Strona główna SMN

Ks. prof. dr habilitowany
Włodzimierz Sedlak

Ks. W. Sedlak - biografia
Wszystko musi mieć początek
Syzyfa wcielenie drugie
Homo wchodzi na taśmę
Ewol. wyselekcjonowanie
Człowiek a kwant
Analiza układu bioelektr...
Zakręt ewolucji człowieka
Człowiek przyspiesza rozwój
Centralne sterowanie
Działanie na układ scalony
Homo electronicus...
Przyszły świat homo electr...
Czytelność modelu homo el..
Antropologia od podstaw
Futorologia całkiem inaczej
Homo cosmicus
Electronicus lustruje horyzon
Oto homo zwany electron...
Post Homo

Technologia Ewangelii

Technologia Ewangelii
Wiosna
Lato
Jesień
Jesienny zbiór
Zimowy zmierzch objawienia
W Ewangelii zawsze dziś

Opracowanie Ks. Sobocza

Uwarunkowania życia
Bioelektroniczny model
Implikacje metodologiczno...

Wspomnienie Srokowskiego

Pamiątkowy Kamień Sedlaka
Fundacja im x. Siedlaka

 

SM

TECHNOLOGIA EWANGELII
Ewangeliczne lato

Ks. Włodzimierz Sedlak

PALLOTTINUM POZNAŃ 1989

Redaktor Aldona Fabiś
Projekt okładki i opracowanie graficzne Jarosław Mugaj
ISBN 83-7014-092-0

 

Ciągnąc dalej analogię pór roku należałoby oczekiwać złotej jesieni Objawienia. Jesień to zbieranie plonów, sierp zapuszczony w żniwne pola, koloryty zmieniającego się piękna, ciche pogody, pracowitość radosnej, rozkosznej wrzawy i łagodnego słońca lejącego w dusze błogie ciepło i jasność.

W Jesieni Objawienia w ewangeliczne tło wplata Jezus liryzm przygotowany Bożym latem - refleksję i zadumę nad usłyszanymi słowami. Konieczne ustosunkowanie się nie tylko jako biorcy zdrowia i chleba, ale również jako wyznawcy nauki Jezusowej z przyjęciem krzyża i naśladowania. W Jesieni Objawienia dojrzewa radykalizm ewangeliczny, gdzie trzeba zadecydować: wszystko albo nic z Ewangelii. Królestwo Boże dojrzewało do zrozumienia, ale jednocześnie dorastała i mobilizowała się opozycja przeciw Jezusowi z finałem na Golgocie.

Przedwiośnie, Wiosna i ewangeliczne Lato miały aspekty wzięte z pór roku, oprócz tego z czasu historycznego. Zdarzenia Boże układały się w pewien ciąg działania, stwarzając dziwną niepowtarzalność. Lato Objawienia przyszło jako uwertura faktycznego spotkania natury Boskiej z ludzką i całkowicie innym obrotem spraw na ziemi. Bóg--Człowiek musiał z sobą oswoić słuchaczy. Nazywano Go bardziej prorokiem, wędrownym nauczycielem, uzdrawiaczem, potencjalnym królem Izraela, który wybawi naród spod okupacji rzymskiej, niż Synem Bożym.

Te miłe nastroje letnie zasłyszanej Ewangelii i czynów Jezusowych kształtowały prawdziwe pojęcia. Jezus nie był prorokiem, czyli posłanym przez Boga, jak dawni prorocy. Jezus był drugą osobowością Jedynego Boga, a więc Synem Bożym z inkarnowaną naturą ludzką. Jezus wypełnia zakon i cel proroków, ale jest nieporównanie kimś więcej. Tutaj zaczyna się znajomy etap „pod górę" w ewangelizacji. Ludzie muszą pojąć ewolucję Objawienia. To nie jest przypomnienie Starego Testamentu, to jest wykonanie i uzupełnienie o nowe wartości, a rzekomy prorok jest Synem Bożym. Odsłanianie natury Boskiej łączy się dla wielu słuchaczy z szokiem, nie tyle wprost z nienawiści do nowego, co raczej z lęku o stare prawdy, głoszone przez Mojżesza i proroków. . Jezus jest bezsprzecznie rewolucjonistą w Objawieniu, lecz dziwnie nie naruszającym niczego z przeszłości: „ani jedna kreska, ani jedna jota z zakonu nie zginie". To radykalizm innego rodzaju niż wszystkie polityczne pociągnięcia cezarów i tyranów. To radykalizm wypełnienia w nieskończoną treść całego Przedwiośnia Objawienia. W Ewangelii wszystko jest Boskie, dalekie od schematu ludzkiego. Jezus Jest całkowicie nowym elementem w Objawieniu, choć zapowiadanym przez proroków.

I tutaj jest swoisty czar Ewangelii, ten wdzięk porywający nieskończoną mocą z nie mniej nieskończoną prostotą. Jezus mówił „jako władzę mający", a nie jako aktualni przedstawiciele świątyni oraz wędrowni interpretatorzy zakonu.

Ewangeliczne Lato porywające ludzi przechodzi nieznacznie w, Jesień Objawienia z otwarciem całkiem nowych perspektyw Bożych, które Jezus przyniósł od swego Ojca.

Jezus wymaga wiary w siebie jako Syna Bożego. Ewangelia wkracza w nową fazę zgodną z zapowiedzią proroków, ale jednocześnie zgodną ze wzrastającą opozycją... w obronie Boga. Cały paradoks i wdzięk nieskończonej i przebaczającej miłości uzasadnia wymownym argumentem - krzyża.

Podnosi się temperatura głoszenia słowa Bożego. Nie tylko wiara w Bóstwo Jezusa jest konieczna, ale również przyjęcie programu ewangelicznego na co dzień. Brane cuda: wskrzeszanie, uzdrawianie i sycenie rozmnożonym chlebem, mają jeszcze inne konsekwencje - przyjęcie i realizowanie miłości bliźniego, przebaczanie win, nierozerwalność małżeństwa, wyeliminowanie cudzołóstwa, unikanie grzechu nie tyle rytualnego co grzechu nieetycznego, wiara w zmartwychwstanie, w odkupienie.

Rzeczywiście - Jesień Objawienia bynajmniej się nie skończyła. Jesień ta nie jest tylko historycznym epizodem, lecz trwa dalej w ludzkości. Łatwiej przyjąć Jezusa z Przedwiośnia i Lata ewangelicznego niż Jezusa postulującego wiarę z etycznym poziomem duszy, z przebaczeniem win, czyli przebaczającą miłością otoczenia. Samo pojęcie grzechu ulega zresztą sprecyzowaniu. Ostatnie postulaty Jesieni Objawienia trwają.

Z programem prawdy Bożej i uczynienia ludzi świętymi - ponieważ Ojciec Niebieski jest święty - trzeba było umrzeć. Inny argument na przekonanie ludzkości był niemożliwy.

Ewangelia nie jest do samego słuchania i podziwiania. Przeznaczeniem Ewangelii jest czyn. „Kto słucha tych słów i nie czyni ich,| podobny do człowieka, który zbudował dom swój na piasku. Przyszły deszcze i wichury, uderzyły na ten dom. I upadek jego był wielki” (Mt 7, 26-27).

Złota Jesień Objawienia trwa. Dzieje Objawienia trzeba widzieć w historii świata i Kościoła. W hagiografii oficjalnych i nie wymienianych świętych, w działaniu Ducha Świętego w życiu poszczególnych ludzi, narodów i ludzkości. W charyzmatycznym rozdawnictwie darów. W rozmodleniu świata. W odchodzeniu z tej ziemi z nadzieją zmartwychwstania. W cudownych oczach dzieci. W dokonujących znakach. W powoływaniu ludzi do określonych zadań w odkupionej społeczności. W twórczym poszukiwaniu prawdy przyrodniczej wiodącej do lepszego zrozumienia Boga. I w bezliku niemianowanych okoliczności, w których wiew Ducha Świętego jest konieczny, choć niedostrzegalny.

Postulaty królestwa Bożego na ziemi coraz bardziej się klarują i dla kontrastu odsłania się nieukrywany blok opozycyjny, przywiązany do świątyni i „nieskażonego" judaizmu, stojącego na straży jednoosobowego Jahwe. Jednocześnie stroną wiodącą pozostaje Jezus, prowadząc swe dzieło do śmierci krzyżowej.

Wydaje się, że nie rozumiemy złotej Jesieni Objawienia, która przyjmuje ustawicznie nowe formy w identycznej i autentycznej prastarej szacie.

Nie wiadomo, czy złota Jesień Objawienia jest już w maksymalnym rozkwicie, czy osiągnęła swoje apogeum, czy faktycznie należy ją uznać za ledwo rozpoczętą. Kronikę tej jesieni nazywamy historią Kościoła, nie tylko pisaną, lecz aktualnie tworzoną.

Jak nie ma człowieka odkupionego i nie kochanego przez Boga, tak nie może być nikt wyłączony w charakterystyce złotej Jesieni Objawienia. Ta jesień żyje, rumienieje, dojrzewa. Stwarza niepowtarzalny klimat nie tylko meteorologiczny, ale również psychiczny szczęścia, bycia pod okiem Bożym, rozkoszowania się Jezusową jasnością. Współtworzenie tego znamiennego piękna przeżyć i dojrzewania Bożych spraw aż do pysznych dzieł.

To, co nazwano nowym odczytaniem Ewangelii, jest niczym innym jak dostrzeżeniem kolorytu dojrzewania, piękna zapowiadających się plonów, przedziwnym nastrojem określonym krótko - „jest mi dobrze". Ewangelia nie jest typową księgą, która podlega procesowi starzenia i dezaktualizacji. Przeciwnie. Ewangelia jest żywa, współczesna. Mówiąc wyraźniej - wieczna dla świata.

W tej Jesieni Objawienia trwającej nadal, może się znaleźć wszystko, co jesień z sobą niesie. W naszej jesieni wiary snują się dymy, jednak nie kartoflane jak przy wykopkach, ale dymy bombardowanych miast. Ciągną się smugi czarnego dymu żywych pochodni cywilizacji. Unosi się swąd palonych ciał ludzkich oblanych benzyną. W niebo bije krzyk niesprawiedliwości. Jak sztuczne diamenty lśnią zaradcze hasła. Konają zapomniani na świecie za życia. W drgawkach zagłady sztywnieją członkowie Kościoła. To wszystko i czego nie wymieniono tutaj jest również wśród odkupionych w jesienny czas.

Jesień Objawienia ma jeszcze jedną frakcję tylko wyobrażalną -dopełnianie liczby wybranych po drugiej stronie doczesnego życia.

To uniwersalna więź duchowa wiary miedzy czasem przeszłym, aktualnym i przyszłym. Co więcej - nikt w nauce nie wie, czy jesteśmy już w jesieni Wszechświata. Niewiadomy jest status bryły ziemskiej, nie zdajemy sobie sprawy, w jakim etapie się ona znajduje ani do jakiej punktu historii zmierza.

Barwna Jesień Objawienia ma swój urok domowości przekonań wiary. Swój wdzięk i czar wyczuwania ciepła przekonań religijnych. W indywidualnej historii życia ludzkiego zdajemy sobie sprawę, że z każdym dniem zbliżamy się ku jesieni życia, jesieni nie zdefiniowanej długością czasu. Kto wie, czy to patrzenie w aspekcie Jesieni Objawienia nie posiada właściwego dla człowieka wymiaru? Przecież zarówno jesień, jak i lato oraz wiosna wchodzą w zakres przemijania tak trudnego do zaakceptowania w pojęciach nowoczesnego człowieka Przemijanie jest sprawą ogólnie ludzką. To przemiłe patrzenie na złotą Jesień Objawienia trzeba widzieć łącznie z Panem żniwa i z Nim się cieszyć. Przecudna jesień. Twórcza i dojrzała. Jesień nie w rękach kalendarza, lecz dobrego Boga.

l. Na jesienne dni życia

Nie śmiałbym nigdy nazywać mojego Boga i Pana Ojcem. Obowiązuje dobry ton wobec Boga. Zuchwalstwo nie wskazane. Jezus kazał mi Go mienić Ojcem. Mam prawo odzywać się jak marnotrawny syn niepomny na to, czym jest faktycznie. Czy to już prawo do braterstwa z Jezusem? Czy wolno uciekać się w każdej trosce, potrzebie, niedoli naprawdę jak do Ojca? Nie rozumiem nic z tego. Pospolitowanie się z Bogiem? On chce, On żąda i wymaga... A może to najmilszy tytuł zapożyczony od człowieka i jego ojcostwa?... „Jeśli poprosisz o rybę, czyż poda ci twój ojciec węża? Albo o jajko, czyż da ci wtedy skorpiona? Jeśli wy, źli, umiecie dobre rzeczy dawać dzieciom waszym… (Łk 11, 11-13).

Mijały lata wiary, ojcostwo Boże było dalekie uczuciowo, być może dlatego, że mój ojciec pracował poza domem, przyjeżdżał na święta i miesięczny urlop. Nie wytworzył fanatyzmu miłości do siebie. Był naturalny, zwykły, sam pracował na życie i wykształcenie dzieci. Nie było odpowiednika w rodzinie, by przez analogię ocenić ojcostwo Boga. Na obczyźnie, w Paryżu, daleko od domu i w wiele lat po śmierci ojca - uderzyło ojcostwo Boże. Stało się najbliższe. Potrzebnie, konieczne. Uczuciowo dojrzałe. Ta abstrakcja Ojca Niebieskiego przemówiła czysto ludzkim i codziennym tytułem. Potrzebny był Ojciec w rozpoczynającej się walce ze światem o własną ideę. Wtedy wypadła też podróż w świat - Rzym, Egipt, Ziemia Święta. W takich wędrówkach słowo „Ojciec" jest otuchą, wyciszeniem niepokojów, gwarancją opieki i osłaniania.

Bóg, dobry Ojciec stał się codziennym przekonaniem, ustawicznym poczuciem bezpieczeństwa i opieki.

Bóg musi się zjawić w życiu sam. Nie myśli się o genezie podczas Jego wyłaniania się zza węgła życia. Potem dopiero już historycznie ujmując widzi się czasową oprawę towarzyszącą zdarzeniom.

Ojciec był ciepłem wiary, jakiejś domowości i codzienności. Do własnego mieszkania wchodzi się jak do domu Ojca. Rano i wieczorem, a więc pierwszą i ostatnią czynnością dnia jest prośba o błogosławieństwo ojcowskie. Jak za szkolnych czasów w domu rodzinnym. Chociaż kult matki był żywszy, była na co dzień, na każdą chwilę. Miało to swoje odbicie w wierze - Matka Boża wysunęła się już w okresie dziecięcym i towarzyszyła jako ideał macierzyństwa.

Dziwna rzecz - postać Jezusa była imperatywna, nakazująca, podtrzymująca decyzję, a nade wszystko pełna dziecięcego liryzmu z ilustrowanego podręcznika do nauki religii. Poza paroletnią fazą Jezusową odzywało się to podczas każdorazowego przyjmowania Komunii świętej jako pierwszej w życiu, z tą samą oprawą uczuciową, co u dziecka, ale głębszą jeszcze, bo rozumną. Samotne klęczenie przed tabernakulum miało swą atmosferę ciszy, mistycznego zanihilowania bóstwa i człowieczeństwa Jezusa. Świętą abstrakcję.

To jedna z miliardowych dróg działania Bożego. Nie potrafimy o Bogu inaczej mówić, tylko jako o autoeksperymencie obserwowanym ,mniej lub bardziej krytycznie. Operujemy zdarzeniami łatwiej niż zasadą. A może całkiem inaczej - zasady są cudze, wywabione z życia,
za to zdarzenia są analogiczne do wszystkich innych, bywają ciepłe i w jakimś procencie czy promilu własne. Nazwisko jest tutaj zbędne, chodzi przecież o drogi Boże, a nie o bardziej czy mniej błotniste pogranicze jakiejś osobowości.

Niezwykłym zbiegiem okoliczności, a u Boga z głębokim planem ŁASKI, postać Jezusa odczuta wyraźnie jako fizyczna obecność, a nie dziecięcy poetyzm wiary, została na jesień życia. Jezus wkracza z całym w kolorytem osobowości w bogatą porę życia, porę zbierania plonów, wzbogacania ich, nadawania myślom rumieńców liściowego pożaru barw. Jesień życia to z reguły najdojrzalszy okres, głęboki w przeżycia, jakiś wysyntetyzowany, słoneczny, ciepły, a bez żaru, przesnuty babim latem, radosny na widok owocującej pracy.

U progu Ewangelii położyły się jesienie ludzkiego życia – Symeon, Anna prorokini, Zachariasz i Elżbieta, chory znad sadzawki Betsaida, który 38 lat stracił w oczekiwaniu cudu, do którego nie mógł się dostać i wielu innych, których w jesieni dopiero nawiedził Jezus, wprowadzając ich w odmienny świat pojmowania Boga. To owe tysiące zasłuchanych, którym dopiero jesienne słońce rozpaliło się nad wyobraźnią, nad dokładnym poznaniem Jahwe.

Temu trzonowi społeczeństwa dane było w Ziemi Świętej ujrzeć światło Ewangelii. Jezus mógł nie tylko uczniom to powiedzieć, ale właśnie tym oczekującym Odkupienia: „Błogosławione oczy i uszy, bo mogą widzieć, co wy widzicie, i słyszeć, co wy słyszycie” (Łk 10, 24). W życiu każdego człowieka można ujrzeć wiele Boskich spraw, których nikt nie zauważył, i słyszeć o zdarzeniach, których inni nie wyróżniali w hałasie życia.

Dziwna rzecz, Jezus zjawił się jako codzienne przeżycie dopiero kiedy się poczęły wydłużać cienie, kiedy tak dużo się wie i rozumie. Każdy okres życia jest potrzebny Bogu do montowania Jego królestwa na ziemi.

Cieszę się, że Jezus nie spospoliciał mi na co dzień. Dołączył dopiero przy pewnym bogactwie wiedzy i rozeznania. Dołączył jako brat rozpoznany w drodze. On jest potrzebny właśnie jako Bóg w człowieczym zbliżeniu. Bóg dosłownie w ludzkim wydaniu. Takim widzieli Go uczniowie, czując codzienność i ciepło człowieczeństwa. Jezus jest bliski, bo istnieje w parametrach człowieka, robi się nie uroczysty, nie świąteczny, ale codzienny, zwykły, powszedni jak ludzkie dni. Taki mój osobiście. Dopasowany do mojego wymiaru, według mojego gustu. Nieskończona odległość Boga ode mnie i odwrotnie została zmniejszona.

Jak dziękować Bogu, że nareszcie dojrzałem w tym pozłocistym dojrzewaniu jesieni do bezpośredniości Boga wplątanego w ludzkie sprawy?

