież można pytać o kwantowe podstawy tajemnicy Wcielenia. Zespolenie wtedy Syna Bożego z człowiekiem światła dokonało się w rozmiarach, w których obowiązują zasady kwantowomechaniczne. W tym słowniku wcielenienatury Boskiej dokonało się polami elektromagnetycznymi biosu i świadomości ludzkiej.

Pytanie szaleńcze, ale Boga nie przerażą nasze dociekliwości, mogą nas zaprowadzić wcale mądrze i twórczo do poznania naszego życia i psychiki. To wszystko jawi się nam poza bioelektroniką fantazja wieku XXV, a może nieco wcześniej.

To nie jest religijne science-fiction ani Ewangelia nie stanowi futurologii na bawienie nas urojonymi koncepcjami. Podchodzimy do kwestii nie dla nasycenia się nieznaną fantazją naukową czy pseudonaukową. To realne pytanie na tle bioelektroniki - nowego kierunku w biologii oraz w psychologii.

Mogę powiedzieć, że Syn Boży przyjął świetlistą naturę kwantową człowieka. Mogę również powiedzieć, że Bóstwo Syna zespoliło się w niezrozumiały sposób z kwantowymi właściwościami człowieka.

Tutaj wychodzi ta sama niewiadoma i trudność. Nie wiemy, w jaki sposób Jezus jednoczy w sobie dwie natury - Boską i ludzką -" w jedną Osobę Boską. Ta niewiadoma prześladuje nas w całym pionie zagadnienia od życia poprzez świadomość i Boską osobowość Jezusa.

Czy Jezus używał tylko przypowieści mówiąc o sobie jako świetle, czy wyrażał nie znaną nam prawdę o światłości? „Ja jestem światłem " (J 8, 12). „Póki jestem na świecie, jestem światłem świata"

/J 9, 5). „Jak długo macie światłość, wierzcie w światłość, abyście mogli się stać synami światłości" (J 12, 36). „Ja przyszedłem na świat jako światłość" (J 12, 46). „Jan Chrzciciel przyszedł, aby świadczyć o światłości" (J l, 7).

I piękne stwierdzenie psalmu 36, 10: „W Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światło".

Bierzemy człowieka jako początek układu współrzędnych. „Na lewo" od człowieka rozprzestrzenia się nieskończony Wszechświat. „Na prawo" zaś rozciąga się Nieskończony Bóg. Człowiek oscyluje między nieskończonością materii i nieskończonością Boga. Potocznie też od niepamiętnych czasów przypisywano człowiekowi dwie natury - materialną i duchową. Człowiek w takim układzie byłby zwrotnicą przekładającą materię na duchowe i odwrotnie duchowe sprawy na materię. Przypuszczenie o tej zwrotnej roli człowieka potwierdza tajemnica Wcielenia Syna Bożego. Przyjmując materialną naturę człowieka jako własną, zespolił niejako Wszechświat z Bogiem nie tylko na zasadzie stworzenia, lecz również Odkupienia. Od tego momentu każdy człowiek nosi w sobie zarówno Boga, jak i Wszechświat. Człowiek stał się istotą Bosko-kosmiczną, ale również i Jezus posiadł potencjalnie niejako cały Wszechświat, a przebóstwiony Kosmos stał się udziałem człowieka. W Ewangelii są podstawy do nowej wizji człowieka właśnie na skutek Odkupienia go, ale również Wcielenia jako istotnego aktu wstępnego.

Bioelektronika otwarła niezwykle daleką i bogatą wizję, bo nauczyła się szerokokątnego patrzenia na świat kwantowy. Wszechświat zbudowany jest w 99,9% z plazmy, czyli z kwantowego stanu materii świecącej, a tylko 0,1% z materii stałej (meteoryty, kornety, niektóre planety jak Ziemia). Plazma to obojętne środowisko światła i cząstek w równowadze elektrycznej (elektrony i protony). Światło również jest materią, chociaż pozbawioną masy. Kwantowa istota Homo electronicus jest również bioplazmą i światłem. Po tej linii układa się kwantowa strona Ciała Jezusowego zespolonego unią hipostatyczną z bóstwem Syna Bożego, zwłaszcza jak ciało Jezusowe przedstawiają Ewangeliści po Zmartwychwstaniu. Podstawy sprzężenia kwantomechanicznego są tutaj najistotniejsze.

Jezu, to wszystko zbyt wspaniałe, by człowiek mógł spokojnie te rzeczy rozważać. Czym jest człowiek w tym zestawie? Jakim przemyślał i ukształtował go Bóg? Czy nowa mistyka ewangeliczna? Czy fantazja? Nie, niemożliwe, by wymyślił to człowiek. Zbyt wielkie zdarzenia, by nie stanąć w zachwycie nad lokatą człowieka między Wszechświatem i Jezusem, Bogiem-Człowiekiem.

14. Ewangelii ciąg dalszy

Tyle się można nabiegać za Tobą poprzez lądy, morza i problemy, przez głębię poznania przyrody, łzawą miejscami dolę bólu i przeciwności, ale również chwytając sylwetę Twojej twarzy i Twego spojrzenia. Wydawało się, że jestem starym praktykiem głoszenia Ewangelii innym i w jakiś sposób w zasięgu Twej łaski i opieki. Nie wiadomo, skąd się to przekonanie wzięło. Może na skutek przejścia, kawałka Twojej Świętej Ziemi, po tych samych drogach, które częściej deptały Twoje stopy.