2. Magik z Nazaretu

Nikt nie zna Jego pochodzenia, jak przystało na magika. Mieszkańcy Nazaretu nie byli wprowadzeni w Zwiastowanie ani ucieczkę do Egiptu. Nieznane było miejsce urodzenia. Wiadomo było jedynie potocznie, że Jego krewni zwani braćmi i siostrami zamieszkiwali w Nazarecie, ojciec zaś magika znany był jako rzemieślnik - cieśla. Nikt też nie mógł dojść, gdzie i jak się nauczył sztuki uzdrawiania oraz interpretacji Starego Testamentu. Jak w normalnym życiu zawodowego magika miał nieznany margines, zakryty przed widzami. Obserwowali jedynie wyniki nie znanych sobie zabiegów i sił. Jest naprawdę magikiem, gdyż nie ma dowodu, żeby się w jakiejś szkole tego uczył, a zna swój fach dobrze. Magiczne właściwości ujawniły się w dosyć późnym wieku. Przez 30 lat zamieszkiwania w Nazarecie i w codziennym spotykaniu się z ludźmi nie można było niczego nadzwyczajnego stwierdzić. Po 30 latach znajomości i normalnego życia ujawniły się dopiero magiczne zdolności i to nie w Nazarecie, lecz w Kanie Galilejskiej i w Kafarnaum.

Rozliczam się, gdyż postawiłeś mnie między sobą i milionami Twoich wyznawców. Trzymałeś mnie w tej sytuacji przynajmniej 55 lat. Miałem im ukazywać Ciebie w nie sfałszowanej formie. Przez 55 lat byłem bardzo grzeszny, ale nigdy hipokrytą wobec Ciebie. W Twoich sprawach nie byłem graczem, nie widziałem Twego odbicia w krzywym zwierciadle. Jeśli podejmuję obecnie rozliczenie, to nie w mojej sprawie, ale innych. Byłem tylko katalizatorem Twoich potrzeb i pragnień. Kontaktowałem nie najgorzej, choć bez udawania.

Nie pochodzę z Twojego narodu, nie piszę w żargonie jidysz, lecz wiem, że książka pod tytułem „Magik z Nazaretu" pisana narzeczem uczoności i politechnicznym stylem dzisiejszych czasów mogłaby stanąć przynajmniej na równi z książką I. Singera „Sztukmistrz z Lublina". Uznanie byłoby pewne za narzecze uczoności w sprawach, gdzie się go nie używa, i w problemie, którego nikt jeszcze nie podjął -Twojej osoby.

Gdybyś rzeczywiście tego potrzebował, to Ewangelie musiałyby Cię przedstawiać jako magika z Galilei i Judei. Tymczasem nie ma w nich nic z chwytów literackich i sytuacyjnych, nic z grania na ciekawości ludzkiej czy ubocznych celów autora.

Za późno na książkę „Magik z Nazaretu". Nie może istnieć plagiat ani kopia imitująca Ewangelie. Jedynie tamci autorzy mogliby to zrobić. Poza tym już nikt, nawet najbliżsi tamtych czasów. Nie ma wątpliwości, że inteligencja żydowska Ziemi Świętej, kadra kapłańska, patrycjat ekonomiczny w swej przytłaczającej większości uważali Ciebie za magika zwodzącego tłumy. Nie kwestionowano Twoich sztuczek oraz ich efektywności w postaci zdrowia. Interpretowano, że musiała być tajemna moc. Moc Belzebuba ujawniła się w Twoim działaniu uzdrowicielskim według nich (Mt 9, 34).

Były też zabiegi poddania Cię typowej weryfikacji magika - byś działał na żądanie, życzenie i zapewne w programie zaproponowanym z testatorów. Uniknąłeś zręcznie tej próby, twierdząc, że „pokolenie przewrotne i złe znaku szuka, a inny znak nie będzie mu dany, tylko proroka Jonasza" (Mt 12, 39).

Testowanie magika to w pierwszym rzędzie bystre i krytyczne obserwowanie jego rąk, tutaj kryje się zręczność nieuchwytna dla nikogo. Jaki znak uczynisz, abyśmy uwierzyli? Magik ma za zadanie uczynić cud żądanego rodzaju i pod ścisłą kontrolą obserwatorów. Takim samym typem był Herod wobec pojmanego Jezusa. Nadzieja zobaczenia cudu na własne oczy.

Byłeś więc dla bardzo wielu magikiem z Nazaretu i niczym więcej Gdybym patrzył tylko na ręce, a nie widział w Twym postępowaniu ze mną Twego serca, wziąłbym Cię również za niezwykłego magika haftującego barwnie moje życie w niezwykłe epizody. Ktoś może Cię nazwać magikiem, czytając książkę, w której moje życie jest światłem. Zresztą cokolwiek czyniłeś, nie było zabawą czy urozmaiceniem mojego życia. Było treścią życia, jego wspaniałym ciężarem, a nie sztuczką zabawiającą mnie samotnika. Między Jezusem z Ewangelii i Jezusem mojego życia jest tyle podobieństwa. Nie czyniłeś niczego, by się wzorem magików pokazać. Odnosiłeś wszystko do Twego Ojca. To jedno wystarcza, by Cię nie uważać za magika.

3. Pokręcony Pan Bóg

Rozmowa z saduceuszami i casus kobiety, która miała za życia kolejno siedmiu mężów. Pytanie, którego żoną będzie po zmartwychwstaniu? „Nie rozumiecie Pisma, po zmartwychwstaniu nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić. Przeto bardzo błądzicie" (Mt 22,30]

Przed wieloma laty trudno sobie było dać radę z bólem matki po stracie jedynego dorosłego dziecka. Kiedy rodzice przyszli do domu, zwłoki leżały przy drzwiach łazienki zaczadziałe. Nic nie pomogło. Żadna perswazja, żaden motyw wiary. Ból był nieprzytomny z tym samym pytaniem: jak Bóg mógł tego dokonać? Szaleństwo, ale trzeba było do tego sięgnąć i wytrącić z błędnego koła. Proszę nareszcie Panu Bogu wybaczyć. Powiadam wyraźnie. Skoro Pan Bóg jest winien, nie ma innej rady - trzeba Mu wybaczyć, skoro jest niemożliwe podporządkowanie się Jego woli. Szok był tak wielki, że zrozumiano paradoks. Człowiek przebaczający Bogu. Zmroziły mnie własne słowa.

Ciekawe są drogi niewiary w Boga. Niekiedy nie wysłuchana prośba bywa powodem rozbratu z Bogiem. Forma dąsania się na Boga. Pan Bóg to automat łaski i błogosławieństwa. Do automatu trzeba wrzucić „Zdrowaśkę", pociągnąć i wynik gotowy.

Skąd się biorą pokręcone pojęcia o Bogu? Przecież naprawdę taki Bóg nie może istnieć.

Jedno nowoczesne pokręcenie doszło do mnie. Do kolegi przyszedł młody człowiek, który się zabawia radiestezją, słyszał coś o wampach, o „podłączaniu się". „Księże proboszczu, ratuj mnie! Matka Boska j pan Jezus podłączyli się pode mnie i wykończą mnie. Nie mogę sobie już poradzić". Radiestezyjny obłęd religijny. Pierwszy wypadek.

Przywykł Pan Jezus do pomylonych pojęć o Bogu. Wiedział, że tłumy chciałyby Go widzieć politycznym mesjaszem wyzwalającym spod niewoli rzymskiej. Wiedział, że poszukuje się Go nie dlatego, że widziano cuda, lecz z powodu chleba i najedzenia się po jego rozmnożeniu. Jezus wiedział, że najbliższą przyczyną Jego śmierci będzie pokręcone pojęcie o Bogu. Zdawał sobie sprawę, że Jego najświętsze uczucia wobec Ojca są interpretowane jako czynienie znaków mocą Belzebuba (Łk 11, 15).

Czy jest konieczne, żeby pojęcia o Bogu tworzyli głupcy i potem się dziwili, że nie ma takiego Boga? Można być w wierze nienormalnym jak w codziennym życiu.

Człowiek fabrykuje sobie pojęcia według swoich wad i zalet podniesionych przynajmniej do dziesiątej potęgi. Ogląda wtedy w myśli tak spreparowanego Boga i nie może Go zaakceptować. Człowiek potrafi tak Boga w swoich pojęciach wypaczyć, że sam ulega przerażeniu. I negacji własnego wymysłu.

Człowiek stwarza sobie najpierw głupie wyobrażenia Boga, a potem chce w tym błędnym pojęciu znaleźć całą prawdę. I nie może tego dokonać.

Największa niedorzeczność polega na tym, że Najprostszą i Największą Istotę człowiek sam sobie komplikuje, by się we własnej zakisłej wyobraźni zagubić.

Jak dobrze jest mieć prosty obraz Boga przed sobą.


4. Bądźcie świętymi, jako Ojciec wasz Niebieski jest święty

Marzenia o świętości mogą być heroiczne albo pomylone. Wiadomo , że świat choruje na ekstrawagancje, wobec tego świętość pewnego rodzaju może być modna. Musi być egzotyczna, pochodzić z Dalekiego wschodu, mieć pradawną historię, dawać szansę nie Bogu, lecz ludziom, musi mieć odpowiedni nastrój. Tajemnicą wszystkiego jest wejście w siebie pod kierunkiem quasi-boga zwanego guru, według ustanowionych postulatów. Ściśle, jest on mistrzem doskonałości. Mistrz zaczyna się cieszyć powoli kultem boskim, wierni całują ślady jego stóp. Dziwna rzecz, kreowane bóstwo nie ma specyficznego wyrazu twarzy wyrażającego ascetyczną boskość. To chyba istota zagadnienia. Wszyscy się zgadzają, że chodzi o wydobycie naturalnych sił z natury człowieka przy pomocy nie mniej naturalnych praktyk idących w tym kierunku.

Powszechna świętość chrześcijańska nie zdała swej próby. Dziwne to, bo prawie dwa tysiące lat temu chrześcijanie nazywali się pospolicie świętymi. Już kilkadziesiąt lat temu posądzano nas, że znamy wszystkie przepisy, ale brak nam znajomości choćby jednego serca ludzkiego. Natomiast renesans chrześcijaństwa rozpoczyna się dopiero na pozycji oficjalnej świętości. Wyrobiliśmy w sobie ascezę anachoretów, zakonników, wybranych dusz mistycznych, brak nam cywilnej ascezy. A tak ją łatwo rozpalić na niechrześcijańskich podstawach, że wdycha się mistycznie nawet dymek z palonej agnihotry, czyli obrzędowego tlenia się łajna krowiego. Z drugiej znów strony, wiadomo, że łaska Boża wydobywa z człowieka jego potencjalne możliwości natury. Coś nam się zagubiło po drodze albo „zbiurokratyzowaliśmy" sobie ascezę i ponosimy jej następstwa. Nie dziwię się, że niektóre rozdziały „O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a) Kempis wzbudzają powszechny śmiech u nowicjuszy zakonnych podczas wspólnego czytania.

Wskazana świętość „przymiarowa" nie znaczy, że absolutnie już zdefiniowana, miałaby takie cechy:

1. Wykluczyć stany patologiczne na tle doskonałości. Co robić, kto nie ma żadnych grzechów? Ani najdrobniejszych, jak brak uwagi przy pacierzu, zdenerwowanie, niechęć do bliźniego? Nie. Więc jesteś święty Tak. To trzeba sobie wzbudzić „najdoskonalszy" żal - trzy razy mówiąc
„Boże, bądź miłościw mnie świętemu".
2.
3. Wyeliminować nadprzyrodzone safandulstwo i ąuasi-boskie cwaniactwo u poszukiwaczy czegoś więcej niż doskonałości chrześcijańskiej.
4.
5. Świętość musi być z indywidualnymi cechami, nie może być wybijana na zasadzie mennicy doskonałości. Święty jest indywidualnością, a nie wartością obiegową jak moneta.
6.
7. W pierwszej fazie należy nawet szanować dziwactwa, które mogą być zresztą sprawą indywidualnej reakcji na łaskę. Jeśli ktoś nie chodzi do kościoła i w ogóle się nie modli, bo to „sformalizowana akcja Boża w człowieku", ale czasami przeskakuje mur cmentarny i doskonale mu się wtedy myśli o Panu Bogu, to trzeba mu polecić, żeby parę razy mur
przeskoczył. Może będzie próg kościelny kiedyś przekraczał. Bóg wszelki odruch dobra przyjmuje.
8.
Ewangeliczny świat jest pełen oddechu, przestrzeni, pogody, choć wszystko się w nim przewija - szczęśliwi, prości ludzie, pracujący ciężko,

napiętnowani przez opinię publiczną jako celnicy i cudzołożnice, tragiczni z wrodzoną ślepotą, pożałowania godni leżący 38 lat nad sadzawką oczekując cudu. Były dzieci rozbawione, ale również zmarłe, sprzedawcy uczuć patriotycznych Rzymianom (saduceusze), rygoryści j pozerzy wiary - faryzeusze. Była nędza i choroba, były zachwyty nadprzyrodzonością - tłumy u Jana Chrzciciela i tłumy idące za Jezusem. Niczym tamten świat nie różnił się w istocie od zwykłego życia j potrzeb ludzkich dziś. Jezus kochał taki świat, Boski, pokrzywiony, spaczony w pojęciach, ale drogi, bliski świat, któremu trzeba współczuć w dążeniu do bycia człowiekiem.

Być świętym, to być normalnym człowiekiem. Nie trzeba cudów oglądać, a jeszcze mniej ich dokonywać. Świętość to coś ze zbliżenia człowieka do Boga, zbliżenia tak naturalnego, że nie daje się nawet wypowiedzieć. To było już wtedy, kiedy się realizowała ewangelizacja Ziemi Świętej. Po Odkupieniu Bóg bezpośrednio wkroczył w naturę ludzką, przeznaczając ją do nieśmiertelnych zadań... Świętość to nic trudnego, jak bycie wyznawcą Jezusa. I rację mieli pierwsi wyznawcy nazywając się świętymi.

Świętość jest wyrazem głodu za miłością człowieka do człowieka i Boga. Świętość z natury staje się ruchem społecznym. Najważniejsze, nie deklamować o świętości, bo przestaje ona być święta.

Na wstępie wykluczyliśmy z pojęcia świętości safandulstwo i cwaniactwo, bo świętość nie jest przekreśleniem naturalnych cech temperamentu i psychiki. Najczęściej chodzi tutaj o serwilną pokorę, o dynamikę, werwę. O to wszystko, co człowieka dążącego do świętości robi mdłym, oślizłym albo spryciarzem w sprawach doczesnych.

Teoretycznie chrześcijaństwo ma największą szansę do tworzenia świętych przy nieskończonych środkach nadprzyrodzonych, jakie wysłużył Jezus. Dlaczego jest tak, jak być nie powinno? Dlaczego lgnie się do dziwnego kultu ąuasi-bogów, odnajdywania spokoju przez praktyki wejścia w siebie, do separacji, by w samotności znaleźć swoje ja? Robi to niekiedy wrażenie, jakbyśmy o konstrukcji chrześcijaństwa nie mieli w ogóle pojęcia. Chrześcijaństwo według naszych codziennych pojęć jest spełnieniem „czegoś", a nie byciem „czymś".


5. Na początku nie tak było

Zadaniem Ewangelii jest przetworzyć człowieka, uczynić go dojrzałym duchowo. Dlatego też Jezus ustala jeden test sprawdzający, jak dalece zwierzęce cechy uległy procesowi ewolucji i dają już ludzki behawior, czyli zachowanie. Małżeństwo jest testem człowieczeństwa. Ma ono wprawdzie identyczne tło fizjologiczne jak zwierzęta, zwłaszcza ssaki, ale jednocześnie coś typowo ludzkiego. Wybór drugiej strony w małżeństwie to złożony problem świadczący, że nie tylko biologicznie jest się dojrzałym, ale również duchowo. Jest niemożliwe wytrwać przy wybranej osobie całe życie bez żadnego wysiłku i korekty siebie, z koniecznością drobiazgowego uzgadniania życia.

W Ewangelii nie ma jednak nic rozlazłego, przeciągającego się, nieskoordynowanego. To nie jest poezja dla miałkich mózgów i nieprawidłowo skleconych dusz. Jezus jest typem człowieka skoncentrowanego i konsekwentnego przy całej swej poetyckości. Zna i lubi mówić o problemach twardych, nie tyle po ludzku twardych, co z Boskim autorytetem. Jedną z takich spraw jest małżeństwo. „Od początku nie tak było", że dawało się list rozwodowy i oddalało żonę. Przywilej mężczyzny w dodatku. Dla zatwardziałości serc Izraelitów Mojżesz zgodził się na to. Na początku z Bożego ustanowienia nie tak było. W związku z tym opuszczeniem żony jest cudzołóstwem, „a kto by opuszczoną wziął - cudzołoży".

Być może nie sama sprawa jest trudna, co pewien profil człowieka, który z Ewangelii wybrał derywaty zaleceń Jezusowych, inne zaliczył do kategorii „niedzisiejszych", bo wymagają zasad postępowania, a nie gry gustów, rachub, gry uczuć i kaprysu ocen.

W innym miejscu Jezus mówi o takich, co chwytają się pługa i wstecz się oglądają. Nie nadają się do królestwa niebieskiego. Małżeństwo nieprzypadkowo stało się pewną analogią powołania do apostolstwa. Wymaga też decyzji po namyśle, uprzednim rozeznaniu, potraktowania małżeństwa jako formy życia w królestwie Bożym,
poczucia odpowiedzialności za siebie i drugą stronę z pewnym limitem, nazwijmy to, „wolnoduchactwa" i błądzących dróg. Innymi słowy małżeństwo wymaga decyzji rozważnej i odpowiedzialnej. W obliczu ogółu spraw Bożych - kawalerska swoboda i dziewczęca płochość - nie powinny być już oglądaniem życia wstecz. Tamte czasy minęły. Z pojedynczej odpowiedzialności zrobił się duet, a po niedługim czasie trio Boże w małżeństwie.

Małżeństwo jest sakramentem społecznego dobra królestwa Bożego na ziemi i w aspekcie Ewangelii tak należałoby je traktować.

Nigdzie też problem wybaczania nie jest tak złożony jak w małżeństwie. W każdej innej sytuacji, zawodowej czy prywatnej, wybaczanie nie ma tylu okazji i możliwości dla realizowania się, co w ustawicznym przebywaniu z sobą ludzi, w zasadzie dozgonnie - jak w małżeństwie. Zdaje się, że ten motyw wzajemnego darowania win nie został uwzględniony w dzisiejszym małżeństwie. Poczucie żalów nie rozwiązanych w inny sposób jak przez wybaczenie jest nieewangelicznym momentem życia. Miłość małżeńska ma jeden trudny aspekt czasu, mianowicie spowszednienie i starzenie się. Druga trudność to brak osłonek kon-wenansów, form grzecznościowych. Psychika staje całkiem otwarta. Wady ulegają kiśnięciu, jeśli zagubi się wybaczanie, o którym mówi Jezus. Wybaczanie zaś jest istotnym warunkiem poszukiwania miłosierdzia Bożego dla siebie.

6. Fizyczna obecność Boga

Podzieliliśmy świat na urojony, fizyczny i metafizyczny przy całkowitym zapomnieniu, że jest to nasz podział według kryteriów poznawania, bynajmniej nie podział dokonany przez przyrodę. Od czasów Arystotelesa jest to przekonanie stosowane w praktyce, ugruntowane przez fizyków z ich wycinkiem rzeczywistości, resztę wrzuca się do metafizyki, a więc do tolerowanego złudzenia filozofów.

W fizycznej, czyli jedynej rzeczywistości dla fizyków, istnieje jeszcze rozdział poznawalności. Pierwszy, czyli najogólniejszy odbiór zmysłami, jest analogiczny jak u zwierząt. U człowieka istnieje uogólnianie, operowanie pojęciami i abstrakcją, o której fizyk wiedzieć nie może, czy mieści się w sferze zjawisk fizycznych czy bliżej niewymiernych, a więc metafizycznych. W każdym razie fizykalne metody badania nie odnoszą się do świadomości refleksyjnej i jej pracy, jakoś się to według fizjologów łączy z pracą komórek mózgowych, ale procesu tego jeszcze fizycy nie spreparowali, choć zbudowali elektroniczne mózgi.

Istnieje cały świat fizyczny nieosiągalny ani zmysłami w poznaniu, ani przyrządami, ewentualnie matematycznie tylko opisywalny. Wszystkie nasze zdobycze odnoszące się do mikroświata stają się wątpliwe, istnieje przecież nie tylko masa, ale również są fizyczne oddziaływania bliskiego i dalekiego zasięgu. Nie dowierzamy geniuszom poprzednich pokoleń, wydaje się, że elementarna cząstka nie jest jeszcze najmniejszym składnikiem materii. Elektron traci indywidualność nadaną mu przez nas, zdaje się posiadać jeszcze w swojej elementarności własne struktury, tym samym oddziaływania. Prócz tego, co Einstein podał, nie wiemy nic o relacjach masy i energii. Materia stanowi jeszcze ziemię niezbadaną w pełni. Wyczekuje się w fizyce wielkich natchnień twórczych, które by ukazały nowe oblicze rzeczywistości. Nie można JESZcze podać kompletnego portretu materii. Za dużo niewiadomych, choć bezlik ludzi pracuje nad tym. Dla nie fizyka jest to świat niepoznawalny, do przyjęcia jedynie przez wiarę w nieomylność fizyków, speców przecież od materii. Jaki margines przyrody stanowi dziedzinę „metafizyki", czyli poza granicami obecnej fizyki? Co fizyk wie o takim wcale nie urojonym przedmiocie jak życie i człowiek z jego świadomością? Gdyby wiedział, dawno by na pewno rozwiązał ten problem. Biofizyka nie wyjaśnia mechanizmów życia, nie odpowiada na pytanie „co to jest", jedynie mówi „jak działa" na podstawie obserwacji. Bez biologii fizyk jest bezradny w tej dziedzinie. A przecież według niego życie jest na pewno stanem materii.

Jestem przekonany, że fizycy odkryją jeszcze niewidzialny świat nie obserwowalny najprecyzyjniejszymi sposobami (przepraszam-to się nazywa metodami). Fizycy są na razie w pogoni za monopolem magnetycznym, za tachionami, czyli cząstkami szybszymi niż światło, przecedzają jeszcze przez eksperymentalne sita próżnię, pragnęliby z próżni upiec właściwe cząstki elementarne. Wierzę. Wierzę fizykom. Gdybym nie wierzył, poczytywano by mnie za nie inteligenta, za analfabetę, ostatniego wielkiego ignoranta.

W biologii kompletnie nie wierzę „uczonym" (piszę w cudzysłowie, bo moja niewiara kwalifikuje ich na nieuczonych). Nie wierzę, żeby życie streszczało się w reakcjach chemicznych i konformacyjnej gimnastyce molekuł. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, co to jest „fizyk", prócz jego zarozumiałości wszechznawstwa rzeczy materialnych i niektórych innych. Na wiwisekcyjnym stole człowiek jest czterokończynową „glistą wijącą się z bólu, lękającą się śmierci, bezsilną, z pełną niemożnością oddziaływania siłami ani bliskiego, ani dalekiego zasięgu. To może być również fizyk w obliczu życia, które uważał za znane, opisane mniej lub bardziej przez biologów. A świadomość fizyka? A lęk przed czasem przyszłym, którego w fizyce przecież nie ma, ale jest w naszej perspektywie lub raczej bez niej?

Zaraz - fizycy „wymyślili" siły dalekiego zasięgu. Czy nie mogą istnieć siły nieskończonego zasięgu? Jeśli są oddziaływania słabe i mocne, to cóż stoi na przeszkodzie przyjąć działania najmocniejsze; jak kto woli, może sobie to nazwać oddziaływaniami wszechmocnymi. Czy to już metafizyka według fizyków? Nie, poszerzenie jedynie z działania lub wielkości. Nie lękam się nieskończoności jak fizycy, którzy uważają nieskończoność za nieprzyjemny szkopuł matematyczny, a fizycznie za niedorzeczność, bo im się nagle wszystko rozdyma jak balon o nieskończonym promieniu, nieskończonej powierzchni. Gdyby nawet na jeden kilometr sześcienny znajdował się jeden elektron, to masa elektronów sumarycznie musiałaby być nieskończona w nieskończonej przestrzeni.

Na jakiej podstawie fizyk wie, że nie ma rozmiarów nieskończonych?

Czy dlatego, że nie zna rachunku nieskończonościowego, przecież nieskończoność tak kapitalnie nieskończenie zmniejszają przez renormalizację. Dokonują sztuki matematycznego gubienia całych nieskończoności. Przecież rachunki tworzą ludzie, więc można stworzyć takowy. Fizyk się lęka nieskończonej rzeczywistości jedynie z tych powodów, że nie wie, jak opisać taką rzeczywistość. To są jedynie trudności subiektywne, a nie przedmiotowe. Nie ma żadnego argumentu, że mogą istnieć tylko skończone światy. Wygodniejsza jest rzeczywis-tość zlimitowana, bo prędzej można się stać jej wybitnym znawcą? A cóż nasze znawstwo ma za absolutne znaczenie, prócz przyjemności bycia znawcą?

Po wyrąbaniu sobie ścieżki w nieskończoność, wyrąbaniu zresztą bez większego trudu, gdyż skończoność i nieskończoność Wszechświata jest spornym problemem astronomii i kosmologii, mogę równie dobrze uznać za fizycznie realne istnienie oddziaływania nieskończonego zasięgu. A co to ostatecznie kogo obchodzi, czy to nazwę Bogiem czy Absolutem, czy Nieskończonością. Ponieważ nie mogę znaleźć początku układu współrzędnych dla Wszechświata, początku punktowego, decydującego o prawie do kolejnego liczenia, być może najpraktyczniejszy byłby początek układu ulokowany w nieskończoności. Jest wtedy wszystko jednakowo odległe i jednakowo bliskie.

Przecież całe nasze poznanie oparte jest na opisywaniu rzeczywistości; formalny znowu zapis, najbardziej jednoznaczny, opiera się na aksjomatach, czyli założeniach na tyle oczywistych, że stają się nie udowadnialne. Święte tabu naszej logiki. Dlaczego więc nie mogę przyjąć nieskończonych założeń, też nie udowadnialnych, a więc na tyle również oczywistych jak założenia logiki i matematyki. A jeśli wśród tych nieskończonych rachunków czuję się pełniejszy w wiedzę o Wszechświecie i jeśli w tej nieskończoności dostrzegam nieskończonego Boga, którego, proszę zauważyć, wcale nie wziąłem jako wstępne założenie - to jestem o tyle pełniejszy wiadomości, o tyle samo mądrzejszy, ogarniający więcej, ale z tego powodu nie głupszy od graniczonych w badaniu Wszechświata.

Bóg mój nie jest założeniem, o co się mnie posądza zarzucając irracjonalność. Bóg mój jest wynikiem tak samo otrzymanym, jak wszelkie wyniki fizyków w poznawaniu materii. Skorzystałem jedynie z tych samych praw, jakie posiada fizykujące opisywanie rzeczywistości. A jeśli przez to odkryłem rzeczywistość, która nie pasuje do świata fizyków, to nie moja wina. Jednakowe prawa mamy w sposobie poznawania i rachowania. I uznawania czegoś za realne albo urojone. Jeśli dzisiaj mówi się już o świecie stworzonym przez fizyków, to jest moim światem dodatkowym, a raczej istotnym w świecie stworzonym przez fizyków. Wolno mi stwarzać światy. Nie widzę powodów przydzielania fizykom więcej praw twórczych niż mnie. Mało tego - proszę o szacunek dla mojego świata nieskończonego - Boga. Szacunek, jakiego żądają fizycy dla swego wymysłu. Rozstrzygnijmy racje proporcją 1:1.

Bóg jest więc dla mnie taką samą rzeczywistością jak świat, materia. Dokładnie zaś Bóg i świat to sprawy nierozłączne. Skończony świat fizyków zawiera się w nieskończonym świecie mojego Boga, albo nieskończony świat fizyków zmieścić musi w sobie nieskończoność mojego Boga.

Dlaczego Boga odbiera się inaczej niż jakąkolwiek rzeczywistość? Pojęcie Boga jako Ojca nie jest równoznaczne z odczuciem naturalnego ojca. Bóg rozumiany jako przyjaciel nie jest tak samo traktowany jak przyjaciel wybrany spośród ludzi. Jakby w jednym wypadku była tylko abstrakcja obdarzona identyczną nazwą, jaką posiada rzecz. Może dlatego, że nie mamy zmysłu do odbioru nieskończoności, a pojęcia są abstrakcyjne. To znaczy przedmiot odbieramy z materialnych otoczek metodą Arystotelesowskiej logiki, ta reszta staje ziarnem prawdy, ale abstrakcyjnym, czyli na tle ogólnym, fizycznie nie odbieralnym.

Nieskończoność „gdzieś" mi się zaczyna, a ja mówiąc o niej stoję niejako poza nią, bo przecież stosuję jakowyś jej opis. Nie rozumiem, że nieskończoność przenika mnie jak pole elektromagnetyczne. Trudno pojąć, że nie ma Boga koło mnie, ale musi przecież być we mnie. Mylne więc jest rozpatrywanie i szukanie Ojca czy Przyjaciela obok siebie, kiedy On istnieje we mnie, a ja w Nim.

Można więc fizycznie czuć łaskę Bożą, śledzić jej fluktuacje, natężenie, rezonans ze mną, porównywać jej charakterystykę wczorajszą z dzisiejszą. Można w zdarzeniu widzieć Opatrzność albo tylko szczęśliwy zbieg okoliczności, dostrzegać cud lub patrzeć wołowymi oczami na niezwykłość fizyczną czy biologiczną. Dokładnie niemal wiedzieć, że w tym pomieszczeniu jest Bóg w jakimś szczegół znaczeniu, bardziej niż gdzie indziej.

W sprawach odbioru Nieskończoności zwierzęce zmysły nie wystarczają. Detektorem Nieskończoności może być jedynie cały człowiek, a nie tylko logika wytworzona na zasadzie abstrakcji wyłuskanej z materii. Ostatecznie oczy zwierzęce nie różnią się od ludzkich w widzeniu. Też nie są detektorem Nieskończoności. Potrzebny jest większy rezonans z Nieskończonością niż zmysły w relacji do Boga.

Rezonans może istnieć na zasadzie pewnych analogii między człowiekiem a Bogiem.

Dziwne, bo odwieczne marzenia człowieka o nieśmiertelności nie zawsze sięgały nieskończoności Boskiej, choć bardzo często się łączyły. To ostatecznie nie mój wymysł, jest to intuicyjne czucie człowieczeństwa szerszego niż materialna konstrukcja i jej trwałość. Jest coś wzruszającego w historii człowieka, ta tęsknota do życia mimo realizmu śmierci, ten pęd nieuzasadniony niczym poza tym, że jest. Nieśmiertelność, Nieskończoność Bóstwa. Życie w innym wymiarze. Skąd się to brało w całym prymitywizmie pojęć od paleolitu już poczynając. Być może wcześniej, tylko brak nam przekazu dokumentacyjnego. W paleolicie umiał już człowiek abstrahować, jak świadczą naskalne rysunki schematyczne z Afryki Północnej.

Dlaczego nasz Bóg jest zimny w odbiorze? Poza podniosłością kultu, wonnego kadzidła snującego się pod gotyckimi sklepieniami lub supernowej architektury, nie jest to Bóg liryzmu na co dzień. Abstrakcja nie grzeje, nie czuje się w niej ciepła żywej istoty w pobliżu. Nie czuje się obecności czegoś bliskiego i przyjaznego. Nie czujemy obecności Jahwe tak, jak odbierali Go Abraham, Izaak, Jakub, Mojżesz, Aaron, prorocy, Jan Chrzciciel. Jahwe nie był dla nich abstrakcją. Był żywym Bogiem, dotykalnym, wyczuwalnym Bogiem tuż, tuż... Zastanawiające, jakie ci prości ludzie, nomadzi, pasterze owiec, hodowcy bydła mieli wyczucie spraw Bożych. W jaki sposób oni doszli do tego, by wszystkie zdarzenia mogli widzieć w parametrze Nieskończoności. Tak oglądali królów dobrych i złych, klęski narodowe, wojny, zarazę, głód i posuchę, chorobę, niewolę, dzieje narodu.

Daj mi nieomylne czucie Twej Nieskończoności. Potrzeba mi ciepła codzienności. Dusza jak ciasto potrzebuje ciepła, by się zarumieniła, zapachniała świeżym chlebem. Czuć ciepło Boże wokół i w sobie. To Bóg przechodzi w pobliżu lub ja się o Niego ocieram.

Nie było filozofów w starożytnym Izraelu, nie było więc abstrakcji, W Izraela wpajano - „pamiętaj, że Bóg twój, Izraelu, jest Bogiem żywym". To poganie mieli abstrakcję zmaterializowaną wtórnie w postać rzeźbioną. Bóg Izraela jest Bogiem żywym, czuje się Go jak przyjaciela, jak Ojca niosącego naród wybrany na wzór ojca niosącego małego syna. Straciliśmy temperaturę wiary, gdyż Bóg jest pojęciem oderwanym. Przekleństwo filozofów zaciążyło nad czuciem Boga. Goła myśl mózgu jest zimna. To nie ten Bóg wykoncypowany w jakiś tam sposób, o którym nie wiemy, czy jest poprawny. Ciepły Bóg, ojcowski, przyjacielski czy braterski jest faktycznie Bogiem z Objawienia.


7. Bóg z wyboru

Imperatyw Jezusa wobec człowieka? Czy tylko propozycja? dziwiąc można Boski takt poszanowania wolnej woli człowieka. Wszystko musi się dziać na zasadach autowyboru. Wszystko zależy od Boga, to rzecz zrozumiała. Ale to wszystko Boskie zależy od wyboru człowiek Znamienna rzecz. Bóg nawet szczęścia nie chce narzucać. Niczego. Bóg nie znosi żadnego niewolnictwa, żadnego przymusu nawet, jeśli o Niego chodzi. Wszelką zasługę ponosi podobno człowiek, zapominając, co Bóg daje, by rozlataną wolę oraz uwagę człowieka naprowadzić na wskazany kierunek. Bóg się nie narzuca ordynarnie. To nieskończona Subtelność. Jezus również głosił Ewangelię w przechodzie. Kto chciał podnosił jej ziarno, komu nie odpowiadało, deptał po nim.

Dlaczego wybieram Boga? Nie myślę w tej chwili o nagrodzie wiecznej. Zresztą tego kasowego i księgowościowego wyrażenia - nagroda wieczna - nie lubię. Zbyt to interesowne. Mało delikatne. Stopień oceny życia zostawiam Bogu, nie wrzucając do skarbonki zbawienia na dobry procent.

Bóg na tym świecie jest naszym zadaniem w tej chwili. Bóg działa przede wszystkim normatywnie na człowieka. Wygasza nerwowe wzburzenia, wycisza napięcia, niweluje zgrzyty życia. Dobrze pojęty Bóg jest czynnikiem równowagi, pokoju wewnętrznego, osłony przed zbytnim fatygowaniem serca przy drobiazgach życia. Zauważają to również ludzie stojący daleko od chrześcijaństwa jako normatywne działanie biologiczne medytacji transcendentalnej. To jest dzisiaj już sprawą oczywistą, nie uwzględnianą najczęściej przez wyznawców Ewangelii. Modlitwa, wiara w Boga jest czynnikiem antystresowym wysokich napięć. Świadomość Boga broni przed „dynamiką próżni", pozwala widzieć spokojnie dalej niż obecna chwila.

Człowiek jest istotą żyjącą czasem przyszłym, którego ani nie fizycznie, a nawet niekoniecznie musi się zjawić w egzystencji człowieka. Czas przyszły to rozumne widzenie Boga. Delikatny sekret ustawicznej obecności Bożej.

Ciekawa może być „anatomia" wiary. Z całą pewnością w sposób dostrzegalny wpływa na świadomość. Natomiast świadomość normuje nasz bios, ogólnie go dynamizuje przez Boże działanie.Za mało jeszcze wiemy o konstrukcji wiary. Rzeczom Boskim nie przypisujemy konstrukcji, pozostawiamy to inżynierom w technice. Tymczasem konstrukcja wiary obejmuje stan duszy jako potencjał ciała. Myślę, że wiara jest czynnikiem równowagi dynamicznej w człowieku, równowagi życia w relacji Boga i świata. Następuje równowaga dynamiczna, ślicznie wyrównoważona na co dzień. W takiej sytuacji modlitwa nie jest od czasu do czasu przewietrzeniem ust i serca. Modlitwa jest wówczas naszym stanem biopsychicznym. Dochodzi do dziwnego i rzeczywistego przeświadczenia, że Jezus kładzie swą dłoń na sprawy człowieka. Może nieco nawet inaczej - swoje sprawy oddaje się Jezusowi jako Jego własne, realizowane w życiu człowieka i przez człowieka. Robi się wszystko, jakby efekty były zależne wyłącznie ode mnie wiedząc, że jedynie Bogu zawdzięcza się wszystko. W jakiś naturalny dla wiary i człowieka sposób zaciera się istotna różnica między Jezusem i mną. Jezus jest przecież nie tyle przedmiotem wiary, co rzeczywistością. Na tym chyba polega wiara, że Jezusa się „widzi", a na pewno we wszystkim wyczuwa.

W takim rozumieniu wola Boża i przeznaczenie nabierają innej optyki w naszym życiu. Nasz zwyczaj zwracania się gwałtownie do Boga w trudnych chwilach sprawił, że wola Boża i przeznaczenie są ciężarem wysokiej wagi, oznaczają niebezpieczeństwo, ryzyko i mocną niepewność wyjścia z sytuacji. Wola Boża nie musi być próbą, wróżbą zdecydowanego nieszczęścia czy goryczą. Może być właśnie pogodną i radosną okolicznością życia, nagłym wyzdrowieniem, uniknięciem niebezpieczeństwa, codzienną małą a ustawiczną radością, powodzeniem, szczęściem. Zbiorem wszystkich okoliczności dobrych, które przypisujemy sobie z reguły. Nasz zwyczaj nadał przeznaczeniu wymiary lęku i ciężkiej próby. To lewa strona zapomnienia i niedostrzegania tego, co się Bogu zawdzięcza.

To nie są wnioski ewangeliczne wysnute dla odzianych w sutanny i habitowych w noszeniu się, lecz również dla modnego szyku, dynamicznej młodości, odzianych w mundur, łachmany czy według najnowszych wymogów światowej elegancji.