Musi być jakaś dziwna moc w Ewangelii, skoro czternastolatek potrafił ją intuicyjnie czuć jako coś niezwykle wzniosłego i budzi mu się nagle pragnienie dołączenia do Twoich uczniów i pójścia w świat z jej głoszeniem.

A potem to szukanie Cieni na pustyni i na morzu, w górach i w puszczy, na rozkwieconych łąkach i w burzach, wichurach i śnieżycach, sącząc ciągle Twoją mądrość do mojej głowy. Intelektualny podbój świata, a więc nie Ewangelia dla prostaczków jedynie. W imię skojarzenia Ewangelii z najwyższymi wzlotami nauk o przyrodzie wydawało się, że gram pieśń Stwórcy na żywych organach oniemiałych słuchaczy. A to nie było niczym więcej tylko mową o moim Bogu w języku współczesności. Widziałem, jak się w nich rozpala rozeznanie Ciebie. Widziałem, jak w szepcie konfesjonału rozpalali się dzieci i grzesznicy. Wiedziałem, że Cię wtedy kochają i rozumieją. By lepiej być rozumianym i posiadać skuteczne słowo o Bogu, należy opętańczo pracować. Poznać Boga, człowieka, świat, przyrodę rozszyfrować. Omodlony wtedy się staje każdy wysiłek i praca, ofiaruje Ci się każdy artykuł napisany, każdy wynik i sukces. Każdą książkę czy odkrycie lub wielką myśl twórczą przyznać Tobie należy, bo nie poczęła się w moich komórkach mózgowych, lecz najpierw w Tobie. Każda rzecz, minimalna radość samotnego i zagubionego w pracy i problemach ocierała się przecież o Ciebie. Taka istota nie może Ci się nadziękować za każdy uśmiech życia, za najdrobniejsze nawet błogosławieństwo czy łaskę. Ma się wtedy duszę prostaka, a może jedynie dorosłego dziecka zapatrzonego w Ciebie.

Przecież tęsknota od dziecka za Ziemią Świętą, za Górą Błogosławieństw, za jeziorem Genezaret i Twoimi śladami stóp...

Dziś widzi się jeszcze całą młodzieńczą lirykę Ewangelii, której obecny człowiek już nie rozumie, a może nie nawiedzasz go już w ten sposób. Ale jest pewne, że Ewangelię i Ziemię Świętą można mieć w każdej tkance organizmu.

Minęło sześćdziesiąt lat zawsze w trudnych i ciągle pięknych momentach, od pracy do roboty i odwrotnie. Choroby kochały, ale nie mogły przeszkodzić w pracy. Przyszło wreszcie cierpienie fizyczne. Jeśli dziękować Bogu to za wszystko, jak dawniej bywało, również za chorobę. Teraz uporczywość choroby i bólu. Szukam Cię, Jezu z mojej Ewangelii, i spotkać Cię nie mogę. Już nie widzi się kwitnących anemonów na Górze Błogosławieństw ani słyszy plusku Genezaret, Jezus innymi drogami chodzi, niż to w Ewangelii jest napisane.

A może to jeszcze młodzieńcze marzenia, obecnie świadczące o wtórnym infantylizmie? Coś tu jest nie tak... Czy można jeszcze wskrzesić świat sprzed 19 wieków? Zostały relacje naocznych świadków zakonserwowane wiecznie. Rzeczywistość w szczegółach jest niepowtarzalna, przesunęła się z czasem i dziejami ludzkości.

Tak źle. Nie udaje się pobudzić do życia tamtego świata w „Technologii Ewangelii" i napotkałem tylko niemożność. Jest się widocznie lirykiem do momentu nie urojonego bólu, a faktycznie jest się mniej niż ewangelicznym żebrakiem, bo ten miał zawsze jakąś okazję nasunąć się na oczy Jezusowi.

Tylko Jezus nie przechodzi już tędy, gdzie mi jest źle.

Skończył się liryzm ewangeliczny, a co innego na to miejsce jeszcze nie wyrosło. Pola galilejskie zmatowiały, piaski Pustyni Judzkiej Przygasły. Na Jeziorze Tyberiadzkim widzę izraelskich rybaków, a po Ewangelii zostało echo wspomnień jak kadzidlany dym po zakończonym nabożeństwie. Temperatura oczekiwań spada. W marzeniach wystawiony ewangeliczny Disneyland okazał się fikcją. Jezus uszedł do nieba. Nie spotyka się Go na drogach, a jeśli, to nie na tych.

Poza Ewangelią Janową jest już inny świat, zwany Dziejami Apostolskimi. To już nie poszukiwanie Jezusa w latach młodości. Z ostatnią stroną Ewangelii Janowej kończy się wdzięk ewangeliczny ciekawym akcentem: Jezus na brzegu szykuje śniadanie dla uczniów strudzonych połowem najpierw daremnym, a wreszcie zadziwiającym [por.J 21.9]. A potem wyznanie miłości Piotra aż trzykrotnie powtarzane, jakby Pan niezbyt wierzył byłemu zaprzańcowi. Zmierzch liryki ewangelicznej zaczyna się już po Zmartwychwstaniu. Jezus zjawia się sporadycznie. Dzieje Apostolskie to ciekawe realizowanie Ewangelii bez Mistrza. Zaczyna się dynamika Ewangelii, jej działanie społeczne, pierwsze trudności jej głosicieli i pierwsze duże sukcesy. Dzieje Apostolskie mają już klimat realizmu dawania świadectwa o Jezusie. Nieobecny fizycznie Jezus jest roznoszony cudzym słowem, sam dyskretnie się ukrył po prawicy Ojca.