Czytamy w Ewangelii również między wierszami. Te pola tekstowe zostawił Jezus naszej domyślności oraz inwencji.

Myślę jednak, że do Jezusa najlepiej się podchodzi w kuchennym fartuchu, robotniczym kombinezonie, w białym kitlu laboratoryjnym lub lekarskim, w szmatach codzienności, wytartym i wysłużonym mundurze, w urzędniczych narękawkach. Istoty człowieka nie stanowi "Opakowanie".


8. Nie trzeba zdrowym lekarza

Nie chowaj się. Wyjdź na światło. Nikt cię nie oznaczył piętnem grzesznika. Jezus też nie. Więc? Czego? Pomawiano Go przyjacielem grzeszników, tym samym aprobującym zło. Wyjdź z ukrycia i cienia.

Kiedy się człowiek poczuwa do winy wobec Boga, nie ma inne przystępu, tylko przez Jezusa. Nabył prawo decydowania o grzeszniku… Zaraz - nie rozumiem, sam jestem grzesznikiem, bo w obliczu Boga; ma kryształowych. Wszyscy stanowimy niezbyt klarowną masę człowieczeństwa. Filozoficzny termin emergencji stosowany przy powstawaniu świata i życia oznacza wyłanianie się w coraz lepszej formie. Z mętnego roztworu ludzkości przez Odkupienie dał Jezus zdolność i możność wyłaniania się coraz pełniejszego człowieczeństwa. Obserwujemy proces wyraźnie rozgraniczony przed pojawieniem się Jezusa i potem. Ludzkość subtelnieje jako całość, dorasta ideowo, intelektualnie, moralnie tężeje, stosunek do innych ludzi staje się godniejszy. Dokonuje się to bardzo powoli, gdyż jest widoczne dopiero w skali stuleci. Emergencja wartości ludzkich wzrasta jednak ustawicznie.

Człowiekiem się stajemy, a nie rodzimy. Człowieczeństwo to zaczęty proces, który się wynurzył z narodzeniem, ale ma dopiero świadomie podejmować swą emergencję przy pomocy zasad Jezusowych.

Bóg musi zabawnie widzieć masę ludzką krzątającą się wokół życia. Dziwnie przypominamy Zosię - Samosię, nie przypuszczając, że tkwi w nas dzieło Odkupienia, a więc potencjał łaski uczynkowej i błogosławieństwa Bożego. Dobrze. Tak być powinno, jakby wszystko zależało od nas i wolnej woli zdolnej do wzlotów w tej melioracji ludzkości, w grzechu, dezaprobacie tego czym jestem przed Bogiem, żalu, postanowień pięknych i szlachetnych, lecz bezsilnych, w tym zażenowaniu, że nadużywam miłosierdzia Bożego, żem nie wart już następnego aktu przebaczenia. To wszystko jest życiem człowieka. Ewangelią. Utrzymać się na powierzchni dobra za wszelką cenę, jak nie można inaczej, to chociaż protestem przeciwko złu.

Każdy z nas ma prawo podejść do Boga, nawet nic nie mówiąc. On już wie z czym. Winienem. Przebacz. A to już tyle razy było... Bóg się komputerem oraz limitem dźwigania człowieka nie kieruje. Jeśli Jezus polecił Piotrowi nie siedem razy dziennie wybaczyć bratu, lecz siedemdziesiąt siedem razy, to... Ile razy mogę się spodziewać przebaczenia u Boga?... „Czy z was ktoś poda dziecku skorpiona, zamiast jajka, jeśli o nie prosi?" (Łk 11,12).

Jakże daleko więcej da Ojciec Niebieski dobrych rzeczy? Czy możliwe jest nie wzruszyć się patrząc własnemu dziecku w oczy i widzieć w nich jakąś winę i brak odwagi podejścia do ojca? Niedaremnie Bóg kazał się nazywać Ojcem, dzieląc ze wszystkimi ojcami dobre z mnożnikiem nieskończoności.

Idąc pylną, błotnistą i na przemian kamienną drogą przez świat można się zakurzyć, błotem upaprać, poranić albo wprost dla odpoczynku w rowie się uwalić. To cecha drogi i naszych na niej stóp, zmęczenia i uwagi. O tym Bóg wie. Według Mickiewicza łatwiej napisać księgę, niż dzień dobrze przeżyć. Stwierdzamy jedynie życiowy fakt. Między racjami rozumowymi, potrzebą serca i kierunkiem maszerujących stóp jest zwykle rozbieżność. Monolitów dynamiki Bożej jest niewiele wśród ludzi. Bóg jest nam świadkiem, że niekiedy jesteśmy bardzo już utrudzeni dążeniem do dobra, z którego nic nie wychodzi oprócz rozgoryczenia.

Dobro realizuje się w nas ustawicznie i nigdy. Nie ma dobra włożonego do kasy pancernej, by starczyło go na całe życie. To proces ciągły i ustawiczny. Nie ma od niego urlopu ani dni wolnych.

To nie powód do rezygnacji, raczej do żalu. Przebacz, Boże, nie wychodzi mi. Nie zapomnij, że życie to jak wskazówka manometru w ustawicznym niepokoju, wskazuje rozrzut wartości. Podobnie jak i samo życie nie jest spokojne. A tam gdzie niepokój, wszystko może się zdarzyć, i grzech również. No tak, Panie Boże.

Nie ma bardziej humanitarnej sprawy, niż po zaciągnięciu winy zyskać przebaczenie i odzyskać swoje prawa człowieka. Takiego, jak przedtem. Każdy akt przebaczenia grzechów to ze strony Boga nie tylko likwidacja zła, lecz powrót do godności pełni człowieczeństwa. Nigdzie też nie czuje się tak głęboko Odkupienia, jak podczas likwidacji grzechów.

To nie paradoks, co powiem, ale gdyby nie było grzechu, nie byłoby również Odkupienia, nie byłoby Jezusa w ludzkiej postaci. To grzech sprowokował Boga do tak ładnego i głębokiego rozwiązania sprawy. Od tamtej też pory grzech należy do istoty Ewangelii. Wdzięk człowieka w Boskich kategoriach rozważany to dobroć Jezusa, przyjaciela grzeszników, jak Go w Ewangelii oglądamy. Nie ma innego pośrednika regulującego wartość człowieka jak spojrzenie Jezusowe.

Jeden warunek ograniczający stawia Jezus, i to ciekawe, nie warunek ze strony Boga, ale warunek, który powinien być spełniony przez grzesznika - wybaczyć bliźniemu. Nawet codzienna modlitwa wyznawcy Jezusa zawiera prośbę uwarunkowaną - tak samo mi odpuść moje winy, w jakim stopniu ja to potrafię zrobić w stosunku do bliźnich. Rondo miłosierdzia Bożego zamyka się w naszym wybaczeniu drugiemu człowiekowi. Wspaniałe to i piękne. Zaprawdę dziwne, a może raczej naturalnie Boże.

I nikt z nocy dnia nie zrobi ale w szeregu jarzących się lamp Twoje światło przedłuży ten promienny ciąg, podtrzyma błyszczący szereg, znowu gdzieś się rozjaśni. Tak się dobro lęgnie i melioruje świat. Ale proces rozjaśniania świata i ludzkości trwa i rozwija się. Od tego jest też Odkupienie.


9. Kto może odpuszczać grzechy, tylko sam Bóg

Grzech to spór człowieka z Bogiem. Spór nierówny, a bardzo istotny. To nie bunt przeciwko Bogu. To słabość wobec Bożych wymagań, a niekiedy zdecydowanej woli przeciwstawienia siebie Bogu. Grzech złej woli albo pomieszanych pojęć wyłącza się, gdyż nie jest odpuszczalny „ani w tym, ani w przyszłym życiu". Grzech tępej głupoty nie powoduje wycofania się Boga z miłosierdzia. Grzech ten jest upartą wolą, pojęciem spetryfikowanego mózgu. Najtrudniej też i najtragiczniej wyjaśniać coś głupiemu i pijanemu. Wyłącza się nienawiść do Boga i głupotę zbigosowania pojęć religijnych, choć obie cechy są różnej wartości. Grzech z biedy moralnej, lepszej niż na to pozwala życie, jest pewnym smutkiem między epizodami zła. Potem trwa ten ustawiczny stan zadłużenia wobec Boga. Ten grzech codziennego pyłu życia.

Znam winę dodającą wdzięku dziecku na skutek poczucia przestępstwa i niemożności wyjścia z sytuacji. Nie ma piękniejszego momentu, jak to dziecinne szczere „przepraszam". Nie chciałbym dziecięcego uroku bez tej przeżywanej winy i tak pięknej w zaambarasowaniu. Nie może być grzechu dziecka wobec ojca, którego by on nie wybaczył. W ojcostwie Boga jest coś właśnie z tej konieczności wybaczenia i zobaczenia naszej skruchy i żalu.

Nie można przestępstwa w stosunkach ludzkich zastąpić miłością prawodawcy czy kodeksu. U Boga jest wszystko możliwe. „Odpuszcza się jej grzechy, bo wielce umiłowała." Maria z Magdali wypróbowała drogę miłości, gdy zawiodły siły dobra i przegrały. Nie wiadomo, co to za rozrachunek - sprawiedliwość kontra miłość - ta ostatnia zapaprane konto u Boga. Czyżby aż tak wrażliwy był Bóg na ludzką miłość albo sam ukochał człowieka ponad wszystkie racje i zimną logikę? (por. Łk 7, 47).

Dobrze, że taki jest Bóg, przynajmniej wybaczy szaleństwo w traktowaniu grzechu. Widzi się podczas nieszporów na zakończenie Starego Roku klęczącą ciżbę ludzką na błotnistych posadzkach kościoła i ten potężny płacz pieśni: „My grzeszni Ciebie Boga prosimy, wysłuchaj nas, Panie". Z tej wyśpiewanej winy włosy jeżą się na głowie i pytam się - czy oni rzeczywiście są aż tak winni wśród dziwnych okoliczności codziennego życia?

Wybaczy mi Bóg. Nie robię Mu konkurencji, kiedy przychodzi do sporu między Bogiem i człowiekiem, biorę stronę człowieka...Boga nie ubędzie na skutek grzechu, a człowiek? Żal mi go, biorę jego stronę. Też jestem człowiekiem. Wybacz. Żal mi człowieka. Człowiek to nie grzech. Grzech to nie natura człowieka. Grzech to bolesny epizod, epizod bardzo ciężki, dręczący. Grzech onieśmiela przyjść do Ciebie. Przebaczenie to nie premia. To Twój dar miłości.

Nie lękam się, że zrobię Ci, Boże, konkurencję łagodności. Tobie, przyjacielu grzeszników.

Jeśli kazałeś Piotrowi siedemdziesiąt siedem razy dziennie wybaczać bratu przy okazaniu jedynie, że mu żal? To przebacz, że się znam na matematyce przebaczeń, ale Ty musisz... Musisz? Wybaczyć, przynajmniej siedem razy na dzień, jeśli drżąc wyszepce - żal mi... Choć tego nie chcę, jednak do istoty człowieka należy zło... Wiem, że nie ma determinizmu grzechu od chwili, jak umarłeś z powodu ludzkiej winy i otwarłeś drogę dobra, na której trudno się nie zakurzyć. Grzech zmienił jakość. Stał się biednym grzechem, bolesnym, smutnym niekiedy, ale też dzięki Tobie radosnym w dźwiganiu się do Ciebie, gdzie tylu ludzi widziałem rzewnie pięknych i dojrzałych winą... do ukochania Ciebie. Grzech nie upadla we własnych ocenach. Na wszystkich grzechach położyło się ciepło miłości Jezusa. W tej jasności trzeba oglądać grzech w ewangelicznym świetle.

Boga i Jego miłosierdzia nie można w człowieka wciskać siłą. To powolny proces jak dojrzewanie do łaski. Grzech wymaga cierpliwości, czasu i nastroju. Gdzieś w jakimś momencie Bóg tak blisko staje, że nie widząc patrzy się w Niego z przeogromnym rozumieniem wszystkiego. Siebie przede wszystkim.

To nie paradoks, ale na tle grzechu uczymy się zależności od Boga. Po prostu miłości. Komu więcej darowano, ten więcej miłuje tę prawdę życia - wyłożył Jezus Szymonowi faryzeuszowi w przypowieści o dwóch dłużnikach (Łk 7,47).

Grzech to nie misterium celebrowanego zła. To wielka tajemnica ludzkiej duszy zmagającej się z własną słabością w obliczu Boga, którego trzeba brać jako współczynnik dobra w byciu człowiekiem. Bez przesady - grzech ma coś z uszkodzonego skrzydła, które jest prze-znaczone do lotu, a nie potrafi się wznieść. Nikt nie popełni zła z premedytacją i uporem. To zło poskręcanej dobroci wywracające wartość człowieka. To dobro spaczone w podstawach.

W chrześcijaństwie znakiem przebaczenia jest zawsze Jezus na Krzyżu - symbol znalezienia dialogu człowieka z Bogiem w jakiejkolwiek sytuacji i w najgorszej nawet dysproporcji.

Ładne. Takie wzięte z łąk i pól ewangelicznych. Wzięte również z nas.


10. Dopokąd nie oddasz...

Jezus nie rozwija przed ludzkością strategicznego planu zbawienia. Mówi obrazowo, a więc używa koniecznej przenośni znamiennej dla każdej przypowieści. Zastanawia przejściowość kary za grzechy z możnością „wypłacenia" się po ziemskim czasie. Jezus stwarza niejako nową okoliczność między zbawieniem i potępieniem. „Nie wyjdziesz stamtąd dopóki nie oddasz najmniejszego pieniążka..." (Łk 12,59). Sytuacja przechodnia.

Życie etyczne człowieka można według Ewangelii uważać za konieczne do zbawienia, jednak istnieje „tam" jakaś dodatkowa bezpieczeństwa, gdzie można się wypłacić z resztek... win. Jeszcze jedna szansa zbawienia choćby najniklejszym odruchem żalu, refleksji, uchwycenia się Boga w ostatecznym akcie rozpaczy z niewykorzystanej szansy sięgnięcia po Boskie na wieki.

Dobroć Boża poszukuje przynajmniej w nas odruchów choćby człowieczeństwa.

Od czasów zjawienia się Jezusa na ziemi i przyjęcia naszej natury pojęcie człowieczeństwa zyskało nową wartość, nie znaną dotychczas. Człowieczeństwo posiadać musi jakiekolwiek odniesienie do ludzkiej natury Jezusa. Przy takich „człowieczych" symptomach funkcje oczyszczalnia ścieków etycznych ludzkości z wypłacalnością do, mniejszego pieniążka.

W banku zbawienia wypłacalność prowadzi człowiek za popełnione winy, za ten nieodzowny kurz zła, który musi przylgnąć do naszej materialnej natury. Bank ten odznacza się specjalną konstrukcją. Płaci się ewangelicznym szelągiem podczas ziemskiego życia – modlitwą, aktami pokutnymi, dobrymi uczynkami. Natomiast po rozejściu się z tym światem bank zbawienia uwzględnia szelągi tylko z zewnątrz, od innych za nas. To przelew na konto byłego mieszkańca ziemi. Wpłynąć może tylko od zewnątrz wpłata na konto bankowe zbawienia. Nawet to i ładne, to zastępstwo ziemskie w intencji tych, którzy już stracili prawo do zyskiwania wprost.

Jest to przedziwne jednocześnie. Takie niezwykle Boskie i humanitarne. Unicestwienie boskości w sobie czy wyretuszowanie do cna boskości z siebie nie jest jeszcze utratą zbawienia. Potępienie jest sprawą statystycznie biorąc rzadką.

„Bądźcie świętymi jak Ojciec wasz Niebieski jest święty" (Mt 5,48}. Pozostaje więc do wypolerowania człowiecza wartość, o ile to okazało się zaniedbaniem w trakcie drogi przez świat. Faza ta w zbawieniu nabiera Boskiego blasku, jeśli go brakło „tutaj", na tym świecie.

Kantor wymiany spóźnionych w uregulowaniu swych należności za odpuszczenie grzechów nazywa się w religii katolickiej czyśćcem. Przyjmuje po doczesności jedynie cudze wkłady na określone konto zamknięte aktem zejścia.

11. Uwierzyć Bogu

„I uwierzył Bogu i poczytano to mu za sprawiedliwe" (Rdz 15, 6). Uwierzyć w rzeczy możliwe po ludzku, to za mało dla Boga. Nie ma zasługi u Boga za ufność w sprawach leżących w kompetencji ludzi. Ale uwierzyć w rzeczy niemożliwe - to Boska sprawa w czło-wieku. Na wszelki wypadek asekurujemy się drobnym zwątpieniem, czy Pan Bóg będzie miał dobrą wolę przyjścia nam z pomocą. Niezapomniany Piotr na falach Genezaret. Tak długo było zawieszone prawo Archimedesa, dopokąd nie przyszedł lęk głębi, nocy i burzy. Natura ludzka jest jeszcze bardziej ostrożna niż Piotrowa. Nie rozumiemy Boga, a już zupełnie nie pojmujemy siebie w relacji do Boga. A przecież nie jeden raz w Piśmie Świętym czytamy: „Nie ma rzeczy niemożliwej dla Boga".

Wybacz brak wiary w Ciebie. Udaremniamy cuda naszym zwątpieniem i naszą znajomością praw przyrody. Zbytnia mądrość ludzka jest z Bożego punktu głupotą.

Piszę w rozterce między rozsądkiem i wiarą. Wiem od lekarzy, że operacja musi być i jest koniecznością. Klinika - obserwacja. Podczas zdjęć rentgenowskich było takie zimno, że pacjent musiał albo zapalenia płuc dostać, silnej grypy albo zapalenia korzonków nerwowych. To ostatnie przypadło w udziale. Nie tylko temperatura w rentgenie była między 5 a 10°C, ale jeszcze silny przeciąg z wybitej szyby.

Chcesz okazać swą moc wbrew ludzkim rachubom? Wiem, że doprowadzasz sprawy do sytuacji bez wyjścia i wtedy ingerujesz skutecznie, by nic nie zostało przy naszych rachubach, by zawiodła nasza mądrość w zestawie z Twoją Miłością. Jeśli ma być Twoja chwała, zupełna. Nie chcesz jej z nikim dzielić. Wiem o tym. Zdawałem kilka razy egzamin u Ciebie. Masz zwyczaj wyrywania z obieży w ostatnim momencie. Działasz z precyzją nanosekundowego czasu.

Po dwunastu dniach pobytu w klinice, wychodzę z werdyktem operacja konieczna". Prócz werdyktu otrzymałem w prezencie ostre zapalenie korzonków nerwowych i napisanie najtwardszych rozdziałów „Technologii Ewangelii": „Królu cierpienia", „Śmierć", „Zmartwychwstanie", „Słyszałeś, Synu Boży", „Magik z Nazaretu". Olbrzymia próba. Nie można podejmować jakichkolwiek pertraktacji na temat operacyjnego zabiegu, dopokąd nie ulegną zaleczeniu korzonki w stanie zapalnym. Do tego wszystkiego jeszcze stan zapalny od pół roku na grzbiecie lewej stopy. Komplet pełny, by wpaść w depresję z bólu, beznadziejności, straconego czasu i najważniejsze, że klinika bardzo bolesną i długotrwałą gratyfikację.