Jest urok budowy nowego świata przez chrześcijaństwo, wznoszenie zrębów Kościołów lokalnych, są cuda działane jak przez Jezusa, tym razem przez Jego uczniów, jest zryw tworzenia nowej ziemi z ewangelicznym porządkiem wiary i postępowania. Jest urok tworzenia, wznoszenia, działania i gwałtownego wzrostu... Ale to już nie Ewangelia czasów Jezusowych i Jezusa udzielającego się bezpośrednio.

O ile w Ewangelii przeżywa się szok spotkanej osobowości Jezusa, to w Dziejach Apostolskich przeżywają Apostołowie wstrząs na widok skutecznej łaski nawrócenia i towarzyszących darów Ducha tego. Wprawdzie Jezus zapewniał: „Jestem z wami do skończenia świata" (Mt 28, 20), ale to już inny rodzaj obecności, Niemen z wejścia do domu Piotra w Kafarnaum. Inna manifestacja Jezusa przez moc łaski w Duchu Świętym. To żywiołowa faza gruntowania królestwa Bożego na ziemi. Tylko kilka razy lud Boży wykazywał tyle dynamiki w zdobywaniu Ziemi Kanaan za Jozuego, przygotowaniu kultu religijnego na pustyni za Mojżesza, budowaniu świątyni Salomonowej, odbudowie kraju i świątyni po niewoli babilońskiej i pierwszej fazie podboju świata dla Jezusa w czasach apostolskich i tuż po nich.

To Ewangelia w akcji, Ewangelia Ducha Świętego i łaski pod znamiennym tytułem Dziejów Apostolskich. Tam nie ma liryzmu i łąk galilejskich. Jest codzienność ludzi wplątanych w Ewangelie, jest aktywność w Duchu Świętym, jest Jezus Eucharystyczny i szamotanie się duszy ludzkiej z łaską. Jest świadectwo o Jezusie tych, co Go jeszcze bezpośrednio widzieli lub znali od naocznych obserwatorów. Jakoś wśród liryzmu nigdy nie przychodziło na myśl, że istnieje nieskończony ciąg ludzi asymilujących Ewangelię Jezusową.

To już Ewangelia Kościoła. Rozwijająca się coraz dalej od Galilei, Judei, żyjąca Duchem Świętym i łaską na dalekich peryferiach geograficznych świata. To nie chrześcijaństwo z młodzieńczych marzeń, lecz z dorosłego czynu.

A jednak wierzę, że spotkam Jezusa z tamtych lat. Nie wiem, się to bierze. Uparty romantyzm wiary? To jedynie Ewangelii ciąg dalszy.



15. Tobie dam klucze królestwa niebieskiego



W Ewangelii jest Kościół in statu nascendi. Zakładanie nowych rzeczy jest przepiękne, pełne nadziei, projektów, uniesień, planów j oczekiwań. Zakładanie mobilizuje i dynamizuje nawet słabą wolę, snują się marzenia i sny. Kościół ma się jednak obyć bez Jezusa w naturalnej postaci. Zapewnia On wprawdzie, że będzie z nami do końca świata. Ale to nie to samo. Będzie w tajemniczej przesłonie chleba i wina. Zaprzaniec - Piotr - ma być głową Kościoła. Pan tak chce, nic nam do tego. Kiedyś spierano się, kto z nich jest największy. Jezus postawił dziecko pośrodku i orzekł, że ten wymiar człowieka jest największy w królestwie niebieskim. Lekcja była twarda, wystarczyło. Dwunastu prostaków wybranych na towarzyszy nauk Jezusowych i spadkobierców Jego pracy ma Go kontynuować. Początkowo czuli się jeszcze na siłach - Kościół ma być z nawróconych do Jezusa Żydów, ale rychło okazało się, że również z pogan. A więc cała ziemia czeka na Ewangelię.

Czas pięknego liryzmu ewangelicznego skończył się i poczyna się pierwszy dzień samodzielnego Kościoła. Oni, w uzupełnionej liczbie na miejsce Judasza, mają być naocznymi świadkami Jezusa, Jego życia, czynów i nauki. Tak autentycznie, że jedli i pili przy tym samym stole z Jezusem. Oni mają świadczyć, że Jezus jest Bogiem i Człowiekiem, że umarł za grzechy, ale zmartwychwstał, wstąpił wprawdzie do nieba, ale przyjdzie po raz wtóry. Jezus jest w łamaniu chleba. Przybyła jeszcze jedna postać Jezusa. Każdy człowiek, według Jezusa, jest równoznaczny z Nim. Jakaś nowa, uspołeczniona postać Jezusa. Czyn spełniony dla człowieka jest czynem dla samego Jezusa.

Akt erekcyjny Kościoła dokonał się na miarę Boga w zapewnieniu Jezusowym: „Jestem z wami aż do skończenia świata". W tym miejscu, gdzie Jezus umarł i zmartwychwstał, skąd odszedł do Ojca - w Jerozolimie. Narodziny Kościoła były wśród ciasnych uliczek Jerozolimy. Jego pierwsze wystąpienie „policzone" stanowiło około 120 osób z Apostołami i Matką Jezusową.

. Gdziekolwiek jestem na świecie, gdzie jest cząstka żywa Kościoła, jest coś z Jerozolimy, z tamtych chwil, tamtych tradycji. Jest coś z Ewangelii.