Człowiek stary i chyba dorosły wybrał to miejsce między innymi z tych powodów, że do jego Świętokrzyskiej Madonny jest zamiast 100 km tylko 32 km. Tyle bliżej... A może trzeba nam głupstw, mógłby ktoś powiedzieć, by na tym kontraście jeszcze lepiej wyszła mądrość Boża. To takie ładne w swej prostocie i w cieple wiary. Przecież Ona mnie nigdy nie zawiodła w doraźnej potrzebie. A zapalenie korzonków ostatecznie zniknęło po trzynastu dniach poza trudnością samodzielnego wstania rano z łóżka. Zapalenie w ogóle nie leczone ani wygrzewane i bez łyżkowania.

Trzeba podjąć decyzję operacji. Jaką - „skrobanie" gruczołu krokowego czy tradycyjną? Zaufać Bogu i pójść na Opatrzność obojętne co będzie... Oczekuję cudu, więc musi on nastąpić. Wspaniałomyślność Boga nie kończy się w żadnym momencie. Jeśli jestem czegokolwiek przydatny Jezusowi na ziemi, niech mnie zatrzyma na niej. Jeśli niczego Mu nie potrafię już dać tutaj, niech mnie zabierze do siebie. Zostały mi do ukończenia dwie książki: „Technologia Ewangelii i „Góry Świętokrzyskie". Dwie książki od serca pisane, dwie książki dziejów Boga w moim życiu. Potrzebowałbym 3-5 lat dla zupełnego ich wykończenia łącznie z korektą. Ale jeśli nie ja to mam robić, to potrafi Bóg wykonać i beze mnie. Pobyt na świecie ma jedynie sens, o ile można jeszcze coś dać Bogu. Poza tym przedłużanie, bo mi jakoś tu dobrze, trawienie służy, siły pozwalają się poruszać - to za małe powody. Przydatność Bogu do Jego zadań i celów. To nie pertraktacja z Bogiem ani tajemne układy. To zdanie się na Niego, by jeszcze raz okazał swą moc, miłość i przebaczenie.

Wiem, że potrzebny jeszcze jestem pewnej osobie. Kiedyś wyznała ona, że przy mnie czuje się bezpiecznie, więc jej nie zawiodę. Mało jest ludzi tak omodlonych, jak ta istota. W trudnych dla niej momentach krzepiłem ją wiarą w Boga. Jeśli mnie cokolwiek zawdzięcza, to Bóg pozwoli jej zginąć, znajdzie swoje szczęście. Bóg kocha cię miliardy razy bardziej niż ja. To trudne do wyobrażenia sobie, ale tak jest naprawdę. Mam mocne przekonanie. I znowu muszę zaufać Bogu, że nie opuści tego, co mi bardzo bliskie i kochane w życiu było.

Gdzieś to wyczytałem, czy nie w Starym Testamencie - zaufaj Bogu i oczekuj Pana.


12. Jam JEST

Bóg przychodzi sam, nie wiadomo skąd. „Wiatr wieje tam, gdzie chce" (J 3,8). Czasami ogarnia człowieka osłona Nieskończoności i dzieją się rzeczy dziwne, jakby sam Bóg znajdował się w tym pomieszczeniu. Jak można Cię, Boże, nie widzieć na świecie, jak można nie wiedzieć, że w tym rzekomym nic jesteś właśnie Ty? I jak można nie słyszeć, skoro przemawiasz w narzeczu najbardziej zrozumiałym, bo w mowie zdarzeń, w mowie faktów. Te przecież mają na całym świecie jednakową wartość niezależną od interpretacji. Czy mowy faktów ani nawet szmeru z niej płynącego, będąc przy zdrowych zmysłach, można nie słyszeć?

Mowa Boża to mowa łaski, mowa zaznaczająca kręgi poprzez człowieka, i obok, w przelocie muśnięcia tylko, zatrzymania się na moment, mowa łaski w najmniej prawdopodobnych okolicznościach. Łaskę trzeba fizycznie wyczuwać w jej maksymalnym natężeniu.

Kto jest niepoprawny? Nadajnik czy odbiorca, ów detektor mowy Bożej? Bóg nieustannie coś nadaje. Ludzkie odbiorniki pracują najczęściej na innej fali, poszukując doczesnych brzmień życia, interesów, troski wokół codzienności. Bóg pragnie, byśmy Go odnajdywali w chaosie szumów naszego życia. On jest na pewno. Czy nieuchwytny? Czy zaabsorbowane bezlikiem spraw odbiorniki ludzkie potrafią odbierać? Przestrzeń wypełnioną przez Boga trzeba rozumieć, czuć, orientować się w niej. Wśród nicości trzeba niekiedy dostrzec Nieskończoność we wszech sprawach. Łazimy w zespole Bożego działania i trafiamy niekiedy, po wyciszeniu się, na głos Boży, a może jedynie jej szmer dziwnie inny niż ten ustawicznie odbierany. Tutaj uwaga -to nie szum codzienności ani jego słaba słyszalność. To na antenie Bóg ze swą łaską. Moment uwagi, wsłuchania się, zrozumienia. Tak. Zgadza się. To nie intermezzo w codzienności życia. To przechwycony bieg Boga ze swą łaską.

Bóg dobija się, niepokoi, kołuje i nawraca, ociera się leciutko o człowieka. Przy bystrej obserwacji swego życia wyczuwa się dziwną bliskość łaski jakimś fizycznym doznaniem, nie tylko duchowo.

Jak mało się wie tylko przez akceptację Boga w akcie wierzenia. Wiara prócz zasięgowego horyzontu życia ma jeszcze swą głębię mimo codzienności i zdawałoby się zwykłości. Faktycznie wiara w naszym życiu nie może urastać do wydarzenia, z wyjątkiem wielkiego odwrócenia; wiara jest zwykłością czasu z ustawiczną pulsacją, podobnie jak nasze życie.

Jam JEST (J 8, 28. 58) - mówił Jezus w daremnym tłumaczeniu uziom, na których upadł całun niezrozumienia słów Bożych. A przecież do Mojżesza użył Jahwe tego samego określenia swej istoty. Z Ewangelii wiadomo, że wiara jest dla wszystkich, ale w tej liczbie są niemożliwości braku zrozumienia, przesłony na oczach, widzenia bez dostrzegania, jawienia bez oświecenia. To cecha zbioru ludzkiego, który pełen tajemniczości był problemem nieprzekraczalnym przez Jezusa. Jezus nie chciał zresztą werbować ludzi jak rekrutów w swoje szeregi. Po stronie piękna wiary jest dawanie wszelkich wyjaśnień rekwizytów Opatrzności, Łaski. Ze strony człowieka w tak cudnej rzeczy jak wiara musi być absolutna dobrowolność wzięcia lub porzucenia.

Ile razy posługuje się Jezus tym „Jam JEST", kiedy zwykły sposób łaski wydaje się nie istnieć? Jak często Bóg sięga do głowy jak u proroka Habakuka? Tylko debil nie może się zorientować w tym chwycie. Zresztą przy oporności zbyt wielkiej powtarza się ten sam chwyt razy, aż się uświadomi.

Rekolekcje u Sióstr Urszulanek w Lublinie przed wieloma laty. Na popołudnie ogłoszona spowiedź. Usłyszałem w rozmównicy: „Uciekłam tego popołudnia, by udać się do rodziców poza Lublinem. Miałam już bilet. Czekam na peronie na przyjście pociągu. Podręczne zabrane. Coś mnie «za łeb» chwyciło i kazało wrócić. Jestem. Chcę dokończyć rekolekcji". Od tamtej pory wiedziałem, że Bóg się częściej tym chwytem za „kochany łeb" posługuje.

Tylko jedyny Bóg potrafi jednocześnie poruszać się na nieskończonej ilości dróg. Tylko On może posiadać w działaniu nieskończoną ilość wariantów okazywania szczególnej łaski. Jeśli człowiekowi wydaje się, że Bóg oddalił się w nieskończone rejony i stamtąd jedynie słabym migotem łaski daje znać, że jest, to nie powinien mieć żalu, że manewru Boskiego nie zauważa człowieczy odbiornik.

Stoimy wprost na przeciągu łaski Bożej i nie odczuwamy jej wiewu, nie czujemy, że wokół coś inaczej nieco się dzieje. Za moment mija. Przychodzi codzienny bieg egzystencji. Wiara nasza powinna jedynie obserwacją behawioru Bożego. Jeśli trafiają się tam tożsamości niemal, to znający się na informacji wiedzą, że jest to sygnał wywoławczy, po którym trzeba się zorientować, że coś w mojej przestrzeni życia ma się dokonać. W takim momencie nie można być ani gruboskórnym, ani tęgogłowym.

Wydaje się, że nie można pisać o Ewangelii bez bycia przynajmniej raz w Ziemi Świętej, na którą szczególnie patrzy oko Boże. Tymczasem Ziemia Święta jest wszędzie, gdzie chodzi Jezus i Jego łaska. Wniosek stąd prosty - każdy człowiek ma swoją ziemię świętą w Nowym Testamencie. Ziemię łaski, błogosławieństwa, Opatrzności, natchnień,

kłopotów. Spełnia się to, co Jezus zapowiedział: „Jestem z wami do skończenia świata" (Mt 28, 20). Jeśli do tego dodam szczególną obecność Najświętszego Sakramentu, mam bezspornie swoją ziemię świętą. Jest na niej na pewno Jezus. Ten sam wczoraj, dziś i jutro. „Jam JEST".

13. Przebaczenie

Stawiasz wymagania nie tyle ostre, co wspaniałomyślne, podyktowane przez serce. Wybaczać nie należy jedynie siedem razy na dzień, jak z naddatkiem mniemał Piotr, lecz siedemdziesiąt siedem razy na dzień. W codziennej modlitwie, w której uwzględniłeś wszystkie potrzeby ludzkie i Boskie, warunkiem zyskania miłosierdzia Bożego jest wyba-czanie naszym winowajcom. Trzeba widocznie coś z Boga posiadać, że nasze skwitowanie win w odniesieniu do ludzi jest kartą wstępu do Twego miłosierdzia. Dzieje się to często z bólem w sercu, z prawdziwą tragedią palącego jeszcze żalu. Lecz jest. Staje się ostatecznie po wielu łamaniach faktem - „wybaczam".

W najpiękniejszej idei ewangelicznej - w przebaczeniu, czyli w darowaniu win przez Boga, może nastąpić u ludzi inwersja pojęć. Można tak pokręcić Pana Boga, że dochodzi do krzyczącej nielogiczności całej wiary. Człowiek nie modlący się po stracie żony za własnego syna, którego wychowanie chybiło (chyba nie z przypadku), jest nie ewangeliczny przy nieustannej modlitwie za wszystkich z wyjątkiem nieudanego syna.

Przy takim paradoksie ewangeliczności robi się zimno - nie wolno udawać się na tamten świat z moralnym człowieka, a nie zagadnieniem w podstawowej kwestii - wybaczenia. Rażące pokręcenie obrazu Boga, z próżnością licznych modłów okraszonych gorącą nienawiścią do jedynej istoty, za którą nie jest w stanie odmówić nawet jednego „Zdrowaś".

Bywa zapiekły ból trawiący serce, wykańczający życie. Ale nie może on być większy od przebaczenia, jeśli pojęło się abecadło Ewangelii. Nie będąc nawet kolejarzem pragnie się „pociąg” własnej modlitwy tak ukierunkować na Boga, by pociąg modlitewny zabrał wszystkich omodlonych pasażerów z wyjątkiem wskazanego swoją nienawiścią i niewybaczalnym żalem. Pobożnościowa ohyda. I po co się ć bezsilnym żalem i trawiącą nienawiścią? Ewangelia nakazująca wybaczenie jest środkiem uspokajającym nasz system nerwowy. Nie żądamy jako wyznawcy Ewangelii dodatkowej taksy za przebaczenie. Co serce przy tym przebolało, to inna sprawa, nie płaci się za to ani z dobrej, ani z przymuszonej woli. Nikt z nas wybaczając nie dąsa się o taksę do uiszczenia, czyli punkty. Nie cieszymy się, jeśli naszego winowajcę spotkało nieszczęście, przy wspaniałomyślności nie mówi się wtedy „nie zaszkodzi mu", „należy mu się za wszystko”. A przede wszystkim robimy coś więcej, wybaczamy, choć winowajca wcale o to nie prosi ani nie cierpi wyrzutów sumienia. Czynimy to ze zwykłego odruchu wiary. Tak chce Jezus i nie czekamy, aż winowa odpokutuje w jakikolwiek sposób na naszych sycących się oczach tak zwaną satysfakcją. Słowo „przebaczam" jest miłością położoną na bok. Nie posyłam wówczas Boga jako egzekutora zawieszonej jeszcze pokusy w stosunku do mojego przebaczenia. Skąd się wzięła królewska i partyjna psychoza w interpretacji przebaczenia? Dlaczego istnieje drugi jeszcze kwitariusz, który pozostaje w mocy mimo uzyskanego przebaczenia? A sprawiedliwość władzy nigdy nie zapomni, nawet po pełnym zadośćuczynieniu przez winowajcę. Chodzi się raz na zawsze z piętnem winnego, czyli w opinii z pytajnikiem.

Dlaczego w cierpieniu wachluje się mi koło serca nie uregulowanym rachunkiem u Boga? Czy rzeczywiście ściga mnie Bóg za najpiękniejszą i najdroższą rzecz - przebaczenie win? Dlaczego pierwsi chrześcijanie żałowali Pawła, modlili się za niego, a nikt mu nie przedstawiał zaległych rachunków za to, co sam kiedyś robił z wyznawcami Jezusa? Zdaje się, że nawet sam Paweł nie kojarzył prześladowania, jakie znosił w głoszeniu Ewangelii z nie uregulowaną należnością za własne grzechy. Największy przeciwnik Piotra nie stawiałby sprawy podczas jego ukrzyżowania - „nareszcie doczekał się pokuty za grzech zaparcia się Pana". To zupełnie inne rzędy faktów. Naszą ziemską jurydykę wypraną chemicznie z miłości przypisujemy Panu Bogu. Tymczasem największa jest bezsprzecznie miłość w każdym wypadku. Bóg przecież sprawiedliwość z wybaczeniem.

Najtragiczniejszy dla człowieka jest nie tyle grzech, co lęk przed Bogiem, lęk, który nie pozwala mu zbliżyć się do Boga. Lęk przed moim Bogiem? Jezu, który zbliżyłeś miłosierdzie do nas, Jezu, dający recepty na siedemdziesięciokrotne przebaczenie bliźnim w ciągu dnia. Ja l prawo przyjść do Ciebie. To prawo dałeś Ty sam przez śmierć na krzyżu. Mogę w każdej chwili podejść do Boga z tym ładnym, „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu i Tobie". Bez Twojej wspaniałomyślności byłoby życie niemożliwe, ustawiczna udręka.

Obieg łaski w naszym życiu to rotacja grzechu ścigana Boskim miłosierdziem. Nawet brudne sytuacje jak grzech mają swoją liryczną oprawę - owca zagubiona i odnaleziona, radość z jednego grzesznika pokutę czyniącego, radość większa niż z 99 sprawiedliwych. Nikt cię nie potępił, niewiasto? I ja cię nie potępiam. Odpuszcza się jej wiele grzechów, bo bardzo umiłowała. Komu mniej darowano, ten mniej kocha".

W miłosierdziu został ten sam liryzm, co w ewangelicznych czasach. Liryzm niezmienny przez stulecia. Ileż razy spowiednik ociera brzegiem komży dyskretnie łzy wzruszenia na widok przeogromnego miłosierdzia j piękna grzesznej duszy dźwigającej się ku dobru. Całe przecież Odkupienie ma u podstaw przebaczanie. Przecudny liryzm znany tylko z Ewangelii. Liryzm podnoszenia z błota nieśmiertelnej duszy, która ma większe pragnienie dobra niż jej możność i większą tęsknotę za dobrem niż paniczny lęk przed Bogiem.

Biedny, stokroć biedny jest człowiek, który sądzi, że nie jest godzien miłosierdzia, gdyż dzielą go od Boga grzechy. Takiej bariery Bóg nie ustanowił. Nie ma jej też w Ewangelii.

Bóg jest dla ludzi, z powodu ludzi, którzy uzyskali prawo zbliżać się do Niego w każdej okoliczności. Przebaczenie jest subtelnym przywilejem człowieka od Boga danym.

14. Słyszałeś, Synu Boży...

Doniesiono Jezusowi, że wieża w Siloe się zawaliła i zginęło 18 osób. I druga wiadomość doszła do Jezusa - Piłat zmieszał krew Galilejczyków z ich ofiarami (por. Łk 13, 1). Myślicie, że owi Galilejczycy byli bardziej grzeszni niż reszta Galilejczyków albo że owych 18 mieszkańców Jerozolimy było bardziej grzesznych niż reszta mieszkańców Jerozolimy? Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy podobnie zginiecie (Por. Łk 13, 4).

Słyszałeś, Jezu, że amerykański prom kosmiczny Challanger 31 stycznia 1986 roku rozpadł się w 77 sekundzie po starcie i zginęło 7 osób, w tym jedna kobieta, która „szczęśliwie" wylosowała miejsce spośród 37 tysięcy stających do ciągnięcia?

Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy podobnie zginiecie. Nie myślcie, że owe siedem osób z załogi promu Challanger było bardziej grzeszne od wszystkich innych załóg kosmicznych pojazdów.

Słyszałeś, Jezu, że podczas trzęsienia ziemi w Meksyku wieżowce żelbetonowe wywracały się jak kartonowe pudełka, grzebiąc swych mieszkańców przesuwającymi się meblami. Tragizm leżącego kolosa budowlanego z jego lokatorami. Czy myślicie, że owi tysiącami polegli ludzie byli większymi grzesznikami niż pozostała część miasta Meksyk, że ich to nieszczęście spotkało w dniach 19-20 września 1985 roku? Nie, powiadam wam, lecz jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy podobnie zginiecie.

To nie przesada stylu mówienia Jezusa - „wszyscy podobnie zginiecie" bez pokuty. Człowiek ma dziwne usposobienie. Martwi się do wstrząsu włącznie wypadkiem jednego promu kosmicznego, a przecież najbliższy konflikt zbrojny będzie unicestwiał dziesiątki, setki lub tysiące podobnych promów ku wielkiej uciesze przeciwnika. Dreszczu strachu doznaje się oglądając zdjęcia wyrwanych z fundament wieżowców przez trzęsienie ziemi, a przecież podczas konfliktu w sekundach zachwieje się las wieżowców jak drzewa targane wichrem i runie grzebiąc mieszkańców. I znowu druga strona cieszyć się z sukcesu. Wszyscy zginiecie, według Jezusa. Nabywamy coraz bardziej przeświadczenia, że w najbliższym starciu zbrojnym nie będzie zwycięzców ani zwyciężonych. Zarówno mądrość, jak i kretynizm rodzą w głowie. Przejście od jednej fazy mózgu do drugiej jest tak subtelne, że staje się niedostrzegalne w trakcie akcji. Słowa Jezusowe nabierają realizmu z biegiem wieków i dojrzewania ludzkości. Z przenośni konkretyzują się. Słowa Jezusowe taksujemy na ważne i ozdobniki mowy, na realne i metaforyczne, na obowiązujące i przygodnie wypowiedziane. Czym jest zalecenie pokuty?

Duch pokuty, to duch wiedzy o sobie. Z chwilą, kiedy empiryzm zadecydował o charakterze nauk przyrodniczych, człowiek stał badaczem, czyli stanął ponad procesem poznawczym. Przestał być przedmiotem analizy poszukującej konstrukcji wewnętrznej. Humanistyce zaprzecza się często w ogóle charakteru nauki. Nauka musi być produkcją, gwarancją dobrobytu dającą podstawę szczęścia posiadania. Dziwna rzecz, że nauka musi jednocześnie służyć wojnie. Wojna zaś to zagrożona egzystencja.

Nie ma czasu ani miejsca na wiedzę o sobie samym. Na przeżycie czegoś poza kręgiem produkcyjno-egzystencjalnym. Człowiek współczesny twierdzi, że jest nerwowy, tymczasem podlega on ustawie przyspieszeniu ciasnego kręgu wytwórczo-bytowego. Przy prędkości kątowej potęguje się siła odśrodkowa, która prowadzi krańcowo do uszkodzenia samej konstrukcji. Z takim kręćkiem w głowie nie ma czasu spokojnie i rozsądnie myśleć. Przestaje się być powoli człowiekiem, a coraz bardziej staje się nowym tworem - człowiekopodobnym.

Duch pokuty to duch zatrzymania się na sobie choćby kilkanaście sekund w ciągu dnia. Gdyby wszyscy ludzie mieli jednominutowe rozważanie o sobie, żeby się móc wyłączyć z turkotu produkcyjnego, mechanizm działania ludzkości znalazłby miejsce na humanistykę w głębokim tego słowa znaczeniu. Budzenie człowieczeństwa dokonuje się w ciszy. Jest to swoisty paradoks biologiczny, ale za to prawda psychologiczna. Duch pokuty jest niczym więcej jak refleksją, że daleki jestem od doskonałości, ale mogę się do niej przybliżyć za cenę istotnego obowiązku wynikającego nawet nie z religii - bycia człowiekiem. Lepiej - stawania się człowiekiem każdego dnia.

15, Skąd ta pewność?

Kazimierz Dymel zatytułował swoją książkę: „Skąd ten blask, profesorze Sedlak?" Ciekawsza znacznie byłaby książka o tytule: „Skąd ta pewność, profesorze?" Jaka? Wybraństwa Bożego? Być może jakiegoś przeznaczenia określonego? Pupilstwa u Boga? Skąd ta pewność, że Bóg czegoś żąda, oczekuje, pragnie czy przeznacza do określonego zadania?

Nie jest w tej chwili to interesujące, może to zawsze jeszcze być nieoptycznym złudzeniem, autosugestią, zarozumiałością, nadprzyrodzoną pretensjonalnością, ostatecznie zwykłą pomyłką. Ciekawsze jest, w jaki sposób ludzie Starego Testamentu „słyszeli" Boga, jak Bóg w ogóle przemawiał, w jakim języku itp. Ale wtedy powstanie niezwykle intrygujące pytanie - dlaczego Bóg zapomniał przemawiać do człowieka, a na obecne czasy byłoby to przecież takie wskazane? Archaiczna Komunikacja Boga z człowiekiem jest warta zastanowienia. Czy się coś w behawiorze Boskim zmieniło, czy raczej my posiadamy inne odbieralniki Boskiej informacji?

Prości ludzie odznaczają się większą wyczuwalnością spraw Bożych niż inteligent kształcony na logice Arystotelesa i filozofii Kartezjusza. Dziwna rzecz, jak nomadzi, analfabeci Starego Testamentu, wnikliwie i delikatnie wyczuwali Jahwe. Jak umieli Go odnajdywać w codziennych i pospolitych zdarzeniach. Po prostu Bóg był dla nich czytelny, choć nie rozróżniali znaków alfabetu. Odnoszenie się do Boga było też pełne kultury i delikatności. Wiara w Boga była więc poniekąd wizualna. Bóg był obiektem codziennego odnoszenia wszystkich rzeczy. Relacjonowana na piśmie czy w mowie wymiana przeżyć została wtórnie ubrana w sens słów, choć była czymś niewyrażalnym w naszej komunikacji.

Nie uda się tego rozwiązać bez przeanalizowania dzisiejszych możliwości komunikowania się człowieka z Bogiem. Aby coś było informacją, musi uderzać naszą uwagę albo takim samym sygnałem, albo jego modulacją, natężeniem, ciszą bezsygnałową, obserwacją własnej uwagi, zastanawiającą zmiennością i jakąś w niej tożsamością. W każdym razie przejęcie informacji nie zależy od nadajnika tylko, gapowaty detektor odbierze coś nieokreślonego, co będzie szumem jego głowy. W każdym razie problem odbioru informacji od Boga nie jest wcale trudniejszy od wychwytu informacji z Wszechświata czy ewentualnie domniemanych kultur pozaziemskich. Nie ulega wątpliwości, że trzeba trochę wprawy, by zestroić siebie jako detektor z Boskim nadajnikiem. Prawdopodobnie wszyscy odbierają sygnały Boże, kto potrafi je zdekodować.

Można wyróżnić kilka cech sygnału Boskiego:

1. Bywają chwile, że wydaje się, iż Bóg jest tuż, że Bóg otacza, ogarnia człowieka w jakiś niezwykły sposób.
2. Bywają wyraźne natchnienia wykonania czegoś.
3. Są lekcje udzielane wyraźnie przez Boga, choćby seria niepowodzeń, które w końcu okazały się potrzebne, by nie wybierać tej drogi.
4. W zawiłych niekiedy decyzjach widzi się, że rozstrzygnięcie jest nie moje, a jednak najlepsze.
5. Dokładna wiedza, że w jakiś niewytłumaczalny sposób jest się winnym wobec Boga.
5. Czuje się fizycznie łaskę Bożą w pewnych okresach życia.
7. Widzi się wprost Opatrzność nad sobą.
8. W dłuższym okresie obserwacyjnym dostrzega się takie dziwne układy szczęśliwych rozwiązań, że interpretuje się to błogosławieństwem Bożym.
9. Dostrzega się cud, bo inaczej nie można tego wytłumaczyć biorąc pod uwagę kryteria materialne.
10. Zdarzenia dziwne zaskakują w takich samych okolicznościach, za duża tu prawidłowość.
11. Bywają chwile niezwykłej intuicji, kiedy się wie, czego chce Bóg ode mnie.
12. Powtarzalność tych samych zdarzeń po dwakroć, tutaj już pomyłki być nie może, że to przypadek.
13. Szybkie wysłuchiwanie modłów.
14. Zaskakiwanie w ważnych rzeczach powtarzalnością podobnych okoliczności.
15. Seria zdarzeń przynajmniej dziwnych.
16. Wypunktowane w życiu cierpienie.
17. Cierpienie jako wstęp do wielkich zdarzeń życiowych.

Pierwsze odczucie - coś się dzieje albo przynajmniej mnie się tak wydaje. Ciekawe w obu wypadkach jako iluzja i jako ewentualna rzeczywistość. Któryś z systemów nadawczych zaczyna, się wybijać jako częściej spotykany. Jest to naturalne przy nieco nastawionej uwadze na pewną nieokreśloność, ale przecież nie robi ona wrażenia nie-możliwej. Przychodzi samoodpowiedź - a jeśli Bóg? Niemożliwe, by pan Bóg miał interes właśnie do mnie. Mało prawdopodobne. Można być pod wrażeniem i ciągnąć dalej jak szczęśliwy numer na loterii życia. Z góry przekreśla się wszystko, Bóg nie jest farszem do wypełnienia ludzkiej pychy.

Jest się zupełnie osamotnionym w problemie. Nie nadaje się do porady u nikogo. Wyjdzie się na idiotę, zarozumialca. Na pewno spowiednik ustosunkuje się również negatywnie. To sprawa najbardziej osobista, poza sferą nawet przyjacielskich zwierzeń.

Pozostaje jedyny wniosek - coś jest. Ale co? Biada mi, znalazłem się w orbicie szczególnego zainteresowania Boga, nie wiem dlaczego, nie znam ani celu, ani powodu. Lecz to niemożliwe...

Sygnały łaski poczynają się charakteryzować z całą pewnością. Redukuje się ich rozpiętość, ale za to precyzuje wyraz. Jednocześnie człowiek poczyna się kurczyć w sobie. Maleć. Na pierwszy plan wysuwa się w niezbyt uchwytny sposób - Bóg.

Przywileje u Boga mają swą odwrotną stronę, obowiązki rosną do kwadratu. Wymaga tego subtelność sytuacyjna. U siebie ma się bardzo głęboką fazę zwątpienia w Boską sygnalizację, jednocześnie w przedziwny sposób rozumie się ludzi Starego Testamentu i Nowego Testamentu. Jednej rzeczy nie można pojąć, w jaki sposób Mogę ja odpowiadać sprawom Bożym nie posiadając do tego żadnych danych.

Prawidłowości sygnalizacyjne układają się jednak całkiem wyraźnie. Nie ma wątpliwości, że to Bóg stoi przy całej sprawie. Nie ujawni On nigdy, dlaczego wybór padł tutaj, a nie gdzie indziej. Widocznie im mniej danych osobistych, tym większa chwała Boża. O taką nierównowagę przecież chodzi. Zadania do spełnienia nie są żadnym wyróżnieniem. Są obowiązkiem.

Tak zostaje się wciągniętym w Boski krąg bez żadnej manifestacji zewnętrznej. Dyskretnie i w pełni. Bóg jest w każdej sytuacji do uwzględnienia. Skąd ta pewność Bożych spraw rozmienionych na bilon pojedynczego życia? Miewa Bóg swoje zamiłowania.

Podstawą teorii informacji jest po stronie człowieka wiara pogłębiająca się coraz bardziej, po stronie Boga - łaska. Tak Bóg kształci dusze ofiarne, mądre, wierne, gotowe na wszystko. Tak zapewne wybierał swych powierników w Starym Testamencie. Na takiej linii dokonywało się przesyłanie informacji o Bogu, dopokąd nie przyszedł Jezus.

16. Bądź wola Twoja

Zbliżamy się do gorącej linii ewangelicznej - poddania się woli Bożej bez zastrzeżeń. Można złagodzić ten nadprzyrodzony obowiązek odbierany mniej więcej jako bezdyskusyjne przeznaczenie oczywiście do rzeczy trudnych, bolesnych czy nawet życia. Sytuacja jest nieco podobna jak na świecie -jesteś całkowicie wolny w przedziale „od" - „do", tym pamiętaj o swej zależności. Z racji życia w zbiorowości jest zależni nie tylko od ważnych, ale też od kaprysów i humorów wpływających na moje szczęście lub troskę. Uzależnienie nie tylko od prawa, ale również czyjegoś widzimisię. Od normalnych i psychopatów uszczęśliwiających mnie pseudoproblemami. Moje zdrowie lub nawet śmierć zależą od niedouczonego lub nieuważnego lekarza, kalectwo nabyte lub ciężka choroba z powodu czyjegoś niedopatrzenia i niedbalstwa. I tysiące ograniczników, wśród których moja wola może dopiero działać. Taka jest konstrukcja życia społecznego.

Zależność od woli Bożej wyklucza wszelką nierozwagę, jakąkolwiek opieszałość, nierozsądek, niechęć czy nienawiść. Tutaj jest nieomylna decyzja, powodowana miłością i moim dobrem, święta decyzja. Zależność od prawdziwego Ojca. Taka zależność jest zaszczytem opieki nade mną, a nie koniecznością.

W niedoli, cierpieniu, trosce ciskam się, jeśli u podstaw leży lub cudza głupota. Ale inaczej przyjmuję to z ręki Ojca. Oby tylko wiedzieć co od kogo. Jeśli od Boga, nie wiem mimo wszystko, czy to w Jego planach wprost było, czy posłużył się drugim człowiekiem, ci pokuta za winy, ekspiacja za siebie czy za innych, próba mojej wierności, mojego znawstwa mądrości Bożej.

W cierpieniu moralnym zaprawił mnie Bóg od młodości, a nawet dziecka. W cierpieniu fizycznym jestem nowicjuszem nabywającym wprawy z procesem starzenia się. Czy Bóg odnowi młodość moją jako orłową, według psalmisty? Czy trafiają się sceny z królem Ezechiaszem, któremu prorok Izajasz zakomunikował, że umrze? Czy Bóg patrzy jeszcze dzisiaj na ścianę wilgotną od łez? Czy zmienia decyzję przedłużając życie o lat piętnaście jak Ezechiaszowi? Zapewne tak, choć nikt się nie domyśla, że zostało mu życie nie wiadomo już który raz darowane. Są rzeczy, które należy pozostawić wspaniałomyślności Boga. Podpo-rządkowanie się woli Bożej ma w sobie jeszcze drugie oblicze wynikające z naszego prawa do zwracania się - Ojcze. Najmilszą rzeczą u dziecka jest pełne zaufanie do ojca, poczucie bezpieczeństwa, jak by nic nie mogło zagrażać, kiedy on jest w pobliżu. „Bądź wola Twoja" należy do dziecięctwa Bożego. Absolutna pewność, gwarancja, że nic mi nie zagraża pod wszechmocną i kochającą ręką Bożą.

Wola Boża nastawia zegary i czas życia. Kiedy już nic nie bawi ani interesuje, kiedy wszystko traci wartość, pozostaje najczystsza wola Boga po raz ostatni tutaj. Nietrudno się pogodzić z tą wolą, skoro się ją pełniło całe życie. To największa chwila życia - bezpośrednie przejście w ręce Boga - Ojca. Rozcieńczenie ostatniego aktu własnej woli w nieskończonej woli Boga. To zbawienie.

17. Oto człowiek

Aby poznać człowieka, trzeba być w zakładzie dla nieuleczalnie chorych, zobaczyć węzełek pokręconego człowieczeństwa, asymetryczne twarze, półludzkie oczy z wieczną perspektywą zakładu aż do śmierci. Żeby poznać człowieka, trzeba by zobaczyć te cztery miliony kalek od urodzenia, cztery miliony rocznie, które spłacają dług przyjemnościowy ludzkości w postaci dobrej fonii i wizji.

Żeby poznać człowieka, muszę znać tego Człowieka nie w momencie chwały, lecz właśnie boleśnie doświadczonego przez wdzięczną miłość ludzką do prawdy, której się nie chce zrozumieć albo nie może.

Potem zobaczyć bieżnię ziemskiego życia, którą sam również rozpocząłem. Widzieć życie wszystkich rozpięte w przestrzeni pomiędzy świętością dziecka i złością opętańca. Na tej bieżni zacząłem życie od zera w dwóch wyścigach - do śmierci i do wyzwolenia najpiękniejszych rysów człowieczeństwa. Tutaj mam rozpocząć jednocześnie fazę nie-śmiertelności. Otrzymałem kłębek człowieczeństwa, w którym wszystko się może znaleźć. Muszę wysupłać dopiero jedwabną nić wartości, odrzucić paździerze, wydobyć drzemiącą dobroć bez budzenia licha w moim jestestwie. Trudno, wiedząc, że się jest jedynie przechodnim pucharem egzystencji biologicznej, że nieśmiertelne życie od miliardów lat zamieszkało na okres przejściowy mój organizm, a przecież pozostaje tęsknota trwaniem, za byciem wbrew przemijaniu. Zaraz, to chyba nie tak? Pokręciło się wszystko... Co pomoże instynkt nieśmiertelności wobec definitywnego odejścia z życia?... Czy nieśmiertelna przyszłość pozostanie jako napęd dobra w zespole duchowych i cielesnych sprzeczności?

Najbardziej paradoksalna bieżnia. Ucieczka od śmierci, a ona właśnie ulokowała się nie za człowiekiem, ale przed nim. Lęk o egzystencję biologiczną z niedorzecznym biologicznym przekonaniem o i śmiertelności.

Stworzył człowieka Bóg z poleceniem trafienia do Niego.

Widocznie o nic Bogu nie chodzi, jedynie o to nieśmiertelne „fiat”, którym Bóg powołał do bytu Wszechświat z życiem i ludzkością. „Niech się stanie" - by dojść do Ciebie. Drugi raz to „niech się stanie". Na bieżni życia nie wiadomo, jak się ułoży i jak wypadnie, ale „niech się stanie”, jak Bóg chce. Pragnę również w Niego trafić mym życiem. To zadanie każdego człowieka. Słowo to Bogu wystarcza i nie zajmuje się okruchami zła, natomiast wystarczają Mu drzazgi dobra, niechby nawet porozrzucane. Ale to dopiero, kiedy po raz trzeci człowiek miał przemówić „niech się stanie", słowa tego zwiastowanego dnia wyrzeczone przez Nią w Nazarecie.

Jestem człowiekiem, znam smak dobra i zła, potrafię się wyrwać pod niebo i padać twarzą w przydrożny pył. Ale znalazłem się dwoma wszechmocnymi słowami „fiat". Jedno powołało Wszechświat do życia, drugie ściągnęło Boga na ziemię i dało Mu ciało ludzkie, takie samo jak i moje. Moja bieżnia między dwoma słowami z niezwykłą mocą rozciąga się na moją człowieczą drogę. Trzeba powiedzieć - „fiat"! Niech się stanie, czego oczekuje ode mnie Bóg!

Wiem, że człowieczeństwo nie zostało wzięte jako odlew z Boskiej formy. Moje człowieczeństwo nie jest odlewem ani wytłoczyną, ani nie ma go nigdzie wykończonego wprost do wzięcia. Ono jest możnością o tyle łatwiejszą, o ile stać mnie na to nikłe i potężne jednocześnie „fiat". Niech się stanie, czego oczekuje Bóg, i kształtowanie mojego niedokończonego człowieczeństwa. Jest faktem – człowiek jest bytem niedokończonym, ledwo zarysowanym. Przez własne „fiat" trzeba siebie doszlifować na epizodzie meteorytowego przebiegu przez życie.

To nie byłoby dobrze powiedziane, gdyby się utrzymywało, że udzielone życie to czas przebiegu od nieskończoności Wszechświata do nieskończoności czysto Bożej. To raczej przebieg życia we Wszechświata do Nieskończoności - Boga. Gdyby na trasie przelotu coś nie według „fiat" się zdarzyło, to Jezus wysłużył wybaczenie za jedyne „żal mi".

Dziwna, a tak pełna treści konstrukcja drogi, gdzie mija się Jezus z człowiekiem.

Oto również człowiek.

To chyba konstrukcja ducha Ewangelii oparta na więzi Wszechświatem i człowiekiem, ściśle całą biosferą? Może ukochanie i czucie piękna przyrody przez Jezusa oraz miłość Jego do człowieka wyrażają znacznie prościej wszystko, niż tutaj przedstawiono.

Tylko raz jeden powiedzenie „Oto człowiek" przed pretorium Piłata miało akcent tragicznej drwiny. Wobec wszystkich innych spotykanych w Ewangelii powiedzenie „Oto człowiek" byłoby zaszczytem powołania powieka do istnienia. Człowiek nie jest imieniem własnym, ale pełnym niezwykłej treści.