Czy jedynie coś? Czynnikiem nośnym Ewangelii w Kościele pozostał na zawsze człowiek. Falą nośną Ewangelii jest ciąg żywych pokoleń. Dlatego przyswojenie sobie Ewangelii, racjonalna jej technologia

w życiu osobistym jest naturalnym odruchem zrozumienia, co zawdzięcza się Jezusowi.

Świadectwo - że Ewangelia dzisiaj i jutro realizować się będzie i musi.



16. Przyślę wam Ducha Prawdy

Duch Święty! Dodatek do naszej bezwładności wiary? A może i tak. Może wiara nasza wymaga rozpałki do rozpłomienienia ogniska? Byłby to więc to zapłon wiary? Tak to wygląda w Dziejach Apostolskich. Tak wnioskować można z dosyć enigmatycznych wypowiedzi Jezusa. Czy siedmiorakie dary Ducha Świętego nie są zewem dla wierzącej duszy? Tym tchnieniem rozpalającym serca i zagrzewającym życie do pełnienia postulatów wiary? Wiew mądrości w naszym stereotypowym życiu, wiew dobrej rady w bezradnych sytuacjach życia, umiejętności w posługiwaniu się wyuczonymi zdobyczami, zrywem pobożności w wyciszonym życiu... Męstwem chwiejnych kroków dobra, radości szczerej w Bogu, zaczynem pracy w bezładzie umysłowym, sięganiem przez Ducha w niedościgłe głębie przyrody. Dobry wiatr przewiewający zjełczałe stereotypy? Tak. Duch Święty miałby być manometrem naszej podatności na Boskie sprawy. Czy przenikalność Boska mojego jestestwa nie jest działaniem tego Ducha?

Krótko mówiąc, Duch Święty daje dynamikę duszy zapatrzonej w Boga. Może najlepszym określeniem funkcjonalności Ducha Świętego jest rozruch spraw Bożych w naszym bezwładnym i mocno inercyjnym życiu, sterowanym bardziej ambicjami niż rozumem.

Zna Bóg naszą leniwość, nastrojowość, zrywny zapał kurzącej się słomy. Zna doskonale ciężar właściwy naszej masy życia i wartości duchowych.

Duch Święty jest nie tylko rozrusznikiem dobra, ale również konserwatorem naszego męstwa, samosterowania naszego i zależności od tysięcznych drobiazgów codziennego pyłu. Jezus mówił sam o ziarnie Bożego słowa - siewie - rzuconym w ziemię. Szybko wyrosło, ale zostało przygłuszone przez starania tego świata. Ziarno zaś rzucone przy drodze - rychło wzeszło, bo dobra ziemia, ale ptaki je wydziobały.

Jak nasza dobroć jest rzewnie słabiutka i chwiejna. Nie chciałbym być inżynierem analitykiem spraw Boskich na świecie. Rozgoryczyłbym się wczas złożoną dolą Boskich poczynań na tym samym przecież Boskim świecie.

Jak nasza dobroć praktycznie podpatrzeć Ducha Świętego w akcji? Został nam jedyny punkt obserwacyjny - własne życie. Można nie wiedzieć, co to jest ekstaza. Można nigdy nie widzieć w zamodleniu zjawiającego się Jezusa, jak w życiu siostry Faustyny. Nie oto chodzi. Najładniejsza jest Boża codzienność i naturalność w życiu. Rzadko będzie to w ułamku sekundy jakiś wzlot modlitewny, wyzwolony przytkniętą płonącą pochodnią. I znowu monotonny spokój codzienności.

Można nie znać daru pracowitości, ale doświadczyć permanentnego paroksyzmu pracy, niestrudzonej krzątaniny umysłowej. Kompleksiarz dotychczas niepełnowartościowości osobistej staje się lwem walczącym o prawdę. Duch Święty rzadko działa jak eksplozja Boskiej akcji. Raczej to codzienna asystencja Ducha Świętego dokonującego się Boga w naszym życiu.

Niemożliwa teoretycznie i praktycznie wiara we własne siły staje się codziennością. To znowu myśli umieszczonych w książce autor nie może rozpoznać jako swoje. Nie podjąłby się jeszcze raz takiego głębokiego formułowania. Uśmiech w nieszczęściu z przypomnieniem sobie, że tutaj też jest Bóg. Powierzenie trudnej sprawy miłości i mądrości Bożej. Ave odmówione za człowieka, który mnie moralnie przed chwilą spoliczkował. Rzucanie wszystkich zdarzeń Bogu pod stopy. Widzenie w hałdzie niepowodzeń celowości Bożego działania, aby się dopiero po latach o słuszności tego przekonać. Groszowe sprawy składać przez całe życie w Boski profil swej duszy. Budować wielkie rzeczy i dobre z niczego, wbrew rachunkom, wiedząc, że Bóg błogosławi.

Niewiele potrafimy więcej powiedzieć o tym Duchu i raczej w formie ilustracyjnych zdarzeń niż rzeczowo. Inspirator dobra w złożonym ludzkim życiu, Duch Święty, ustawicznie krystalizuje się w naszych pojęciach. Jest jednak bezsprzecznym darem Ojca i Syna w normowaniu życia Bożego. Z tych też powodów sakrament bierzmowania przywołuje asystencję Ducha Świętego. Raczej dzieje Boga w historii mogłyby więcej powiedzieć w porównawczym studium, jeśliby można było tak ustawić sytuację, że to samo zdarzenie ma inne oblicze w sobie, a odmienne w asystencji Ducha Świętego.

Duch Święty nadaje, jak można wywnioskować z niewielkich charakterystyk podanych przez Jezusa, ruchliwość życiu religijnemu, dyskretną asystencję w codzienności i ciekawa rzecz - niezwykłą dyskrecję, trudną do scharakteryzowania. Zupełnie jakby Duch Boży chciał być zagadkowy i nie rozpoznany do końca. A jednak konieczny.

Zdaje się, że Ducha Świętego nie potrzeba rozpatrywać na kościelnym tle zbiorowości bardziej niż na podłożu pojedynczego człowieka. Ta dziwna akuratność potrzeb Kościoła i zjawienia się odpowiedniego człowieka jest uderzającą prawidłowością. Jest pewne, że jest On Duchem Prawdy, że mimo wielu spaczeń historycznych jest pewną niezachwianą linią, do której inspiruje, stanowi obiekt zastanowienia.

Ponieważ Duch - według Jezusa - ma przypomnieć wszystko,

o czym On mówił w Galilei i Judei, wobec tego nie będzie przesadą, że

Duch Święty utrzymuje w ustawicznej gotowości prawidłowe odczytywanie Ewangelii. Duch Święty jest niejako kustoszem Ewangelii. Można z niej wydobyć oczywistą prawdę, której nie dojrzano jeszcze w ciągu wieków. Nade wszystko Ewangelia staje się przez Ducha Bożego ciągle świeża, dzisiejsza, do brania w każdym okresie rozwoju ludzkości. Zakończone Objawienie musi mieć ukrytą głębię, której nie wyczerpuje tylko krytyka tekstu i egzegeza. Pozostaje zawsze margines autentycznej prawdy Jezusowej do wydobycia. Zawsze powtórzy się sytuacja ojca rodziny, który ze skarbca wyciąga rzeczy stare i nowe.

17. Szare chmury chrześcijaństwa

Ewangelia zawiera epizodyczne zdarzenia z życia, brak w niej je dalszego ciągu osobistego. Nie wiadomo, czy celnik Zacheusz rzeczywiście czwartą część majątku jako restytucję nadużyć. Czy'. Magdalena grzeszyła jeszcze dalej, czy jej wspólnicy się nawrócili, czy Piotrowi wypominano w sprzeczce jego zaprzaństwo. Czy uleczeni niewidomi wierzyli w Jezusa jako Syna Bożego w dalszym swym życiu, czy uzdrowiony nad sadzawką Betsaida po 38 latach ryzykował jeszcze grzech, choć mu Jezus zapowiedział, że może mu się coś gorszego przytrafić. Czy setnik dozorujący ukrzyżowanie uwierzył rzeczywiście w Jezusa patrząc na Jego śmierć. Notacja ewangeliczna zawiera tylko staccato faktów bez dalszego ciągu. Coś w rodzaju kroniki działalności Jezusowej.

Po wstąpieniu do nieba zaczyna się historia Kościoła, zdarzenia mają swoje następstwa, stają się ciągłe w czasie.

Dla uniknięcia sporów w wyborze kandydata na miejsce Judasza zadecydowało losowanie. Nie udało się jednak bez podejrzeń o stronniczość załatwić kwestii darów dla wdów. Chrześcijanie greccy oskarżali wiernych Mojżeszowego pochodzenia. Żywe były spory podstawowe - obowiązywanie praktyk starotestamentowych u chrześcijan pochodzenia pogańskiego. Czy Mesjasza zachować w całości dla żydostwa, dla ludzi obietnicy i przymierza, czy dzielić go również z poganami? A jeśli, to na jakich warunkach, czy również na pośredniej drodze judaizmu ze wszystkimi obowiązkami? Ostatecznie załatwiono sprawę ugodowo, nie drażniąc zbytnio ani żydowskiej, ani pogańskiej strony.

Pierwsze zdecydowane spotkanie Kościoła pod działaniem Świętego odbyło się w Jerozolimie. Ale nie wszystko było łat strony żydowskiej. Piotr faworyzował zwyczaje żydowskie w traktowaniu nawracających się pogan. Paweł zarzucił mu niekonsekwencję. Paweł Apostoł sprzeciwił się „w twarz" Piotrowi. Wśród chrześcijan trafiała się rozpusta, jakiej nie było nawet wśród pogan, co Paweł w Liście do Koryntian podkreśla. Było więc wszystko, co niesie wartkie życie, nie wyłączając odstępstwa od wiary. Było bieżące życie zbiorowości ze wszystkimi trudnościami obok wielkich darów łaski i Ducha Świętego. Była historia Chrześcijaństwa z pewną ciągłością, związkami przyczynowo - skutkowymi, dynamiką apostolstwa dawania świadectwa j łamania się. Jeśli był liryzm, to innego pokroju niż w okresie ewangelizacji Chrystusowej.

Wczas wyłoniła się kwestia społeczna w drastycznej formie wśród wiernych Jerozolimy. Mylne przeświadczenie, że paruzja Chrystusa nastąpi w któryś z najbliższych szabatów, zmobilizowała chrześcijan pochodzenia żydowskiego do ofiarnej miłości (por. Dz 4, 34), społecznej równości i sprzedawania ziemi, jako już zbędnej, dzieląc uzysk po równo dla wszystkich. Skutek był taki, że paruzja nie nastąpiła w przypuszczalnych terminach, a zjedzenie warsztatu pracy odbiło się na zubożeniu Kościoła jerozolimskiego. To najprostsza droga dobrowolnego wkroczenia w proletariat. W rezultacie nawet tak niezamożne Kościoły, jak w Koryncie oraz inne na skutek inicjatywy Pawła Apostoła musiały dofinansować wiernych w Jerozolimie. Paweł, choć sam nie używał wsparcia, tylko pracował fizycznie na swoje utrzymanie, kilka razy jednak odwoził kolektę pieniężną do Judei z Kościołów Małej Azji oraz Achai.