Tylko fizycy nie lubią w rachunkach nieskończoności. Tymczasem wszyscy ludzie są powołani potencjalnie z nieskończoności Wszechświata, z którego zostali wyprowadzeni w twórczym akcie, i przeznaczeni do Nieskończoności w Bogu.

Człowiek wyszedł z Nieskończoności, przebiega jakiś odcinek przyrody zwany życiem i znowu zmierza do Nieskończoności. Jezus przyszedł wyznaczyć ten meteorytowy bieg przez życie, by naprawdę być człowiekiem. Jest to według Jezusa tak kolosalna szansa człowieczeństwa i nieśmiertelności, że nie może człowiek niczego dać w zamian. „Co człowiek da w zamian za duszę?" (Mk 8, 37).

Fiat, niech tak będzie i niech się stanie!

18. Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił

Głosicielu najbardziej radykalnych haseł: „Jeśli ręka lub noga cię gorszy, odetnij ją, lepiej ci wejść bez ręki czy bez nogi do królestwa niebieskiego, niż zachowując je być wrzuconym do gehenny ognistej. Jeśli cię oko twoje gorszy, wyłup je, lepiej ci niewidomym wejść do żywota wiecznego" (Mt 18, 6). „Kto nie porzuci ojca. i matki, braci i sióstr dla Mnie, nie jest Mnie godzien" (Mt 11, 37). Te wszystkie bezwzględne recepty ewangeliczne, nawet brane jedynie w przenośni, nie są pozbawione bólu rozdarcia ludzkich serc, też przecież z ładnej i uświęconej przez Ciebie miłości.

Niezależnie od dobrowolnego bólu rozdarcia uczuć dla większej chwały Bożej i własnego zbawienia, nasze życie ma swoje szczeliny, w których drzemie potencjalne cierpienie. Ludzkość ma odwieczne nie gojące się rany, cuchnące nędzą, torturą, męką, boleścią. Gdybyś się dobrze wsłuchał, Jezu, na swoim krzyżu, to doszłaby Cię olbrzymia rzeka cierpienia ludzkości, rzeka nie tylko modlitwy o zmiłowanie, ale również przekleństwa, wycie zwierzęce. To są czujący ludzie, jęk pogranicza życia i nieosiągalnej śmierci, przyzywanie Ciebie w ciężarach życia i złorzeczenie również Tobie z rozpaczy jedynie, z braku dalszej kontroli swym umysłem cierpienia. Wysłużyłeś im wprawdzie niebo, o ile zechcą z tego skorzystać, ale ich interesuje bardziej życie doczesne.

Eli, Eli lema sabachthani...

Sam oczekiwałeś niecierpliwie chwili zbawienia świata. Krzepił| anioł podczas agonii w Getsemani. Ojciec Twój nie opuścił Cię ani na mikrosekundę, miałeś do dyspozycji całą naturę Boską, poszedłeś dobrowolnie i wyrwało Ci się z ust wołanie: „Boże, Boże mój, czemuś Mnie opuścił". Co się może wyrwać z serc miażdżonych bólem, co może się wydobyć z otchłani udręki, skoro żaden anioł nie krzepi tej wielkiej rzeki nieśmiertelnego cierpienia. Cierpienie jest jak życie - umierają udręczone organizmy, a cierpienie trwa. Ono jest nieśmiertelne jak ludzkość.

Nie było mi dane słyszeć grzmotu Niagary, tych miliardów metrów sześciennych wody padających w przepaść w ciągu sekundy. Ale zdaje się słyszeć dobrze grzmot ludzkiego cierpienia przewalającego się u Twoich stóp na krzyżu.

Przeklęta, a może też błogosławiona rzeka oszalała gorącym cierpieniem wyrzuca sztywne zwłoki i zagarnia jako swój żer coraz nowych nieszczęśników. Rzeka bólu jest nieśmiertelna, musi więc żyć i być. W tej okrutnej rzece dojrzewa podłość, szał i nieliczni święci znajdujący w cierpieniu Ciebie i stający się współuczestnikami Twojego krzyża. Co to pomaga reszcie?

Kiedyś w Starym Testamencie doświadczony Izrael mawiał -„Jahwe nas przestał kochać". Brzmiało to jak bluźnierstwo, gdyby nie było tak smutne. Widocznie jednak skarga na Boga, że zapomniał o człowieku w dużym nieszczęściu, jest cechą ogólną i cechą najprawdziwszego człowieka - Jezusa. Musiała ona dla pełności również się zjawić.

Skarga czy oskarżenie? Cicha zamierająca skarga przed Bogiem, że On opuścił człowieka w najtragiczniejszych momentach. Nie oskarżenie. Bóg nie jest winowajcą.

Jeśli grasz na moich nerwach i mięśniach swą pieśń jak na żywej harfie, czy prócz wstępnego „dziękuję" muszę być jeszcze zachwycony, że moja harfa tak ładnie brzmi, bo nabrała odpowiedniego stroju? A jeśli zbyt długo przebierasz Boskimi palcami po jej strunach, czy zamiast nucić Twoją pieśń wyrwie się Twój okrzyk: „Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" A ci inni z tej nieśmiertelnej rzeki narzekania, jęku i zawodzenia? A ich przekleństwa na los?

Czy ukarzesz mnie jak Aarona i Mojżesza za zwątpienia przy i ze skał w Meriba? Nie wejdziecie do ziemi obiecanej. Czy pozwolisz napisać tę książkę i jeszcze drugą „Góry Świętokrzyskie", ale za karę ich nie zobaczę wydrukowanych? Niech tak będzie, jak zadecydujesz.

Chcę i ja moje żywe struny potargać nie w samoobronie ani usprawiedliwieniu mojej małoduszności. Ja się dopiero ewangelicznie hartuję... Jeśli się naprawdę skarżyłem, to Jej. Dzieliła Ją od Ciebie tylko ściana domu. Oznajmiono Ci, że Matka Twoja czeka i pragnie Cię widzieć. Znalazłeś piękną metaforę: Twoją matką, braćmi i siostrami są ci, co słuchają Twego słowa (por. Mt 12, 49). A Ją mogła sprowadzić troska o Ciebie, niepokój albo zwykła chęć ujrzenia Cię bez wymiany nawet słowa. Nie miałeś czasu. Odeszła. Czekała, aż będziesz miał czas. I stało się... Gdyś na krzyżu konał -miałeś już czas. A Twoje matki, siostry i bracia domagali się spełnienia życzeń - „ukrzyżuj Go".

Nie wiem, czy masz czas dla mnie... Czymże jestem w porównaniu z potrzebami Boskimi całego świata? Do Niej się uciekam wiedziony więcej instynktem niż rozeznaniem. Matko, w tej godzinie, kiedy On nie miał czasu dla Ciebie, zlituj się nade mną. Tylko na Ciebie liczę. Ty masz nieograniczony czas. Nauczyłaś się czekać.

19. Ukrzyżowano dwóch innych, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie

Ta sama odległość, to samo pole oddziaływania Boskiego, po ludzku biorąc. Dwaj różni w tej samej odległości od Boga. Jeden kpiarz z cierpienia i cynik, drugi przestępca, ale z refleksją. „Dziś ze Mną będziesz w raju." Do drugiego nic. Czy rzeczywiście nic? Jezus umierał za obu jednakowo, bo ich jednakowo kochał. Zrezygnować z miłości, bo ktoś jej nie pragnie, to nie to samo, co nic nie mówić. Losy ludzkości są dobrowolnie wybrane, ale od strony Boga oglądane? To nie ludzie stający się nagle zerem wobec Boga czy czymś w rodzaju niebytu. To wzgardzona miłość ze strony stworzenia, które Autor powołał do bytu i które ukochał. Milczenie dziecka i uważanie przez to ojca za nie istniejącego nie jest tylko przetasowaniem doznań. To swojego rodzaju cierpienie.

Tyle przekazuje strona wizualna w Ewangelii. Nie ma komentarza wewnątrz boskiego ani przeżyć Jezusa w tym szczytowym momencie ukrzyżowanej Miłości. To nie rezygnacja z miłości, bo ktoś jej nie pragnie, a może jedynie nie rozumie. To nie Bóg rezygnuje z kochania l swego dzieła. To dzieło - człowiek - uważa Stwórcę za nic, za niebyt, za zero egzystencjalne, za próżnię pojęciową. Stworzenie robi ze swego Stwórcy istotę nie istniejącą. Nagle Bóg-Wszystko staje się przez dzieło proklamowany jako nic. Ewangeliści przechodzą od życia wewnętrznego Jezusa bezpośrednio do spraw kronikarskich, notując tylko wypadki. Musieliby być znacznie inteligentniejsi. Tak pozostało pole przeżyć wewnętrznych Jezusa do rekonstrukcji przez każde pokolenie, więcej - przez człowieka według jego potrzeb i możliwości.

Tak już jest u Boga - nie narzuca się siłą. Nauka Jezusa to jedyna idea, która dlatego, że Boska, nie stosuje ludzkich metod. Brutalnie wdrażanych idei czy ideologii nikt nie analizuje, jeśli są podyktowane racjami stanu. Nie ma u Boga wdrażania siłą zbawczych ideałów. W stosunkach ludzkich bywa to bardzo proste - wystarczy przyjąć program, wykonywać co należy, a resztę życia można poświęcić na wolną wolę.

Jezus nie nawraca na swą religię systemem tuczenia gęsi, czyli przymusowego połykania klusek umaczanych w wodzie dla lżejszego poślizgu w przełyku. Bóg ma takt w stosunku do innych przekonań. Nie przeszkadzali Jezusowi samarytanie, renomowani grzesznicy, cudzołożnice, rzymscy legioniści. Przeszedł kampanię przekonywania głupich w wierze monoteistów. I tam Jezus nie używał drastycznych, czyli skutecznych metod. Nie przywoływał gromu kładącego trupem na prowodyra, nie padał nagle rażony apopleksją najzaciętszy przeciwnik, nie paraliżowało w mowie najgłupszego. Cuda swoje czynił jawnie. Złota zasada Jezusa - „kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha”.

Głupich nigdy nie braknie na świecie. Szczęście, że Bóg za natywną głupotę nie karze. Choć jest to przykre jak każda głupota. Jezus nie chce niewolników swej idei. Zbawienie jest absolutnie dobrowolną kwestią. W pogardzie wobec Boga albo w zaprzeczeniu Jego istnienia człowiek również jest wolny.

Wdzięk wiary w Boga ma niespotykany urok pośród wszystkich przekonań: wiara jest absolutnie wolna. To naprawdę dziwne. Miłość może być jedynie wolna.

Po wieki i tysiąclecia na horyzoncie zachodzącego słońca zostaną trzy krzyże i dwa różne sposoby reagowania człowieka na Miłość. Obietnica zbawienia. I nic. Daremność Bożego przedsięwzięcia? Człowiek musi sam chcieć.

20. Stabat Mater Dolorosa...

„Wiatr w przelocie skonał chyżym." A Ona skonać nie może. Kto tu umiera? Ona czy On? Ona bez rozlania krwi, odziana purpurą wstydu świata i Jego krwią. Stać. Nie ujawniać ani jednej łzy.

Skamieniało serce, stało się samym bólem. Skamieniały w diament łzy. Właśnie, gdyby można było z Nim razem umrzeć? Matka. Taki zgon Jej nie przeraża.

Nazaretańskie życie, szczęśliwe. Na jej rękach piastowała tamtą Śmierć przez 30 lat. Kochała mękę Jego. Starcze słowa - duszę Twoją przebije miecz - szły każdej chwili bliżej spełnienia.

Skamieniałe z bólu macierzyństwo ugodzone śmiertelną miłością. Czemu nigdy nie mogłem zrozumieć? Może raz na rekolekcjach. Po latach spotkałem wyższego wojskowego w korytarzu pociągu. Przystanął, popatrzył w oczy i tylko powiedział: Stabat Mater Dolorosa. Wiedziałem, na których rekolekcjach był - o Niej.

Nieraz miałem wrażenie, że gdybym był kompozytorem, to bym przed zakończeniem kompozycji skończył życie. Był taki moment, gdy „wiatr w przelocie skonał chyżym", kiedy stała Ona - Boleściwa... Nie jestem kompozytorem. Jestem jeszcze... Są obrazy, co huraganem przewalają się przez duszę. Kiedy się widzi głos i światło słyszy... Są na świecie dzwony, a w nich zaklęte momenty czasu, kiedy w jakimś szalonym rezonansie z nimi człowiek nie wie, czy jeszcze żyje.

Dobrze, że takie zdarzenia są impulsowe, potężne, ale krótkotrwałe. Nie przekraczają wtedy ludzkiej wytrzymałości. Rozumie się na chwilę, czego nigdy nie można było pojąć wcześniej. Widzi się niemal przestrzennie, co się w innym wymiarze dokonywało. Czuje się rzeczy nieodbieralne... „Maria te wszystkie słowa przechowywała w sercu swoim" (Łk 2, 51). Nikt nie podał, żaden Ewangelista, jakie myśli przechowywała, myśli skamieniałe, że nawet umrzeć nie mogła.

Zawsze się tak ustawiała, by nie przesłaniać sobą Boga. Najwięcej bolała bezradność, On patrzył na Nią ku większemu swemu cierpieniu. A Ona nawet umrzeć nie mogła. Została, stworzona do większego bólu niż śmierć. I wybrała. Fiat... Cięższego słowa nie ma na świecie.

21. Królu cierpienia

Cierpiałeś okrutnie i z naszego stanowiska - pięknie. To droga zbawienia, którą Ojciec ustanowił. Jedyny przypadek, kiedy cel uświęca środki. Wybrałeś pełnię bólu. Dobrowolną, ale zniewoloną nieprzebraną miłością do człowieka. Nie wiem, dlaczego z Twego cierpienia zrobiono olbrzymią tajemnicę, skoro są i byli na świecie ludzie, którzy

znacznie więcej przeboleli niż Ty. Twój ból został otulony naszym współczuciem, wytarty naszą miłością, ośpiewany Gorzkimi Żalami, rozwleczony w czternaście stacji Twojej drogi krzyżowej. Cierpienie Twoje było tęsknotą milionów ludzi zobaczenia Twej autentycznej drogi krzyżowej w Jerozolimie. Ryzykowali życiem, niewolą; ciągnęli, by Twoje ślady całować w Ziemi Świętej. Mękę Twoją ośpiewały ptaki, utulili mistycy, wyciszyły zakochane w Tobie dusze mistyczne. Twoją mękę zamknęły w sobie tysięczne warianty Piety i „Boże męki" naszych polnych drogach. Twój krzyż zatknięto na szczytach gór i wieżach kościelnych. Ile liryzmu i głębi miłości zamknęli kompozytorzy w swych dziełach poświęconych Twojemu bólowi. Ilu artystów i poetów czerpało natchnienie. A nikt nie przeliczy otartych łez Twoim krzyżem, tężenie bólu przy Twoim cierpieniu. Znajdowanie sensu troski. Nadziei zbawienia. Twoja męka owocuje, rośnie, zasługuje, nie jest daremna, chyba że dla tych milionów, które porzuciły wiarę w Ciebie.

Twój ból utuliła Twoja najlepsza z matek. Żyjąc umierała razem z Tobą. Ile wzniosłego i tragicznego piękna kryje się w smutnych momentach Twojego życia. To reprezentatywna śmierć za całą ludzkość, śmierć za olbrzymią wartość Odkupienia. To cierpienia nieograniczonego szczęścia miliardów.

A nasze samotne cierpienie, zapomniany ból? Nie uodporniony naturą Boską, ból jedynie systemu nerwowego. Nasze cierpienie zmurszałe w najniższych kondygnacjach starych więzień, ból wydrap paznokciami w murze. Umierali ludzie na takich samych krzyżach, jak Twój, umierali jeszcze dłużej i przytomniej. Wszystkie jęki z izby tortur, zachłanność na wiadomości wyciśnięte udręką, macerowanie włókien mięśniowych i nerwowych. Wszystkie cierpienia lagrów na świecie z zagubionym strzępem życia, z którego trzeba wycisnąć wszelki ból, całkowitą gorycz, ból wtórnych zwierząt, z byłych ludzi zrobić czującą masę organiczną jedynie. Anihilacja nie tylko człowieczeństwa,| ale również niedopuszczenie do stadium zdrowego zwierzęcia. To cud dokonywania żywych i czujących trupów.

Czy wiesz, że ludzie się lękają Twego krzyża, symbolu nie tyle zbawienia, co najpierw bólu? Czy wiesz, że nikt nie pragnie dostrzec nawet końcówki Twego krzyża? Gdzie się podziała miłość w Twoim krzyżu, radość, szczęście? Czy myślisz, że dużo jest takich, co potrafią blaszankę bólu wylizywać ż przymlaskiem rozkoszy?

Twoi współcześni apostołowie wydedukowali sobie, że krzyż (zwłaszcza cudzy) to pożyteczna, a nawet konieczna rzecz, tylko należy się przymierzyć do przyjęcia kilku teologicznych idei przeciwbólowych i zgodzić się na argumentację plebańskich i zakonnych biurek.

Chcesz, by Cię ludzkie robaki naśladowały w cierpieniu. Współcierpięć z Tobą potrafią tylko dusze mistyczne zakochane w Twoim bólu. Dla pełnego zbawienia trzeba do pełna kielich Twój dolać. Chcesz z ludzkich wraków zrobić współodkupicieli świata? Rozwlokłeś Wielki piątek do końca świata potencjalnie dla wszystkich. Twoja miłość jest nieskończona, a zasługi wysłużone na krzyżu niewyczerpywalne ,do końca wieków.

Kiedy moim braciom w człowieczeństwie opowiadam o Twojej boleści, uśmiechają się krzywo i zaczynają Twoje nieskończoności dodawać, wykazując niemożliwości, by Odkupieniu czegoś niedostawało.

Na odmianę, kiedy zaczynam cierpiącym nucić kołysankę o Twoim miłosierdziu i współczuciu w niedoli ludzkiej, że chodzisz i ocierasz łzy, że dla Jezusa trzeba trochę wycierpieć, bo było to udziałem wszystkich apostołów, to przychodzą ci biedni, trzęsący się od bólu, ci o zdefasonowanych cierpieniem twarzach, milcząc pokazują Ewangelię. Wiem, o co chodzi. Pocieszałeś wtedy, kochałeś człowieka, a nie jego udrękę, czyniłeś cuda... Co z tego zostało do dzisiaj - kołysanka o Tobie, by zasnąć na moment? Pytają mnie wyzwaniem oczu, w które nie śmiem spojrzeć, bo oni wiedzą, że Twoje cuda skończyły się i rozdawałeś je przez trzy tylko lata. Po dwudziestu stuleciach już nie egzystuje klimat ewangelicznych cudów Twojej dobroci. Powiedz mi, co ja mam im mówić? Co mam sobie powiedzieć, jestem przecież jednym z nich. Ty, bezsilny swoją męką dla uszlachetnienia świata, pragniesz dosypać naszego cierpienia? A cóż ono znaczyć może, skoro Twoje jest bezsilne wobec fali zła? Karmisz ludzkość chlebem utrapienia i pragniesz i żądasz, by miał on smak słodyczy?