W aplikacji Ewangelii do różnych kultur znajdują się cechy narodowe byłego judaizmu i pogaństwa. Dokonywał się ucier łaski z naturą, dając wszystkie możliwe bryzgi ludzkiego postępowania. W tętno życia ludów wkroczył Jezus meliorując naturę człowieka z rozmaitym rezultatem, jak zawsze w takich sytuacjach. Była to faza „zagniatania" Chrystusa w codzienne życie. Liryzm czynu, nie efektowny nastrojowo z wyjątkiem pierwszego spotkania z głoszonym Jezusem. Liryzm z drugiej ręki - głosicieli Ewangelii.

Kształtował się nowy liryzm ewangeliczny eucharystycznego łamania chleba, dawania świadectwa i przysparzania wiernych, charyzmatów, miłości ludzkiej na podstawach Chrystusowych, znoszenia prześladowań zapowiedzianych przez Pana.

18. Gdybyście znali Boga

Za wszelką cenę poznać Boga. Jak tylko dla człowieka to możliwe, Więcej powiem - stopień poznania Boga będzie w jakimś sensie dla mnie wskaźnikiem, że przyrodę poznałem również głęboko jak nikt. Nie nazywajmy tego pychą. Bóg w pysze nie sekunduje człowiekowi, Bóg nie rozdyma ludzkiego jestestwa jak balon, rozkoszując się, że pękł w autogłupocie.

To nie jest poszukiwanie Boga celem stwierdzenia, że On jest rzeczywiście. To dążenie do nieskończonego wgłębiania się w naturę Boga, jak dalece to możliwe dla człowieka. Nie branie Go na spytki, czym jest i jak się legitymuje przed człowiekiem. Śmieszny jest człowiek, który po rzemieślniczemu chce grajcarkiem własnego rozumu odkapslować Pana Boga chełpiąc się z udanej operacji. Rzeczywiście Pan Bóg się głupim sprzeciwia.

Poznawanie Boga to nie zadanie podjęte dla wykazania biegłości w Boskich sprawach. To nie betonowanie stóp Bożych argumentacją, by się Bóg nie obalił w zetknięciu z nowoczesną wiedzą. To nie ruszanie na ratunek zagrożonemu przez naukę Bogu. Nie ma tu nic ze sztuczności i parania się rolą Jego obrońcy. To ciche pragnienie poznania Go w maksymalnym stopniu możliwym w ogóle dla człowieka, by Go bardziej rozumieć już tutaj na ziemi i kochać, choć wiem, że Mu nic z tego nie przyjdzie. Mam poznawać przyrodę, nakazał pracować, czynić sobie ziemię poddaną. Nie wiem, czy można prosić, ale Jego dziwne dla mnie zachowanie świadczy, że nie mam żadnego prawa do tego wymiaru poznania. A jeśliby zechciał wziąć nieśmiertelną chwałę z moich skażonych rąk? Niczego dla siebie nie szukam. Może to, co bym znalazł w Nim, inaczej obróciłoby świat?... Niech mi wybaczy. Wie to dziecinne. Ale wolno tak przecież przystępować do mojego Ojca, skoro nakazał tak się zwracać...

Nie chcę objawień, nie kandyduję na świadka cudu. Byłoby to naiwne i drobnowsiowe. Normalną drogą - przez zgłębianie przyrody w takim stopniu, w jakim to dotychczas nikt nie uczynił. W imię setek tysięcy Ave odmawianych o mądrość przez sześćdziesiąt lat niezmiennie. A może już milionów?... Nie wiem, On to wie. Patrząc na dzieła, które spłynęły z Jego palców, wnikając w niezwykle zaszyfrowaną zasadę działania przyrody chciałbym tą naturalną drogą zaciekłej i niestrudzonej pracy sięgnąć aż do Twórcy... Wybacz tę zawrotność i to szaleństwo. Nie wiem, czy człowiekowi wolno tak daleko sięgać. Skoro mnie stworzyłeś, widocznie mogę z Twoją pomocą i błogosławieństwem, o które niezliczone razy w życiu zabiegałem i prosiłem.

Wiem, że zakryłeś przed wielkimi i uczonymi, a objawiłeś maluczkim. Nie zmieniaj proporcji mojego ja, ale daj mi nieskończone widzenie prawdy. Nie dla mnie. Co mogę chcieć?...

Czuję, że świat jest na zakręcie poznania prawdy, choć nie miał racji w bardzo wielu wypadkach, a najmniej w życiu. Dałeś poznać wiele ale do rozwiązania istoty życia zdaje się być jeszcze daleko. Chcę to Tobą, dla Ciebie i przez Ciebie uczynić. Jak na nic nie zezwolisz -narzekał nie będę ani płakał. Jeśli wystarcza to, co dzięki Twej dobroci mogłemem poznać, nie pragnę niczego.

\V Starym Testamencie nazwano Cię Bogiem Gór. Czy wolno sięgać do szczytów świata, gdzie Twe oko specjalnie udziela spojrzenia na Wszechświat? Jesteś też Bogiem egzystencjalnej próżni, Bogiem oceanów i mórz, kolebiesz je do wiecznego rytmu. Jesteś Bogiem pustyń i tam się objawiłeś człowiekowi. Bogiem Ziemi i Niebios, Bogiem człowieka. Czy wolno mi prosić o dojście z Tobą na styk bezpośredniości, skoro nie znam fizyki zera i nieskończoności? W klepsydrze parseków przesypujesz Materię, Ducha i Czas. I kazałeś mnie tę klepsydrę Wszechświata odwracać. Czym jestem, że mogę sięgać krańców Wszechświata, poza którymi i przed którymi jesteś tylko Ty, Boże.

Nabywam rozumu przy Tobie, choć zdaję się być nicością. Kołyszesz oceany, popędzasz nieznacznie Ziemię nadając jej prędkość 29 km/sek w biegu wokół Słońca, spalasz żar Wszechświata niezliczonych gwiazd, przelewasz miliardy ton wody Niagary z dłoni w dłoń podczas sekundy.

Ty jeden przepuszczasz między palcami taśmę życia od miliardów lat, a my się szamoczemy z odgadnięciem początku życia i cieszymy jego obecnością, która niedługo przejdzie w wieczność. Czym jest życie? Powiedz, czy tym, co ja wiem? Czy może czym innym?

Kim jesteś w sobie i w Twoich dziełach? Przypomnij sobie, gdzie rzuciłeś klucz do życia i pozwól go podnieść. Jakim kluczem - magnetycznym czy elektromagnetycznym - nakręciłeś Wszechświat i gdzie cisnąłeś ten klucz w przepaść zapomnienia. Tyle się naszukałem. Pozwól znaleźć.

Nie wiem, czy odnaleziony klucz życia ciśnięty w zagubienie uszczęśliwi ludzkość. Czy zrobimy z tego klucza wejście w życie przedłużając jego zdrowe funkcjonowanie? Czy też Twój klucz życia będzie rekwizytem strategicznym do szybszego i skuteczniejszego uśmiercania podczas kretyńskiego spięcia?

Takich wielkich i ciężkich myśli jeszcze nie miałem. Przebacz, że sięgam, gdzie nie wolno bezkarnie wchodzić. Wybacz wkraczanie w nie moje kompetencje.

Poznać Ciebie dla żadnego powodu, jedynie dla Ciebie samego.



19. Droga Boża

Ewangelie są księgami historycznymi. Dosłowny ich sens, to ukazanie Boga dającego zbawienie w odpowiednim momencie historii ludzkości. Właśnie ten historyzm Słowa, które się Ciałem stało, jest taki szczególnie szokujący. Historię swojego Boga trzeba w życiu kiedyś zacząć i kontynuować. Dokąd? Nie ma górnej granicy. Historia Boża rozciąga się po jej zapoczątkowaniu na zawsze. Na wieki.

Droga Boża wiodąca przez nasze życie nie może wyglądać jak szlak z nieco gęściej rozsypanym nadprzyrodzonym ziarnem. Zwykle są to okazje jakiejś modlitwy, odbytych rekolekcji, wysłuchania dobrego kazania niedzielnego, świątecznego nastroju lub przypomnienie sobie… Czego? Muszę to przecież nazwać, jeśli mam ukierunkować swą uwagę. Droga Boża - termin starochrześcijański - jest tutaj doskonały.

Wartość mojej wiary, to wyraźny trakt Boga wiodący przez historię mojego życia. Przynajmniej teraz muszę to określenie przywołać z zaguby i nadać mu czasowy ciąg, jest bowiem rzeczywistą historią, po której Bóg się przechadza. Nie modlę się od nowa. Modlę się z mojej drogi wydeptanej przez Boga. To zmienia zasadniczą podstawę mojej modlitwy.

Dziwna droga. Przechadza się po niej nie tylko Bóg, ale prowadzi ona przez świat jako charakterystyka mojej wiary, mojej świadomości Nieskończonego. Znamienną cechą tej drogi jest to, że wiedzie ona bezpośrednio do wieczności. Rozciągła droga, nieskończona, mimo, że jutrzejsze jej etapy nie są nieznane. Droga nieomylna. Jedyna, która zostaje trwała spośród wszystkich dróg świata. Lepiej od samego początku wiedzieć o niej wszystko, nade wszystko dokąd wiedzie. Spośród wszystkich dróg jest ona absolutnie pewna.

Na takiej drodze jest na wszystko czas i miejsce, będą wzloty i osamotnienia, szczęście z troską, radość, choroba i dziwne uzdrowienia, cuda i szary proch codzienności, twórcze natchnienie, grzech i żal, sięganie na modlitwie nieba, zwyczajne chwile i niezrozumiałe poloty, świadomość bliskiego Boga i puste przestrzenie. To zwykła droga życia, jej kres zostaje jedynie przesunięty poza status odejścia. I ciągle jest to droga Boża. Ponadto jest tym samym, co u wszystkich innych.

Przyszedł czas wyjawienia tajemniczego słowa „technologia Ewangelii". To analityczny zabieg na tekście ewangelicznym celem pójścia już dalej samemu Bożą drogą. Konieczną sprawą jest tutaj stworzyć historię Boga w swoim życiu. Dalej dokonuje się wszystko niemal automatycznie. Nie ma historii Boga bez spotykania Go często właśnie na odcinku życia, który tutaj nazwano drogą.