Nie pomogło, a więc na inną melodię - o sprawiedliwości, grzechowym długu, o pokucie, konsekwencjach. Oni są już po szczyt głowy napełnieni sprawiedliwością. To słowo wyjęte ze zbiorku niefortunnych bajek. Kiedy zaczynam o sprawiedliwości, wtedy pytają mnie, czy miłosierdzie Boże jest drukiem ścisłego wyliczenia? A kalekie dzieci, czy za grzechy rodziców cierpią, czy na własne konto rodzą się wyłącznie dla cierpienia?

Jezu z Ewangelii, nie wybronię Cię w żaden sposób. Oni mają dokument w ręce - Twoja męka jest zadosyćuczynieniem za ich grzechy. Oni nie szukają Twojego odwetu za grzechy. Kazałeś im wybaczać winy bliźnich, więc czynią to. Ale pragną tego samego od Ciebie.

Nie pomoże tu moja melodia o równowadze win, grzechów i przebaczeniu

Twoim miłosierdziem.

Kładę im na zbolałe dusze i cierpiące serca Twoją miłość jak dobroczynny znieczulający przylepiec. Zapewniam ich z pełną odpowiedzialnością za to, co mówię, że każdego z nich kochasz w niewysłowiony sposób. Skutkuje to jak morfina, znieczula na chwilę. Ale kiedy minie znieczulenie, krzyczą w głos, że zapomniałeś o nich, a takiej miłości nie znają.

Co mam robić? Powiedz! Przecież sam wyczekuję Twojego cudu. Gdy nieopatrznie głośno o tym powiem, podnoszą wrzawę: ty, nowocześnie wykształcony, mędrcze na dwa stulecia naprzód, mówisz o cudach?... Zaradź sam, nie wiem, jak argumentować, to woła umilioniony ból. A ja jestem zapatrzony jak dziecko w Ciebie. Ufam Twoim dłoniom. Ufam Twej miłości.

Wypowiedziałem Ci nasze gorzkie żale, nie Twoje z Wielkiego Piątku. Nasze, człowiecze, bardzo gorzkie żale. Czy naprawdę chcesz, żeby dla tych milionów wszystkie dni roku były Wielkimi Piątkami ich życia?

Tyś wyczerpał już Twój ból do końca, wspaniale; ofiarnie i daremnie, bo suma zła wydaje się większa niż Twój wkład ofiarny. Czy dlatego tak pragniesz uzupełnić niedobór naszym cierpieniem? Wybacz, Jezu, najbardziej kontrastowo widzi się wszystko w logice bólu. Czyżby Twoje ewangeliczne zasady nie były jeszcze do końca
wypowiedziane? Czy przez to samo brak nam jeszcze dalszego ciągu Ewangelii?

Krzyż przestał już być wyrazem męki, a jest wyłącznie zadatkiem zbawienia i zmartwychwstania. Krzyż Twój jest symbolem nadziei. Krzyż Twój nie jest widmem grożącym ustawicznie człowiekowi, widmem, z którego w każdej chwili naszego życia może odpaść płat nie uświęcony jeszcze Twoją męką. Tymczasem... ile cierpienia jest do
przyjęcia z konieczności. Wziąć krzyż na ramiona i iść za Jezusem, to nie sadystyczne ukochanie męki, tylko pokorne branie codzienności ludzkiej i tej trudnej, drażniącej, płaczliwej, bolesnej.

Ja - dziś stary - doświadczony przez Ciebie oczekuję cudu. Powiedz sam, skąd mi się to bierze. Czekam cudu i wiem, że go zobaczę, cuda miłości i dobroci.

Od tej nocy, kiedy wyprowadziłeś Abrahama poza jego namiot i wskazałeś na gwiazdy mówiąc, że tak liczne będzie jego potomstwo... Od tamtej pory potwierdzonego przymierza z człowiekiem pokochałem widok Twojego nieba, rozkoszowałem się ciszą niosącą Twój głos, siliłem się zdrowym bezruchem, wchłaniałem ciszę oddzielającą wieczór od zaranka... Dlaczego boję się nocy, nie jak Hiob widziadeł nocnych, ale tej męki niemożności obrócenia się bez dojmującego bólu. To dręczące czuwanie z arytmicznym snem i półjawą. Boję się Twojej nocy z gwiazdami, Twojego przymierza zawartego z człowiekiem. Jestem niczym, bólem, którego nie kochasz już więcej?

Ja głosiłem Twoim wyznawcom, którzy mnie zarzucali krzyżami j filozofią tego narzędzia bólu, że Ojciec Niebieski od Wielkiego piątku patrzy zupełnie inaczej na świat. Patrząc na nasze życie widzi je w szczelinie między belkami krzyża i Twoimi ramionami, Chryste, między drzewem zbawienia i Twoją ukoronowaną w cierń głową. Spojrzenie Ojca filtruje się od tamtej pory na Golgocie zawsze w tym wizjerze Twojej i Jego miłości. Przesłoniłeś nas swoim krzyżem, swoim bólem. Staliśmy się nieskończenie ukochani przez Twego Ojca. I oni się krzepili, prostowali w udręce, podnosili podcięte cierpieniem głowy i byli zasłuchani w miłość Twojego krzyża. Przestali drżeć z lęku, że za moment wiatr zerwie z Twego krzyża ból i owinie czyjeś serce.

Jezu, z Ewangelii wzięty, Jezu cudów i dobroci, co mam moim braciom powiedzieć, gdy cierpią, pocieszać ich, że ja również? Mistycznym sadystą rozkoszującym się cierpieniem nie będę. Chcę być ewangelicznym człowiekiem, nie pozbawionym twardej szkoły wiary. Ale pozwól mi czuć Ewangelie całym jestestwem.

Współczesny człowiek potrzebuje innej ofiary niż krzyż. Brak mu ciepła, jest niedobawionym dzieckiem życia. Potrzeba mu zdaje się tego, co mnie popychało od dziecka do Ciebie w jakiś dziwny i niezrozumiały sposób. Teraz widzę, że od tamtej pory minęło przeszło 50 lat. Ludzkość dołączyła do tej potrzeby swojskości Boga. Trzeba im balsamu na rozdarte serca. Pozwól mi tak patrzeć na Ciebie, skoro całe długie życie w ten sposób kształtowałem mą duszę.

Świat potrzebuje gwałtownie miłości jak chore dziecko. Twojej miłości nie sprowadzalnej koniecznie do krzyża.

22. Śmierci, gdzie twój oścień?

Wyprowadził mnie Bóg z nicości, wyciągnął mnie z Wszechświata, rozpalił światłem we mnie życie, a potem kołysał miliardy lat moje biologiczne jestestwo, zanim zacząłem poznawać otoczenie, a w nim Boga. Ujrzałem i ukochałem Go. Zapamiętałem sobie retrospektywnie cały cykl od nicości do Nieskończoności. Odnalazłem siebie i do-strzegłem Boga. Wspaniały krąg na nieskończonym promieniu. Jestem na spirali. W ontogenezie przebiegłem prawie trzy czwarte miliona godzin, by dojść do Boga. Powiadają, że mam umrzeć. Ale to nie koniec egzystencji. To dalszy ciąg nieskończonej spirali. Mijam akustyczną strefę, staję się ponaddźwiękowym jestestwem. Przejście do tej strefy dokonuje się skokiem zwanym śmiercią, ale tam dalej jest mój ciąg egzystencji, rozwoju, wzbogacenia mojej świadomości, aż do apogeum, poza którym jest tylko niveau wiecznego trwania i Bóg.

Tam, poza tą biologiczną bramą czeka mój Bóg i mój rozwój, dopełnienie w Nieskończoności. Tam Bóg ma wypełnić wszystko, w Objawieniu przyrzekł. Wszystkie dziwy Boskiej miłości mają uzewnętrznić w niebywałej syntezie rekapitulującej się w Bogu. MOJA wiara, która dla mnie jest cudem Boskiej miłości, ma się uzewnętrznić przez współczynnik nieskończoności.

Nie mogę sobie odmówić tego etapu od próżni, przez przyrodę, w którą Bóg tchnął życie, do świadomości siebie, w którą Bóg tchnął po miliardach lat, wyczuwania Boga całym jestestwem, chyba grawitacją mojej egzystencji.

Boże, jakie to wspaniałe... Jakie to przeogromne, że staję w zadumie nad Twoją wielkością i moją zdolnością pomieszczenia jej w sobie.

Pozwól mi w tej nadprzyrodzonej spirali sięgnąć Ciebie i zamknąć w Tobie mój cykl rozwojowy.

Wiem dużo, Boże, bo wiele nauczyłem się o Tobie. Doznałem Twej Mądrości zawdzięczając jej ten wielki bieg, w którym uczestniczę jeszcze od czasów mojej nieświadomości.

Nie mówiłeś o tym, Jezu, do prostaków Galilei i Judei ani do dzieci Oni nie wiedząc o tym, uwierzyli Tobie bez przesłanek rozumowych, prostą, serdeczną wiarą w Ciebie, Syna Bożego. Nie zakrywałeś prawdy przed nimi, powiedziałeś wszystko. Mnie pozwoliłeś ujrzeć Twoją Ewangelię na nieskończonym tle przedewangelicznych i pozaewangelicznych czasów. Pozwoliłeś dotknąć w przebłysku świadomości olbrzymią syntezę Twojej Prawdy o człowieku na tle życia biologicznego i życia Wszechświata.

Za tę świadomość niepojętej spirali trwania, za ten bieg materii zamkniętej od miliardów lat w mym ciele, które ma zmartwychwstać, za drgające w nim życie, za wiarę odkrywającą Twój przebłogosławiony stan prawdy i znalezienia się na nośnej fali Twojej miłości... Wybacz. Przy takich wielkich sprawach nie dziękuje się. W milczeniu się rozważa

z pełnym zachwytem.

Najprawdziwsza „technologia Ewangelii".

Od dziecka czytając Ewangelię powoli mogłem wyrastać z wiary. Ta istniała niezachwianie. Obok tego rosło zrozumienie konstrukcji świata. Dziś nie wierzę już. Ja wiem, że tak jest! Nie od siebie.

Ale wiem.

Wtopić się we Wszechistnienie, w największą syntezę Wszystkości i nie zagubić swej indywidualności. Być w tej syntezie, tworzyć ją, oglądać ją poza sobą i mieć ją w sobie. Gdy to, co jest Boskie we mnie z hojności Boga, wraca do swego Początku i osiąga nie finalizujący się koniec.

Boże, dziękuję Ci za tę syntezę już dziś, za dojrzenie kątem oczu jej wycinka.

Jak niezmierny jest mój Wszechświat idący ku bezmiarowi Miłości i Prawdy.

23. Jam jest zmartwychwstanie i żywot

Mimo najgłębszej i bezkolizyjnej wiary, wiary opartej nawet na podbudowie nowoczesnej wiedzy, musi się znaleźć jakiś zapędzony kąt trudności. Zmartwychwstanie. Nie reinkarnacja. Dziwne, że ma ona bardzo wielu zwolenników. Wyznanie Marty z Betanii jest wspaniałe i największe w wierze. Wierzy, że czwartego dnia po śmierci brat zmartwychwstanie. Wierzy, nie mając żadnego odnośnika prócz realizmu śmierci. Rozumowanie tutaj jest doświadczeniem tysiącleci ludzkości i oparte na miliardach faktów śmierci, po której nie ma powstania. Dlaczego wiara w Boga nie jest tak trudna jak wiara w zmartwychwstanie? Nie ma kontrargumentu, że Boga być nie może. W zmartwychwstaniu jest taki argument widoczny jako niemożliwość biologiczna. Już pierwsi chrześcijanie w Tesalonikach mieli trudność ze zmartwychwstaniem ciał i Paweł musiał im w listach wyjaśniać.

Dla mózgowczyków ateńskich na areopagu zapowiedzenie, że będzie mówił o zmartwychwstaniu Jezusa, było okazją do drwin. Istniał przecież kontrargument w postaci nieżyjących zwierząt ofiarnych, które po zabiciu nigdy nie wracały do życia.

O zmartwychwstaniu poza przykładem Jezusa i tym co sam powiedział o tym, nie mamy nic. Zmartwychwstanie jest faktem według Jezusa. Metafizyczną i fizyczną prawdę o zmartwychwstaniu Jezus tłumaczy w sposób popularny według inteligencji słuchaczy. Jezus wyjaśnia, że zmartwychwstali ludzie będą bardziej do aniołów podobni, odpadną doczesne wymagania, jak np. dopełnienie płci (nie będą się żenić ani za mąż wychodzić). Cechy ciała Jezusowego po zmartwychwstaniu wydają się wskazywać na ciało uwielbione według teologów, ciało jaśniejące. Materia nie będzie stanowiła przeszkody w poruszaniu się .W języku fizyków nazwalibyśmy to dzisiaj przyjęciem stanu plazmowego. Patrząc na zmartwychwstanie w skali anatomicznej i fizjologicznej uprawia się filozofię wiary skali rzeźni miejskiej. Trzeba najpierw spojrzeć na życie w rozmiarach kwantowych, ściśle mówiąc bioelektronicznych, wtedy i zmartwychwstanie zjawi się w zupełnie innych relacjach - nierzeźniczych.

Ciało nie podlega głodowi ani cierpieniu. Św. Paweł posuwa przybliżenia: zasiane ciało ziemskie, wstaje ciało niebieskie, zasiane ciało skazitelne, wstaje nieskazitelne, zasiane ciało materialne, wstaje duchowe. Wiara w ogóle, a szczególnie w zmartwychwstanie nie jest do talmudycznych rozważań ani teologicznych analiz.

Dopokąd się nie wie nic istotnego o życiu, zagadkowa jest w zasadzie śmierć. Nie wiedząc zaś nic o śmierci poza stwierdzalnością fizjologiczną, jakim w ogóle prawem można orzekać o zmartwychwstaniu? Wytwarza się błędne koło wiadomości, ale nie istotnych.

Poznać moc Bożą. Czym jest nasza wiara w Boga, przecież ona i tak jest nieco pozytywistyczna. Boga bierzemy zjawiskowo, a nie istotnie.

Jeden jedyny atom z mojego ciała nie zaginie w bezmiarze atomów ciał ludzkich. Ten atom wodoru w stanie zjonizowania może być restytuowany przez Boga do stanu świadomości mojej. Natomiast wiele innych atomów, nawet nie z mojego ciała, znajdzie się w stanie plazmowym. Mogę to nazwać bioelektronicznie, że ciało będzie w stanie bioplazmowym. Utrzymuje się w nauce, że każdy atom przeszedł we Wszechświecie przynajmniej raz przez związki organiczne żywych organizmów. W ten sposób wszystkie atomy byłyby biotyczne.

Bóg posiada zapewne kolosalną zdolność rozdzielczą „widzenia” każdego atomu, tym samym ma zdolność rozróżnienia atomów z określonego organizmu. „Zdolność rozdzielcza" indywidualnego poznania może natomiast być wstępem do personifikacji ciała przynależnego określonemu człowiekowi. Występuje ta sama sprawa, co w personifikacji fali elektromagnetycznej w moją osobowość. Tutaj personifikacja mojego ongiś ciała do poczucia, że to jest moje ciało? Przecież coś podobnego dokonuje się z moim ciałem za życia biologicznie w formie wymiany atomów w strukturach biologicznych na nowe. I tak po pewnym czasie zawartość „moich" atomów znajduje się w znacznie mniejszej liczbie, po wymianie. A ciągle mam świadomość tego samego i własnego ciała.

Nic nowego, jeśli stoję na pozycji bioelektroniki czy nawet dawnej biologii. To moje widzenie bynajmniej nie wydumane, jedynie wydedukowane z doświadczalnych danych, na których mam prawo zaproponować model - punkt wyjściowy dla bioelektroniki. Bóg miałby tylko za zadanie utożsamić moją plazmę do stwierdzenia przeze mnie tożsamości. Widzenie człowieka jako upodmiotowanej plazmy biologicznej jest całkiem naturalne dla bioelektroniki.

Proszę mnie w filozofii nie nazywać cwaniakiem filozoficznie dotartym,

ponieważ zgłębiłem giętkie założenia. Panowie filozofowie, byłbym wtedy najgenialniejszym z filozofów, dajmy spokój z takim posądzaniem, musiałbym wszystkich innych filozofów mieć za niedorosłych. Nic podobnego. Nie chcę takiej genialności. Bioelektronika jest syste-mem biologicznym opartym na obiektywnych doświadczeniach dostępnych, bo publikowanych na całym świecie i 20 lat nie była niczym innym, tylko elektronicznym dodatkiem do biochemii. Abstrakcyjne uogólnienie, o którym była wyżej mowa, było niezależne od jakiejkolwiek wiary. Był to wniosek heurystyczny z najbardziej materialnego systemu w biologii, jakim jest bioelektronika.

Moja wiara biologiczna niezależna od jakiegokolwiek wyznania może jednak być mi pomocna dla wykazania niesprzeczności między postulatami wiary a kwantowymi własnościami ciała ludzkiego. Nie komentuję. Nie udowadniam, orzekam jedynie sobie, że nie ma sprzeczności w dziedzinie nieśmiertelności ciała ludzkiego oraz jego personalnej identyczności.

Rozwiązywanie sprawy wieczności na gruncie fizjologizmu i anatomizmu jest niedorzecznością nawet w formie poszukiwania niesprzeczności z nauką. Jest nonsensem tzw. zdrowego rozumu, który w nauce został przekreślony po raz pierwszy przez Kopernika w astronomii, wreszcie w mechanice kwantowej. Zdrowy rozum brany w kwantowych rozmiarach ciała ludzkiego i fizjologiczno-anatomiczne widzenie problemu nieśmiertelności jest niemożnością.

To nie jest zmartwychwstanie ciał po biologicznemu, to jest bioelektronika w swych dalekosiężnych wnioskach o bioplazmie w żywych ustrojach, a więc w człowieku od strony kwantowej. Ze stanowiska wiary nie widzę ograniczeń mocy Bożej, którą Jezus zarzuca faryzeuszom.

Moje prywatne widzenie i mieszczenie mocy Bożej obok mnie oraz innych jest moim najgłębszym przekonaniem. Nie wierzę w bioplazmę. Wiem o niej i za to dziękuję Bogu. W moc Bożą natomiast wierzę i nie widzę kolizji jej działania z poznającym rozumem ludzkim. Nikt nie ma potrzeby widzieć jak ja. Mamy jedynie wspólną wiarę w zmartwychwstanie ciał.

Panów fizyków niezwykle szanuję i poważam, ale problem zmartwychwstania na serio do nich nie należy i nic poza „rzeźnymi" kryteriami nie potrafią dorzucić do problemu. Proszę pozostawić to mojej niewiedzy wiedzy, jak to zostanie przez was określone.

Pan Bóg ma widocznie atomy „znakowane" personalnie i potrafi je uwzględnić przy zmartwychwstaniu ciał, jak to się robi wstrzykując znakowane atomy w żywy organizm i obserwując ich bieg.
 

 
 

 

Czytelników na stronie:  

                                            Copyright © Wiesław Matuch - kontakt   Wrocław 2001 System Miłości Narodów