Bóg nie lubi być na swej drodze w duszy ludzkiej w postaci „rwanego" ściegu, nie doskakuje też od czasu do czasu swą łaską. Działanie Boga na człowieka jest ciągłe, co najwyżej z różną intensywnością. Jest wielką sprawą wiedzieć, kiedy amplituda działania Bożego się wzmaga.

20. Jest ponadto wiele innych rzeczy... (J 21, 25)

Nieliczny tu wybór ewangeliczny pisany z bardzo dużą przerwą kilkunastu lat. Pisane było wszędzie - podczas rekolekcji, w momentach wzlotów duszy, w żarze młodocianych wspomnień, w złocistej jesieni życia, w klinice przy bólu, w obliczu operacji, w trakcie montowania książki naukowej - nagle odrzucony od tematu naukowego i pchnięty Duchem Bożym w tym właśnie kierunku. W natchnieniu, w gwałtownej i niezrozumiałej potrzebie, w smutku, buncie, wśród wesela i beznadziejnej samotności, poderwany łaską Bożą na nieuchwytny moment seriami rozdziałów, to na odmianę jednym niekompletnym. W cudną pogodę tatrzańską, szarugę wiszącą na szczytach świętokrzyskich jodeł, w mgłach, w podróży, we śnie przychodzące myśli notowane rano. I w miarę jak pęcznieje teczka z rozdziałami, czuję, że nie będzie wszystkiego -jest ponadto wiele innych rzeczy...

Zdawało by się, że podczas pisania książek, które niczego nie mają wspólnego z Bogiem, najbardziej On występuje błogosławiąc nie tylko siejbie ziarna, ale nawet dociekaniu prawdy przyrodniczej. Patrzenie Bogu na ręce, jak tworzy, nie jest w złym guście, może przeciwnie, to takie ojcowskie i dziecinne jednocześnie. Wystarczy na początku prosić o błogosławieństwo w pracy, zresztą co jest większą prawdą: wrzucone w ziemię ziarno, czy poznanie tajemnic Bożych ukrytych w przyrodzie? Jeśli tak pasjonuje wiedza o przyrodzie, to co dopiero o naturze Boga? | Dlaczego się nie potrafimy cieszyć jak dzieci z odkrycia choćby najmniejszej prawdy w otaczającym nas życiu? Już ewangeliści nie widzieli możności przedstawienia na piśmie wszystkiego, co mówił i czynił Jezus przez trzy lata działalności. Co by wobec z tego można powiedzieć o jedynym życiu człowieka, w którym przejawia się działanie łaski Bożej? Autobiografia takiego człowieka i przeżycia Boga nie byłyby możliwe do wyczerpującego przedstawienia. Co wobec tego mówić o historii działania Bożego na świecie w ciągu roku, nie mówiąc o tysiącleciu ostatnich dziejów Kościoła. Nie ma się co dziwić, że rozważania ewangeliczne potraktowane wycinkowo będą porwaną siecią, w którą chciałoby się złowić cały wdzięk Ewangelii przeżywany przez człowieka. Zaraz, to nie osobiste. To świadomość, że ewangeliczne przeżycia nawet w obszernym wyborze są jedynie niedoborem i ludzką niemożliwością. Może to nawet ładnie, że istnieje jakiś margines, poza który nie sięgamy ze zwykłej niemożności. Ten głód szczegółów jest bardzo znamienny dla Ewangelii, gdzie nawet tylko kilka słów jest na pewno autentycznie pochodzenia Jezusowego, a nie właściwością słownictwa autorów.

Na uboczu słownictwa. Jezus używał języka niewielkiej aramejskiej. Dzisiaj musiałby mówić po angielsku. Po pierwsze –nie przyjęłaby się Jego nauka na inteligentnym i uczonym świecie. Po drugie - Ewangeliom stawiano by zarzut, że nie mogą się rozprzestrzeniać na świecie inteligentniejszym, bo nie są publikowane po angielsku za granicą. Podobnie jak miarą naszej uczoności jest angielski z zagranicznym kiwnięciem, recte angielskim palcem. Tylko angielskie prace publicystyczne nie wymagają obcojęzycznego streszczenia, trafią i tak na krańce ziemi.

Nie można więc Ewangelii porównywać z żadnym dziełem. Mają one swoje drogi zakreślone opatrznością Bożą. Żadna filozofia nie rozwijała się tak dynamicznie, jak ta aramejska Jezusa z Nazaretu, z miasta, z którego przecież nie mogło nic nadzwyczajnego pochodzić.

Co zresztą mogą kogoś obchodzić indywidualne sprawy ja Boga z jakimś człowiekiem w jakiejkolwiek okolicy świata.

Do niejakiego zrozumienia książki „Technologia Ewangelii" konieczny jest załącznik oryginalnych Ewangelii równolegle. Nie w sensie komentarza do „Technologii", lecz oryginału dla przypomnienia i żywych i niezastąpionych zdarzeń i stylu. „Technologia" to próba podejścia człowieka współczesnego do nie starzejącej się Ewangelii. Nie tylko każda epoka, ale każdy człowiek miewa całkiem nie niepowtarzalne dojścia do Jezusa.

„Technologia Ewangelii", to również dawanie świadectwa Jezusowi. Wystarcza.
 

 
 

 

Czytelników na stronie:  

                                            Copyright © Wiesław Matuch - kontakt   Wrocław 2001 System Miłości Narodów